Stoję na jednym z Wrocławskich mostów. I co? Woda płynie. A co ma robić? Skoro rzeka, to płynie. Wskoczyć? I dryfować na drugą stronę Wrocławia? A gdyby tak dalej, jeszcze dalej? Za Wrocław. Za Wrocław, Polskę i tfu, Niemcy. Albo dalej, jeszcze dalej. Gdzie to wszystko płynie? Obudzić się na brzegu nieznanej mi wyspy i koczować. To Odra płynie tak daleko? Do morza pewnie wpada i miesza się jak żółtko z mąką. Pływać nie umiem, a żyć chcę! Bo mam dla kogo. A można umrzeć dla kogoś? Za Kraj można. Ale ni chuja widzi mi się za ten cyrk umierać. I stoję tak półżywy, półmartwy. Pół mnie w wodzie, przy tfu, Niemczech. A pół mnie (te żywe) w Breslau. I rozjebany taki odpalam papierosa. Jakby miał coś zmienić. Ale palę. Marlboro, bo lubię. Wódka, bo lubię. Seks, bo lubię. Ale z kim? Z ręką? Z ręką i redtube’m.
Idę. Schodzę z mostu i wchodzę na most. Kolejny. Ja, coraz bardziej przeźroczysty. Ja, owoc miłości węgla i sadzy. Z czarnej ziemi przyjechawszy, by zadławić się rzeką. I rynkiem. I całym, pięknym, kurwa, Wrocławiem. To mam i łykam. I rzygam. Otwieram oczy tak jak się otwiera oczy. I co widzę? Uliczkę. Wąską uliczkę prowadzącą do rynku. Chodzą po niej ludzie bez twarzy. Bo na chuj mi, ich twarz? Mknę w stronę rynku po ich głowach. Odbijam się od nich jak od trampoliny i ląduję na samym środku placu.
Idę. Gdzie? O, właśnie tam! Z nogi na nogę. A gdyby tak na rękach iść? Byłoby z ręki na rękę. Ale nie, gdyż z ręki do ręki przekładam gumową piłeczkę, która zaś wypada mi z rąk, a ja jak po sznurku za nią. Ona turla się, bo jest z górki. Ja biegnę, bo turlam się z górki? Nie. Biegnę, bo ona się turla. Ona – piłeczka. I biegnę. Ona szybciej, bo z górki. Ja wolniej, coraz wolniej. Wolniej, bo marlboro. Zdyszany zatrzymuję się. I co teraz? Piłeczkę szlag trafił, to mogę na rękach iść? Rezygnuję. Odwracam się i idę w odwrotnym kierunku niż biegłem. Pod górkę. Jak Syzyf. Tylko bez kamienia. Bez piłeczki. I bez, kurwa, sensu.
Łap! – słyszę. Odwracam się. Kobieta? Z moją piłeczką? Rzuca. I leci do mnie. Wcześniej turlała się, teraz leci. Jak Tupolew, tylko w odwrotnej kolejności. Wyciągam ręce, mam! Otwieram, nie ma. Nie złapałem. Spoglądam za siebie, a ona skacze. Bo gumowa. Odbija się od płytek chodnikowych jak gumowa piłeczka od płytek chodnikowych. Wcześniej turlała się, latała, teraz skacze. Triathlon? Zamiast pływania turlanie i latanie zamiast kolarstwa. Triathlon dla piłeczek. Jest pod górkę, to do mnie wróci. Czekam nachylony aż wpadnie mi w ręce. I wpada. Ale do siatki. Nie mojej, a starszego pana. Podbiegam i mówię, że moja piłeczka jest w jego siatce. On, że nie ma, bo wkładał tam tylko kapustę. Kapustę? Pytam. On, że na bigos, kiszona. Piłeczki lubią bigos? Mówię, że przypadkiem wpadła jak skakała z górki. On, że piłeczki z górki nie skaczą. Wyrywam mu siatkę i uciekam. Uciekam w dół. Na Śląsk.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt