Biegnę wśród pni, zgrabnie unikając zderzenia. Wiatr świszczy w moich uszach, czuję pod sobą uciekające liście. Zatrzymuję się na skraju polany, dysząc nieznacznie. Dobiega mnie każdy dźwięk w okolicy, od szmeru myszy w trawie, po przeskok wiewiórki w koronie drzewa. Słyszę pękającą gałąź, krzyki. Wystrzał z broni, najpierw pojedynczy, później salwę. Pocisk przelatuje tuż nad moją głową. Odwracam się, rzucam wściekłe spojrzenia na ścianę lasu. Szelest pośród ściółki się wzmaga, życie w lesie zamiera. Bez zastanowienia rzucam się do przodu. Przecinam powietrze niczym goniące mnie kule. Zamieniam się w wiatr, biegnę z jego prędkością. Głosy są z tyłu, z boku. Nie zdążę. Muszę, nie dam się pochwycić, nie tu i nie teraz. Ani w ogóle. Przyspieszam, napinam mięśnie do granic możliwości, daję susa do przodu, nad powalonym drzewem. Czuję tuż za plecami ścigające mnie psy, nasłuchuję uderzeń kopyt koni o podłoże. Coraz bliżej, za szybko. Nie. Już widzę koniec drogi, jedyną możliwość. Skalne urwisko, otulające rzekę, płynącą gdzieś w dole. Jej szmer, cicha pieśń, dosięga moich zmysłów, czuję ten zapach. To tylko kawałek, choć wciąż tak daleko. Pogoń wisi nad moją głową, ten oddech na karku. Jestem nareszcie, patrzę z urwiska, myśli mam rozterce. To tylko jeden skok, nic strasznego. Nie mam wyjścia. Wracam pędem do lasu, zatrzymuję się gwałtownie. Zapieram się cała, spokojny wdech, nie mam już czasu. Napięta skaczę do przodu, jeszcze metr, pół. Lecę, niczym sokół w przestworzach, smagany wiatrem. Nie wiem, czy dolecę do drugiej strony urwiska. Raczej nie. Czuję, jak spadam. Obracam się dookoła własnej osi, przymykam powieki. Słyszę pieśń rzeki, wzywa mnie, nawołuje. Żeby się w niej schronić, przeczekać najgorsze. Ona pokaże mi drogę. Ufam jej bezgranicznie. Przed zderzeniem zaciskam powieki.
Rzeka mnie otula, jakby w zwolnionym tempie. Czuję, jak każda kropelka przenika przeze mnie, jej chłód wbija się w skórę niczym igły. Muszę wytrzymać. Dała mi przecież schronienie. Znoszę cicho torturę, każdą igłę. Powoli odpływam, niesiona wartkim nurtem. Uderzam o skały pod taflą wody. Muszę sięgnąć powierzchni, póki dno jest daleko. Jednak ciężko mi się poruszać, gdy dookoła tak zimno. Wypuszczam powoli powietrze, patrząc jakby przez mgłę, na unoszące się bąbelki. Brakuje mi tchu, coraz ciemniej dookoła. Niezdarnie unikam jakiegoś głazu, tylko siłą woli, zmuszając mięśnie, by działały. Odpycham od siebie skałę, tak mi się zdaje. Wsłuchuję się w pieśń rzeki, starając rozróżnić dźwięki, kolory, lecz wszystko jest jakby za niewidzialną zasłoną. Nie mogę tutaj zostać. Zmuszam się do wysiłku, macham kończynami. Jaśniej się robi, coraz bliżej powierzchni. Zaczerpnęłam tylko trochę powietrza, rzeka nie pozwoliła na więcej. Znowu ciągnęła do siebie, do jej mrocznych odmętów. Nie poddam się. Znów zaczynam walczyć, wkładając wciąż słabnącą moc w mięśnie. Unoszę się na tafli wody. Pomiędzy urwiskiem dostrzegam słońce, pomarańczową kulę. Powoli się chowa za horyzontem, ustępując miejsca nocy. Zauważam w ostatnich promieniach kawałek lądu, wysepkę na uboczu, tuż koło brzegu. Staram się tam podpłynąć, ostatkiem sił dosięgając celu. Wczołguję się na piach, słysząc niedaleko huk wodospadu. Przestaje do mnie docierać cokolwiek. Czuję tylko mokry piach pod sobą i w oczach. Już koniec, to pewne. Zamykam powieki, uspokajam umysł. Zmęczona, zziębnięta, zasypiam, otulona już płaszczem nocy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt