Stało się tak, że Kuwa został sam w pośrodku gór skalistych, o zboczach stromych i ostrych wierzchołkach. Jeszcze przez chwilę widział jak jego przyjaciele nerwowo, lecz z wrodzoną lekkością zeskakują w dół, ponad żlebami i zboczami, aż w końcu niknęli w gęstej mgle, ale i ona po chwili rozpłynęła się w powietrzu zostawiając po sobie chłodną nicość.
Został tylko on i otaczające go przestrzenie. Z owych przestrzeni raz po raz powiewał wiatr. Początkowo impulsywnie i lekko, niosąc ze sobą zapach Kryształowych Szczytów, od Szarych Skał oddzielonych przepaścią Kifo, ciepły wiatr słabnął coraz bardziej, kiedy Kuwa ogarnięty samotnością i poczuciem bezradności nakrywał szczelnie swoją głowę lamparcią skórą, która dotychczas służyła mu za płaszcz.
Kiedy wiatr Wa Mungu ucichł zupełnie stłumiony skórą, z głębi przepaści Kifo zaczął z cicha dąć zimny wiatr Dhami. Był to wiatr suchy i przenikliwie chłodny, tak, że Kuwa syknął z bólu, gdy Dhami owiał mu palce u nóg, które wystawały spod skóry. Czuł jak pierzchną mu usta, jak marszczy się i sztywnieje coraz bardziej szorstka skóra na jego ciele. Wszystko wokół zaczęło bowiem schnąć w strasznym tempie, jakby wiatr pożerał wszystko, co żyje, jakby bezlitośnie i skutecznie wysysał całe życie pozostawiając jedynie śmierć.
Rozpalone głowy często nie wyczuwały jego mroźnego jestestwa; z początku każdy dawał się uwieść jego słodkiemu różanemu zapachowi, lecz po jakimś czasie spostrzegał, że wyschnięta skóra nie pozwala mu na żadne ruchy jeno wdychanie niegdyś słodkiej, lecz teraz prawdziwie gorzkiej woni i chłodu Dhami. Taki oto zdradziecki charakter miał wiatr z przepaści i chociaż Kuwa pierwszy raz doświadczał jego obecności, to jego czujne serce wyczuło zrazu prawdziwą twarz zimnego powiewu.
Dhami z każdą chwilą się wzmagał, lecz serce młodego Kuwy kazało uparcie stawiać mu czoło zza płachty lamparciej skóry. Rąbek skóry delikatnie poruszał się napierany podrygami wiatru ze wszach stron. Barwny płaszcz z każdą chwilą tracił swój blask; żółć i czerń przysłoniła teraz warstwa brunatnego kurzu, który niesiony wiatrem osiadał na skórze i miejscami tworzył błotne grudy. Nagle grzmot przerwał przenikliwy szum Dhami. Grzmot tak potężny, że Kuwa, choć zwykle nie brakowało mu odwagi, struchlał i naciągnął głębiej skórę na głowę. Po grzmocie nastąpiła cisza. Młodzieniec wciąż oniemiały po grzmocie wciąż kucał w bezruchu i minęło dużo czasu nim odważył się wychylić głowę spod skóry. Kiedy to zrobił ujrzał dużo światła i na chwilę rozpogodziło się jego czoło. Wziął wdech i tuż po tym jak poczuł woń powietrza, lecz tuż przed tym, nim zrozumiał znaczenie dławiącego odoru przebiegły Dhami zadął z całą swą mocą, tak, że Kuwa z ogromnym trudem utrzymał płaszcz w ręku i z jeszcze większym narzucił go z powrotem na siebie, tworząc ponownie azyl chroniący go przed srogimi podmuchami zimnego wiatru. Tym razem jednak wiedział, że azyl nie spełnia swojej roli w zupełności, a lada chwila nie będzie jej spełniać wcale. Czuł jak potężne zadęcie napiera na skaliste zbocze, które niegdyś nieugięte teraz drżało niemal tak bardzo jak on sam. Łzy napłynęły mu do oczu. Wiele razy potykał się z przeciwnikami po wielokroć potężniejszymi niż on i wychodził z tych walk zwycięsko, teraz jednak czuł się bezradny czując, że sam nie jest w stanie ostać się wobec niebywałej mocy wiatru z otchłani.
Pod namiotem ze skóry siedział wysoki, rosły mężczyzna, który liczył sobie niewiele ponad dwadzieścia wiosen. Młodzieniec miał skórę czarną jak heban, lecz biło od niej ciepło, które dawało spokój, kiedy się na nie patrzyło. Pod skórą Kuwy obłe kształty muskułów falowały, rozciągały się lub napinały jak odrębny organizm, który pod komendą młodego mężczyzny pracował sprawnie i bez wysiłku, a nadto niezmiernie precyzyjnie i skutecznie. Dłonie miał szerokie z palcami długimi i grubymi, dzierżyły one ogromną siłę, która z nawyku dokładnie dozowana sprawiała, że Kuwa był zarówno pierwszą dzidą plemienia jak i bardzo misternie potrafił rzeźbić w drewnie podobizny niezwykłych monstrów, które zdarzały się pojawiać w jego głowie i nieczęsto przyzwyczajał się do nich i co więcej pozwalał im w niej siedzieć i z dumą patrzył na hebanową rzeźbę złożoną z siedmiu kobiet o powabnych kształtach, złączonych ze sobą plecami albo na wydłubaną w drzewie akacji podobiznę tęgiego męża o potężnych ramionach, który śmiejąc się do rozpuku siedział na wychudzonej lwicy, wokół której nóg wiły się niby cienie posępne sylwetki lwiątek.
Kuwa, nie wiedząc czemu właśnie teraz, kiedy od chaosu i potężnego zamętu dzieliła go lamparcia skóra przypomniał sobie o tych rzeźbach i byłby się uśmiechnął gdyby wciąż nie przygniatała go bezsilność. Oczy, które zwykle czujnie i mimo młodego wieku spokojnie spoglądały z głębin, w których przez wyraziste brwi i wysunięte kości policzkowe zdawały się znajdować, błyszczały oszklone łzami, które nie spływały nawet po policzkach, bo zrazu wchłaniane były przez wysuszoną skórę.
Minęło parę chwil tej beznadziejnej rozpaczy w pośrodku wybuchu tłumionego przez czas dłuższy chłodu i zła Dhami, kiedy Kuwa ochłonął nieco i choć w duchu nie widział już szans na przeżycie, zorientował się nagle, że to, co dotychczas brał za brzęczenie w uszach powstałe na skutek zmęczenia było rzeczywistym pogwizdywaniem, które odkąd wszedł na górę towarzyszyło mu, choć nie zwracał na nie uwagi. Było to stałe pogwizdywanie o dźwięku miękkim i ciepłym, które niezmiennie w swej stałości stwarzało niezobowiązujące napięcie. Pogwizdywanie według Kuwy jakoby schowane w cieniu Dhami w rzeczywistości było niemal tak głośne jak szaleńcze powiewy wiatru z przepaści, lecz młodzieniec był tak pochłonięty i zniewolony przez chłodne zefiry, że przez długi czas trwał w błędnym mniemaniu.
Mimo beznadziei sytuacji młody łowca starał się skupić uwagę na owym pogwizdywaniu, które z każdą chwilą brzmiało coraz jaśniej i srebrzyściej, pomimo iż Dhami w dalszym ciągu się wzmagał. Wtedy Kuwa poczuł się jakby Wa Mungu w całym swym dostojeństwie i spokoju nie kazał odczuwać swej obecności wszystkiemu wokół, lecz jakby owe ciepłe pogwizdy skierowane były do niego samego, jakby były specjalnie dla niego. Wiatr przemawiał, a Kuwa słuchał tej oracji i jak dziecko pochłaniał każdą wietrzną głoskę, lecz po chwili poczuł, że jest coś, co tłumi melodię Wa Mungu- skóra, która wciąż tkwiła rozpostarta ponad wysuszoną skórą głowy. Kuwa przypomniał sobie o Dhami i zatrząsnął się ze strachu, a ten jakby czytając mu w myślach z jeszcze większą siłą tańczył wokół namiotu z lamparciej skóry, co rusz podrywając któryś jej rąbek ku górze. Zimny wiatr swoim suchym szeleszczeniem stłumił ciepły zefir niemal zupełnie - Wa Mungu znów zdawał się być tylko brzęczeniem w uchu, lecz nie przestał przemawiać do Kuwy. Młodzieniec po raz kolejny musiał poświęcić parę chwil na uspokojenie się i ponowne wsłuchanie się w ciepłe słowa kołysanki Wa Mungu, lecz Dhami nie dawał za wygraną i teraz młody łowca nie mógł już odnaleźć tyle spokoju, aby posłuchać. Znów całą uwagę mimo woli skupiał na przeszywającym chłodzie i szeleście wiatru z przepaści Kifo.
To poczucie trwało najdłużej i było już późno, kiedy pośród nieustającego chaosu Kuwa usłyszał jak Wa Mungu śpiewa mu swą pieśń. Poczuł, że fujarka, którą nosił za pasem robi się coraz gorętsza, a jego ręce ścierpły już od trzymania skóry. Zapragnął zagrać na fujarce. Ogromny wysiłek, którego od dłuższego czasu doświadczał sprawił, że młodzieniec potrzebował tego jak nigdy. Pośród przerażenia, zmęczenia i poczucia swojej niemocy Kuwa jakby oślepiony błyskiem zrozumiał, że musi zagrać na fujarce.
Wtem Dhami poderwał się z całą mocą, a powiewy jego osiągnęły apogeum. Kolejny raz jakby czytał w myślach młodzieńca, który już był pewny, że Wa Mungu chce, żeby zagrał na fujarce. Tym razem jednak Kuwa mimo silnych dłoni i potężnych ramion nie był w stanie utrzymać skóry w swoich rękach. Skóra wzbiła się w powietrze i zesztywniała pośród potęgi wiatru z otchłani, po czym szybko opadła na skraj zbocza. Wiatr omiótł zewsząd Kuwę, który także poczuł jak skóra marszczy się i wysycha na całym ciele. Poczuł także dławiący odór. Resztką sił sięgnął po fujarkę, lecz w tym momencie zdławiony i opadnięty z sił upadł na ostry żwir i kamienie. Nie przypominał już rosłego łowcy o czujnych oczach, szerokich ramionach i silnych dłoniach, który sprężystym krokiem wspinał się w górę zbocza, a raczej zniedołężniałego starca, silnie osłabionego przez śmiertelną chorobę.
Smutnego widoku doświadczyły szare skały: oto młody wódz niegdyś w majestacie i dostojeństwie, teraz leżał niczym nędzarz i nie podźwignąłby się nigdy ten, co zwykle obalał i zniewalał, gdyby nie brzęczenie w uchu, którego teraz już nie sposób było nie słyszeć, a jednak Kuwa nie mógł ostać się wobec mocy Dhami, nie mógł sięgnąć ku fujarce. Zbawiennym jednak okazał się kamień, który uniesiony potężnym wirem ugodził młodzieńca w czaszkę. Kuwa czuł jak krew jednocześnie wypływa i zasycha na dużej ranie, czuł też pieczenie wywołane czy to przez smród, czy przez suchość, w każdym razie przez Dhami. Pod wpływem uderzenia Kuwa przeturlał się nieco w dół zbocza i wtedy właśnie udało mu się dopaść fujarki za pasem. Drżącą ręką przyłożył ją do ust, które pokryte były warstwą zaschniętej krwi i wydobył dźwięk ciepły i miękki.
W jednym momencie nastała cisza. Tylko fujarka i Wa Mungu cicho wygrywały tę samą melodię. Dhami zamilknął. Pył niesiony przez chłodny wir zatrzymał się w powietrzu i opadł na skalistą ścieżkę. Chmury zabłysły błyskawicą, po czym rozjaśniły się i spuściły na ziemię ciepły deszcz. W jednym momencie zniknął odór, a Kuwa ogrzał się pod ciepłymi kroplami deszczu Upendi. Poczuł, że wracają mu siły, jego twarz i ciało odzyskują swą dawną jędrność. Dzięki silnemu powiewowi Wa Mungu z lekkością podniósł się z błota i nie przestając grać na fujarce z dziękczynieniem spoglądał na niebo, a jego skóra, z której spływały strumienie błota z każdą chwilą nabierała dawnego hebanowego błysku.
Kuwa skończył grać, a jego oczy znów napełniły się łzami, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech szczęścia i młodzieniec wykrzyknął z radością jakieś słowa, które szybko zniknęły pośród gęstego deszczu. Stał i słuchał. Nie słyszał teraz deszczu, ale pieśń, którą śpiewają kobiety z jego plemienia. Słyszał też ciepłą melodię wygrywaną na dwururkowych fujarkach. Rozpłakał się i ze szczęściem na ustach jął schodzić w dół zbocza przygrywając do tej pieśni na fujarce. A kiedy schodził rozpogodziło się i w powietrzu pozostał tylko ciepły Wa Mungu, który tym razem niósł jeszcze wilgoć Upendi. Kuwa schodząc napotkał swoją skórę, która choć odzyskała dawny blask, w oczach młodzieńca wydała się szpetna, poniósł ją więc i obiecawszy sobie, że nigdy więcej nie naciągnie sobie skóry na głowę spojrzał na Kryształowe Szczyty i podrzucił skórę w powietrze, a ta niesiona przez ciepły powiew, spadła w głąb przepaści Kifo. Kuwa dalej schodził w dół, kiedy przypomniał sobie o ranie, lecz macając ręką nie napotkał niczego poza małą blizną. Młody wódz pochwycił na nowo fujarkę i kroczył wygrywając melodię na dwoje z zefirem, który niósł zapach Kryształowych Szczytów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt