Spoglądałam na jasny, obszerny pokój, który miał być moim salonem.
Czterech mężczyzn w niebieskich kombinezonach wnosiło właśnie meble. Pachniało drewnem, klejem stolarskim i świeżą farbą, na parkiecie tańczyły cienie wiekowych lip. Jako dziecko miałam wrażenie, że rosną po drugiej stronie ulicy na wyciągniecie ręki.
- Niezłe mieszkanie pani sobie fundnęła - stwierdził z uznaniem jeden z pracowników. - Ze sto metrów będzie.
- Sto piętnaście - poprawiłam.
- Aha. Mury tu porządne, doskonała cegła. Wiem, kuzyn pracował przy renowacji. Te kamienice należały przed wojną do bogatych Niemców. Fabryki mieli po tamtej stronie rzeki, tu wygodnie mieszkali. Tylko siatki musi pani w okna powstawiać, bo komary od rzeki lecą i tną jak szalone.
- Wiem.
Oczywiście, że wiedziałam. Mieszkanie należało do babci, a brzeg rzeki wydeptywałam od wczesnego dzieciństwa, łowiąc małą wędką uklejki, które lądowały na starej patelni przywiezionej jeszcze zza Buga.
Wspaniałe czasy i wspomnienia. Nigdy potem nie było już tak pięknie. Rodzina porozjeżdżała się po świecie, a ja coraz rzadziej odwiedzałam stare kąty, tym bardziej, że wraz z postępującą chorobą Parkinsona babcia stała się nieznośna. Korzystała tylko z najmniejszego pokoju, a w kuchni graniczącej z salonem pojawiała się tylko po to, aby w pospiechu coś zjeść. Twierdziła, że w ścianie dziwnie puka, tak, jakby z wysoka spadała metalowa kulka i jakiś czas toczyła się po nierównej powierzchni. W końcu zrezygnowała z przygotowywania posiłków i jadła tylko to, co przynosiła stara, znajoma pielęgniarka. Otrzymałam od niej list, w którym informowała, że obie nie życzą sobie żadnych odwiedzin, gdyż z mojej winy, a zwłaszcza z powodu prowadzenia prywatnego gabinetu psychologicznego, członkowie rodziny stracili ze sobą kontakt.
Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymałam mieszkanie w spadku.
Świeżo po rozwodzie, ciągle jeszcze z nieuporządkowanymi myślami, szukałam nowych dróg w życiu. Powrót do zaufanego miejsca dał mi poczucie bezpieczeństwa.
W przeciągu dwóch miesięcy nowe gniazdko zostało urządzone, miałam nawet własny gabinet, a w kalendarzu zaznaczone terminy przyjęć. Świat lśnił wszystkimi kolorami tęczy.
Stracił je po paru dniach. Pracowity tydzień i nadzieja weekendowego lenistwa. Chyba ze zmęczenia, a może dlatego, że w snach prześladowały mnie koszmary, obudziłam się w środku nocy z nieprzepartą ochotą na szklankę zimniej wody. Ciemność za oknem kuchennym drżała migotliwym blaskiem zepsutej lampy ulicznej, na parapecie układały się fioletowe cienie.
I wtedy usłyszałam.
Dźwięk spadającej metalowej kulki. Wydawało się, że podskoczyła parę razy, cichnąc tak nagle, jakby przeniknęła do innego świata. Już zamierzałam wzruszyć ramionami, gdy odgłos powtórzył się. Natarczywie i ze wzmożoną siłą. A potem jeszcze raz, i jeszcze.
Miałam wrażenie, że kolejne dźwięki spadania stają się coraz bardziej niecierpliwe, jakby czekały na moją reakcję lub chciały coś zakomunikować.
Wiedziona impulsem przysunęłam się do ściany, palce automatycznie wystukały marsz Radetzkiego. Musiałam zatkać uszy, gdyż w odpowiedzi, tuż spod tynku, wydobyła się istna kakofonia dźwięków, jakby kulek było tysiące. Małych i dużych, brzmiących subtelnie lub głucho, przerażająco.
Nawet nie wiem, kiedy uciekłam do łóżka i, drżąc pod kołdrą, usiłowałam sobie wmówić, że przemęczony umysł jest w stanie wyprodukować najbardziej niesamowite omamy. Byłam trzeźwą kobietą.
Niestety, ta trzeźwość w niczym mi nie pomogła. Ze snu wybijały uporczywe dźwięki dobiegające z kuchni, straciłam apetyt, a znajomi zastanawiali się, dlaczego tak szybko chudnę. Mając w pamięci natręctwa babci, nikogo nie poprosiłam o pomoc. Nikt nie wiedział, że w moim mieszkaniu działy się dziwne rzeczy.
Wytrzymałam długo. Aż do dnia, gdy wbrew wszystkiemu postanowiłam upiec ciasto.
Było ciche, niedzielne południe. Kręciłam się po kuchni, udając sama przed sobą, że jestem w dobrym humorze i tak w ogóle to na wszystko gwiżdżę. Od nocy dzieliło mnie dobrych dziesięć godzin, słońce dodawało odwagi. To, że nerwy miałam napięte jak postronki zrozumiałam dopiero w momencie, gdy na pierwszy dźwięk od strony ściany rzuciłam w jej kierunku już wypełnioną ciastem blachę. Rzuciłam z rozmachem, determinacją i siłą nagromadzonej wściekłości. Runął potężny kawał tynku, obnażając cegły oklejone strzępami szarozielonej tapety. Jak zahipnotyzowana zaczęłam wyciągać je bez wysiłku jedna po drugiej, gdyż, jak się okazało, nie były spojone zaprawą. W ścianie ujrzałam wnękę, a w niej słoik wypełniony pożółkłymi wycinkami z niemieckich gazet.
Od tego dnia nigdy już nie usłyszałam okropnego dźwięku, zaabsorbowało mnie natomiast odczytywanie wiadomości z tysiąc dziewięćset dwudziestego roku. Wszystkie dotyczyły makabrycznego mordu dokonanego na młodej Żydówce. Emma Pluskat miała dziewiętnaście lat, gdy wyciągnięto ją z wód Odry. Zabójca udusił ją przy pomocy drutu, przeciął powłoki brzuszne, pozbawiając ciało wnętrzności. Istniało podejrzenie, że dziewczyna była w ciąży. Sprawcy nigdy nie ujęto.
Zaleciłam sobie urlop.
Nie opuszczało mnie przekonanie, że wszystko, co do tej pory się wydarzyło, musi mieć jakiś sens. Nieważne – zwidy czy zdolność wychwytywania pętli czasowych. Chciałam wiedzieć, co za tym wszystkim tkwiło.
Los mi sprzyjał. Potrzebowałam zaledwie dwóch dni, aby odszukać we Frankfurcie byłego pracownika tamtejszego archiwum. Chętnie udzielał wszelkich informacji. To od niego dowiedziałam się, że podejrzany w sprawie Hannes Stauffer, był właścicielem kamienicy, w której mieszkałam. Z braku dowodów nie został oskarżony, a trzy lata później ożenił się z córką bogatego przemysłowca, z którą miał syna Ottona. Podczas wojny młody Stauffer wyparł się ojca, zagorzałego zwolennika NSDAP, lecz wkrótce potem został wysłany na front wschodni, po czym słuch po nim zaginał.
W pewnym momencie archiwista ściągnął okulary i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Raczej pani tego nie wie - rzekł z namysłem. - Emma Pluskat została pochowana na żydowskim cmentarzu po waszej stronie. Do dzisiaj znajduje się tam kamień nagrobny. Trochę już nadszarpnięty czasem, ale napisy są jeszcze doskonale widoczne.
- Poszukam tego miejsca - odparłam z naciskiem. - Ta historia niezwykle mnie interesuje. No i jak pan sądzi - czy wycinki z gazet gromadziła osoba niewinna? Hannes Stauffer był podejrzany, ale niczego mu nie udowodniono. Niemniej ta sprawa musiała go wyjątkowo zajmować. Z dat wynika, że powracano do niej jeszcze dobrych parę lat, a on to wszystko zbierał i pozostawił dla potomności. Nawet swój wizerunek, gdyż jest na wielu fotografiach. Przystojny był, bardzo aryjski.
- Kto wie... - W zamyśleniu potarł zmęczone powieki. - Równie dobrze mógł być niewinny.
- A jak mam wytłumaczyć te dziwne odgłosy w ścianie?
Uśmiechnął się lekko, wskazując palcem na sufit.
- Wiele niewytłumaczalnego dzieje się między niebem a ziemią.
Tydzień po rozmowie pojechałam na cmentarz żydowski. Od dawna znajdował się w rozsypce. Pamiętałam go dobrze z czasów dzieciństwa, gdyż często służył nam jako plac zabaw - zawsze rosły tam nieprzebrane ilości konwalii. Dlatego z niejakim rozrzewnieniem szłam ledwo dostrzegalnymi ścieżkami, wypatrując mniej zniszczonych kamieni. Widok zburzonej do połowy kaplicy, a może grobowca, spowodował, że stanęłam jak wryta. Déjà vu?!
Nagła burza wspomnień, jasna i plastyczna niczym rzeczywistość, utworzyła wokół mnie panoramiczny obraz przeszłości. Słyszałam wesołe głosy bawiących się w chowanego przedszkolaków i mój własny... Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa...
To miejsce miało dla mnie szczególne znaczenie. To tu po raz pierwszy uświadomiłam sobie czym jest grób. Płakałam zrozpaczona ludzkim przemijaniem. Moim i tej kobiety, której imię przerysowałam wtedy z kamienia na kartkę, aby w domu pokazać mamie i prosić o przeczytanie. Emma Pluskat!
Znałam ją. Właściwie zawsze. To ona zakończyła ufny i niefrasobliwy etap mojego dzieciństwa, aby po tylu latach jeszcze raz zasiać w moim sercu niepokój. Stojąc przy jej grobie, roztrzęsiona i na skraju załamania nerwowego, dopiero po paru minutach zauważyłam, że ziemia wokół była uprzątnięta, a stojący z boku znicz migotał ciepłym płomykiem.
Zachwiałam się. Niespodziewanie poczułam na plecach silne, męskie ramię.
*
Hallo, Michael
Miło mi, że postanowiłeś otworzyć we Frankfurcie nową filię Twojej firmy. Wiem, robisz to ze względu na mnie, ale i Tobie będzie wygodniej przyjeżdżać do Słubic. Dzielić nas będzie tylko rzeka.
Ciągle nie mogę uwierzyć, że zbliżyła nas tragedia z przeszłości.
I ciężko mi pojąć, że najpierw Twój ojciec, a potem Ty nosiłeś w sobie wyrzuty sumienia, których nigdy nie miał Hannes Stauffer. Zawsze będę powtarzać - cóż mogą dzieci za grzechy rodziców. Emma na pewno myślała tak samo, dlatego musieliśmy się spotkać, także po to, abyś w końcu odzyskał spokój i wolność.
A jeżeli mam dzielić z Tobą wolność, to tak, zgadzam się. I myślę, że nasza podróż w nieznane spodoba się jeszcze komuś. Jutro znowu zapalę dla niej znicz.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt