Blade dłonie złożone
nadgarstki kościste chude ramiona
obojczyki zetknięte, złączone, niedopasowane jak dwa kawałki rozbitych szklanych puzzli.
Białe kłęby gęstej pościeli kującej w oczy, szary tynk odchodzi od nagich ścian, kruszy się i opada jak miękki popiół na ziemię, bez śladu, cicho, wydając z siebie jedynie łagodny pomruk.
Wystająca kość, jedna, druga, niemal przebija żylastą skórę, a jednak stoi, w miejscu, niczym nienaruszona, zwyczajnie. Tam jest jej miejsce.
I wstęgi dymu z koronkowych firanek tańczące piruety na świeżym powietrzu, otwarte okno, brudne, porysowane, stare, obite. Wciąż trwałe.
Promyk czerwonego światła przedostaje się z trudem przez prześwit w żaluzji, wślizguje się powoli do środka, cichutko. Mały sekret zamknięty w szkatułce nakręcanej pozytywką sennych westchnień. Miedziane loki lśnią, mienią się złotem niczym obracany wachlarz, rozczochrane, potargane, łaskoczą rumiane policzki. Marszczy nos, mruga powiekami, drży, unosi. Zamyka, otwiera jeszcze raz, łapie powietrze i uśmiecha się. Ściska palce, przyciąga, wtula.
- Księżniczko, skręć mi fajkę - mruczy niewyraźnie w poduszkę, stukając otwartą dłonią w twardą, zapadniętą klatkę piersiową. Z trudem ukrywa psotliwy uśmiech. Czuje, jak ktoś targa, szamocze jej włosy. Krzywi się, fuczy, uderza po raz kolejny w odsłoniętą skórę, tym razem nieco mocniej, gwałtowniej, jakby na wyraz swojej frustracji.
- Dupek - mamrocze i odwraca się na drugi bok. Przyciąga do siebie kołdrę, chowa w niej twarz, kuli się. Ostry zarost łaskocze ją po ramieniu. Muśnięcie warg na swojej szyi, policzku. Czuje, jak ich kąciki unoszą się w szerokim uśmiechu.
- Kocham cię. - Zęby na czubku nosa, niby złośliwy przytyk.
- I tak jesteś pierdołą.
Szelest otwieranej paczuszki, aromat smakowego tytoniu uderza ostro w nozdrza, dopiero po chwili mięknąc, stając się bardziej przystępnym, mdłym, już całkiem zanikł. Zgrzyt bibułki obracanej między palcami, niesłyszalna praca malutkiej maszynki. Szczęk uruchamianej zapalniczki. Słaby płomień rzuca światło na męską twarz. Wyostrza kości policzkowe, ukrywa w mroku ciemne, podpuchnięte z braku snu oczy. Odpala papierosa, zaciąga się, końcówka skwierczy, syczy, żarzy się na czerwono. Dym wypływa z rozchylonych ust, sunie ociężale w górę, roztacza zapach po całym pokoju.
Długie spojrzenie, intensywne, raz, dwa, trzy, gorąca czekolada, wchłaniasz słodycz tonąc.
Napięcie, oczekiwanie, miłe, chociaż to nic.
Pytanie utkwione w powietrzu.
- Mogę na tobie napisać wiersz?
Łagodny uśmiech jest wszystkim.
Szuka piórka, wyjmuje kałamarz. Kładzie się obok, zanurza stalówkę. Za dużo, strząsa tusz do szklanki z wodą. Atrament rozlewa się po cieczy, tworzy pąki smutnych kwiatów.
Atrament?
Oplute jadem macki ośmiornicy, wijące się jak larwy robaków w gnijącym ciele, rozwijające się powoli, niezauważenie, cicho i skrycie. Nie zauważysz, kiedy oplotą twoją szyję, ścisną i zatrują umysł.
Ciche skrobanie po skórze, drżące oddechy zmarnowanych płuc wstrzymujących powietrze. Nerwowy śmiech, przyjemny, już prawie koniec. Cmoknięcie w czoło, najmniejsze, najczulsze, wyjątkowe.
- Dziękuję.
Wszystko i nic, tylko słowa? Uczucia, wrażliwości przesycone bólem, strachem i miłością.
całujemy się w dni powszednie do
muzyki skomponowanej przez ludzi
całujących się w te same dni
całujemy często częściej niż
normalnie intensywnie i jeszcze
bardziej bojąc się że każde
zetknięcie będzie tym ostatnim
Zbłąkana czarna kropla jadu spływa w dół.
Wszyscy ślepi.
w porządku, jest dobrze, jest dobrze, nic się nie dzieje, nie jestem zły, nie jestem zły, dobrze, dobrze,
jest dobrze
nie, to nie ja, ja jestem dobry, dobry
słyszycie, d o b r y, to nie ja, naprawdę, Jezu, Skarbie, to nie ja,
o Boże, Boże, Boże, to nie ja, jestem dobry, jestem dobry, posłuchajcie mnie proszę
to nie ja
o Boże
to oni, słyszycie?! to oni to zrobili, to oni, spójrzcie na nich, spójrzcie! to nie ja, naprawdę
Skarbie, Skarbie, Skarbie, to nie ja
przepraszam
kazali mi to zrobić, zmusili mnie, oni są źli, kazali, kazali mi, kazalikazalikazali
to nie ja to nie ja jestem dobry to nie ja
dlaczego mnie nie słuchacie?!
gdzie jest mój Skarb, ma tu być, gdzie on jest dlaczego go tu nie ma
gdzie on jest
Skarbie
Stukot, zgrzyt, pisk, naciśnięcie klamki, klik, drzwi otwierane, zamykane, opadają nieco w zawiasach, zahaczają o posadzkę, skrzypią, zostawiają słabo zarysowany ślad niczym biała kreda. Wchodzi dwóch mężczyzn, jedna kobieta, a może na odwrót, wszyscy w jednakowych białych kitlach, rażących, irytujących, nudnych i beznamiętnych. Krawaty, spinki, notesy, długopisy, mankiety, zamki, wszystko jednakowe, zwyczajne, nieskazitelnie czyste, obrzydliwe.
Odsuwają krzesła, siadają przy stole, jeden z nich, łysy, opiera ręce o blat, splata ze sobą
palce, odchrząkując znacząco, celowo, wymuszenie. Jest zmęczony,widać to, żyłka na czole pulsuje słabo,
jest spocony, zaspany, śmierdzi, czerwone wypieki pojawiły się na jego twarzy, oczy ma podkrążone, skryte za zaparowanymi okularami. Ale nikt tego nie dostrzega. Maskuje się sztucznym uśmiechem, równie sztucznym jak on sam. Poprawia papiery przed sobą, notatki, pociera nerwowo kciukami, wsuwa na nos okulary, znów odchrząkuje. Zerka znacząco na sanitariusza stojącego przy drzwiach, kiwa głową, ostatni raz odchrząkuje i unosi wzrok, spoglądając na mężczyznę przed sobą.
Blada, wychudzona twarz, schowana jest za czupryną czarnych, gęstych włosów, nieczesanych od kilku dni. Patrzy tępo na zapalniczkę obracaną między palcami, powoli, niespiesznie, leniwie.
Ktoś krztusi się cicho w tle.
Niewielkie poruszenie, drżące ramiona. Chrapliwy śmiech narasta w płucach, płynie korytarzami w górę, wydobywa się na zewnątrz. Rozbrzmiewa echem w małej klitce, szalony, niepowstrzymany.
Niestabilny.
Zatykasz uszy, wciąż go słyszysz, przecież jest twój, w twojej głowie. Śmiej się.
Dlaczego się nie śmiejesz?
Usta rozwierają się szerzej, smród z wewnątrz ciała zajmuje całą przestrzeń, swąd zwęglonych narządów.
Czujesz mdłości.
nie miejcie żadnych złudzeń
skurwysyny
Skóra przesycona morską solą. Poszarpane włosy wplątane w zaczerwienione, załzawione oczy. Oblizuje spierzchnięte usta, przymyka zmęczone powieki. Żółć w gardle, zapach wymiocin uderza w nozdrza. Targają nią spazmy, powstrzymuje odruch wymiotny. Jest mokra. Wilgoć?
Obrzydliwy pot spływający gęstymi kroplami z czoła, wsiąkający w ubranie, pozostawiając trwały ślad.
Przebiera bosymi stopami w piasku, patrzy smutno przed siebie, nie dostrzegając żadnych kształtów. Wszystko jest zasunięte mgłą, szare, jeszcze przed chwilą było takie ostre.
Nie chcę, żeby kolory wróciły.
Schowała się w sobie, tu jest bezpiecznie.
Wrony zataczają koła nad głową, śpiewają litanię złożoną z jęków i krzyków. Jak ładnie poprosisz wydłubią ci oczy.
Czas wykonać ruch.
Pierwszy ostrożny krok ku przyszłości, prawa noga, lewa, idzie. Powoli, ale równym tempem, nie zatrzymuje się, nie pozwala na to. Musi dotrwać do końca.
Zbliża się w kierunku ciemnego kształtu, rozłożonego na środku plaży. Staje nad nim, patrzy z góry. Chmury gęstnieją, zbiera się na deszcz. Czarne fale muskają brzeg, zostawiając gęste, ropne ślady.
Chodź.
Chwyta go za ramię i pomaga wstać. Opiera na niej swój ciężar, jest nieprzytomny.
Nie jest źle. Powtórz to jeszcze raz. I jeszcze raz. Mów to sobie bez przerwy, może w końcu sam uwierzysz. Uśmiechaj się do ludzi, szeroko, wiem, że to boli. Ma boleć. Mówią, że śmierć jest jedyną pewną rzeczą w naszym życiu. Ból jest konieczny do zrozumienia sekretu człowieczeństwa.
Może już nie chcę być człowiekiem.
Sypki piasek nie jest sypki. Jest twardy, szorstki i ciężki. Stopy grzęzną w nim, trzeba wiele wysiłku, żeby przez niego przebrnąć, żeby w końcu ruszyć dalej.
Ma już dość. Chce go tu zostawić, niech pochłonie go zropiałe bagno, niech weźmie ze sobą ten smród, ten wstręt. Niech skumuluje w sobie całe zło i zniknie z jej życia. Nie może, są związani. Ciemne macki zbliżają się do nich, skradają za nimi jak własne cienie, chcąc przytulić, zassać i nigdy nie wypuścić. Najprościej byłoby umrzeć.
nie chciałem tego. naprawdę nie chciałem. to było silniejsze ode mnie
te szepty
chciałabyś to usłyszeć, prawda?
to ciągle mnie wołało, ja
och, oczywiście, że byś chciała
nie wiem, kiedy do tego doszło, proszę cię
jesteś zaschniętym gównem na podeszwie boga,
jeszcze sobie nie uświadomiłaś?
przepraszam, skarbie
nigdy nie wypowiedziane słowa
Podróż trwa już wiele lat. Jest ciężka, męcząca, trudna i smutna. Są zmęczeni, obydwoje, nie mają sił. Obojętnością maskują narastającą gorycz i żal.
Nie wiedzą już, dokąd idą. Dalej do przodu, czy cofają się w tył, naprawić przeszłość? Czasy mieszają się, ale nic się nie zmienia. Miało być lepiej.
Centrum miasta, kiedyś tętniące życiem, teraz opuszczone. Czołgają się środkiem ulicy, topią się w rozgrzanym asfalcie. Paskudna breja.
Z rozsypujących się, zniszczonych budynków, bloków, samochodów zwisają oderwane, smoliste macki. Niektóre z nich są poszarpane, poturbowane, próbowali jeszcze z nimi walczyć. Były zbyt silne.
Futryny okien sklepowych wypełnione są kawałkami rozbitych szyb, w których odbijają się dobre wspomnienia. Jedyne kolorowe elementy w czarno-białym świecie. Jest ich za mało, żeby cokolwiek uratować. Przysparzają jedynie więcej bólu, pokazując, że mogło być inaczej, że było inne wyjście.
Choć wiesz, że nie mogłaś nic zrobić, czujesz się winna. I wiesz, że nie ma sensu wspominanie tego.
I tak to robisz. Przywołujesz wszystkie przykre najmniejsze drobnostki, przez które cierpiałaś każdego dnia.
Próbujesz to wyprzeć ze swojej świadomości, ale nie umiesz, z tego się składasz, tym właśnie jesteś. Zbudowali cię z ran ciętych na psychice, nie możesz tego wyleczyć, nie możesz się tego pozbyć. To tak, jakby porzucić samą siebie.
Dlatego idziesz, przesz do przodu, albo w tył, po prostu przed siebie. Dźwigasz brzemię, które nie jest twoje, choć czujesz się odpowiedzialna.
Idą. Droga dobiega końca. Wreszcie, po tylu dekadach, zbliżają się do celu. Nie wiedzą, co tam zastaną.
Nie wiedzą, czy przyniesie to ulgę, czy jeszcze więcej przykrości.
Wszystko ma swoje zakończenie. Nadszedł czas, by oni w końcu poznali swoje.
Stoi na szklanym budynku. Żarzący się popiół z papierosa opada powoli na sam dół, przyprószając jadące samochody tańczącym, śmiejącym się ogniem. Pada deszcz, jest cała mokra. Cieszy się tym. Rozgrzany dach budynku parzy ją w odsłonięte stopy, choć wcale jej to nie przeszkadza. Po jednej stronie wschodzi słońce, rzuca czerwony blask na jej skórę. W drugiej części panuje środek nocy, księżyc w pełni wzniósł się nad głowy. Miasto wymarłe i tętniące życiem, pełne kolorowych, migoczących świateł, wiecznie ruchliwych. Śpi, jest ciche, spokojne, dopiero zacznie się budzić, wraz ze wszystkimi mieszkańcami, a może po prostu nikt już w nim nie został, może już zawsze będzie smutne i opuszczone.
Co wybierasz?
Chaos, chaos, chaos, to tylko twoja głowa.
Wiruje na dachu z rozpostartymi ramionami i stoi na krawędzi dachu. Pod sobą ma przepaść, długą i niezmierzoną. Chce ją poznać.
Dwa czasy istnieją obok siebie, jednocześnie, zacierają się. Dwa miejsca, dwie decyzje. Myśl.
Robi zachwiany krok do przodu, zawieszona w przepaści między przeszłością, a przyszłością. Teraźniejszość jest pomiędzy, ale jej nie dotyczy.
Skacze.
Droga się zatarła. Przed nimi są już tylko pojedyncze drzwi. W końcu trafili do tego punktu. Boi się wejść do środka. Wyciąga rękę, chwyta przegniłą klamkę, ostrożnie przekręca. Słaby promyk światła wpada do pomieszczenia.
Przechodzą przez drzwi. Są wewnątrz. To właśnie tu.
Niewielki pokój. Nieco ciasnawy, z czterema zakurzonymi oknami, obskurny i śmierdzący.
Zapełniony wszystkim.
Grzechotki, lalki, rowery, książki, filmy, stare buty, zegarki, wisiorki, koraliki, pluszowe misie, płyty, gry, szczoteczki do zębów. Wszystko, co spotykasz każdego dnia, co jest naturalne, oczywiste, konieczne w naszym świecie.
I wszystko zniszczone.
Oplecione czarnymi mackami, wijące się jak pajęcze sieci. Są wszędzie. Wyrastają jak korzenie z ziemi, zwisają z sufitów, nawet ich oderwane kawałki, zmarnowane resztki, znalazły miejsce do żerowania.
I butelki. Mnóstwo szklanych, grzechoczących butelek, już od dawna pustych.
Nic się nie zmarnowało.
Ona stoi, z nogami wbitymi w ziemię, nie potrafi się ruszyć. Wszystko w niej umarło. Śmierć nigdy nie była tak żywa.
On podchodzi kilka kroków, przesuwa niedbale przedmioty, robiąc sobie miejsce. Uwija sobie gniazdo i kuli się w nim. Już nie wiadomo, czy on przesiąknął tym smrodem, czy smród przesiąknął nim.
Poddaje się. Obydwoje się poddają. Kiedyś trzeba i choć miało to przynieść ulgę, wcale tak nie jest.
Zostaje tylko pustka i żal, już nigdy nie uda się cofnąć tego, co się wydarzyło.
Zaciska dłonie w pięści i powoli rozprostowuje. Gładkie, równo przycięte paznokcie. Pamięta, jak rozdrapywała sobie nimi twarz.
Przesuwa szczupłymi palcami po policzkach, badając ich miękkość i delikatną skórę. Pamięta, jak czuła pojedyncze uderzenia męskich rąk.
Pamięta, jak chodziła z czerwonymi, piekącymi śladami, po których spływały słone łzy wywołując jeszcze większy ból.
Czuje, jak przydługie włosy łaskoczą ją na karku. Pamięta, jak ścinała je, coraz krócej i krócej, żeby nie można było ich schwycić. Już nikt jej nie szarpał.
Pustym wzrokiem patrzy na niego. Na małą kupkę nieszczęścia, zwiniętą w zmiętą, poszarpaną kulkę.
Pamiętam, jak nosiłeś mnie na rękach.
Teraz nawet nie masz siły unieść samego siebie.
Krok w przód. Zakończmy to wreszcie. Jest ci ciężko, nie możesz już złapać tchu, serce kołacze szaleńczo pod cienką, wyschniętą skórą, to boli. Próbuję zrozumieć.
Pamiętam, jak bawiliśmy się w chowanego.
Czekałam w łazience, zamknięta na klucz, żebyś tylko mnie nie znalazł.
Kolejny krok. Już prawie. Jesteś na krawędzi, rzuć się do przodu, zrób to.
Pamiętam, jak śniłam koszmary i krzyczałam w łóżku.
Przychodziłeś do mnie w nocy.
Po prostu zdechnij już.
Ostatni wydech. Kurz wprawiony w ruch, wiruje w powietrzu, magiczny pył. Kiedy zgubiłeś swoją duszę?
Głaszcze go po policzku. Trup z zsiniałymi ustami i bladymi, niewidzącymi oczami. Zamyka jego powieki.
Ty byłeś moim koszmarem.
- Tato.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt