- Do boju! - jego głos rozniósł się echem. Pospiesznie formowały się szyki, podążyłem za dowódcą. Na dziedzińcu stał wierzchowiec. Rosły siwek, o rozumnych oczach. Nie sądziłem, że ujrzę stworzenia tej rasy. Magia naszego świata płynęła w żyłach, nie tylko ludzi, ale także zwierząt. Mówiono, że uznają tylko jednego człowieka na swojego pana.
Młody chłopak przytrzymał strzemię, kiedy wsiadał. Ostatni z władców tego świata. Podano mu hełm, miecz i tarczę. Znowu nastała nerwowa cisza, poprawianie pancerzy i broni, dzierżonej w dłoniach. Nie było nas wielu. Straceńców, idących po własną zgubę.
Otworzono bramę. Na czole szli rycerze, w płytowych zbrojach zmatowiałych od krwi i ciągłej walki. Pośrodku nich znajdował się król, za nimi pozostali wraz z łucznikami. W lżejszych pancerzach, niektórzy uzbrojeni w szable lub inne ostrza. Na murach została garstka. Bez słów, bez zbędnych zapewnień ruszyliśmy w kierunku walki.
Zeszliśmy ze wzgórza, zanurzając się w pola namiotów. Nikt nas nie atakował, jednak na plecach czuliśmy wrogie spojrzenia. Do przodu. Krok za krokiem. Za nami formowały się szyki nieprzyjaciela.
Walka przybierała na sile. Konnica naszych przedzierała się powoli do przodu, o każdą piędź ziemi. Padali ludzie i zwierzęta. Pułapka się zatrzasnęła. Nie było już drogi powrotu, kiedy wyłonili się spomiędzy namiotów. Z ochrypłym wrzaskiem zaatakowali. Żelazo o żelazo, okrzyki rannych i dźwięk łamanych kości, gdy topór gruchotał kość. Sparować cios, zasłonić i uderzyć. Zabrać ich ze sobą jak najliczniej. Krew zalewa oczy. Nie wiem już, czy to moja czy padającego przede mną człowieka.
Walka trwa. Cisza jest we mnie. Patrzę na to jak zza okna. Mój współtowarzysz upadł na kolana, kiedy oszczep utkwił w jego trzewiach. W oczach zapłonęła wściekłość, głęboka jak otchłań. Podźwignął się ciężko, tnąc mieczem drzewce. Z okrzykiem na ustach wpadł w ich szeregi, niepewną już ręką ciął stojących najbliżej. Kolejne ostrza wbiły się w ciało.
Śmierć. Była tutaj, krążyła pomiędzy nami. Odbijała się w naszych oczach, jej jasnobłękitne źrenice szukały w nas zwątpienia i strachu. Brodacz, który mnie zaatakował - widziałem w nim pustkę. Topór utkwił w mojej tarczy, jego krew ożywiła wizerunek sokoła. Odepchnąłem martwe ciało. Naszych ubywało, im nadal nie brakowało sił. Jednak konnica przebijała się w naszą stronę, żelazny klin bezlitośnie ciął żywą, ludzką tkankę.
Czoło naszego oddziału rozproszyło się, kiedy jeden z rycerzy padł pod naporem wroga. Król postąpił do przodu, zajmując jego miejsce. Adrenalina przyśpieszyła krew w żyłach. Cios za ciosem, sierść siwka zdobiły krwiste wstęgi.
Coraz bliżej. Krzyk mieszający się z odgłosem łamanych kości, wizgiem ranionych koni. Tarcza przy tarczy. Dalej. Nie mieliśmy innej drogi. Strach pozostał gdzieś daleko, poza zasięgiem umysłu. Nasza odsiecz, straceńcy, tacy jak my.
Królewski siwek zatańczył na zadnich nogach, ciężko padając na bok. Na śnieżnej sierści krew tworzyła wzór. Rozproszyliśmy się. Rycerze otoczyli władcę, pozostali rzucili się na pomoc. Krew zalała mu oczy, kolorem róży, którą wyhaftowaną nosił na proporcu.
Konnica dotarła do nas. Walka nadal trwała. - Do zamku! - krzyknął jeden z nich, ze szkarłatnymi piórami na hełmie. Król, w skrwawionej zbroi stał z opuszczonym mieczem.
Znowu ta cisza.
Widziałem to już. Posępne oblicze, przysłonięte przyłbicą. Wyszczerbiony miecz, soczysta czerwień malująca wzory na pancerzu. Nie było nadziei. Pozostał honor.
Znowu dźwięki dobiegały do moich uszu. Miecz o tarczę, topór o zbroję. Trzask kości pod końskimi kopytami. Jeden z jeźdźców odwrócił się na chwilę, miał dziwnie znajome szaroniebieskie oczy.
Wspomnienie. Chwila dłuższa niż oddech. Niebo ciemniało, ale w tych źrenicach burzowe chmury zawsze miały miejsce. Rozjaśniał je nieczęsty uśmiech.
Blok tarczą, uderzenie. Kiedy kończy się życie, przypominamy sobie to, co było ważne. Krok za krokiem wracaliśmy do zamku. Padały konie, ludzie. Jak puste są oczy człowieka, kiedy umiera, nie wiedząc o tym.
Naszą drogę znaczyły trupy.
Przedzieraliśmy się. Wszystko zaczynało mieć karminowy kolor. Świat zatrzymał się na chwilę, pławiąc w tej czerwieni i szarości nadchodzącej nocy. Nie było słońca tego dnia, jakby nie chciało oglądać rzeźni. Wchodziliśmy na wzgórze. Brama zamku drgnęła, powoli się otwierając.
Zostawili nas. Gromadę obszarpańców, niegdyś dumnych ludzi. Nic w nas nie było. Dłonie, jak szpony zaciskały się na rękojeściach mieczy. Przez gardło nie chciało przejść żadne słowo. Byliśmy puści. Brama, została za nami zamknięta. Staliśmy czujni, niepewni tego co będzie.
Cisza.
Gdzieś w obozie wroga zabrzmiała katapulta. Nikt nie uciekał, bo niby po co. Pociski nie były duże. Twarze wykrzywione w grymasie bólu. Głowy, oderwane od tułowia. Ktoś upadł na kolana, wymiotując. Upiorny deszcz trwał nadal.
Przeszliśmy do wielkiej sali. Król sztywno kroczył przodem, na schodach zwolnił z widocznym bólem. Ktoś chciał pomóc, zabrzmiało głuche uderzenie. - Zostaw. - warknął. Z każdym krokiem walczył ze sobą, upadł dopiero na szczycie. Ten, z konnicy, który wydał rozkaz odwrotu stanął u jego boku. - Panie. - podniósł go, opierając o ramię. - Siegfriedzie. To koniec. - wyszeptał ciężko.
Wlekliśmy się milczącym korowodem do przodu. Wieszcz siedział przy oknie, jego oczy widziały to co nas nadchodzi. - Już czas. - szepnął cicho, pozostając w swoim letargu. Nim dotarliśmy do sali, król stracił przytomność. Trzech rycerzy wzięło go na ręce, zanosząc do komnaty. Umierał. Nikt nie miał, co do tego wątpliwości.
***
Nieliczne konie zabiły noże wygłodzonych żołnierzy. Pierwszy raz od paru dni zjedli coś innego niż zatęchły chleb. Wymiotowali, krztusząc się na murach. Przeszedłem dookoła górnego zamku. Nieliczni żołnierze osiągali swój kres. Kwestią czasu było kiedy zaczną dostrzegać w ludzkim ciele pożywienie.
Mój świat się kończył.
Król konał powoli, Siegfried przejął dowodzenie. Nie mówił o porażce, o niczym. Brakowało możliwości wyrwania się z okrążenia, a jeśli już, to gdzie uciec? Zgnilizna toczyła ten świat.
Płomień pochodni przygasł, ginąć po chwili w ciemności.
***
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt