II. I M I Ę.
Szaman zabrał chłopca głęboko w Trawy. Wędrowali przez tydzień, klucząc, przeprawiając się przez kilka strumieni i kilka wydeptanych ścieżek dzikiej zwierzyny. Kiedy ósmego dnia rano chłopiec otworzył oczy, był już sam. Teraz wszystko zależało od niego. Miał dwa tygodnie by odnaleźć swoją wioskę i drogę do Gaju. Ale Par setki razy przyglądał się Trawom. Znał wszystkie jej odcienie, wiedział o każdym, nawet najmniejszym drzewku czy wzniesieniu w promieniu wielu kilometrów od swojej skały. Złamał jedną z najdłuższych łodyg Trawy i po kolorze górnych liści mniej więcej zorientował się gdzie jest. Potem od miejsca, w którym nocowali zaczął zataczać coraz szersze kręgi, ponieważ wiedział, że w pobliżu powinna być stara, wysuszona akacja. Odnalazł ją po dwóch godzinach poszukiwań. Wdrapał się na nią i okazało się, że do jego skały jest około dwóch dni drogi dziecięcego marszu. Czarownik dobrze wypełnił swoją rolę. Chłopiec był niedaleko od domu a jednocześnie powinien mieć wrażenie, że jest na drugim końcu Równiny. Przeprawiali się prawdopodobnie ciągle przez ten sam strumień. Dwa dni to jednak też sporo jak na sześciolatka. Par wrócił na miejsce noclegu, zebrał wszystko, co pozostawił mu czarownik do małej sakwy, zarzucił ją sobie na plecy i ruszył w drogę.
Zoja i Born rozłożyli skromny namiocik obok Gaju, ale nie śmieli wejść na polanę. Dziewiątego dnia odkąd ich syn wyruszył w Trawy, aby zostać mężczyzną, gdy się obudzili szaman drzemał na polanie przy źródełku. Następnego dnia, około południa od zachodu usłyszeli wesołe pogwizdywanie i po chwili na polanę wszedł Par. Czarownik otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, po chwili przywołał chłopca gestem ręki do siebie.
– Zostaw sakwę i wejdź do źródełka.
– Nie szamanie. Ten chłopiec nie może nosić zwykłego wodnego imienia. – Na polanie, nie wiadomo kiedy, pojawił się młody, wysoki, białoskóry mężczyzna. Miał na sobie śnieżnobiały, bogato inkrustowany złotem płaszcz sięgający aż do ziemi. Podszedł do nich. Przyjrzał się chłopcu i po chwili uśmiechnął się do niego, a ten odwzajemnił uśmiech.
– Chodź ze mną.
Chłopiec posłusznie poszedł za nieznajomym.
– Usiądź tu.
Mężczyzna usadowił malca dokładnie pomiędzy głównym drzewem Gaju a źródełkiem. Potem ustawił wokół niego cztery czarki. Do jednej z nich nabrał wody, do drugiej włożył kawałek czerwonej skały, w następnej zapalił ogień a ostatnią pozostawił pustą. Uklęknął przed chłopcem i przez chwilę coś do niego szeptał. Po chwili wstał i stanął za jego plecami, wzniósł ręce w górę i rozpoczął modlitwę w języku, którego nikt z prostych ludzi Równiny nie znał.
– Az, In, Gedbor a Gwa-Mahlia. Ars am Ghandalia mo szersze nou am Ar: Arwad-Ar-Kan. Razet am Kirim an Aman.
Szaman wraz z rodzicami stał poza Gajem. Czarownik mamrotał coś cały czas pod nosem. Born nie zwracał uwagi, o czym mówi jego towarzysz, skupił całą uwagę na nieznajomym. Zoja natomiast nie patrzyła na polanę, lecz bacznie obserwowała usta szamana. „Boże, ja, Arcykapłan i Córka Ziemi. Teraz cały Wszechświat prosi Ciebie w imię Praojca o Syna Nowego Życia. Teraz imię Młody potem Dobry...” Nagle na obrzeżach polany powiał wiatr. Szybko nabierał na sile, chociaż poza Gajem panowała zupełna cisza. Dopiero, co minęło południe, ale teraz, nagle wewnątrz polany, w oku wirującego obecnie huraganu zaczęło się ściemniać, aż w końcu nie było już widać, co dzieje się w środku.
Chłopiec siedział z przymrużonymi oczami i wsłuchiwał się w słowa przybysza. Miał wrażenie, że kiedyś znał ten język, ale wydawało mu się to niemożliwe. Ocknął się z zadumy, gdy usłyszał szepty. Otworzył oczy i stwierdził, że jest już wieczór. Poza polaną wszystko było rozmazane. A szepty, które go obudziły pochodziły z wnętrza Drzew. Gaj poruszając się w rytmie huraganu, który pędził na zewnątrz polany i ponad nią, nucił starą kołysankę smoków. Nagle na obrzeżach ciemności pojawiły się wirujące w wietrze, zakapturzone postacie. Z trudem, powoli uwalniały się z wiatru. Nieznajomy uniósł powtórnie ręce i zatopił się w modlitwie. Istoty Cienia opadały na ziemię i powoli pełzając skradały się w ich kierunku. Ponad koronami drzew przetoczył się ogłuszający łoskot. Z nieba spadł grom prosto do stóp malca i maga. I w tej sekundzie stanął przed nimi złocisty młodzieniec. Twarz miał jak odlaną w spiżu, długie siwe włosy i białą, długą do ziemi, haftowaną złotem, świecącą w ciemności szatę. Czarne widma zamarły w bezruchu. Anielsko piękna postać wysunęła przed siebie rękę i prosto z zamkniętej dłoni powoli wyrosła długa platynowa laska zakończona cudownym, idealnie okrągłym diamentem. Mężczyzna uniósł ją ponad kwiaty i powtórnie postawił na ziemi. Diament rozbłysnął oślepiającym blaskiem. Chłopiec odwrócił głowę od światła i stwierdził, że tajemnicze sylwetki rozpływają się w nim. Wiatr ucichł i Słońce ponownie pojawiło się na niebie. Kiedy Ciemność odeszła światło w klejnocie zelżało. Młodzieniec spojrzał na chłopca i na chwilę uśmiechnął się. Potem przyjrzał się towarzyszącemu mu mężczyźnie.
– Wysłuchaliśmy twoją modlitwę. Od teraz wróci twoja świetność i wolni będą twoi bracia. Masz do spełnienia misję. Powierzamy twojej opiece Award-Ar-Kana. Będziesz jego strażnikiem aż wypełni się przeznaczenie. Teraz czas na braterstwo. Jesteś gotów?
– Jestem. – Nieznajomy odparł niepewnie. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Zbratanie się z rodem Praojca było niebezpieczne nawet dla smoka. Uklęknął obok malca i wyciągnął prawą rękę. Chłopiec, odkąd spojrzał w oczy młodego przybysza, był w transie, więc zrobił to samo. Młodzieniec nawet nie mrugnął powieką, ich nadgarstki po prostu same się otworzyły. Mężczyzna przytknął swoją prawicę do ręki chłopca. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle mężczyzna poczuł wzrastający w nim chłód, by po chwili dygotać z zimna, aż do momentu, gdy serce w nim zamarło. Chłopiec natomiast poczuł wzbierającą w nim gorączkę, zwłaszcza w oczach. Wydawało mu się, że cała polana, cały świat płonie. Spiżolicy uniósł ponownie swoją laskę, dotknął diamentem ich połączonych rąk. Lód i ogień ustały w zbratanych ciałach. Po czym młodzieniec zniknął. I w tej samej chwili Par i nieznajomy padli nie przytomni na ziemię.
Nieznajomy otworzył oczy, usiadł na trawie i rozejrzał się. Gaj praktycznie nie istniał. Nie było śladu po Drzewach. Przy wejściu do Gaju siedział na ziemi czarownik. Nieznajomy wstał i podszedł do szamana.
– Co się stało? Gdzie rodzice Kirima?
– Kiedy anioł odszedł, Drzewa Gaju przemieniły się w smoki. – Szaman ciągle był w szoku. – Born i Zoja uciekli a ja nie mogłem. Nie mogłem was zostawić.
– Gdzie są te smoki?
– Obwąchały was i odleciały. Zostało tylko największe drzewo. A potem, panie ono się jakby skurczyło, zapadło się w sobie i... i panie weszło w... W ciebie. – Szaman patrzył na nieznajomego wyraźnie przerażony.
– Nie martw się, Barugorn. W czasie Długiej Nocy Az odebrał mi część mojej potęgi a dziś mi ją wrócił. Teraz wróciła nadzieja. Miałeś rację, odnaleźliśmy go. Nigdy nikomu nie mów o tym, co tu dzisiaj widziałeś.
Usłyszeli za plecami długie ziewnięcie. Chłopiec obudził się i usiadł na trawie. Mężczyźni podeszli do niego.
– Od dziś twoje prawdziwe imię brzmi Kirim. Imię użytkowe możesz sobie zmienić, ale Par mi się podoba. – Nieznajomy uśmiechnął się pełnym uśmiechem pokazując długie kły. Potem spojrzał na szamana. – Pamiętaj, nikomu. – I odszedł.
– Chodź Kirim. Twoi rodzice na pewno martwią się o ciebie.
Kiedy szaman i chłopiec odeszli nieznajomy wrócił na polanę. Podniósł z ziemi gałązkę, wyszeptał zaklęcie i rzucił nią w górę. Gałązka rozpadła się na kilkanaście mniejszych pędów wijących się w locie i rozsypała się po trawie. Po chwili tam, gdzie upadły części gałązki wyrosły na nowo potężne drzewa. Gaj wyglądał jak dawniej.
– No, teraz szamanie nawet, jeśli się wygadasz nikt ci nie uwierzy. Czas na drzemkę.
Mężczyzna wyszedł z Gaju i udał się na polanę, gdzie powinna być góra Para, obecnie Kirima. Niczego jednak tam nie było. Nieznajomy stanął pośrodku polany i w mgnieniu oka wrócił do swojej prawdziwej postaci. Tym razem był jednak jeszcze większy niż zwykle, brunatno czerwony, tu i ówdzie mienił się barwami wszystkich znanych i nieznanych metali. Przez chwilę przyglądał się sobie. Potem nachylił długą szyję i wziął kilka łyków wody ze źródełka w Gaju. Wyprostował się i wydmuchnął w stronę wioski wielką chmurę. Po kilku minutach w osadzie pierwszy i ostatni raz spadł śnieg. Był tak zmrożony, że utrzymał się aż do następnego ranka. Ludzie byli zachwyceni, chociaż nigdy nawet nie słyszeli o śniegu. Kirim siedział w drzwiach szałasu przyglądając się szybującym płatkom śniegu i marzył, że kiedyś odejdzie z wioski, by zwiedzić świat.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt