Malcolm - Miladora
Proza » Inne » Malcolm
A A A

To nieprawda, że spotykamy
przeznaczenie w mężczyźnie

lub kobiecie, prawdą jest, że ci,
których spotykamy,
stają się
naszym przeznaczeniem.

John McGahern
 
                                      Malcolm

 
     Moje przeznaczenie dopadło mnie w dniu, gdy robotnicy zaczęli remont fasady. Miało wygląd nastroszonego, na wpół gołego pokractwa, na widok którego natychmiast nasuwała się myśl: Istny strusiek. Wylągł się w załomku pod balkonikiem i tynkarz nie miał wyboru; wyciągnął z gniazda i przyniósł, pozbywając się w ten sposób jakichkolwiek zobowiązań.
     Wsadziłam struśka do pudełka i wystawiłam wieczorem na zewnątrz. Pech chciał, że zaczęło padać, pisklak wylazł i mokry jak nieboskie stworzenie przywarł do ściany. Nie było szans, by matka go odnalazła; spłoszona przez robotników nie odważyłaby się zapewne powrócić, tak więc przytargałam struśka na powrót do domu i otuliłam starym ręcznikiem. Przenocował spokojnie, ale po południu zaczęłam się martwić, czy nie umrze z głodu. Czas był najwyższy, by przyjąć do wiadomości, że mam rezydenta.
     W kwestii hodowli gołębi byłam ciemna jak tabaka w rogu, zresztą nigdy nie przepadałam za tymi obsrajdachami, a tu masz, zwalił mi się na głowę ptasi niemowlak z całym bagażem odpowiedzialności i problemów. Nie miałam jednak wyjścia. Otworzyłam Internet i zaczęłam przeglądać różne fora hodowców i fanów tego ptasiego tałatajstwa.
     Ileż on może mieć? – myślałam, zerkając jednym okiem do pudełka, a drugim na stronę, gdzie podawano gołębie menu w zależności od wieku. – Dwa tygodnie?...
Diabli wiedzieli, a może nawet i oni nie, w każdym razie, po starannym wypisaniu jadłospisu, zaczęłam szperać po szafkach.
     Najprościej zrobić papkę z chleba i mleka, więc rozgniotłam kawałek bułki i przystąpiłam do karmienia. Marna jednak była ze mnie mamka – ptasiek nie umiał jeść, a ja nie miałam pojęcia, jak mu wtłoczyć tę ciapciaję do gardła. Ani malutka łyżeczka, ani pipetka, nie sprawdzały się w tej zabawie. Sięgnęłam palcami i ugniotłam kulkę. Co uczynić jednak, by otworzył dziób, skoro najwidoczniej nie miał na to ochoty? W końcu jednak udało się, tyle że oboje byliśmy upaprani po szyje. Wytarłam struśka ręcznikiem i położyłam spać. W nocy przyszło mi na myśl, że takiego niemowlaka trzeba karmić co parę godzin, więc popędziłam do kuchni, podgrzałam papkę, wyciągnęłam malucha i znowu zaczął się cyrk.
     I tak dzień po dniu. Moje przeznaczenie siedziało w pudełku, gapiło się na mnie coraz bardziej błyszczącymi oczkami i piszczało, żebym była łaskawa je nakarmić. A potem zaczęło wyłazić.
     A łaź sobie – myślałam, chociaż te peregrynacje sprawiały, że musiałam uganiać się za nim z mokrą gąbką i ścierką.
     Niedługo potem zaczął machać rękoma, przepraszam, skrzydłami, chociaż te ćwiczenia rzeczywiście przypominały szwedzką gimnastykę. Ale pożal się boże, co to były za skrzydła. Z wierzchu kostropate piórka na przemian z dziecinnym puchem, a od spodu wyskubany kurczak z marketu. Na szczęście zaczęło się to zmieniać; mały karmiony różnorodną mieszanką ziarenek, chleba, mleka, a nawet białego sera z dodatkiem witamin, opierzał się z dnia na dzień coraz szybciej.
Widząc, jak od czasu do czasu podskakuje i wyciąga skrzydła, zdecydowałam się na pierwsze lekcje latania. Sadzałam struśka na dłoni i zaczynałam nim machać w górę i w dół. Nie było siły – musiał rozkładać skrzydła i balansować nimi, by nie zlecieć na dziób.
    Tak się to zaczęło. Potem perfidnie umieszczałam go na coraz wyższych powierzchniach, czekając, kiedy bestia zeskoczy. Żeby łatwiej mógł podjąć decyzję, zrzucałam go także z pewnej odległości na tapczan. Ćwiczony w ten sposób strusiek zaczął panoszyć się niebawem w całym mieszkaniu, chociaż był na tyle uprzejmy, że zwykle jednak łaził za moją nogą.
     Fajnie, lądowanie ma już z głowy – pomyślałam po pewnym czasie – ale co ze startem?
Bo strusiek nadal dreptał jak kura. I tu bardzo się przydała duża wanna retro w łazience. Wsadziłam małego, mówiąc dobitnie: – Jak chcesz wyjść, to wyfruń, a nie gap się na mnie jak ciućmok. Ale ptasiek był cwany – skorzystał z przewieszonej przez krawędź maty i zwyczajnie wspiął się po niej jak po schodach. Następnym razem już pilnowałam, by nie dostał żadnej taryfy ulgowej i zmuszony w ten sposób do samodzielnego działania, strusiek wyleciał wreszcie, przysiadając na brzegu.
     Był początek lipca. Czas na coś więcej – zdecydowałam, zabierając Malcolma (bo wtedy już miał imię) na pierwszy spacer po ogrodzie. Człapał grzecznie po trawie, rozglądał się, a nawet polazł w stronę pasących się pod murem gołębi. Nie odpędziły go, więc odetchnęłam z ulgą. Potem oczywiście zaczęliśmy ćwiczyć i miałam ubaw, gdy mały po każdym wyrzuceniu w powietrze i wylądowaniu o parę metrów dalej, biegł ile sił w krótkich łapkach, by wleźć mi na pantofel. Powoli przyzwyczajał się, że umieszczam go w gałęziach krzaków, i po niedługim czasie nabrał wystarczającej śmiałości, by lądować już na murku czy płocie.
     Miałam też zwyczaj sadzania go na balustradzie balkonu i wtedy oboje, on przycupnięty, a ja oparta łokciami, kontemplowaliśmy świat poniżej. Niekiedy maszerował po niej tam i z powrotem, aż kiedyś stracił równowagę i spadł, co zmusiło go do rozwinięcia skrzydeł i powrotu o własnych siłach. Wtedy uznałam, że pora, by zaczął sfruwać.
Zostawiłam go na barierce i zeszłam do ogrodu. Ponieważ porozumiewaliśmy się za pomocą czegoś, co naśladowało świergot, użyłam go do przywołania. Malcolm dreptał początkowo z nóżki na nóżkę, po czym poszybował w moim kierunku. Poczułam się jak matka, której dziecko po raz pierwszy przebiegło dzielącą ich odległość.
     Potem już coraz odważniej zaczął zwiedzać najbliższe rejony, lecz kiedyś utknął na drzewie i za diabła nie mógł się zdecydować, co dalej. Znudziło mi się i poszłam, a gdy wróciłam, ptaśka nie było. Zamierzałam już machnąć ręką na poszukiwania, gdy nagle usłyszałam pisk i Malcolm, siedzący jak ostatnia sierota na jakimś parapecie, sfrunął z ulgą na moje ramię.
     Od tego czasu latał coraz lepiej, także po pokojach, lecz punktem zwrotnym był pewien ranek, gdy zobaczył przelatujące za oknem gołębie i śmignął za nimi jak z procy. Nie zamykałam okien, wychodząc z założenia, że ptak musi mieć prawo wyboru. Malcolm zaczął wyfruwać na cały dzień, powracając jedynie na posiłki i nocleg. Wtedy już jadł samodzielnie i nie musiałam karmić go papką. Nie pozwalał też nikomu, oprócz mnie, na dotyk. Naburmuszał się wtedy i zaczynał pyskować z takim oburzeniem, że lepiej było nie wyciągać do niego ręki. Mieszkał na najwyższej szafce w kuchni i co rano sfruwał do miseczki postawionej w zlewie. Zjawiał się również wtedy, gdy żył już na wolności, bo w pewnym momencie zdecydowałam, że musi umieć istnieć samodzielnie.
     Przez całą jesień, zimę i wiosnę przylatywał na posiłki, a potem, siedząc na ramieniu, wgapiał się w ekran komputera, od czasu do czasu iskając pióra albo moje włosy. Odwiedzał mnie zawsze koło południa i stukał dziobem w szybę, gdy okno było zamknięte. A po wizycie rozwijał skrzydła i gdy malał coraz bardziej na tle nieba, miałam wrażenie, jakbym leciała z nim razem.
 
     Taki pozostał w pamięci, bo pewnego dnia nie wrócił i nadal zastanawiam się, co mogło go spotkać. Minęły ponad dwa lata, a ja wciąż tęsknię, patrząc na kubeczek, w którym stoją zgubione przez niego piórka.

 


 
http://www.portal-pisarski.pl/galeria/zdjecie/3032  

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Miladora · dnia 20.02.2014 19:19 · Czytań: 819 · Średnia ocena: 4,9 · Komentarzy: 52
Komentarze
al-szamanka dnia 20.02.2014 20:58 Ocena: Świetne!
Cytat:
mały(nie wiem, ale mam wrażenie, że przydałby się tu przecinek) kar­mio­ny róż­no­rod­ną


Oczarowałaś mnie tym opowiadaniem doszczętnie.
Po prostu je pokochałam.
I Malcolma też :)
Prześliczny opis procesu wychowawczego;) gołąbka-sierotki.
I dojrzewania jego opiekunki:)
Bo najpierw jest Malcolm struśkiem, tałatajstwem z kostropatymi piórkami i brudzącą pokraką.
A staje się przyjacielem, domownikiem, stworzeniem, za którym się tęskni.
Bo zaczynamy kochać istotę, którą się opiekujemy, która nas potrzebuje.
A potem potrzebujemy ją, bo już na zawsze ma miejsce w naszym sercu.

Osobiście wychowywałam wróbelka.
Też wracał.
Też do czasu.
Od tego czasu w każdym wróbelku wiedzę Stasia:) i wszystkie uwielbiam.
Ach, rozsmętoliłam się.
Miladora dnia 20.02.2014 21:16
al-szamanka napisał/a:
Cytat:
mały(nie wiem, ale mam wrażenie, że przydałby się tu przecinek) kar­mio­ny róż­no­rod­ną

Może być, ale nie musi, Al. :)

Masz rację co do dojrzewania właścicielki - lisek w Małym Księciu powiedział, że jest się odpowiedzialnym za to, co się oswoiło.
A oswoić to stworzyć więzy - wzajemne.

Cieszę się, że masz podobne doświadczenia. :)
Ja wciąż wypatruję Malcolma w każdym brązowym gołębiu.

Nie zostały Ci przypadkiem zdjęcia Twojego malucha?

Dziękuję, Al, za podzielenie się myślami.

Serdeczności :)
zajacanka dnia 20.02.2014 21:28 Ocena: Świetne!
Jak tylko zaczęłam czytać, przypomniała mi się Twoja fotka z ptaszynką i byłam ciekawa, czy ją zamieściłaś w pakiecie. I oto jest :)

Piękna historia, Milu! Po to jesteśmy, żeby młodszym/mniejszym/słabszym/potrzebującym pomagać. U Ciebie nie dość, że świetnie napisana historia, to jeszcze prawdziwa i udokumentowana :)

Brawo, gołąbkowa mamusiu! :)

(A gołąbki lubisz... konsumować?)

Kisski!
al-szamanka dnia 20.02.2014 21:30 Ocena: Świetne!
Miladora napisała:
Nie zostały Ci przypadkiem zdjęcia Twojego malucha?

Oj, nie! To były jeszcze czasy Druha i dederowskich klisz - wszystko spłowiało doszczętnie.
Staś bardzo lubił sypiać na balkonie, w woreczku z pierzem zawieszonym na sznurze do prania.
No i nigdy nie usiedział spokojnie na ramieniu, wolał włazić na kark i chować się pod włosy:)
pablovsky dnia 20.02.2014 22:08 Ocena: Świetne!
Oj, jak zwykle klasa światowa :) Kto jeszcze potrafi tak opisać najzwyklejsze sytuacje, jak Ty, Miladorko? :) Kolejne świetne opowiadanie w Twoim wykonaniu. Mam sentyment do zwierząt, więc doskonale zdaje sobie sprawę, jak nieswojo musiałaś się czuć, gdy pierzasty kumpel nie przyleciał. No, cóż. Pozostaje mieć nadzieję, że spotkał partnera, lub partnerkę ze swojego gatunku i do tej pory żyją szczęśliwie. A zdjęcie urocze! :)
Pozdrawiam serdecznie.
SzalonaJulka dnia 20.02.2014 22:10
Oj, miałam przyjemność poznać tego gagatka :) Był wielkim entuzjastą moich paznokci - tak mu się lakier spodobał, tak go połysk wabił, że przełamał dystans do mojej, jakże przerażającej osoby, i boczkiem, boczkiem podkradł się i znienacka spróbował sobie jeden zabrać na pamiątkę :)

Fajnie piszesz, Miluś. Tak w stylu Jana Grabowskiego :)

Buziaki
PodziobanaJulka

PS. Aha, a to przeznaczenie to tak znienacka człowieka dopada - vide Stefan :)
al-szamanka dnia 20.02.2014 22:11 Ocena: Świetne!
A może Malcolm i Staś zawiązali ptasią spółkę?
Obaj dobrze wychowani, ze znajomością ludzkiej psychiki:)
Miladora dnia 20.02.2014 22:15
zajacanka napisała:
(A gołąbki lubisz... konsumować?)

Gołąbki z ryżem czy kaszą, tak. :)
Ale tylko raz w życiu je zrobiłam i mój Ulubiony Góral omal nie pękł ze śmiechu, że zostały zawinięte w podwójne liście. Do dzisiaj mi to wypomina.

Co do zdjęcia - będzie jeszcze jedno, tylko czeka na publikację. Malcolm siedzący na moim ramieniu przed komputerem - już dorosły. :)

zajacanka napisała:
Po to jesteśmy, żeby młodszym/mniejszym/słabszym/potrzebującym pomagać.

To prawda. I to czy się chce, czy nie chce.

Dzięki, Zajączku - cieszę się, że wysłuchałaś tej historii. Długo czekała na opowiedzenie.
Kisski milowe :)

al-szamanka napisał/a:
wszystko spłowiało doszczętnie.

Jaka szkoda, Al.
A może byś opisała swoje przeżycia z wróblęciem? :)

Serdeczności, Dziewczyny :)


Pablo kochany - jak miło, że rozumiesz. :)
Ja wciąż mam nadzieję, że Malcolm gdzieś tam fruwa pod niebem.
Dziękuję serdecznie.

Szalonka - nigdy nie zapomnę, jak M. dobrał Ci się do pomalowanych paznokci. :)))
I jak nawrzeszczał na Ciebie.
Faktycznie - Twój Stefek to też było przeznaczenie.
Może byś tak napisała opowiadanko z życia świnek morskich?
Buziaki jak nie wiem co - z podziękowaniem. :)
introwerka dnia 20.02.2014 22:51 Ocena: Świetne!
Piękna i wzruszająca historia. Zawsze marzyłam, by oswoić jakieś dzikie (lub półdzikie) zwierzę, ale skończyło się tylko na hodowli ślimaków i... dżdżownic. :)))) I chyba dobrze, bo ja, gdy mam podać tabletkę psu, mam trzęsące się ręce, tym bardziej podziwiam Twoje zdolności organizacyjne :)
Piekny tekst i jestem pewna, że Malcolm gdzieś sobie fruwa i po ptasiemu wspomina swoje piękne dzieciństwo :)

Serdeczności :)
Miladora dnia 20.02.2014 23:09
introwerka napisała:
jestem pewna, że Malcolm gdzieś sobie fruwa i po ptasiemu wspomina swoje piękne dzieciństwo :)

Ja też, Weruś. :)
A jeżeli nawet już nie pod naszym niebem, to może kiedyś jednak spotkam go pod innym, bo nigdy nie mogłam uwierzyć w Raj bez zwierząt.
Axel Munthe również.

Serdeczności i dziękuję także w imieniu Malcolma. :)
ajw dnia 21.02.2014 15:04 Ocena: Świetne!
Tym jakże sprawnie napisanym opowiadaniem odkopałaś w mojej pamięci wspomnienia, kiedy opiekowałam się w podobny sposób jak Ty Malcolmem - małą kawką, którą znalazłam na podwórku. Któregoś dnia kawka zniknęła. Mama mówiła, ze poleciała z innymi kawkami i uwierzyłam w to, bo bardzo chciałam wierzyć, że jest szczęśliwa.

Fajne, lekkie opowiadanko z nienaganną narracją.
Co do przeznaczenia .. Hmmm.. Ja nie wierzę w przypadki, wierzę w przeznaczenie i w to, ze wszystkie nasze włosy na głowie są już policzone :)
Pozdrawiam ciepło.
Miladora dnia 21.02.2014 17:48
ajw napisała:
i uwierzyłam w to, bo bardzo chciałam wierzyć, że jest szczęśliwa.

Ja też ciągle chcę wierzyć. :)

Co do przeznaczenia, to od lat się nad tym zastanawiam.
Z jednej strony taka wiara mogłaby spowodować opuszczenie rąk, bo przecież z losem się nie wygra, a z drugiej, może o swoje przeznaczenie trzeba jednak czasem walczyć?

Dziękuję ślicznie, Ajw, że przyszłaś poznać Malcolma. :)

Serdeczności :)
Wierszybajka dnia 21.02.2014 19:27
Czyli historia prawdziwa, piękna! :)
A ja kiedyś miałam wróbelka, Ćwirek go nazwaliśmy. Ech też pewnego dnia zniknął bez wieści. Mam nadzieję, że wybrał wolność i nie trafił na kota. :rip:

Serdecznie pozdrawiam :)
Miladora dnia 21.02.2014 22:36
Wierszybajka napisała:
A ja kiedyś miałam wróbelka, Ćwirek go nazwaliśmy.

No popatrz - Al-Szamanka też miała. I też odleciał. :)
Więc to wcale nie jest takie rzadkie.

Natomiast nigdy nie chciałabym mieć ptaków w klatce. To dla mnie smutny widok.
Ptaki powinny latać.

Serdeczności, Wierszka - miło, że zajrzałaś do mojego Malcolma. :)
blaszka dnia 22.02.2014 22:41
Kiedyś odwiedzi Cie wraz z wnukami!
Przesłodka opowieść. Nie wiem, czy to komplement, ale skojarzyło mi się z "Ptaśkiem" Whartona.
Pozdrowienie
zajacanka dnia 22.02.2014 22:51 Ocena: Świetne!
blaszka napisała:
Nie wiem, czy to komplement, ale skojarzyło mi się z "Ptaśkiem" Whartona

nie wiem, jak się Mili skojarzy, ale ja własnie podczas lektury Vonneguta Rzeźni no 5, więc skojarzenia z Ptaśkiem mam zupełnie inne.
blaszka dnia 22.02.2014 22:54
Oj, zajacanko, a mówisz, że nie lubisz różowego koloru ;)
Teraz czytasz Rzeźnię? To chyba nie pierwszy twój raz?
zajacanka dnia 22.02.2014 22:57 Ocena: Świetne!
Nie, nie pierwszy. Whartona też nie jeden raz przeczytałam.
akacjowa agnes dnia 23.02.2014 13:33 Ocena: Świetne!
Milu, przypomniałaś mi swoim opowiadaniem historię z mojego życia. Moim przeznaczeniem była wrona "Hitashi" :) Nie mieszkała u nas tak długo, bo jak do nas trafiła była już starsza od Malcolma.

To był niezwykły, radosny, ale i trudny czas. Było to przeszło 20 lat temu, ale do dziś się zastanawiam, czy sobie poradziła na wolności :)

A stada wron latające nad moim blokiem, gdy Hitashi wydzierała się na balkonie, przywodziły na myśl "Ptaki" Hitchcocka.

Pozdrawiam i dziękuję za odświeżenie pamięci :)
Miladora dnia 23.02.2014 13:49
blaszka napisała:
ale skojarzyło mi się z "Ptaśkiem" Whartona.

Pewnie przez to określenie "ptasiek", które używałam w stosunku do gołębiaka. :)
Chociaż absolutnie nie miałam skojarzeń z "Ptaśkiem" Whartona - po prostu "ptak" to było za dużo, a "ptaszek" nie współgrało z pterodaktylim wyglądem Malcolma w dziecięctwie.

Dziękuję, Blaszeńko i Zajączku - miłego czytania "Rzeźni". :)

akacjowa agnes napisała:
Moim przeznaczeniem była wrona "Hitashi" :)

Witaj zatem w klubie, Agnesko. :)

akacjowa agnes napisała:
A stada wron latające nad moim blokiem, gdy Hitashi wydzierała się na balkonie, przywodziły na myśl "Ptaki" Hitchcocka.

Ja miałam gołębi desant. :)
Gdy tylko wychylałam się z okna, gwiżdżąc na Malcolma, wszystkie gołębie z okolicy sfruwały na parapet, zlatując się do "stołówki". Zdarzało się nawet, że właziły bezczelnie do kuchni i wyżerały mu jedzenie z miseczki.
Robiły tak jeszcze przez długi czas po zniknięciu Malcolma i siłą rzeczy dożywiałam je przez zimę.

Cieszy mnie, że tyle osób ma własne historie związane z ptakami. :)

Dziękuję i serdeczności, Dziewczyny :)
blaszka dnia 23.02.2014 16:41
Miladora napisała:
Pewnie przez to określenie "ptasiek"


Nie dlatego. Tam też były opisy, jak główny bohater obserwuje rozwój ptaków od niemowlęctwa. Bardzo rozczulające opisy, podobnie, jak u Ciebie, Milu.
Miladora dnia 23.02.2014 20:02
blaszka napisała:
Tam też były opisy, jak główny bohater obserwuje rozwój ptaków od niemowlęctwa.

Nie pamiętam tego, bo książkę przeczytałam dawno temu, a potem, zrażona infantylnością Spóźnionych kochanków, nie wróciłam już do Whartona.
Cóż, tak bywa, ale przynajmniej nie odgapiałam od niego opisów. ;)
blaszka dnia 23.02.2014 20:08
Nie odgapiałaś ;) Tyle, że miałaś podobne obserwacje i czułość do swojego ptaśka.
A ja czytając Spóźnionych kochanków, wierzyłam, że to możliwe ;)
Dobra Cobra dnia 23.02.2014 20:13
Bo to możliwe!


Miladoro,

Piękny kawałek prozy! Gratulacje!


Pozdrawiam,

DoCo
Miladora dnia 23.02.2014 20:15
blaszka napisała:
A ja czytając Spóźnionych kochanków, wierzyłam, że to możliwe ;)

Owszem, bo wszystko jest możliwe. :)
Zależy tylko, w jaki sposób przedstawia się takie relacje.
Ten właśnie sposób wydał mi się infantylnie niesmaczny. Błąd pisarza w tym przypadku, bo nie sądzę, by zawalił tłumacz.

O, DoCo? :)
Pisaliśmy jednocześnie...

Dziękuję, że odwiedziłeś Malcolma - teraz już tyle osób będzie go pamiętać i to pocieszające.

Serdeczności - Blaszeńko i Coberko :)
blaszka dnia 23.02.2014 20:19
W takim razie Milu, co sadzisz o filmie "Lepiej późno niż później"? Tam też są sceny erotyczne mocno dojrzałych ludzi.
Miladora dnia 23.02.2014 20:23
blaszka napisała:
co sadzisz o filmie "Lepiej późno niż później"?

Bardzo mi się podobał, bo życiowo i z poczuciem humoru. :)
Zupełnie inaczej niż Spóźnieni kochankowie ze swoim łzawo-naiwnym klimatem.

A poza tym dojrzałość dwojga ludzi może ubrać seks w nowe barwy.
Bardzo dobrze wiem o tym. ;)
blaszka dnia 23.02.2014 20:35
Na temat filmu mam podobne zdanie, natomiast książkę dawno czytałam i pamiętam, że wzruszył mnie wątek miłosny, a sceny erotyczne trochę zniesmaczyły.
Miladora dnia 23.02.2014 20:40
blaszka napisała:
że wzruszył mnie wątek miłosny, a sceny erotyczne trochę zniesmaczyły.

No właśnie i zapewne nie z powodu wieku bohaterów, lecz sposobu opisu. :)
blaszka dnia 23.02.2014 20:48
Zapewne ;)
Quentin dnia 23.02.2014 22:16 Ocena: Bardzo dobre
Przypomniał mi się "Ptasiek" Whartona.

Pięknie przedstawiasz pewien proces wchodzenia w relację między dwiema istotami. Idzie to jak po sznurku, od początkowego sceptycyzmu do tęsknoty. Schemat, który chyba zawsze wzrusza.

To, w jaki sposób traktujemy mniejszych od siebie, pokazuje naszą wielkość, ale też niesie ze sobą bogactwo doświadczenia. Nie ma problemu z twoim tekstem, gdyż doskonale wiem, że przywiązanie do istot, którymi się opiekujemy, wyzwala w nas wszystko co najpiękniejsze. Przykre jest jedynie to, że wszystko zmierza ku końcowi, o czym także wspominasz w opowiadaniu. Potem pozostają już tylko pióra/wspomnienia.
Uczmy cieszyć się chwilą.

Pozdrawiam
Miladora dnia 24.02.2014 12:47
Quentin napisał:
Przykre jest jedynie to, że wszystko zmierza ku końcowi,

Wszyscy i przez całe życie zmierzamy ku końcowi - to tylko kwestia, kto i kiedy, a wiadomo, że najgorzej mają ci, którzy zostają.
Quentin napisał:
Uczmy cieszyć się chwilą.

Bardzo prawdziwe. Bo nie zawsze o tym pamiętamy.

Piękne dzięki, Quentin - miło Cię znowu widzieć. :)

I serdeczności :)
julanda dnia 23.03.2014 21:10 Ocena: Świetne!
Spłakałam się jak bóbr i dobrze, bo chwilę wcześniej myłam klawiaturę i niebacznie wtarłam w oczy piankę do mycia ekranu i okrutnie piekło. Teraz też piecze, ale to już sól. Ponieważ zawędrowałam spod zdjęcia, to teraz mam całą opowieść w wielowymiarze i ryczę nadal. Jeśli o mnie chodzi, to chyba nigdy nie wyrosłam z takich opowiadań, a może nawet wzruszam się tak samo, kiedy po przeczytaniu Anielki przez tydzień nie chodziłam do szkoły z powodu gorączki.
A gołębie, lubię na nie patrzeć, nawet się zagapiam w drodze do pracy. Wiesz, że na jednym z podwórek zalano betonem miejsce, gdzie zbierała się wielka kałuża, taki ocean i wodopój jednocześnie dla lokalnego ptactwa, no i te biedule nad tą betonową plamą, dziobały, dreptały... Myślałam, że mi pęknie serce!
Dziękuję za cudną lekturę, buziaki!
Miladora dnia 24.03.2014 11:23
Jak miło, że przywędrowałaś, Kocia. :)
Dziękuję.

Ktoś opowiedział mi historię hodowanego w domu gołębia, który nigdy nie nauczył się latać i żyć na wolności, i bardzo nie chciałam, by spotkało to także Malcolma. Stąd te różne ćwiczenia. :)

Buziaki :)
ajw dnia 24.03.2014 11:53 Ocena: Świetne!
Zdjęcie cudowne, wiec jak tu nie przybyć po raz drugi? :)
Miladora dnia 24.03.2014 12:07
Bardzo dziękuję, Ajwuś. :)
marukja dnia 24.03.2014 12:43
Przyszłam, zachwycona zdjęciem.
Czytając, zwróciłam uwagę na to, w jaki sposób mówisz o Malcolmie - na początku chyba nie przypuszczałaś, jak taka relacja może się rozwinąć. :)
Jako dziecko miałam troszkę podobną sytuację: w trakcie burzy, na parapet spadło gniazdo jaskółek. Trzy pisklęta zostały same, tata wziął je do domu i umieścił w moim domku dla lalek. :)

Cytat:
Przez całą je­sień, zimę i wio­snę przy­la­ty­wał na po­sił­ki, a potem, sie­dząc na ra­mie­niu, wga­piał się w ekran kom­pu­te­ra, od czasu do czasu iska­jąc pióra albo moje włosy.

- uwielbiam słowo 'iskać'.

Pozdrowienia!
romantyczna dnia 24.03.2014 13:27 Ocena: Świetne!
Milu - ja też kiedyś matkowałam jaskółce, jako dziecko :) karmiłam ją dżdżownicami, które sama wydłubywałam z ziemi.
Piękne to Twoje opowiadanie, przywołało wspomnienia związane z ratowaniem bezradnych zwierzaczków. Uśmiechnęłam się i z tym uśmiechem pozostanę do następnego opowiadania :)

Pozdrawiam
Miladora dnia 24.03.2014 16:12
marukja napisała:
chyba nie przypuszczałaś, jak taka relacja może się rozwinąć.

Nie miałam o tym żadnego wyobrażenia, prawdę mówiąc, byłam przerażona odpowiedzialnością. :)

marukja napisała:
Trzy pisklęta zostały same, tata wziął je do domu i umieścił w moim domku dla lalek. :)

I udało się je wychować? Napisz coś więcej, bo ciekawią mnie wszystkie takie zdarzenia, a widzę, że sporo osób miało podobne przejścia.

romantyczna napisał/a:
ja też kiedyś matkowałam jaskółce, jako dziecko

No, proszę. Następna historia, której chętnie bym posłuchała. :)

Dziękuję, kochane - Mja i Romanko. :)
Dobrze wiedzieć, że tyle nas w tym ptasim klubie.

Serdeczności :)
Wasinka dnia 24.03.2014 21:26
Jak byłam pisklęciem, to przynosiłam do domu różne stworzenia, które wydały mi się chore i postanawiałam je "doprowadzić do siebie". Zdarzały się i ptaki - np. sikorka czy wróbelek. Kieszenie pełne miałam dżdżownic, bo może akurat napotkam kogoś potrzebującego.
Jaskółki na balkonie to cowiosenność.
Pamiętam Twojego Malkolma ze zdjęcia i gdy czasem wspominałaś; cieszę się, że doczekał się opowieści. Napisałaś o nim z humorem, ale też i z niezwykłym ciepłem, które czuć w narracji. Uśmiechałam się, czytając, a równocześnie mnie roztkliwiłaś. No i na koniec - bez wątpienia wzruszenie... Człowiek z przyjemnością rozsiada się w takich historiach.

Pozdrawiam z wieczorną mżawką.
Miladora dnia 24.03.2014 22:29
Wasinka napisała:
Człowiek z przyjemnością rozsiada się w takich historiach.

Dlatego namawiam wszystkich, by opowiedzieli swoje. :)

Co do ratowania, to mam na koncie niezliczone pszczoły, motyle, a nawet szczypawkę zdjętą w ostatniej chwili z taśmy w supermarkecie, z czego do dzisiaj śmieje się moja rodzina, wspominając, jak uganiałam się za nią ku osłupieniu klientów. Są także ptaki, chomiki i... szczury.
Nigdy nie miałam inklinacji do zabijania czegokolwiek i jedynie muchy, komary i mole nie mają u mnie taryfy ulgowej. A pająki lubię, co zresztą wykorzystują skwapliwie, bo co chwilę jakiś zagnieżdża się w kącie.

Ech, sprowokowałaś mnie do wspominek, Wasineczko. :)

Dziękuję, że zawitałaś.

I słonecznego nieba :)
ajw dnia 24.03.2014 22:40 Ocena: Świetne!
Ja miałam szczurkę o imieniu Mysza, co mi podkradała kredki (do oczu), a jak się malowałam, to gapiła się na mnie zza lusterka. Niestety miała nowotwór i nie przezyła operacji. Miłam też chomika -pakera, który pakował w kółku jak na siłowni, a nawet przechodził całą klatkę w zwisie trzymajac się od góry łapkami. Normalnie kulturysta był ;)
Miladora dnia 25.03.2014 12:40
ajw napisała:
a miałam szczurkę o imieniu Mysza,

Zawsze chciałam mieć białego szczura, a musiałam zadowolić się dzikim, który odwiedzał mnie na trzecim piętrze, wędrując ciągiem wod-kan, i zżerał mydło z umywalki. :)
Miał na imię Maksencjusz i został bohaterem opowiadania "Ballada o szczurach".
Ale to stare dzieje...
Szalona za to miała szczurkę Delirkę, ale nie zdążyłam już jej poznać.
Natomiast chomik, który przywędrował znikąd dokładnie w Nowy rok, również łaził do góry nogami.
Szkoda tylko, że chomiki żyją tak krótko...
Anastazja Sorpiszewska dnia 05.04.2014 22:28 Ocena: Świetne!
Piękna historia oswojenia.. :)
Wiosenne pozdrowienia.
Miladora dnia 06.04.2014 00:46
Anastazja Sorpiszewska napisała:
Piękna historia oswojenia.. :)

Dziękuję, Ana. :)
A oswojenie było wzajemne. :)

Serdeczności :)
Lilah dnia 12.06.2020 14:45
Co za wzruszająca historia! Zastanawiam się tylko, czy to jedzonko, które mu szykowałaś było odpowiednie dla takiego malucha. Pewnie tak, skoro wyrósł z niego taki gość. :)
Miladora dnia 12.06.2020 16:49
Lilah napisała:
czy to jedzonko, które mu szykowałaś było odpowiednie dla takiego malucha.

Było, Lil, bo dokładnie przeczytałam na forach hodowców, jak i czym karmić gołębie w zależności od wieku.
Potem, gdy zaczął dziobać dywan, rozsypywałam mu ziarenka na podłodze - oczywiście specjalną mieszankę. A potem miał miseczkę w zlewie. Czasem się też w nim kąpał.
Przez to brązowe ubarwienie łatwo go było odróżnić od innych pasących się w ogrodzie gołębi.
I zawsze przylatywał, gdy go wołałam.
Mam nadzieję, że jest szczęśliwy w gołębiowym niebie.

Dziękuję, że przyszłaś.
Serdeczności. :)
SzalonaJulka dnia 12.06.2020 17:13
Ech, przeczytałam po latach i wzruszyłam się do łez. Trochę przez Malcolma, a trochę przez wspomnienie upalnego dnia, gdy usiłował mi oderwać paznokieć.
To nic, że pokraczne przeznaczenie czasem odlatuje w nieznane, bo przecież nigdy nas już nie opuści. Za mną ciągnie cała armia takich cieni, dlatego nigdy nie jestem sama.
Tęsknię za Tobą
SzJ
Lilah dnia 12.06.2020 19:46
Miladora napisała:
Było, Lil, bo dokładnie przeczytałam na forach hodowców, jak i czym karmić gołębie w zależności od wieku.

Dziękuję za wyjaśnienie, Milu. Wybacz, że się wyrwałam z taką uwagą, przecież TY nie zrobiłabyś maleństwu krzywdy. :) :) :)
Miladora dnia 13.06.2020 15:16
SzalonaJulka napisała:
Za mną ciągnie cała armia takich cieni

Wiem, Szalonka.
Ja mam ich mniej, ale też ciągną bez przerwy za mną.

Lilah napisała:
że się wyrwałam z taką uwagą

Też bym się wyrwała, Lil. :)
Bo to normalny wyraz troski. Biorąc na siebie odpowiedzialność za czyjeś życie, jesteśmy zobowiązani do wypełnienia jak najlepiej wszystkich obowiązków. Tak jak z dziećmi.

Ktoś opowiedział mi, że jego znajomi zaopiekowali się małym gołąbkiem. Jednak nie nauczyli go latać i nie dali mu wolności. Gołąb do końca życia dreptał po ich mieszkaniu, nie wiedząc, że jest ptakiem. Gdy myślę o tym, cieszę się, że Malcolma to nie spotkało. Nie wiem, jak długo żył, ale żył zgodnie ze swoją naturą.

Serdeczności - Szalonko i Lilu.
Szalonka - jeszcze nadrobimy ten czas. :)
EDyta To dnia 21.06.2020 16:51
Miladoro, dziękuję za link. To przepiękna historia, a napisana tak, że, przepraszam za porównanie, jak masłem moglibyśmy sobie nią smarować kromki chleba. Cudo.
Pozdrawiam.
Miladora dnia 21.06.2020 19:00
Bardzo dziękuję, EDytko, za wizytę u Malcolma. :)
Teraz już wiesz, dlaczego tak ucieszył mnie Twój gołąbek w wierszu.

Dobrego wieczoru. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:60
Najnowszy:ivonna