Rozdział pierwszy
W komnacie było ciemno i duszno od kadzidlanego dymu, przelewającego się przez pomieszczenie niby gęsta, mlecznobiała mgła. W księżycowym blasku – jedynej namiastce oświetlenia – wyglądało to tak, jakby wszystkie meble, zdradzające swoją pozycję kwadratowymi konturami, unosiły się na tym obłoku, drżały niestabilnie. Między meblami, bezszelestnie niczym zjawa, krążyła postać opatulona powłóczystym i mocno sfatygowanym płaszczem.
Postać zbliżyła się do ogromnej ławy z heblowanych bali, sunąc po posadzce, tym razem sygnalizując ruch szelestem materiału. Zatrzymała się, zgarbiła i zastygła w bezruchu. Zaszurały przesuwane po blacie przedmioty. Postać ewidentnie szukała tego właściwego wśród porozrzucanych chaotycznie pojedynczych kartek papieru, opasłych woluminów, flakoników z połyskującą zawartością, fachowo oprawionych zwierzęcych skór oraz przechowywanych w słojach z formaliną organów zwierzęcych, ludzkich i takich, które nie sposób było przypisać do żadnego ze znanych stworzeń. Zanim szuranie ustało na dobre, dołączyły do niego odgłosy trzaskanego szkła, dartego papieru i wykrzykiwane barytonem przekleństwa. Jedno z nich, urwane w połowie, obwieściło koniec poszukiwań.
Postać podniosła z blatu i obróciła w stronę glifowanego okna swoje znalezisko: ogromne, rosochate poroże jelenia byka, na oko nieregularnego dwunastaka. Przytknęła dłoń do jednego z odrostków i naparła na niego mocno, tak, by przeszedł przez skórę na wylot. Krzyk przetoczył się przez komnatę, zawibrował, zderzając się ze ścianami, wstrząsnął kadzidlaną mgiełką. Nie było już postaci w sfatygowanym płaszczu, ulotnej, nierealnej niczym zjawa. Był mężczyzna, wysoki, postawny, przepasany w biodrach zwierzęcą skórą. Na głowie… Nie, nie miał głowy, zastępowało ją rosochate poroże jelenia dwunastaka, spoczywające na pozbawionym szyi korpusie.
Mężczyzna sztywnym, nienaturalnym krokiem podszedł do okna. Pomacał dłonią obłe grzbiety kamiennych bloków.
– Te mury pamiętają wiele – powiedział tęskno, a echo jego słów utonęło w mlecznobiałym obłoku – znacznie więcej, niż każdy z nas. Nie mogę pozwolić, by odeszło to w zapomnienie…
*******
Lisetta otworzyła oczy, wzięła kilka głębokich, nerwowych oddechów. Uniosła się na przedramionach i uważnie zlustrowała komnatę. Było cicho, spokojnie. Bezpiecznie. Koszmar pozostawił swe znamię, ścisnął żołądek, przyśpieszył tętno, skumulował emocje gdzieś w podbrzuszu i niepokoił.
Tej nocy i tak już nie zasnę, pomyślała, podciągając kolana prawie pod samą brodę. Z nocnego stolika wzięła kryształowy dzbanek, po brzegi wypełniony słodką, źródlaną wodą. Piła długo, łapczywie, nie zwracając uwagi na strużki płynu cieknące jej po podbródku i szyi. Kiedy ukoiła natarczywe pragnienie, owinęła się szczelnie jedwabną pościelą.
Lisetta Amoutie, adeptka czwartego stopnia w „Akademii Teorii Magii”, siedziała tak nie po raz pierwszy. Nie po raz pierwszy wpatrywała się beznamiętnie w komnatę okrytą płaszczem nocnych ciemności, czekając na pierwsze promienie poranka. I nie po raz pierwszy musiała się z tego faktu wyspowiadać u swojej przełożonej.
*******
Spotkania z przełożoną od niepamiętnych czasów nazywano w Akademii, „przekąską”. Po dziś dzień w sumie nie wiadomo, skąd tak naprawdę wzięła się ta nazwa. Istnieje wiele teorii, absurdalnych mniej, bardziej lub ponad wszelką miarę. Dwie spośród nich cieszą się wśród adeptek szczególną popularnością – i wyjątkowo są to wersje wcale prawdopodobne.
Pierwsza z nich zakłada, iż spotkania wzięły swą nazwę od rytuału, jakim jest podawanie przez przełożoną miętowej herbaty i zbożowych ciasteczek oraz rozpoczynanie rozmowy pytaniami z gatunku pozornie sympatycznych: „Co u ciebie, moja droga?”, „Jak sobie radzisz na lekcjach?”, „Gdzie kupiłaś tę bluzkę?”.
Druga teoria, ta, ku której skłania się zdecydowana większość adeptek, etymologię słowa łączy z bardziej prozaicznym czynnikiem, czyli z samym stylem bycia przełożonej. Mianowicie lubi ona od czasu do czasu „przekąsić” jedną z uczennic, karmiąc się łzami, zdruzgotaną ambicją i ogólnym załamaniem psychicznym. Faktem jest też przemiana duchowa, jaka się za sprawą tego dokonuje. Do gabinetu wchodzą wyniosłe, pewne siebie prawie kobiety, wychodzą natomiast roztrzęsione, zapłakane dziewczynki, z widokami na próbę samobójczą.
Lisetta od samego początku stanowiła przypadek wyjątkowy, niepodlegający ani spiskowym teoriom, ani legendom, ani nawet zwyczajowemu protokołowi. Powód specjalnego traktowania znały bez mała wszystkie uczennice, nauczycielki i baby przy studniach. Lisetta Amoutie, adeptka czwartego stopnia w „Akademii Teorii Magii”, była siostrzenicą Trzeciej Arcymistrzyni.
*******
Mariolaine ferch Geraint, Pierwsza Arcymistrzyni i przełożona Akademii z zaciekawieniem przyglądała się adeptce siedzącej na wprost niej, na rzeźbionym karle. To biedne stworzonko zjawiło się tu przed chwilą, a policzki zdążyły jej już zwilgotnieć od łez, myślała czarodziejka, obracając w palcach oszlifowaną bryłkę jaspisu zawieszoną na srebrnym łańcuszku – symbol sprawowanego urzędu. Przychodzi tu czwarty dzień z rzędu, a trzęsie się jak przed nocą poślubną z wątpliwie urodziwym mężem. W ogóle nie przypomina Coletty.
Coletta Amoutie stała przy otwartym oknie, oparta dłońmi o próg ościeżnicy. W istocie próżno było szukać podobieństw między czarodziejką, a jej siostrzenicą. Przy Coletcie, wysokiej i smukłej, z włosami pokrytymi złotem wczesnojesiennych liści, upiętymi w modny kok, odzianej zawsze elegancko i zawsze na czasie, Lisetta ze swoją pulchną buzią i krągłymi biodrami, z kasztanową grzywką na niedbale zaczesanych włosach, wyglądała raczej jak ulubiony obiekt kultu na wiejskim festynie, niż adeptka jakiejkolwiek akademii.
– Utrapienie z tą twoją siostrzenicą, nie sądzisz Coletto? – zaczęła Mariolaine. Trzecia Arcymistrzyni nawet nie udawała, że zamierza włączać się do rozmowy. Stała przy oknie niewzruszona, wpatrzona w sobie tylko wiadomy punkt gdzieś w oddali.
– Czwarty dzień do mnie przychodzi, na złe sny się uskarża, poczułam się więc w obowiązku poinformować cię o jej problemach.
Coletta milczała.
– Ohh, daruj sobie obcesowość – Mariolaine perfekcyjnie ukryła zniecierpliwienie w swoim głosie. – Pamiętam jak prosiłaś, by wszelkie informacje dotyczące małej Lisetty dostarczać ci na bieżąco, ale nie chciałam cię niepokoić bez potrzeby.
– O twoich chęciach oraz o ich braku porozmawiamy za chwilę – odezwała się wreszcie Coletta. – Najpierw chcę usłyszeć, co ona ma nam do powiedzenia.
Lisetta oderwała wzrok od czubków swoich butów. Zamarła.
– Ale… Ale… - wybąkała.
– Spokojnie, kochanie – powiedziała miękko Coletta, nie odwracając się, wciąż uporczywie wypatrując czegoś za oknem – weź głęboki oddech, poukładaj myśli. Mamy dużo czasu, prawda Mariolaine?
– Wystarczająco – odparła niedbale arcymistrzyni.
Lisetta posłuchała rady. Wzięła głęboki oddech, poukładała myśli. I opowiedziała wszystko ze szczegółami, nawet tymi, które odzywały się tępym bólem w skroni. Opowiedziała o ciemnej komnacie spowitej mgłą, o zjawie w powłóczystym płaszczu, o odprawionym przez nią rytuale. O przemianie w monstrum z jelenim porożem zamiast głowy i o słowach brzmiących jak obietnica, której znaczenia nie mogła pojąć. Czarodziejki słuchały w skupieniu lub przynajmniej skupienie udając. Mariolaine w trakcie opowieści krzywiła wargi w bezczelnym uśmiechu, nie kryjąc zainteresowania w sposób tak oczywisty, że aż sztuczny. Coletta nieznacznie tylko zmieniła pozycję. Wciąż stała przy oknie, tym razem ręce krzyżując na piersi. Przypominała posąg, któremu jeden z tych dawnych, bezimiennych mistrzów - najpewniej uciekając przed falą prohibicji, zalewającą kraje Przymierza – zapomniał przykuć tabliczkę z nazwą dzieła.
Mariolaine ferch Geraint, Pierwsza Arcymistrzyni Zgromadzenia usiadła w swoim wielkim fotelu. Pogładziła dłońmi rzeźbione poręcze.
– Kontenta tym co usłyszałaś? – powiedziała. – Jak sama widzisz, to nic takiego. Nie pierwsza adeptka śni o postawnym, półnagim mężczyźnie. A że ten Lisetty ma rogi zamiast głowy? Cóż, fantazje bywają czasem chore.
Coletta przymknęła okiennice. Obróciła się, po raz pierwszy od kiedy Lisetta weszła do gabinetu.
– I cóż jej na rzeczone fantazje przepisałaś? – spytała.
– Nalewkę z werbeny. Choć muszę przyznać, że miałam ochotę dołączyć do tego napar z lubczyku. Może to byłby jakiś sposób? Znajdźmy dla niej sympatycznego młodzieniaszka…
– Nie sądzę, by te sny miały podłoże seksualne – przerwała jej spokojnie Coletta.
– Niechby nie miały. Przynajmniej pozwoliłoby to na dobre wykluczyć tę hipotezę.
A mała Lisetta, wierz mi, nie miałaby nam tego za złe.
Mała Lisetta, spłoniona do cna, schowała drżące dłonie w fałdkach sukni.
– Jeśli to konieczne… - przemówiła niepewnie.
– To nie jest konieczne – Trzecia Arcymistrzyni uśmiechnęła się do niej – tak jak i twoja dalsze uczestnictwo w rozmowie. Mariolaine, pozwól Lisetcie oddalić się do swojej komnaty. Nie ma sensu jej dłużej strofować.
– Oczywiście. Możesz odejść, Lisetto.
Dziewczyna niemrawo skinęła głową i wyszła.
*******
– Suponuję, że chcesz mi zdradzić jakąś wielką tajemnicę, inaczej nie czyniłabyś mi tak niedelikatnych aluzji, mam rację? – podjęła Mariolaine, na chwilę po tym jak drzwi do gabinetu zatrzasnęły się za młodą adeptką. – Nie trzymaj mnie, proszę, w zbyt długiej niepewności. Mój żołądek źle na to reaguje.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że nie jest to zwykły sen. Mamy do czynienia z retrokognicją.
Pierwsza Arcymistrzyni zastukała palcami w poręcze fotela. Przez moment spoglądała na Trzecią Arcymistrzynię spod przymkniętych powiek.
– Nonsens – stwierdziła. – W przeciwieństwie do urody, zdolności magiczne Lisetta odziedziczyła właśnie po tobie. A ty nie potrafisz wieszczyć.
– Ale Amoretta, jej matka, potrafiła. Wieszczyła na zawołanie, nie tylko przez sen i nie tylko przez kontakt z określonymi przedmiotami.
– Myślałam, że matka Lisetty była niemagiczna...
– Ależ naturalnie – Coletta uniosła kąciki ust w skąpym uśmiechu. – Nie potrafiła choćby skrzesać płomyka między palcami, co udaje się czasem nawet szewskim córkom. Była absolutnie niemagiczna, a przy tym absolutnym beztalenciem. Zmarła kilka lat temu i nadal nie wiem co w niej siedziało. Cokolwiek to było, Lisetta ma to właśnie po niej.
– I nie chcesz, by się o tym dowiedziała – Mariolaine skrzywiła karminowe wargi. – Nie jesteś znowu taką świętą, za jaką pragniesz uchodzić.
– Żadna z nas nie jest.
– Prawda, prawda – przyznała. – Mimo wszystko nie to jest tematem naszej rozmowy. W końcu została jeszcze jedna, nierozwiązana kwestia. Przyszłość naszej małej Lisetty.
– Według moich informacji, nierozwiązaną, owa kwestia pozostawała do wczoraj. Czy coś się zmieniło w tej materii?
– Stare plotkary – parsknęła Pierwsza Arcymistrzyni. – Nie, nic się nie zmieniło. Decyzją Zgromadzenia twoja siostrzenica zostanie usunięta z Akademii w trybie natychmiastowym i wydana za Beaumonta, księcia Linde. Naturalnie, uprzednio pozbawiona swojej mocy.
Coletta zmierzyła Mariolaine bardzo brzydkim wzrokiem. Zaprawdę, gdyby taki wzrok mógł ciskać gromy, a jakiś nieopatrzny przechodzień podniósłby głowę i spojrzał w stronę strzelistej wieży, zza przymkniętego okna jednej z komnat dojrzałby błysk ścierających się ze sobą błyskawic.
– Nie wolno wam karać Lisetty za Łaskę Bogini – powiedziała ostro. – Retrokognicja jest darem…
– Lub przekleństwem – dokończyła zjadliwie Mariolaine. – Cholernie łatwo to ze sobą pomylić. Ponadto jesteś w błędzie. Nikt tej dziewczyny nie zamierza karać za, jak to określiłaś, Łaskę Bogini. Ona się zwyczajnie nie nadaje. Nie ma predyspozycji.
– Widziałam wyniki egzaminów wstępnych. Była…
– Tak, tak, była najlepsza, wręcz perfekcyjna – po raz kolejny przerwała jej Mariolaine. – W testach praktycznych również bryluje, całkiem jak ty za młodzieńczych lat. Ale ona nie jest tobą. Nie ma w niej ikry, nie ma swoistego błysku. Widziałaś, powiadasz, wyniki egzaminów. A czy widziałaś dziś jej buźkę, czerwoną i napuchniętą od płaczu? Widziałaś strach w zawilgotniałych oczach? Wiedzę można zdobyć z ksiąg, talent magiczny odziedziczyć po przodkach, lecz charakter, ten, moja droga Coletto, trzeba sobie wypracować.
– Na pewno istnieją inne, mniej drastyczne sposoby.
Pierwsza Arcymistrzyni splotła dłonie na podołku.
– Na pewno to umarła prorokini Arduinna, zwana Oświeconą – rzekła chłodno.
– Zgromadzenie nie zmienia swoich wyroków, nawet na prośbę jednej z nas. Klamka zapadła, a słowo się rzekło. Wielce ubolewam, czyniąc ci dyzgust, gdyż pragnę dobra tej dziewczyny nie mniej niż ty sama. W zamku króla Lorcana będzie wolna od trosk. Dostanie piękne, jedwabne szaty, setki służących na każde zawołanie i grono dworek, z którymi będzie mogła plotkować o wszystkim i o niczym. Czegóż chcieć więcej?
– W tym idealnym życiu, które dla niej zaplanowałaś, nie ma miejsca chociażby na miłość.
– Miłość to mrzonka – Mariolaine lekceważąco machnęła dłonią. – Przychodzi szybko, odchodzi jeszcze szybciej. Całkiem jak gach, z tą różnicą, że miłość może odejść frontowymi drzwiami przez nikogo nie zatrzymywana. Zamek, służba i jedwabne suknie są zdecydowanie trwalsze. Mało tego książę Beaumont sroce spod ogona przecież nie wypadł. Wybacz bezpośredniość, ale twoja siostrzenica i ta jej uroda wiejskiej karczmareczki w normalnych warunkach nie skusiłaby takiego mężczyzny.
Coletta Amoutie po raz nie wiadomo który wyjrzała przez okno, ciesząc oko rozciągającym się pod budynkiem Akademii miastem Cearnose i czarnymi sylwetkami ludzi – krzątających się wśród uliczek jak w wielkim, kamiennym mrowisku.
– I to mnie właśnie martwi – stwierdziła cierpko. – Ożenić się musi, skoro kandydatka wyznaczona. Gorzej z wiernością.
– Na wierność najlepsze są ziołowe napary i magiczne dekokty. Satysfakcja, że się tak wyrażę, gwarantowana. Mogę się zresztą mylić względem młodego księcia. Kto wie, może gustuje w kobietach plebejskiej urody? Jeśli nie, po prostu zacznie. Będziesz miała okazję zająć się tym osobiście.
– Tak myślałam.
– I nie pomyliłaś się. Wieści, jakie jej zaniesiesz nie są przyjemne. Może dojść do wzburzenia, niekontrolowanej eskalacji…
– Rozumiem – ucięła Coletta. – Ja też lubię aktualny wystrój Akademii.
Mariolaine uśmiechnęła się, tylko odrobinę mniej sztucznie niż dotychczas. Złotowłosa czarodziejka odpowiedziała uśmiechem. Równie nieszczerym i równie pięknym.
– Teraz opowiedz mi o tej drugiej części – Trzecia Arcymistrzyni przysiadła na progu ościeżnicy, niewątpliwie upiększając dzień badaczom z Obserwatorium mieszczącego się kilka ulic dalej, głębokim rozcięciem na plecach odsłaniającym pokaźny kawałek skóry okolony turkusowym tiulem. – Bo jest przecież jakaś druga część. Ukryte dno. Pozbawiać znaczniej ilości mocy można tylko w trakcie pełni, najbliższa zaś będzie dopiero za dwa tygodnie. Podróż powozem do Linde trwałaby tyle przy założeniu, że samemu ten powóz będziemy ciągnąć. Cóż na zamku Lorcana ma mnie zająć na kilkanaście dni? I co Lisetta ma z tym wspólnego?
Mariolaine ferch Geraint zakołysała czerwonym jaspisem na srebrnym łańcuszku, zastanawiając się jak owo ukryte dno ładnie ubrać w słowa.
– Seraphin, władca Iversett, poprosił Zgromadzenie o interwencję – rzekła. – Lorcan zwiększył przygraniczny garnizon niedaleko miasteczka Gleve o setkę żołnierzy, łamiąc tym czynem postanowienia traktatu.
– A ty wydajesz moją siostrzenicę za jego syna…
– Nie ufam Seraphinowi – ciągnęła Mariolaine, niezrażona. – Wysłałam wici do miejscowej prefektki, by przekonać się jak naprawdę wygląda sytuacja przy granicy. Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy otrzymałam odpowiedź, potwierdzającą wersję Seraphina.
Coletta Amoutie wiele w życiu widziała, wiele też potrafiła sobie wyobrazić. Wyraz zdziwienia na twarzy Mariolaine leżał poza granicami ludzkiej imaginacji. Nikt nigdy nie widział jej bez złośliwie skrzywionych, karminowych ust. Według wioskowych legend skrzywiła je kiedyś tak złośliwie, że po prostu jej to zostało. Legendy nigdy nie biorą się bez powodu…
– Bardziej niż twoje zdziwienie interesuje mnie rola mojej siostrzenicy w tym przedsięwzięciu – odpowiedziała szorstko.
– Wspólnie udacie się do Gleve i osobiście zbadacie tę sprawę. Jak się zapewne domyślasz, prefektce również nie daję wiary.
– Nie mamy tam przypadkiem agentki?
– Mamy - odparła obojętnie Mariolaine. - Jej raport pokrywa się z raportem prefektyki. Mimo wszystko ta sprawa na kilometr śmierdzi prowokacją ze strony jednego z królów. To robota dla czarodziejki. Poinformowałam już Lorcana, iż Zgromadzenie wie o wszystkim i patrzy mu na ręce. Dowiedz się o co chodzi, poczytaj ludziom w myślach, sprawdź sytuację po drugiej stronie granicy. W razie problemów, znasz protokół.
– Wolałabym pojechać sama.
– To mój prezent pożegnalny dla Lisetty. Uroki podróży powinny choć trochę załagodzić sytuację. Wkrótce zostanie księżniczką, a potem królową, nie możemy jej ciągle trzymać pod kloszem. Zobaczy kawałek świata, pozna swoich poddanych i trudy ich codziennej egzystencji.
– A to jej wyjdzie na dobre w równym stopniu jak przymusowe zamążpójście – ironia pobrzmiewała w głosie Coletty tak dźwięcznie, że nie sposób było jej przeoczyć. – Widać dobro jest tu pojęciem nad wyraz względnym. Niech będzie. Poniecham dalszych deliberacji i zrobię to o co mnie tak ślicznie poprosiłaś.
– Dziękuję.
Coletta Amoutie, Trzecia Arcymistrzyni Zgromadzenia ruszyła w stronę drzwi, stukając obcasami modnych, skórzanych pantofelków. Trudno, pomyślała, może Lisetcie rzeczywiście wyjdzie to na dobre.
– Coletto? – Głos Mariolaine zatrzymał ją, gdy opuszkami palców musnęła intarsję na drzwiach.
– Hmm?
– Rytuał ze snu…
– To forma kultu Rogatego Pana – powiedziała, skupiając wzrok na wizerunku kobiety o trzech twarzach, wyobrażonym w drewnie. – Kultu, którego wyznawcy zniknęli z tego świata dwadzieścia pięć lat temu. Lisetta widziała przeszłość. Wspomnienia krążące w powietrzu nasiliły się z jakiegoś powodu i przeniknęły do jej umysłu.
– Co to mogło być?
– Wszystko. Tak jak kropla drąży skałę, tak jak iskra wznieca pożar, tak impuls rozbudza wspomnienia. Ów impuls jest dla nas nieistotny. Kiedy pozbawię ją mocy, gdy wymażę niepotrzebne fragmenty pamięci, historia znów stanie się dla niej milczeniem. Nie ma już żadnych starych bogów, nie ma męskiej magii. Jest tylko Bogini. Rogaty Pan, tak jak wszyscy jego kapłani, zniknęli w pomrokach dziejów. Przynajmniej tego możemy być pewne.
*******
Lisetta Amoutie, była już adeptka czwartego stopnia w „Akademii Teorii Magii”, szparkim krokiem przechadzała się po obszernym dziedzińcu. Wśród gwaru ludzkiej krzątaniny i turkotu odjeżdżających wozów dało się słyszeć nawoływania siwego jegomościa, nadzorującego rozmieszczanie skrzyń z inwentarzem. Mężczyzna, jak zgadywała Lisetta, nie był specjalnie zadowolony z efektów, gdyż nawoływania coraz częściej przerywały niepochlebne uwagi na temat matek, córek, sióstr i kochanek wszystkich służących tego świata.
Dziewczyna podniosła głowę, ostatni raz powiodła tęsknym wzrokiem po zabudowaniach Akademii, starając się zachować w pamięci możliwie najwięcej szczegółów. Spoglądała na baszty sterczące ponad zębatymi blankami, na wysokie mury z czerwonej cegły i skryte w ich cieniu, jak gdyby przytłoczone ich monstrualnością, budynki dla służby. Na oparty o zachodnią ścianę pałac, w którym od ponad czterech lat uczyła się korzystać ze swego daru i na przytuloną do niego przysadzistą budowlę, gdzie – do momentu aż gruchnęła wieść o jej pochodzeniu – Lisetta spała, plotkowała i zawierała nowe znajomości.
Dziwnie tak odjechać, pomyślała przenosząc wzrok na ludzi pochłoniętych bez reszty załadunkiem jej rzeczy na ustawione w rządku wozy. Odjechać i już nigdy nie wrócić. Zostawić za sobą cztery lata swojego życia, momenty lepsze i gorsze. Ciocia Coletta mówiła, że zostanę księżniczką. Ha! Czyż nie tego pragną niemal wszystkie szesnastolatki świata? Poślubić pięknego księcia i zamieszkać w nie mniej pięknym zamku. Mieć setki służących i najlepszych krawców na swoje zawołanie. Więc skąd to dziwne uczucie? Czego się boję? Odebrania mocy? Ciocia Coletta nie pozwoli mnie skrzywdzić. Wiem o tym…
– Gotowa do drogi? – Lisetta nie miała pojęcia od kiedy złotowłosa czarodziejka stoi obok niej. – Strasznie zbladłaś.
– Pewnie z nerwów.
– Pewnie tak – arcymistrzyni objęła siostrzenicę ramieniem. – Nie musisz obawiać się zmian. Nasz los spoczywa w rękach Bogini, która jest Matką-Rodzicielką, ale też Śmiercią Kostuchą. Tylko od niej zależy, czy spowita mgłami ścieżka naszego życia skończy się ciemną przepaścią, czy wiecznym oświeceniem. Nam pozostaje tylko iść i nie oglądać się za siebie, by pośród mgieł nie zobaczyć przypadkiem wyroku, który już zapadł.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt