Biały statek płynął wśród gwiazd. Nazywaliśmy go leniwcem. Nie mogę sobie przypomnieć, czy to ze względu na marną prędkość jaką rozwijał, czy z powodu wyglądu. Miał przygarbiony przód, był upstrzony czarną grubą kreską wokół okien na mostku kapitańskim. Długie zakrzywione skrzydła powodowały, że statek leniwie płynął po pustce kosmicznej. A może oba powody były trafione?
Mostek kapitański opustoszał. Na posterunku czuwały jedynie dwie kobiety, Nawigator i Operator. Monitory błyskały, drgały gamą wykresów. Leniwiec teoretycznie leciał po bezkolizyjnym torze. Był to zwykły szlak handlowy, jakich jest tysiące w galaktyce. "Ośle łączki", jak je nazywali doświadczeni kosmiczni marynarze. Tylko dlaczego Operator zgrzytała zębami, a Nawigator co rusz ocierała spocone czoło? Dlaczego aparatura wskazywała, że na drodze jest przeszkoda nie do uniknięcia, a komputer powtarzał wciąż: "zderzenie nieuniknione "?
Operator jeszcze nie panikowała. Siedziała z tyłu mostka kapitańskiego i obserwowała plecy Nawigatora. Lżej jej było, gdy widziała jak spokojnie w bezruchu siedzi bezpośrednia przełożona. Spokój tych pleców oddawał więcej niż wskaźniki. Czuła, że jeszcze może być szansa. Nawigator była młoda, trzy lata temu skończyła praktyki na statkach pasażerskich. "Nigdy więcej. Mam dość patrzenia jak ludzie upadlają się wmawiając sobie, że to niezła zabawa" - tak podsumowała tamten czas. W każdym razie praktyka była za krótka, by nabrać właściwych odruchów. I zarazem dość długa, by stwierdzić czy będzie nadawała się do tej roboty. Nadawała się. Długie, czarne włosy Nawigatora związane były w pokaźny kucyk. Operator przełknęła ślinę, bo zagrała w niej struna pożądania o którym nie chciała pamiętać. Odegnała złe myśli, nie patrzyła więcej na Nawigatora, wróciła do obserwowania monitorów. Nawigator była biocyborgiem, ale to nie program kierował jej esencją życiową. Natychmiast wyczuła pożądliwy wzrok Operatora i zadowolona uśmiechnęła się. Biocybernetyczna, kobieca natura została mile połechtana. Nawigator zapragnęła spojrzeć na Operatora. Pretekstem była zwykła troska o podwładną. Odwróciła się i zapytała niewinnie "Jak tam? Trzymasz się?".
Operator trzymała się. Podziękowała za troskę. Nawigator mogła, dzięki małemu fortelowi, popatrzeć na delikatne rysy Operatora. Należały do dojrzałej kobiety z gęstymi puklami złotych włosów na głowie. Oczy miała przepiękne, przyciągające jak magnes - wielkie, błękitne niczym południowe wody oceanu. Patrzyła z radością na twarz Operatora i ponownie się uśmiechnęła. Pomyślała, że dobrze, mieć za operatora istotę zrodzoną z piany morskiej.
Nawigator przypomniała sobie grubą teczkę osobową Operatora. Kobieta, lat trzydzieści pięć, urodzona na planecie oceanicznej typu (typ i numer utajniony), zamieszkałą przez liczną populację syren (odnośnik do artykułu naukowego "Syreny - praistoty rozumne", dalej szczegóły źródła). Urodzona w roku księżycowego blasku, w upalny, letni dzień (odnośnik do wiersza ...zatarte).
Pamiętała dokładny opis, skreślony osobiście przez Operatora i umieszczony w aktach:
"Urodziłam się, gdy wściekłe fale rozbijały ostatnie skrawki lądu na mojej planecie. Wystające ostre skały stały ością w gardle królowi mórz i królowej oceanów. Wysłano setki bałwanów morskich, by rozprawiły się z upartym lądem. Słońce prażyło, żar lał się z nieba. To był zły moment. Ląd triumfował patrząc jak woda paruje od gorących promieni słońca. Ląd głośno zanosił się śmiechem na całą planetę. Naigrywał się. To rozdrażniło władców planety. Król morza złapał za łeb jednego z bałwanów morskich. Zaczął wykręcać jak wykręca się mokre ubranie z wody. Podniósł wysoko w górę, aż do nieba. A później puścił, jednocześnie dmuchając w taflę morza. Rozszalały bałwan morski rozwijał się tworząc wielką trąbę powietrzną, a posłuszny wiatr pchał go do przodu. Rozpędzony żywioł pociągał za sobą jemu podobne, spienione fale, wytwarzając falę, która zasłoniła na chwilę słońce. Tsunami sunęło z gigantyczną prędkością w stronę lądu.
Skały przerażone krzyczały z trwogi i obudziły śpiące od milionów lat siły wulkaniczne. Przerwany sen rozeźlił je i wybuchnęły rzekami ognia z głębokich trzewi. Małe skały, wystające ponad powierzchnię, były czubkiem ogromnych gór zatopionych w oceanie. Król i królowa byli za młodzi, by pamiętać czasy sprzed miliardów lat, gdy planeta była posępną skamieliną, pełną długich na setki kilometrów wąwozów i szczytów drapiących tabuny ciężkich chmur. Był to czas bezwodny, bezoceaniczny, bezmorski, bezżyciowy. Siły wulkaniczne pamiętały te czasy. One dawno temu rządziły, a ich dymiące kominy jako jedyne ożywiały martwy obraz planety. Był to czas wielkiej potęgi ognia. Pokłady skał rozżarzone niemal do białości nie pozwalały na powstanie innych sił. Chełpiły się swoją potęgą, rozlewały lawę, buchały płomieniami i parowały gorącem. Siły ognia nie zdawały sobie sprawy, że ich siła jest również słabością. Para unosząca się w górę, wydobywająca z magmy najlżejszy jej fragment, tworzyła półprzezroczysty pierścień wokół planety. Powstała, nieznana wcześniej siłom wulkanicznym, nowa warstwa, zwana atmosferą. Siły wulkaniczne poczuły, że coś się zmienia. Na planecie temperatury spadały, a nad nimi powstała nieznana im siła. Była to siła zrodzona z nich samych, z części najsłabszych, najlżejszych, wydawać się mogło, że zbędnych. Para wodna, bo o niej mowa, wydobyta z rozżarzonych skał powoli zaczęła się skraplać. Stawała się coraz potężniejsza, aż była nabrzmiała niczym brzuch ciężarnej. W końcu przyszedł sądny dzień dla sił wulkanicznych. Rozpoczął się dzień potopu. Przeobrażona para w wodę runęła i zalała siły wulkaniczne nieskończonymi pokładami wody. Ziemię przykrył ocean. Siły wulkaniczne usunęły się w cień historii. Gdy na planecie został niewielki skrawek lądu zasnęły zmęczone, wydawać się mogło snem wiecznym.
Dopiero chciwość oceanicznego ludu zerwała kruchą nić czuwania. Starzy władcy wstrząśnięci krzykiem prawnuków ziemi, stanęli do obrony małego skrawka lądu, jaki pozostał na oceanicznej planecie. Potężna eksplozja wstrząsnęła światem. Gorąca lawa wypływała z wnętrza ziemi, by zatrzymać tsunami. Siły wody i siły ziemi miały stoczyć śmiertelny bój. Fale pchała nienawiść do ziemi. Z drugiej strony wściekła erupcja wulkanu gotowała się do bitwy ostatecznej.
Słońce, mrużąc oczy, przyglądało się z góry epopei. Tego dnia pisał się kolejny rozdział planety.
Ogromna kula, wisząca miliony kilometrów od epicentrum zdarzeń, była w gruncie rzeczy istotą czułą i empatyczną. Gwiazda nie mogła patrzeć jak wewnętrzne siły planety niszczą się wzajemnie. Wiedziała, że swoimi promieniami mogła zmieniać konsystencję krążących wokół niej ciał niebieskich.
Postanowiła, że musi zatrzymać akt samozniszczenia planety. Wypuściła strumień energii z najgłębszych pokładów słonecznej empatii.
Energia pojawiła się na miejscu katastrofy w idealnym momencie. Fala tsunami uderzała rozłożyście, całą powierzchnią, w skały, a siły wulkaniczne wypluwały w powietrze nieprzebrane pokłady magmy.
Wybuch i kontr-wybuch. Cud prokreacji. W wyniku kumulacji trzech sił, ziemi, wody i słońca poczęte zostało dziecko. I wszystko nagle ustało.
Skały ze wzruszania skruszały i pękły. Rozpłynęły się wśród fal gasnącego tsunami. Tafla oceanu wygładziła się, a magma zebrała resztki ziemi i zespoliła je w postaci nowego lądu.
Tak narodził się świat człowieka. Poczęte dziecię dojrzewało w pianie morskiej i w niej urodziło się. Bezbronne niemowlę zostało wyrzucone na ląd podczas przypływu księżycowego. Księżyc jak zwykle spał i nie zauważył, że świat się zmienił, a on stał się niczym lina, która będzie już zawsze, na pamiątkę tamtej walki, przeciągana przez siły wody i ziemi, by przechylać zwycięstwo raz w jedną, a raz w drugą stronę.
Dziecię leżało na miękkim piasku plaży kwiląc cichutko. Król morza i królowa oceanu patrzyli zza fal na dziecko. Siły wulkaniczne chociaż wstrząśnięte widokiem, były starsze od sił wody i wiedziały co należy teraz zrobić.
Zwróciły się do słońca o radę. Słońce czuło, że odpowiedzialność za losy dziecka jest za wielka, by samodzielnie podejmować decyzję. Słońce zwróciło się do gwiazd, a gwiazdy myślały podobnie jak słońce i zwróciły się do galaktyk. Galaktyki powiedziały, że nie znają się na tyle dobrze na dzieciach, by udzielać rodzicielskich rad i poprosiły o radę mgławice. Mgławice były najmądrzejszymi kosmicznymi istotami. Oddały pytanie do najwyższych.
I tak zapytanie trafiło do boskich istot, które zarządziły:
- Dziecko niech wychowają rodzice, siły wody i ognia. Niech nikt nie ośmieli się zgładzić dziecka. Gdy dojdzie do wieku pełnoletności zabierzemy je do świata ludzi, tam zadecyduje samo o swoim losie. Do tego czasu ląd da schronienie, żywność i zapewni dziecięciu bezpieczeństwo, woda da mu miłość, radość życia oraz towarzystwo innych istot. A słońce? Ono wie co ma robić. Jest światłem i życiem dla nich wszystkich.
I tak się stało.
Morskie fale zmieniły króla i królową z syren w ludzi. Wyszli z oceanicznych, słonych wód. Królowa wzięła na ręce dziecię. Przytuliła czule. Siły wulkaniczne zadbały o resztę czyli o żywność, schronienie przed deszczem. Inne syreny, ciekawe jak król i królowa radzą sobie, przypływały do nich w odwiedziny.
Tyle wiem z opowieści moich rodziców. Król i królowa razem z syrenami byli moją połową rodziny, a drugą połową siły wulkaniczne, które nigdy się nie zmaterializowały, ale czułam, że są ze mną. Dawały mi ciepło, gdy marzłam, chłodziły w gorące dni.
Dojrzewałam jako istota ludzka. Jak wiecie wtedy jeszcze nie byłam ani kobietą ani mężczyzną. Byłam sobą i nie dbałam o nic więcej. Aż przyszedł czas pełnoletności i musiałam opuścić planetę i moich bliskich. Tak jak boskie istoty zarządziły zjawił się statek badawczy z ludźmi. Naukowcy przemierzali odległe galaktyki w poszukiwaniu nowych światów. Planeta dla nich była fenomenem, ogromną kulą życiodajnej wody bez skrawka lądu. Nie widzieli nas, bo słońce kazało chmurom zejść nisko i przykryć ląd. Musieliśmy się przygotować.
Król i królowa pożegnali się ze mną i zmienili się ponownie w syreny. Długo patrzyłam jak fale zabierają ich w głąb oceanu. Siły wulkaniczne nie kryły wzruszenia, aż musiałam je powstrzymywać, bo cały mój ląd drżał od żalu za utratą dziecka. Zostałam sama. Chmury odsunęły się, zaświeciło słońce, a naukowcy spostrzegli ląd. Zjawiła się bezzałogowa sonda. Drzwi uchyliły się tworząc podest. Weszłam na niego, ostatni raz spojrzałam na ląd, ocean i góry. Podest zamknął się. Światło słoneczne zniknęło, a ja w ciemnościach poleciałam ku statkowi-matce. Przez okrągłe okna oglądałam błękitną planetę. Królowa pewnego dnia powiedziała mi, że moje oczy są odbiciem oceanu w słońcu, a siły wulkaniczne dodały nieskromnie, że czerwień moich ust jest jak gorący ogień lawy. Na co słońce mruknęło "Zaraz, zaraz, a złote włosy to niby ma po kim, jak nie po mnie?" Śmialiśmy się wszyscy. To był wesoły dzień. Jeden ze szczęśliwszych w moim życiu. Gdy sonda wleciała do luku, bardzo się bałam. Miałam osiemnaście lat, a czułam się jak dziesięcioletnie dziecko. Nie znałam tych naukowców, ludzi. Miałam się stać jednym z nich. Człowieczą istotą.
Spotkanie było spokojne. Chociaż przeprowadzono wiele badań, żadne nie było dokuczliwe. Na końcu zapytali mnie czego chcę. Powiedziałam, że boskie istoty zdecydowały za mnie. Mam wejść między ludzi, a wtedy będę szczęśliwa. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma naukowcami. Miałam wrażenie, że dobrze się rozumiemy. Oni byli bardzo mądrzy chociaż z wyglądu młodzi. I teraz muszę Wam powiedzieć, bo to ważne, a wy notujecie ważne rzeczy. Miałam rozmowę z najważniejszym naukowcem. Chodziło o mały drobiazg, jak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Naukowiec był wysokim szczupłym mężczyzną. Nosił okulary oprawione w chude druciki. Miał duży, spuchnięty nos. "To od doświadczenia z małżami z twojej planety. Byłem nieostrożny szukając perły" - zaśmiał się, przy czym złapał lewą ręką za głowę i przekrzywił zabawnie nogi. Rozmowa była długa, a sedno sprowadzało się do tego kim chcę być. To znaczy czy mam być kobietą czy mężczyzną, bo oni nie wiedzą i badania też nic nie wykazały. Miałam sama zadecydować. Najpierw chciałam być mężczyzną, bo są silni fizycznie. Ale mi się zmieniło. Tak naprawdę zawsze chciałam być kobietą. Boskie istoty i rodzice nie chcieli decydować, nie wybierali za mnie, ale ja czułam się wewnętrznie, że mój umysł jest rodzaju żeńskiego. Naukowiec miał poważną minę, powiedział, że to bardzo możliwe, bo jest coś takiego jak płeć mózgu. Zapytał dla formalności "Chcesz zostać kobietą?". "Tak, chcę być kobietą", odpowiedziałam. I wzięli się za mnie. Bolało bardzo i było nieprzyjemne. Efekt przeszedł moje oczekiwania.
Zostałam kobietą.
Zapytali mnie jak chcę mieć na imię, bo wcześniej nazywali mnie Iso, skrót od istoty. "O nie, drodzy mili. Wy wybierzcie mi imię. Zrobiliście ze mnie kobietę, wy mnie nazwijcie". Zgodzili się, a ja potem żałowałam trochę. Strasznie się sprzeczali przy tym. "Afrodyta? Co to za imię!", krzyczał ciemnowłosy naukowiec. Naukowiec, kobieta o starym spojrzeniu, ale miłym uśmiechu przekonywała "Afrodyta - zrodzona z fal bogini. Czyż ona nie jest boska?". Później przytakiwali wszyscy, ale znowu się kłócili. W końcu zdecydowali.
Będę się nazywać Wenus.
Na pamiątkę nadania imienia dostałam piękny obraz, oczywiście kopię. Było to "Narodzenie Wenus" pędzla Sandro Botticelliego. Państwo z lewej przypominali mi króla i królową, a pani z prawej ukochane siły wulkaniczne. Tak jakby ten Botticelli przewidział moje narodziny! Niesamowite! Brakowało tylko mojego słoneczka, które dorysowałam później. Ale to inna historia, troszkę pijacka, więc ją pomińmy. Bardzo podobał mi się obraz, nadal go mam u siebie w gwiezdnym domku na orbicie Syriusza."
Nawigator otrząsnęła się z opowieści wyczytanej kiedyś z akt.
Statek niebezpiecznie chybotał na boki, machając lotkami podwieszonymi do boków. Według zegarów zderzenie z asteroidą nastąpi za dwa lata. To długo jeśli chce się zostać w domu i nic nie robić. Na statku kosmicznym był to krótki moment lotu z prędkością kosmiczną. Nawigator pomyślała o Kapitanie, Pierwszym Oficerze, Mechaniku oraz pozostałych członkach załogi. Wszyscy bawili się na przyjęciu urodzinowym Lekarza Okrętowego. Nawigator i Operator zostali oddelegowani jako obsługa zastępcza, bo jak to powiedział Kapitan: "Co może się stać na szlaku handlowym?". Niestety się stało i teraz się nie odstanie, ale będzie jeszcze gorzej. Nawigator przygryzła dolną wargę, aż poczuła ból.
- Operatorze! Już po nas!
Operator była blada, ale trzymała fason.
- Straciliśmy dwa lewe silniki, mamy sześćdziesiąt procent mocy. Możemy wyłączyć pozostałe i wpadniemy w paradoks czasowy. Może uda się uzyskać trochę czasu. Może wyślą ekspedycję ratunkową - odpowiedziała.
- Może - westchnęła Nawigator.
Wiedziała, że to co Operator proponowała zrobić, ma dwa zakończenia. Oba straszne. Pierwsze to takie, że wpadną w pustkę czasową. Będą żyli w swoim uniwersum, a świat wokół nich w swoim. Standardowa procedura awaryjna dla statków floty handlowej mówi: "Wysłanie ekipy ratunkowej następuje, po sygnale ratunkowym. W wypadku braku sygnału, firma ubezpieczeniowa cyklicznie czyli raz na dobę sprawdza położenie statków, które ubezpiecza. Jeśli statek nie nada sygnału zwrotnego, wykonywana jest procedura ratunkowa i powiadamiane są dwie ekipy ratunkowe. Jedna ubezpieczyciela, druga floty ochraniającej. Ubezpieczenie jest obowiązkowe i kaucja nie podlega zwrotowi." Czyli za czterdzieści osiem godzin ich znajdą.To daje czterdzieści osiem lat oczekiwań. Jak podpisujesz taką polisę to nie myślisz o czterdziestu ośmiu latach oczekiwania, ale czterdziestu ośmiu godzinach poszukiwań. Bandyci! To praktycznie czterdzieści osiem lat więzienia w ścianach statku handlowego. Reszta ekipa najpierw im podziękuje, a potem znienawidzi.
Jest też druga możliwość. Przy wyhamowywaniu na żywioł bez pełnej mocy mogą wpaść w pętlę czasową. Będą przeżywać wiecznie ten moment nie zdając sobie sprawy, że tak się dzieje. Nawigator, od rozważania takich wariantów, niemal rwała włosy ze swojej pięknej głowy.
Operator wstała. Podeszła do Nawigatora.
- Znasz moje dossier. Wiesz, że chociaż stałam się człowiekiem, to jestem istotą ludzką zrodzoną z piany, lawy i promieni słońca. Zapytam istoty boskie czy nam pomogą.
- Jak? Jak zapytasz?
Wenus nic nie odpowiedziała. Stanęła przed Nawigatorem. Szybkim ruchem przejechała ręką po własnej szyi. Krew trysnęła. Tchawica pękła przepołowiona na pół. Nawigator nie mogła zrozumieć jak to się stało. Nie zauważyła jak ostrze znalazło się w dłoni Operatora. Nie zanotowała momentu, gdy unosiło się w górę. Dopiero doszło do niej co się stało, gdy Operator zbroczona krwią zachwiała się i runęła na białą posadzkę mostku kapitańskiego.
Nawigator ryknęła przerażona i ruszyła w stronę Operatora, leżącej w kałuży krwi. Tymczasem na ekranie, pędząca na spotkanie statku, wielka asteroida rozprysła się na miliard kawałków i zniknęła ze wszystkich monitorów, wskaźników i cyfrowych liczników. Systemy główne wyłączały podsystemy awaryjne. Leniwiec stał się starym, dobrym leniwcem.
(...)
Wenus obudziła się. Otaczał ją ocean. Poczuła słoną, morską toń. Zanurzyła się w falach. Czuła jak woda wypełnia jej usta, wlewa się do płuc. Czuła, że umiera. Zaczęła miotać się ze strachu przed śmiercią. Machała rękami, nogami. Nogami? Zamiast nóg miała wielką płetwę, a ona wcale nie topiła się. Zrozumiała w jednej chwili gdzie jest i dlaczego.
Ocean był cichy, spokojny. Wróciła do domu. Popłynęła szukać rodziny w morskich głębinach.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt