Obedrzeć ze skóry cz.2/2 - Quentin
Proza » Historie z dreszczykiem » Obedrzeć ze skóry cz.2/2
A A A
Od autora: Dalszy ciąg paszkwilu o władzy.
Klasyfikacja wiekowa: +18

Dwa lata − tyle powinno zająć według wyroku tajnego sądu przekonanie mnie, że rewolucja jest dobrem samym w sobie. Musiałem porzucić pracę nad „Obedrzeć ze skóry” na jakiś czas, być może na zawsze.

Ośrodek resocjalizacyjny nie był więzieniem, jak zapewniał sam Papa Król. Nie wierzyłem co prawda skurwielowi, ale tak czy siak musiałem się podporządkować. Tuż przed wyjazdem poinformowano nas, że jesteśmy uczestnikami nowego projektu i od nas samych zależy, jak daną metodę resocjalizacji będzie spostrzegała przyszłość. Stoimy w przede dniu wielkich zmian w życiu osobistym i, co ważniejsze, w życiu społeczeństwa. Później zapakowano nas do autobusów turystycznych i w drogę.

Miałem przyjemność siedzieć obok cuchnącego alkoholem kontrrewolucjonisty nazwiskiem Śniadecki.

− Podobno leczą tam z alkoholizmu − powiedział pociągając co chwilę z butelki, którą jakimś cudem przemycił w gaciach. − Żona się ucieszy, kiedy wrócę do domu trzeźwy.

− O ile w ogóle wrócimy − wtrącił siedzący za nami gość z obłędnym spojrzeniem. Wcisnął głowę między moje oparcie fotela a pijaka, przez co naciągnął sobie skórę na twarzy. Nie znałem go, ale byłem pewien, że siedział w psychiatryku.

− Co to znaczy? − zapytał pijak czkając.

− Spójrzcie tylko na to wesołe towarzystwo − ciągnął czubek. Podniósł się z miejsca, rozejrzał dokoła, po czym głośno skomentował: − Najbardziej parszywa grupa, jaką kiedykolwiek widziałem.

Niemal wszyscy pasażerowie posłali mu groźne spojrzenie, ale na czubku nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Dopiero gdy strażnik służby bezpieczeństwa nakazał milczenie, chłopak usiadł i ponownie wcisnął łeb między fotele.

− Musicie uważać, chłopcy, na pederastów. Tam, dokąd jedziemy, będzie ich pełno.

− Dokąd nas zabierają? − odezwałem się po raz pierwszy.

− Bo ja wiem − odparł świr. − Chyba na Kaukaz.

− Nie ma takiego miasta − rzekł Śniadecki.

Czubek siedzący za nami przeskakiwał z tematu na temat. W końcu rozbolały mnie uszy, dlatego zapytałem:

− Jak ty masz na imię?

− Maks − odparł tamten. − Ale możesz mówić mi Maximus przez x w środku.

− Słuchaj, Maks − rzekłem spokojnie. − Zamknij się.

Podróż zakończyliśmy wieczorem. Dojechaliśmy akurat do ogrodzonego kompleksu budynków, gdzie do środka wpuszczono nas główną bramą. Przyjemnie rozprostować kości po kilkugodzinnej podróży. Z głównego placu poszliśmy do budynku. Tam strażnik nas przeliczył, a potem zaprowadził do stołówki. Po raz pierwszy od kilku dni miałem wilczy apetyt. Pochłonąłem chyba ze trzy porcje pieczonych kiełbasek.

Po łaźni ulokowano wszystkich w dużej sali sypialnej. Łóżko okazało się całkiem wygodne, pościel czysta, a pomieszczenie dobrze wywietrzone. Najedzony i wyczerpany zasnąłem niemal natychmiast. Nie przeszkadzało mi nawet chrapanie i senne pogwizdywanie współlokatorów.

Nad ranem obudził mnie dźwięk otwieranego okna. Byłem wręcz zszokowany spokojem, jaki panował wokół. Chyba nie tego się spodziewałem po ośrodku resocjalizacyjnym. Gdzie ci wszyscy agresywni strażnicy, którzy pukają do drzwi nogą, a zamiast prosić, krzyczą? Gdzież się podział wredny naczelnik albo kierownik tego przybytku, dający na wstępie kilka cennych uwag, w razie gdybyśmy zapomnieli, kto tu nosi spodnie? Czułem, że coś jest nie tak, ale nie chciałem robić za paranoika jak Maks.

Poranne zajęcia zaczynały się od gimnastyki. Niektórzy już na tym etapie o mało nie wyzionęli ducha. Biegaliśmy z zaspanymi mordami po korytarzu, robiliśmy skłony i pajacyki, a wszystko to pod okiem napakowanego trenera.

Do śniadania spacerowaliśmy na zewnątrz zwiedzając architekturę budynków oraz piękno ogrodów, których było tu całkiem sporo. W ogóle ośrodek był gigantyczny, ale pusty. Poza naszą grupą i personelem nie spotkałem żywej duszy. Pomyślałem sobie, że zapewne dla potrzeb zakładu zaaranżowano jedynie część budynku, co byłoby całkiem logiczne.

Na zajęciach z historii rewolucji posiwiały, brodaty profesor naświetlił szczegółowo przebieg dojścia do władzy Królików. Kilka informacji mijało się z prawdą, jak na przykład ta o nieudanym zamachu na Papę podczas spontanicznego wiecu. Pamiętam, że grupa anarchistów, a właściwie chuliganów rzuciła koktajl Mołotowa w jeden z budynków. Co prawda nieopodal przemawiał do ludu Papa Król, ale podpalenie nastąpiło po drugiej stronie ulicy, więc mówcy ni jak nic nie groziło. Nawet, gdyby zamachowcy zdetonowali minę przeciwpancerną, żaden z rewolucjonistów nie ucierpiałby. Może część utraciłaby co najwyżej słuch, co oznaczałoby brak przymusu słuchania przemówień Króla, które, nawiasem mówiąc, były dość nużące od jakiegoś czasu. Sam nie wiem, co ludzie w nich dostrzegali, ale prawdą jest, że potrafiły oddziaływać na tłum.

Podczas kilku wystąpień zauważyłem też osoby ze świty Króla wmieszane w zasłuchane zbiorowisko. Łatwo było ich poznać, choćby po tym, że klaskali najszybciej, zachęcając do żywiołowości resztę. O tym, rzecz jasna, profesor nie wspomniał ani słowem.

W stołówce zaczepił mnie Maks. Dosiadł się jak zwykle bez pytania. Swoją drogą to ciekawe, że wszystkich nas umieszczono w jednym miejscu. Pijaków, przestępców, awanturników, chorych psychicznie, nieuków i tak dalej. Wszyscy mieliśmy łatkę kontrrewolucjonistów i mniejsza z tym, kto jaki miał problem. Co kogo obchodzi, że nałogowiec Śniadecki podczas wykładu o historii rewolucji nie myśli o nauce, zaś o tym, w jaki sposób podwędzić z profesorskiego biurka spray do zmazywania tablicy. Bodaj uciąłby sobie palec, byleby dobrać się do butelczyny średnio spożywczego spirytusu. A wspomniany Maks, świrus Maximus przez cholerne x w środku? Byłem prawie pewien, że to schizofrenik wymagający leczenia. Oprócz niego zauważyłem także kleptomana, choleryka i faceta, który wyrywał sobie włosy z głowy i obżerał z nich cebulki. Zaczynałem powoli tęsknić za namiastką normalności.

− Nie chcę cię martwić, przyjacielu, ale szykuje się coś grubszego − powiedział Maks siadając obok. − Rzuciłem trochę okiem na okolicę i coś mi się wydaje, że przyjdzie nam tu dotrwać końca swoich dni.

− Co ty chrzanisz? − odparłem.

− Widziałem kino − rzekł teraz szeptem. − Parę budynków dalej stawiają nam prawdziwe kino, rozumiesz?

Nie rozumiałem.

− Co z tego? − mówię.

− Wszyscy jesteście głupi. Pomyśl, człowieku, kino, kaplica, biblioteka, sala gimnastyczna. Chcą nas zatrzymać w tym pseudomiasteczku na stałe. W tym czasie nasze domy przejmą rewolucjoniści, będą jebali nasze żony i płodzili pieprzone Króliki, aż całe społeczeństwo będzie zakróliczone jak skurwysyn. Nigdy nie wrócimy do domu, bo tutaj mogą nas stale obserwować.

Musiałem przyznać, że pewna logika w tym bełkocie jest.

− Będą powoli dowozić następnych − kontynuował Maks. − Wkrótce ośrodek będzie przepełniony i wiesz co wtedy się stanie, przyjacielu? Naturalna selekcja. Słabe, bezproduktywne jednostki pójdą do komina albo do piachu, a z reszty zrobią niewolników. Chcesz być parobkiem u partyjniaka, czy zdychasz?

***

 

W czasie gdy nas − kontrrewolucjonistów − przygotowywano do powrotu na łono społeczeństwa, Papa Król powiększał swoje wpływy. Jeśli do niedawna istniały jeszcze osoby stojące w opozycji do rewolucji, coraz trudniej było je znaleźć. Nawet wiecznie gotowi do demonstracji anarchiści uznali, że lepiej będzie przeczekać trudny okres w cichych norach. Demokraci wciąż narzekali, ale po cichu, a ci, którzy nie mieli własnego zdania, prędzej czy później dołączali do Królików. Partia obserwowała ruchy wszystkich organizacji, stowarzyszeń i klubów na terenie całego kraju. Praktycznie każdy większy związek miał w swoich szeregach wzorowego Królika, który w chwili zagrożenia ładu społecznego gotów był złożyć bohaterski donos i odebrać za to honorowy order z rąk samego wodza.

Co do Papy trzeba było przyznać, że przechodził wewnętrzną i zewnętrzną zmianę. Ostre, pospolite rysy twarzy oblekała coraz bardziej pucułowata gęba, wprawdzie wciąż pospolita, ale jakby nieco subtelniej. Stare, znoszone ubrania człowieka pracy zastąpił wizytowy mundurek, spod którego wystawał coraz bardziej zaokrąglony brzuch. Jedno, co pozostało niezmienne, to oratorskie zacięcie, porywające tłumy.

Patrzyłem w telewizji na tę opuchniętą twarz z małymi oczkami, na usta, które krzyczały do zasłuchanych ludzi i na czoło gniewnie marszczące się, gdy wspominano poprzedni rząd. Zachodziłem w głowę, jakim cudem zakompleksiony człowiek zyskał sobie takie oddanie? Jak doszło do rewolucji i co będzie dalej, bo coś przecież musi się wydarzyć. Żadna władza nie dąży jedynie do posiadania poddanych, to zbyt prozaiczne. Nigdy wcześniej nie podejrzewałem, że jestem wywrotowcem. Dopiero teraz, gdy siedzę razem z innymi odszczepieńcami przed telewizorem, z którego wrzeszczy Papa Król, pojąłem, że nienawidzę gnoja. Gardzę tłuściochem za to, że sieje propagandę, choć dawno powinien był się wycofać. Spełnił obowiązek wobec państwa, pora więc by ustąpił miejsca. Jakim prawem uznał, że jedyną drogą ku lepszemu jest rewolucja i to nawet teraz, gdy wystarczyłoby odrobinę spokoju nam, obywatelom. Cholerny wyzwoliciel uciśnionych się znalazł. Pod płaszczykiem wybawcy kryje się obrzydliwe oblicze ohydnego dyktatora. Obyś dostał szybko kulkę.

Od jakiegoś czasu w ośrodku zaczęli pojawiać się kolejni kontrrewolucjoniści. Bywało, że w ciągu miesiąca widywaliśmy kilkanaście razy autobus z nową partią nie zresocjalizowanego materiału. Przybywali tak samo jak my, pod osłoną nocy, jedli późną kolację, szli do łaźni, a potem kładli się na świeżutkiej pościeli pełni obaw, co też przyniesie jutro. Nad ranem mijaliśmy ich na korytarzu, gdy truchtali bez wprawy jak pijane kaczki. Szybka wymiana spojrzeń i już pędziliśmy wszyscy na stołówkę. Tam dopiero mogliśmy prześwietlić nowych na spokojnie. Jako pierwsi rezydenci mieliśmy niepisane prawo zagadywać świeżaków i oczekiwać odpowiedzi. W rzeczywistości standard polegał na pytaniu „za co?” i naturalnie „ile?”. Potem z reguły to nas zasypywała lawina ciekawości.

− Jak tu jest? − tradycyjnie pytali nowi.

− Ujdzie − odpowiadaliśmy beznamiętnie, jakby sprawa nas w ogóle nie dotyczyła.

− Stosują tortury? − naciskali tamci.

− W całym budynku nie ma ani grama alkoholu, więc można powiedzieć, że tak.

− Pozwalają na widzenia z rodziną?

− Trzeba by wniosek pisać, ale gwarancji nie ma.

− Telewizor tu macie?

− Co z tego, jak stale pokazują to samo.

− A dziewczyny jakieś są?

− Tylko pielęgniarki i cioty.

W niespełna trzy miesiące zakład wypełnił się po brzegi. Codzienne obowiązki wzbogacono o zbiorowy apel, podczas którego śpiewaliśmy hymn rewolucji. Potem naczelnik wygłaszał mowę motywacyjną, którą, rzecz jasna, nagradzaliśmy brawami.

Wewnątrz robiło się coraz bardziej tłoczno. Nadal mieliśmy sporo swobody, w końcu nie przebywaliśmy w więzieniu, ale, jak to zwykle ma miejsce na izolowanym obszarze, hermetyczne warunki doprowadziły do wytworzenia wewnętrznego systemu norm i obyczajowości. Przestępcy zaczęli grupować się w jedną całość, która wypadła całkiem imponująco, a następnie objęli wpływami znaczną część ośrodka. Jeśli chciałeś mieć ochronę, a głupstwem byłoby nie chcieć, powinieneś płacić haracz łysolom, jak mawialiśmy na wiecznie gotowych do walki chuliganów. W gruncie rzeczy płaciłeś za to, aby nie musieli cię tłuc, a jeśli nie śmierdziałeś groszem, robiłeś za służącego. W miejscu, gdzie prawo ustanawia łotrostwo połączone z siłą, próżno szukać sprawiedliwości, dlatego bez namysłu wyraziłem zgodę na uczestnictwo w nowym projekcie mającym na celu resocjalizację w szybszym trybie.

− Czytał pan regulamin? − zapytał naczelnik, gdy wręczyłem mu podanie o uczestnictwo w projekcie.

− Spełniam wszystkie warunki − odparłem zgodnie z prawdą.

− W trakcie cyklu nie będzie można zrezygnować, a gwarantuję, że w pewnym momencie metody uspołeczniania zmuszą pana do rozpatrzenia ucieczki. To coś w rodzaju odwyku.

− Jestem świadom zagrożeń − obstawałem przy swoim.

− W takim razie nie pozostaje mi nic innego niż zgoda.

Pod treścią podania złożył zamaszysty podpis. Na koniec uśmiechnął się i życzył mi powodzenia.

Razem ze mną do projektu przystąpili Śniadecki i Maks oraz kilkadziesiąt innych osób, które także miały dość tyranii chuliganów i przestępców. Wszystkich chętnych przeniesiono do innej, niezamieszkałej jeszcze części budynku. Ruch był tam zdecydowanie mniejszy, jeśli chodzi o osadzonych, natomiast personelu zakładowego nie brakowało. O ile w zbiorczej części krzątały się nieliczne pielęgniarki podające witaminy na wzmocnienie i lekarstwa uspokajające cholerykom, nasza obecna zona pełna była zabieganych siostrzyczek, jak w polowym szpitalu na froncie. Po cholerę komu tyle pielęgniarek?

− Tam jest kino − powiedział Maks wskazując w stronę przeciwległego budynku. Staliśmy akurat przy oknie. − Może puszczą nam „Skazanych na Shawshank”.

W ustach kogoś innego wyczułbym drwinę. Słowa Maksa niemal zawsze oznaczały paranoję.

− Wiecie na czym będzie polegała ta psychoterapia? − dołączył do nas Śniadecki.

− Na robieniu we łbie sieczki − odparł krótko Maks.

− Pieprzenie − machnąłem na to ręką.

− Byłem już u niejednego terapeuty − ciągnął dalej świrus. − Myślicie, że zawsze miałem takiego pierdolca? Dawniej wyglądałem inaczej. Dopiero, kiedy zacząłem gadać z tymi doktorami, profesorami, docentami wszystko się zmieniło.

− Myślicie, że przestanę w końcu chlać? − martwił się Śniadecki.

− Zaczniesz łoić dwa razy tyle co teraz − rzekł Maks w swoim stylu.

Nazajutrz zaczęliśmy na dobre nasze uspołecznianie. Po lekkim śniadaniu zabrano nas na jogę. Zajęcia prowadziła bardzo młoda i wysportowana dziewczyna. Miała tak sprężyste ciało, że z trudem przełykałem ślinę, gdy dokonywała tych wszystkich wygibasów. Przez całą serię ćwiczeń odczuwałem permanentne mrowienie w okolicach podbrzusza. Minęło sporo czasu, odkąd po raz ostatni miałem kobietę. Po twarzach moich towarzyszy widziałem, że cierpimy w ten sam sposób. Kolejne pół godziny, po zajęciach z jogi, toalety były oblegane. Każdy szukał cichego kąta, aby dać upust tłumionej chuci. Jedynie Maks zrobił to bez skrępowania pod kocem.

Kiedy szliśmy po raz pierwszy do kina, miałem pietra jak cholera. Przebywając w towarzystwie nałogowego alkoholika i chorego psychicznie, zacząłem chłonąć wszechobecne paranoje. Śniadecki bał się cieni, które podobno widywał nocą, a jedynym lekarstwem była ćwiartka wódki albo najlepiej pół litra. Maks z kolei wciąż snuł teorie spiskowe. Jak w tej sytuacji pozostać normalnym? Wokoło tyle się działo, że zatęskniłem za normalnym spokojem. Jeśli idąc do kina podejrzewasz, że na miejscu zastaniesz wszystko oprócz wielkiego ekranu i rzędów wygodnych foteli, znaczy, że świrujesz. Maks twierdzi, że kino to kino i basta. Widział na własne oczy, ale kto, do cholery, wierzyłby oczom czubka?

Ciemnym korytarzem poprowadzono nas wprost do sali. Gdy zobaczyłem najprawdziwszy ekran, naprzeciw którego poustawiano fotele, poczułem ulgę. Trwało to chwilę. Nie byłem tak naiwny, aby twierdzić, że wystarczy obejrzeć kilka filmów, by opuścić ośrodek ze stemplem w papierach.

− Kiedyś puścili nam w psychiatryku „Lot nad kukułczym gniazdem” − zwierzył się Maks, gdy zajmowaliśmy wyznaczone miejsca.

− Co z tego? − zapytałem.

− Każdy chciał być Nicholsonem.

− Ja bym nie chciał.

− Ja też nie, kurwa. W życiu nie pozwoliłbym wyprać sobie mózgu. Jak jesteś nieprzytomny byle skurwiel Indianiec może cię utłuc albo nawet wydupczyć. Nie będę, do chuja, cwelem.

− Jeśli przestanę dzięki temu chlać, zagłosuję na Króla − powiedział Śniadecki, po czym golnął głębszego prosto z butelki spryskiwacza do tablic.

− To można pić? − zdziwił się Maks.

− Trzeba − przyznał krzywiąc gębę pijak.

Światła pogasły, a głośniki w ścianach zabrzęczały przeciągle, co oznaczało przygotowanie do seansu. Byłem pewien, że i tym razem zaserwują nam kawał propagandowego gówna w króliczym stylu; bez gustu, za to z ogromną ilością ujęć pyzatej mordy wodza. Ukazała się co prawda twarz, ale nowa, zupełnie nieznana. Z ekranu na publiczność przenikliwie spoglądał łysy mężczyzna. Minę miał poważną, ale spokojną, jak wyrozumiały acz surowy ojciec. W tłumie widzów natychmiast zapanowała cisza.

− Jestem po to, aby wam pomóc − przemówił po raz pierwszy łysol. Bez przerwy patrzył na nas, jakby siedział naprzeciw, twarzą w twarz. Niepokoiło mnie to dziwne spojrzenie. Słuchaliśmy, gdy mówił dalej: − Zanim jednak wyciągnę pomocną dłoń, powinniście mi zaufać. Spójrzcie na mnie przez moment jak na dobrego przyjaciela.

Nikt nie odrywał oczu od ekranu, kiedy łysol przechylił się mocną w przód, przez co dostrzegliśmy pojedyncze nitki naczynek w jego oczach. Czekaliśmy w skupieniu na to, co wydarzy się dalej. Z głośników dochodził niski, męski głos:

− Jeden. Otwórz się przede mną przyjacielu. Dwa. Pamiętaj, że kto mówi, sieje, kto słucha, zbiera. Trzy. Chcę ci pomóc. Cztery. Opowiedz mi o swoim lęku.

Węże, widzę wijące się u moich stóp węże. Czuję, jak się o mnie ocierają. Są tak paskudne. Gdzie są drzwi? Widzę, mam je za plecami. Wychodzę. W innym pokoju pająki mają swoje gniazdo. Niech to cholera, to już wolę węże. Wracam do poprzedniego pokoju, ale gady wyparowały. Jest za to mały chłopiec w mokrych spodniach. Są też inne dzieci, które śmieją się ze szczyla. O matko, to przecież ja, gdy miałem siedem lat! Pająki także znikły, w pokoju pozostało tylko szpitalne łóżko z ledwie żywym staruszkiem. To prawie trup; nic już nie kontaktuje, tylko leży nieruchomo, że nawet oczami nie przewraca. O matko, to znowu ja! Nie zniosę tego dłużej. Chowam się pod łóżko; znowu te cholerne pająki. Uciekam przed siebie. Biegnę po lodzie, który pęka pod stopami. Tonę. W płucach mam tyle lodowatej wody, że nie łapię już tchu. Przestałem się ruszać.

Ocknąłem się na sygnał przypominający pstryknięcie palcami. Siedzę wbity w fotel, pocąc się jak mysz. Wcale nie jest gorąco, ale od wewnątrz płonę. Niech to szlag, mam poczucie, jakbym całkowicie utracił kontrolę, a dokładniej rzecz ujmując, jakby ktoś bytował na moim ciele i umyśle. Jestem jakiś dziki. Chętnie wyszedłbym na świeże powietrze albo skrył się w cichym kącie.

− Na dziś wystarczy, panowie − oznajmił doktorek w okularach. − Terapię będziemy kontynuowali jutro o tej samej porze. Do zobaczenia.

Dopiero, kiedy rozprostowałem nogi, zauważyłem, że drżę ze strachu. Jakby przed chwilą wyciągnięto mnie z lodowatej wody, w której o mało nie utonąłem. Trzęsąc się, wyszedłem z kina.

Zdążyliśmy akurat na podwieczorek, ale nie miałem apetytu. Siedziałem tylko przy stole razem z innymi. Mieszając łyżką w misce z waniliowym budyniem próbowałem wyjaśnić racjonalnie podłoże tego, co wydarzyło się podczas seansu. To chyba terapia wstrząsowa albo jakoś tak się to cholerstwo nazywa.

− Będziesz to jadł? − zapytał Maks wskazując moją porcję. Kończył właśnie wylizywać własną miskę.

− Żartujesz? − odparłem. − Chyba poprzestawiali mi wszystkie bebechy.

− Przywykniesz. − Zaczął wiosłować w moim budyniu. − To było prawie tak dobre jak elektrowstrząsy.

− Wyśniłem wszystkie koszmary całego życia, mam dość.

− Nie odpuszczą ci, podpisałeś papiery.

− Mam to w dupie. Nie mogą mnie przecież zmusić.

− Chyba nie.

Nazajutrz okazało się, że mogą. Zanim usiadłem na fotelu przed ekranem, naszprycowali mnie środkami uspokajającymi. Miałem haj jak rozrywkowy ćpun. Maks nawet mi zazdrościł. Twierdził, że dopiero na prochach życie jest znośne. Nie podzielałem jego optymizmu. Zamiast gwarantowanego luzu psychicznego moje wizje podczas terapii nabrały jeszcze bardziej udziwnionego charakteru. Pająki i węże wyglądały jak zmutowane potwory ze spapranych amerykańskich filmów science fiction. Staruszka na łóżku szpitalnym obżerało paskudne robactwo, a chłopiec z gilami pod nosem zaszczywał się krwią. Tuż po terapii byłem tak wyczerpany, że musieli mnie zanieść prosto do łóżka.

Oprócz mnie prochami faszerowano też wielu innych. Trwało to chyba ze dwa tygodnie, choć trudno świadomie porachować wszystkie dni, podczas których zwlekają cię z wyra i sadzają na nocniku bądź karmią przetartą papką z warzyw. Z tego co kojarzę czasem jednocześnie przyjmowałem pokarm i wydalałem. A może to tylko sen. Właśnie, sen. Myślisz, że to tylko długi, uciążliwy sen, jeden z tych co trwają niemal w nieskończoność. Myślisz tak, dopóki nie przetrzesz zaspanych oczu i nie zobaczysz, że w kalendarzu ubyło kilka kartek.

Pewnego dnia, czekając na poranny obchód pielęgniarek, okazało się, że dragi idą w odstawkę. Doktorek − okularnik oznajmił, że terapia wkracza w drugą fazę, co znaczyło właściwie niewiadomo co. W każdym razie dalszy etap resocjalizacji wymagał od uczestnika projektu pełnej świadomości.

− Przez pewien czas możecie doznawać szoku abstynenckiego − przestrzegał doktor. − Zapewniam jednak, że objawy ustąpią, gdy przyjdzie pora.

Pseudomedyczne chrzanienie. Najpierw robią z nas ćpunów, a potem każą cierpieć. Słowo daję, że już nigdy nie zaufam konowałom.

Wystarczyło tylko, że zobaczyłem budynek kina, a już miałem ciarki. Na samą myśl o ponownym seansie doznawałem upokorzenia. Niejednokrotnie budziłem się w środku nocy z płaczem jak dziecko. Czasem budziło mnie także zawodzenie innych. Wszyscy to dorośli mężczyźni z lękami małych dziewczynek.

Już na pierwszy rzut oka sala kinowa nie wyglądała jak dawniej. Do oparć foteli przymocowano pasy bezpieczeństwa. Wystarczyło, że sanitariusze albo pielęgniarki wyprofilowali klamry zapięć, a już byłeś skazany na niewolę. Choćbyś chciał wyjść z całym fotelem, nic to nie da. Niektóre podłokietniki zdobiły wytarte plamy; ślady walki z samym sobą i pasami.

Gotów do terapii czekałem na jej rozpoczęcie. Gdy tylko twarz łysola rozbłysnęła na ekranie, odwróciłem wzrok. Nie wpadłem wcześniej na pomysł, żeby udawać zahipnotyzowanego, a przecież to takie proste. Trzeba jedynie odpowiednio skręcić szyję, ale niezbyt mocno, bo inaczej któryś ze spostrzegawczych doktorków wychwyci gest, doniesie okularnikowi, a ten już będzie wiedział, ile gram proszków starczy, abym przestał się wiercić.

Spojrzałem więc w innym kierunku i po raz pierwszy przeżyłem wstrząs. Dosłownie elektryczny. Gębę wykrzywiło mi w jakimś nienaturalnym grymasie, a palce u rąk wyprostowało jak rozciągnięte sprężyny. Nie mogłem nawet krzyknąć: „co to, kurwa jest?!”. Język także mi zesztywniał.

Próbowałem bezskutecznie wyszarpać się z uprzęży. Za którymś z kolei razem, gdy solidna porcja elektrowstrząsów zmusiła mnie do otwarcia oczu i rozwarcia szczęk, ujrzałem sunące w moją stronę łapska ekranowego hipnotyzera. Byłem wówczas gotów na starcie z własnym lękiem. Raz, dwa, trzy, cztery − pająki wraz z wężami oblazły mnie od stóp do głowy. Ze strachu narobiłem w gacie.

Poznałem co to bezsilność. Stojąc oko w oko z własnym koszmarem nie ma ludzi odważnych ani zaradnych. Bodaj bym zdechł, a nie odważę się wyjść złu naprzeciw. Choć wszystko zależy ode mnie, nic nie potrafię zrobić. Jedyne, co pozostaje, to ucieczka. Potrzebuję czyjejś pomocy, natychmiast.

− Stop! − słyszę znajomy głos.

W pomieszczeniu, w którym pająki i węże usiłują zedrzeć ze mnie skórę, rozbłyska intensywne światło. Oczy mam przekrwione od łez, więc z trudem cokolwiek dostrzegam, ale za to słyszę wyraźnie znajomy głos.

− Odejdźcie, zasrańcy, rozkazuję wam!

Pająki i gady pierzchają w popłochu. Uciekają w kąt, gdzie nie dociera światło. Jestem tak szczęśliwy, że padam do stóp mojemu wybawcy.

− O mój luby, wybawco − kajam się przed oswobodzicielem. − Dziękuję ci, kurwa, serdecznie, żeś przerwał te męki, których ofiarą padłem niezasłużenie.

Chwilę późnej, kiedy wzrok nawykł już do ostrego blasku, patrzę swojemu bohaterowi prosto w twarz. Z wdzięcznością i radośnie, bo czuję się wspaniale. Ale coś jest nie tak. Z powoli słabnącej poświaty wyłania się oto ten, który przybył z odsieczą, Papa Król. Rozpoznałbym tę pyzatą gębę wszędzie. Wielka radość i wielki ból w jednej chwili. Papa nic nie mówi, patrzy tylko kaprawymi, kurwa, ślepiami na moje osobiste upokorzenie. Podlec jeden oczekuje chyba lizania po butach. A niech to cholera! Zaczynam płakać, zaś Król składa dłonie do oklasków. Plask.

Budzę się półprzytomny na fotelu. Ktoś odpiął pasy. Jak zawsze tuż po seansie patrzę dokoła, gdzie jestem. Z ulgą stwierdzam, że w kinie razem z innymi upokorzonymi. Czasem wydaje się, że granica między fikcją a rzeczywistością nie istnieje. Raz przypada być tu, a innym razem tam. Z podróży w głąb własnego lęku pozostały mi tylko przekrwione oczy i gówno w gaciach.

 

***

 

Płaczę ostatnio jak skrzywdzone dziecko. Co dzień muszę chodzić do psychologa, a właściwie to on odwiedza mnie. Nie ruszam się z łóżka, bo po cholerę. Pielęgniarki zrobią wszystko jak należy.

− Nie jestem sobą, doktorze − żalę się przed psychologiem. − Wczoraj jedna z siostrzyczek nie przyniosła w porę kaczki, przez co nasrałem w spodnie. Przepłakałem cały dzień.

− Chwiejność emocjonalna to częsty objaw podczas terapii − zwykle tak mnie próbowali uspokajać.

− Mam już dość.

− Wytrzymaj jeszcze trochę, Aleksandrze. Pozostały tylko dwa tygodnie.

− Poddaję się.

− Bzdura. Nie jesteś typem tchórza. Wewnątrz kryjesz twardziela.

− Moja mama twierdzi, że jestem bardzo wrażliwy.

− Nie przypominam sobie, żeby twoja mama była psychologiem. Skąd może to wiedzieć?

− Zna mnie od dziecka.

− Ależ, Aleksandrze − odparł doktor. − Uwierz na słowo, że my znamy cię równie dobrze, o ile nie lepiej.

Seanse odbywałem więc regularnie. Do tego dochodziły ćwiczenia jogi. Muszę przyznać, że wygimnastykowana instruktorka przestała robić na mnie jakiekolwiek wrażenie. Umysł jakby odbierał impulsy płynące z potrzeb, ale ciało już nie. Doszło do tego, że pożyczyłem pewnego razu od Maksa świerszczyka, który oficjalnie potwierdził przypuszczenia o wyraźnym obniżeniu libido. Nikt nie chciał się przyznać, ale byłem pewien, że nie jestem osamotniony w problemach ze wzwodem. Wystarczyło spojrzeć, jak niektórzy zagajali pielęgniarki przyciszonym głosem, a tamte kiwały ze zrozumieniem głową. Wkrótce viagra stała się najbardziej pożądanym towarem w tej części ośrodka. Jedynie nieliczni nie zaopatrywali się w niebieskie tabletki lub tylko udawali, że je biorą. Maks na przykład pobierał dzienny przydział od kilku siostrzyczek, a potem robił za dealera. Zapytałem kiedyś, czy nie potrzebuje się szprycować. Odparł, że i bez pastylek kręci śmigło pięć razy na dzień.

− Nawet po seansie? − dopytywałem zaskoczony.

− Czasem też w trakcie − rzekł.

Bałem się pytać, co też go tak podnieca w lęku. Sprostanie standardom chorej wyobraźni świra nie napawało mnie ciekawością.

Już teraz wiem, że metoda, którą posługiwały się Króliki, polegała nie na zgnębieniu kontrrewolucjonizmu, zaś uzależnieniu go od przyczyny wywołującej sprzeciw. Trzeba przyznać, że pomysł był genialny. Jeśli idea zwalczania wrogów poprzez hipnozę zrodziła się w umyśle Papy, z pewnością przyszłe pokolenia okrzykną go najwspanialszym zbrodniarzem w historii.

Nadrzędnym punktem terapii jest minimalizowanie lęku. Podczas każdego seansu obłaziły mnie pająki i węże. Czułem to bardzo wyraźnie. Jedyne, czego wówczas pragnąłem, to spokój, który gwarantowało majestatyczne oblicze Papy Króla. Za każdym razem czekałem tylko na moment, kiedy legnę bezpieczny u stóp wybawcy. Nadal nienawidziłem gnoja z całych sił, ale nie potrafiłem ukryć szczęścia z powodu jego przybycia. Terapia uświadomiła mi, jak wiele sprzecznych emocji przeżywamy każdego dnia.

Z politowaniem patrzyłem na wszystkich nowych wprowadzających się do ośrodka. Oni zaś podobnie patrzyli na moją zmęczoną twarz. Leczenie z nieprawomyślności miało tę charakterystyczną cechę, że poważnie postarzało. Zaczynałeś jako gibki młodzieniec, a gdy nadchodził czas pożegnania, miałeś problem z rozpoznaniem postaci w lustrze. Pobyt tutaj zmieniał ludzi pod każdym względem.

 

***

 

Po powrocie do swojego mieszkania natychmiast wprowadziłem kilka zmian. Przede wszystkim na ścianach zawiesiłem całą galerię na cześć Papy Króla. Nazbierałem chyba więcej portretów niż mój stary znajomy redaktor Plisz, który, nawiasem mówiąc, zmarł na zawał podczas mojej odsiadki. Szkoda. Chętnie zamieniłbym z nim parę słów.

Nocami śpię niespokojnie. Po kilka razy wstaję, aby włączyć światło i spojrzeć na oprawione fotografie tego gnoja z pulchnym pyskiem. To takie kojące. Co ciekawe problemy ze wzwodem wcale nie ustąpiły. Małego do pionu stawiał tylko widok Papy Króla w jakimś atrakcyjnym wydaniu. Zastanawiało mnie od kiedy będę mógł oficjalnie mówić o sobie ciota. W aptekach viagra stała na półce razem z witaminami i lekami na przeziębienie.

Otrzymałem pracę w jednej z redakcji. Pisałem głównie opiniotwórcze teksty, z których, moim skromnym zdaniem, niewiele wynikało, ale nie narzekałem. Już dawno pogodziłem się z własnym losem. Kiedyś przeprowadziłem wywiad z jednym lekarzem, który pracował nad modyfikacją terapii hipnozą. Ów doktor, całkiem przyjemny i inteligentny człowiek, przyznał, że problemy z erekcją oraz niemocą seksualną to tak naprawdę efekty uboczne leczenia. Obecnie specjaliści opracowują skuteczny sposób łagodzenia niepożądanych działań, ale to dość skomplikowane. Swoją drogą to rzeczywiście krępujące, gdy podczas przemowy wodza wszyscy mężczyźni, a przynajmniej ci, którzy przeszli psychoterapię, muszą skrywać wzwód. Sam niejednokrotnie chowam dłonie do kieszeni, by zdusić węża, jak mawia mój stary znajomy Maks.

Jutro wódz odwiedzi kilka dużych miast, w związku z czym zabieram aparat, notatnik i ruszam śladami wieców. Już sobie wyobrażam te tłumy napaleńców marszczących ukradkiem kutasa, gdy pulchny wieprz przejeżdża w lektyce na kółkach. Panienki rzucają kwiaty prosto na ulicę. Wiadomo, że wilgotnieją im majtki, bo przecież co rusz powstają też żeńskie ośrodki. Basior stada ma w czym wybierać spośród dobrowolnie uległych fanek i tych, co rozchylają nogi tylko po to, żeby nie musieć się bać. Och, jakież to będzie ekscytujące święto.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 14.02.2014 19:36 · Czytań: 722 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 13
Komentarze
Miladora dnia 15.02.2014 15:59
A niech mnie licho – liczyłam na to, że biedaczek się jakoś uchowa, a oni go obdarli ze skóry i to dożywotnio. Jestem przerażona, a w dodatku wszędzie teraz widzę czyhające na mnie króliki z pyzatymi gębami. Fuj, właśnie jeden usiłuje wspiąć mi się po nodze. I pewnie w życiu już nie pójdę do kina. Po co ja Cię czytałam, Quentin?! :)))

Cytat:
Mu­sia­łem po­rzu­cić pracę nad „Obe­drzeć ze skóry” na jakiś czas,

- Musiałem na jakiś czas/musiałem porzucić na jakiś czas -
Cytat:
Sto­imy w przede dniu wiel­kich zmian

- w przededniu -
Cytat:
po­wie­dział(,) po­cią­ga­jąc co chwi­lę z bu­tel­ki,

Przed imiesłowami powinien być przecinek - sprawdź resztę tekstu pod tym kątem.
Cytat:
gość z obłęd­nym spoj­rze­niem.

Może lepiej "z błędnym"?
Cytat:
Tam, dokąd je­dzie­my, bę­dzie ich pełno.
Dokąd nas za­bie­ra­ją? − ode­zwa­łem się po raz pierw­szy.

Za jedno dałabym "gdzie", bo to mowa potoczna.
Cytat:
że grupa anar­chi­stów, a wła­ści­wie chu­li­ga­nów(,) rzu­ci­ła kok­tajl Mo­ło­to­wa

Cytat:
więc mówcy ni jak nic nie gro­zi­ło.

Niezręczne. W żaden sposób nic nie zagrażało. Albo opuść.
Cytat:
Nawet, gdyby za­ma­chow­cy zde­to­no­wa­li minę

Bez przecinka.
Cytat:
Mu­sia­łem przy­znać, że pewna lo­gi­ka w tym beł­ko­cie jest.

Zmieniłabym szyk - że w tym bełkocie jest pewna logika -
Cytat:
Będą po­wo­li do­wo­zić na­stęp­nych − kon­ty­nu­ował Maks. − Wkrót­ce ośro­dek bę­dzie prze­peł­nio­ny i wiesz(,) co wtedy się sta­nie, przy­ja­cie­lu?

- zaczną powoli dowozić -
Cytat:
Chcesz być pa­rob­kiem u par­tyj­nia­ka, czy zdy­chasz?

A nie "zdychać"? Bez przecinka.
Cytat:
W cza­sie(,) gdy nas − kontr­re­wo­lu­cjo­ni­stów − przy­go­to­wy­wa­no

Cytat:
anar­chi­ści uzna­li, że le­piej bę­dzie prze­cze­kać trud­ny okres w ci­chych no­rach. De­mo­kra­ci wciąż na­rze­ka­li, ale po cichu, a ci, któ­rzy nie mieli wła­sne­go zda­nia, prę­dzej czy póź­niej do­łą­cza­li do Kró­li­ków.

Wystrzegaj się rymów.
Cytat:
Co do Papy(,) trze­ba było przy­znać, że prze­cho­dził

Cytat:
Ostre, po­spo­li­te rysy twa­rzy ob­le­ka­ła coraz bar­dziej pu­cu­ło­wa­ta gęba,

Niezręczne. Tuszowała coraz bardziej pucułowata gęba?
- coraz bardziej pucułowata/coraz bardziej zaokrąglony - jedno do zmiany.
Cytat:
to ora­tor­skie za­cię­cie, po­ry­wa­ją­ce tłumy.

Bez przecinka.
Cytat:
Nigdy wcze­śniej nie po­dej­rze­wa­łem, że je­stem wy­wro­tow­cem. Do­pie­ro teraz, gdy sie­dzę razem z in­ny­mi od­szcze­pień­ca­mi przed te­le­wi­zo­rem, z któ­re­go wrzesz­czy Papa Król, po­ją­łem,

Nie skacz po czasach. Dopiero teraz, siedząc razem z innymi (...) wrzeszczał Papa...
Cytat:
pora więc(,) by ustą­pił miej­sca.

Cytat:
By­wa­ło, że w ciągu mie­sią­ca wi­dy­wa­li­śmy kil­ka­na­ście razy au­to­bus

- w ciągu miesiąca kilkanaście razy widywaliśmy autobus -
Cytat:
z nową par­tią nie zre­so­cja­li­zo­wa­ne­go ma­te­ria­łu.

- niezresocjalizowanego -
Cytat:
Przy­by­wa­li tak samo(,) jak my, pod osło­ną nocy,

Cytat:
Jeśli chcia­łeś mieć ochro­nę, a głup­stwem by­ło­by nie chcieć, po­wi­nie­neś pła­cić ha­racz ły­so­lom,

Zmień na czas przeszły - musiałeś/powinieneś był -
Cytat:
wi­ta­mi­ny na wzmoc­nie­nie i le­kar­stwa uspo­ka­ja­ją­ce cho­le­ry­kom,

- uspokajające choleryków -
Cytat:
po­wie­dział Maks(,) wska­zu­jąc w stro­nę prze­ciw­le­głe­go bu­dyn­ku.

- wskazując przeciwległy budynek -
Cytat:
Może pusz­czą nam „Ska­za­nych na Shaw­shank”(?)

Cytat:
− Wie­cie(,) na czym bę­dzie po­le­ga­ła

Cytat:
za­czą­łem gadać z tymi dok­to­ra­mi, pro­fe­so­ra­mi, do­cen­ta­mi(,) wszyst­ko się zmie­ni­ło.

Cytat:
− Za­czniesz łoić dwa razy tyle(,) co teraz − rzekł Maks

Cytat:
Maks twier­dzi, że kino to kino i basta.

- twierdził -
Cytat:
Jak je­steś nie­przy­tom­ny(,) byle skur­wiel In­dia­niec

Cytat:
Otwórz się przede mną(,) przy­ja­cie­lu.

Cytat:
tak pa­skud­ne. Gdzie drzwi?

Drugie "są" bym opuściła.
Cytat:
W innym po­ko­ju pa­ją­ki mają swoje gniaz­do. Niech to cho­le­ra, to już wolę węże. Wra­cam do po­przed­nie­go po­ko­ju,

- w innym pomieszczeniu -
Cytat:
tylko leży nie­ru­cho­mo, że nawet ocza­mi nie prze­wra­ca.

Zbędne.
Cytat:
Do­pie­ro, kiedy roz­pro­sto­wa­łem nogi,

- dopiero gdy rozprostowałem -
Cytat:
Mie­sza­jąc łyżką w misce z wa­ni­lio­wym bu­dy­niem(,) pró­bo­wa­łem wy­ja­śnić

Cytat:
jeden z tych(,) co trwa­ją nie­mal w nie­skoń­czo­ność.

Cytat:
Dok­to­rek − oku­lar­nik oznaj­mił,

- doktorek-okularnik - bez spacji.
Cytat:
wła­ści­wie nie­wia­do­mo co.

- nie wiadomo co -
Cytat:
wy­tar­te plamy; ślady walki z samym sobą i pa­sa­mi.

Rym.
Cytat:
Gotów do te­ra­pii(,) cze­ka­łem na jej roz­po­czę­cie.

Cytat:
ile gram prosz­ków star­czy, abym prze­stał się wier­cić.

- gramów -
Cytat:
krzyk­nąć: „(C )o to, kurwa(,) jest?!”.

Cytat:
Po­zna­łem(,) co to bez­sil­ność.

Cytat:
Sto­jąc oko w oko z wła­snym kosz­ma­rem(,) nie ma ludzi od­waż­nych

Cytat:
Bodaj bym zdechł,

- bodajbym -
Cytat:
O mój luby, wy­baw­co

Bez przecinka.
Cytat:
Jak za­wsze(,) tuż po se­an­sie(,) pa­trzę do­ko­ła,

Cytat:
Już teraz wiem, że me­to­da,

- teraz już wiem -
Cytat:
że po­waż­nie po­sta­rza­ło.

- starzało - czas przeszły niedokonany.
Cytat:
Co cie­ka­we(,) pro­ble­my ze wzwo­dem

Cytat:
Za­sta­na­wia­ło mnie(,) od kiedy będę mógł ofi­cjal­nie mówić



Cytat:
Och, ja­kież to bę­dzie eks­cy­tu­ją­ce świę­to.

Błagam, opisz je, pozwól też swojemu bohaterowi na powrót do normalnego życia i normalnego wzwodu, wytęp te cholerne króliki i daj czytelnikowi satysfakcję opisem obitej i posiniaczonej mordy Papy Króla, bo inaczej szlag mnie trafi i kupię strzelbę. Pliiiiz! :|
Albo nadal będę Cię dręczyć wredną korektą.

Miłego :)
Dobra Cobra dnia 15.02.2014 16:57
Quentinie,

Dobre to okrutnie i widać ogrom pracy weń włożonej. Brawo!

Całość na bardzo duży plus.

Nie dziw sie jeno, że czytelnicy omijają Twoje dzieło - oni po prostu nie lubią długich form. Nie wiem czemu: czy dlatego, że długość sama w sobie ich przeraża, czy też nie potrafią się skoncentrować na czymś z większą ilością znaków.

Taki los publikowania w necie :( A może to wina publikacji w dzien walentynkowy...


Pozdrawiam serdecznie,

DoCo
al-szamanka dnia 15.02.2014 20:05 Ocena: Świetne!
Była tu już Miladora:), więc mogłam czytać nie zwracając uwagi na ewentualne potknięcia gramatyczne.
I świetnie się stało, gdyż nie potrzebowałam robić przerw w czytaniu i łyknęłam tekst za jednym zamachem.
Kurcze, Quentin, wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz!:)
Historię resocjalizacji poprowadziłeś w najlepszym, orwellowsko-quentiowskim stylu.
Soczyście, nieprawdopodobnie, paranoidalnie, groteskowo.... no po prostu świetnie:)
Ulga i wzwód na widok twarzy Papy Królika!- toż to niesamowita reakcja bezwarunkowa godna co najmniej psa Pawłowa.
W porównaniu z klatką ze szczurami metoda na wskroś humanitarna:):):)
Ale...
Całkowicie zgadzam się z Miladorą.
Uciąłeś opowiadanie w takim momencie, że aż zazgrzytałam zębami.
A nawet poczułam się na chwilę jakbym sama poddawana była resocjalizacji.
Tak więc jestem za rozszerzoną końcówką... wymawiania się tolerować nie będę;)
Miladora dnia 15.02.2014 21:23
Dobra Cobra napisał:
oni po prostu nie lubią długich form. Nie wiem czemu:

Bo na ekranie źle się czyta. :)
A dodatkowo, gdy są jakieś potknięcia, na które warto zwrócić uwagę autorowi, to skakanie góra-dół zajmuje mnóstwo czasu.
Faktycznie lepiej rozbijać tekst na krótsze odcinki. :)
Quentin dnia 15.02.2014 22:23
Witajcie,

Mila, po raz któryś kłaniam się z wdzięcznością za wysiłek włożony w korektę. Szczerze mówiąc, nie podejrzewałem, że aż tyle może się tu nazbierać zdań dla korektora ;) Nie znaczy to, że jestem przekonany o wysokim poziomie swoich umiejętności, zwyczajnie jestem ślepy na swoje teksty ;)
DoCo wspomina o obszerności moich opowiadań. Zdaję sobie sprawę z tego faktu. Na co dzień mówię niezbyt wiele. Wypowiadam się na gruncie twórczości, więc jakoś to musi być pewnie kompensowane przez ilość literek. To taka karkołomna teoria ;)
Nie przeszkadza mi, że przez to czyta mnie mniej osób. Są tacy, którzy to robią i za to dla was ukłon :) Ale zastanowię się nad tym, co proponujesz, Mila, i być może będę ukazywał opowiadania w epizodach. Jest to jakaś koncepcja. Jeśli tak będzie łatwiej przy korekcie, proszę bardzo :)

Al, wielkie dzięki. To miło, że interpretujesz ów tekst na takim poziomie. Można na ciebie liczyć :)

Co do zakończenia, hm, to chyba tak musi pozostać. Jeśli miałbym jakoś scharakteryzować swoją twórczość, powiedziałbym, że cechuje ją przede wszystkim pesymizm i kpiarstwo. Czasem pewnie kpiarstwo z pesymizmu, jakoś tak. Domyślam się, że dla większości lepiej byłoby pewnie, gdyby wydźwięk niósł ze sobą coś więcej niż tylko mała doza nadziei w obliczu klęski. Ja jednak szczęśliwy czuję się tylko bez typowego happy endu ;) Taki paradoks. Czasem też i mnie nachodzą lepsze zapatrywania na świat, a więc nie zawsze musi być źle. Poza tym, wracając na koniec do tekstu, skoro ktoś raz obalił władzę, obalić ją może też kto inny. Ważne, żeby było inaczej niż u Orwella.

Serdeczne podziękowania za wizytę. Postaram się odwdzięczyć jak należy :)

Pozdrowienia
Miladora dnia 15.02.2014 22:47
Quentin napisał:
zwyczajnie jestem ślepy na swoje teksty ;)

Każdy jest ślepy na swoje teksty. :)

Quentin napisał:
hm, to chyba tak musi pozostać.

A dlaczego? :)
To przecież dobry materiał, by ciągnąć dalej tę opowieść. I nie musi być happy end.
pablovsky dnia 16.02.2014 13:27 Ocena: Świetne!
Quentinie, czy długi tekst, czy krótki- jak jest na poziomie, to zawsze chętnie się czyta. Inna sprawa, że stanowi mrówczą pracę dla osoby, która wyłapuje te wszystkie przecinki, ich braki, oraz podobne nieścisłości. Zawsze jestem pełen podziwu za chęci!
Świetny odcinek, żałuję, że już po wszystkim. Papa Król osiągnął cel, bohater poległ, króliki się rozmnożyły, jednym słowem porażka ;)
Bardzo ciekawa hsitoria, groteska pełną gębą, dialogi znakomite. Nie pozostaje nic innego, jak poczekać za kolejnym quentinowskim dziełem, oby nie za długo! :)
Pozdrawiam serdecznie!
Quentin dnia 17.02.2014 21:52
Witaj, Pablo

Cieszę się, że jesteś. Dziękowałem już w poprzednim komentarzu za regularną obecność i zaufanie, więc to tyczy się także ciebie. Ukłony.

Kolejne teksty postaram się wstawiać regularnie. Ty ze swoimi też nie zwlekaj, zwłaszcza z domniemanym gangsterem Czarnym ;)

Pozdrowienia
amsa dnia 19.02.2014 19:06
Quentin - nie wiem, czy byłam nastawiona na horror, ale przygotowana na taką opowieść nie byłam. Przeżyłam chwile katuszy, gdy okazało się, że nie mam możliwości zajrzeć do części pierwszej, w pracy brak interneta ogólnie dostępnego. Musiałam raczyć się hipnotyzerem z ekranu tudzież doskonale wyposażonym ośrodkiem. Tyle skojarzeń, tyle wspomnień, i refleksji na temat. Twój paszkwil może przywieść o zawał wielu garnących się do tego jednego, który jako dobroczyńca narodu jest gotów na poświęcenie...

Jak tylko się wyrobię zacznę czytać część pierwszą, bo nie może być tak, że znając epilog, ominął mnie początek, który być może ważny nie jest, bo jak wiadomo, ważne jest jak się kończy, jednak cóż mi po znanym the end, jeśli nie wiem, czegoż dotyczył?

Pozdrawiam

B)

Cytat:
daną me­to­dę re­so­cja­li­za­cji bę­dzie spo­strze­ga­ła przy­szłość.
– mam wątpliwości, czy przyszłość w ogóle coś spostrzega
Cytat:
Z ekra­nu na pu­blicz­ność prze­ni­kli­wie spo­glą­dał łysy męż­czy­zna.
– szyk, spoglądał przenikliwie

Cytat:

Choć wszyst­ko za­le­ży ode mnie, nic nie po­tra­fię zro­bić.
– cudowne zdanie
Quentin dnia 19.02.2014 21:35
Witaj, amsa
Tak to już jest z nastawieniem; oczekiwania vs rzeczywistość ;)
Wielce jestem rad, że pochyliłaś się nad moim tekstem. Nie wiem tylko, czy znając sedno sprawy odczujesz przyjemność czytania początku. Różnie to bywa w każdym razie. Mimo wszystko zapraszam do początku i podzielenia się komentarzem.


Pozdrawiam serdecznie
aga63 dnia 18.06.2014 22:02 Ocena: Bardzo dobre
W zasadzie podtrzymuję to,co napisałam od częścią I :-) Co do zakończenia -delikatnie mówiąc-ponure,ale przyzwyczaiłam się już do tego w Twoich tekstach :-P:"
Quentin dnia 18.06.2014 23:43
Witaj,

Bardzo miło cię widzieć, Aga. Cieszę się, że znalazłaś nieco czasu na mój tekst ;) Tym bardziej, że ogólnie wychodzi na to, że przypadło chyba do gustu :)

Wielkie dzięki za wizytę i pozdrawiam
Wszystkiego dobrego

P.S. Mam nadzieję, że przy okazji dodasz jakąś swoją opowieść. Czekam niecierpliwie
aga63 dnia 20.06.2014 12:47 Ocena: Bardzo dobre
Haha,teraz to może być ciężko,bo za tydzień wypada mi termin porodu ;-) ale jak mi się kiedys jakimś cudem uda ogarnąć,to niewykluczone,że splodze coś nowego-w sensie tekstu,bo plodzenia potomstwa chyba wystarczy :-P

Pozdrawiam :-)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty