- Eliaszu, Eliaszu - głos wołał z głębokiej toni. Był to głos przytłumiony, niski. Eliaszowi wydawało się, że Barry White poznał jego imię i sobie dworuje. Zaraz zacznie melodyjnie wyśpiewywać: "Eliaszuuu, jejeje, Eliaszuuu, szuuuu, uuuuu, lalalala".
Eliasz czuł, że śni. Był w ostatniej fazie snu, gdy jawa przeplata się z marą, gdy mózg oczyścił się przez całą noc, a teraz zgrabna miotełka zgarniała na szufelkę resztki, jakie pozostały po porządkach. Zgarnięta kupka, nałożona na szufelkę, patrzyła pytająco na Eliasza "No i co mam teraz zrobić? Może ktoś powiedzieć, gdzie mam się wyrzucić?"
- Eliaszu, Eliaszu? - głos był mocniejszy, chociaż wciąż tubalny. A może to Szef z miasteczka South Park, z przekrzywioną czapką kucharską nawołuje go na obiad? "Szefie, jak zupa to najlepiej jarzynowa, a na drugie zraziki zawijane w sosie własnym. Do tego buraczki i kompot z czereśni". Eliasz przełknął ślinkę. Czy we śnie przełyka się ślinę? Tego nie wiedział i postanowił otworzyć oczy. Najlepiej oba naraz.
Myślał, że gdy to zrobi, będą nad nim stać Barry White i Szef z zatroskanymi i zarazem radosnymi minami. Barry powie "Witaj Eliaszu", a Szef doda "Zapraszam do stołu".
Eliasz z szeroko otwartymi oczami stwierdził, że nikt nad nim nie stoi. Byłoby to fizycznie niemożliwe, gdyż Eliasz był w pozycji pionowej. Świat, po otwarciu oczu, był mętny, jasnozielony. Falował lekko. Eliasz się przeraził. Było to absurdalne i niemożliwe, ale stwierdził, że jest w "czymś" wypełnionym wodą. Serce zaczęło walić jak oszalałe, a on odruchowo otworzył usta. Jasnozielona ciecz tylko czekała na to. Wlała się szerokim strumieniem do ust, wpłynęła do przełyku, dróg oddechowych i ostatecznie zalała płuca. Zaczął szarpać się jak umierający topielec. "Barry, Szefie, ratujcie mnie", przemknęła myśl rozpaczy. Eliasz stracił poczucie rzeczywistości i odpłynął w sen.
Obudził się ponownie. Tym razem leżał. Biała poświata oślepiała go. Czuł szpitalną woń. Podobała mu się. Przypomniał sobie poprzednią pobudkę i cieszył się jak dziecko, że, tym razem obudził się na łóżku. Próbował podnieść się, ale nie mógł. Kolejna próba. Poczuł się jakby niewidzialny Barry White i Szef usiedli we dwóch na nim. Nie czuł ucisku, jedynie totalną niemoc podniesienia się.
- Eliaszu - głęboki bas zawołał go po imieniu. Poruszył gałkami ocznymi w bok i dopiero wtedy dostrzegł małego, czarnego człowieczka stojącego dwa metry od niego. Patrzył na Eliasza przez rogowe okulary i uśmiechał się dobrotliwie.
- Wszystko w porządku - odrzekł mały człowiek. Nie był krasnoludkiem, ani karłem. Był zwyczajnie niski, proporcjonalnie zbudowany jak na taki wzrost. Miał nadwagę. Zapięcia guzików napinały ściśle szpitalny fartuch na dużym brzuchu. Eliasz dostrzegł, że mężczyzna zabawnie trzymał złączone palce rąk. Dłonie przypominały kupkę czarnej plasteliny. "Czyżby to był mój Barry White ze snu?", pomyślał Eliasz. Nie miał siły na pytania, czekał aż czarny kurdupel mu wszystko wyjaśni.
- Wszystko w porządku. Mamy cię pod kontrolą, Eliaszu - powtórzył stojący - Nazywam się doktor Franklin Godsen. Trochę się najedliśmy strachu, ale teraz wszystko jest w porządku.
Eliaszowi coś nie spodobało się w tym uporczywym powtarzaniu frazy "wszystko w porządku". Nie sądził, że jest "w porządku", skoro nie mógł drgnąć, a poprzednio czuł, że się topi. Miał nadzieję na bardziej obszerne wyjaśnienia. Z drugiej strony mantra "wszystko w porządku" miała niewytłumaczalną siłę. Była jak zaklęcie Morfeusza. Poczuł ciężkość powiek, gałki wywinęły się do góry, lekko otworzył usta i zapadł w bardzo głęboki sen. Pochrapywał, a mały czarny człowiek przyglądał się mu z zaciekawieniem.
Dawno nie spał tak twardo, ciężko i bezwiednie. Gdyby ktoś zrzucił go z łóżka i zaczął skakać po nim, nie zdołałby się obudzić. Co najwyżej zmasakrowałby mu twarz, pogruchotałby żebra, płuca i narządy wewnętrzne, aż do zakończenia żywota Eliasza przez duszną i bolesną śmierć.
Nic nie śnił. Widział czarną, nieskończoną i cichą pustkę. Czy można to uznać za sen? To była raczej świadomość bez świadomości zmysłów. Sama wyobraźnia. Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł. Ruch w żaden sposób nie występował. Czas był zagadką, bo nie można było stwierdzić, czy idzie do przodu i wybija kolejne sekundy, czy zatrzymał się w miejscu. A może wskazówki się cofały, elektroniczne liczby na wyświetlaczu odliczały do zera?
Absolutna czerń. Miejsce, gdzie przychodzi szaleństwo i zabiera zdrowe zmysły na zawsze. Czy zwariował i nie śni, tylko trwa w nieskończonej matni? Eliasz miał pomysł jak wyrwać się ze snu, w którym się nie śni. Podszedł do sprawy w sposób logiczny.
- Jeśli jestem w czerni - dumał - to znaczy, że czerń istnieje, jest bytem. Nie może być w nicości, ponieważ nicość nie ma koloru. Ta czerń równie dobrze mogłaby być bielą.
Zaczął wyobrażać sobie biel. To było jak próba przebudzenia.
Eliasza czasem nachodziły sny, w których uzmysławiał sobie, że śni. Zawsze gdy to był piękny sen, na przykład o dziewczynie, której nie mógł mieć na jawie, a pojawiała się we śnie, wtedy pragnął by sen trwał i trwał. Efekt stawał się odwrotny do zamierzonego. Sen rozmazywał się, umykał mu, postać dziewczyny odpływała, a on nie miał kontroli nad tym co robił we śnie. Obserwował siebie. On, po chwili, również się rozmazywał i sen kończył się. Budził się z uczuciem straty, marząc, by powrócić do snu. Drzwi jednak były zamknięte.
Zdarzały się też wersje tych snów nieprzyjemne. Prawdziwe koszmary.
Ktoś go gonił z twarzą przypominającą korę starego drzewa. To coś miało kończyny z gałęzi. On jak szalony biegł sprintem, ale czuł, że coś jest nie tak. Jego nogi były strasznie słabe. Im szybciej nimi przebierał, tym wolniej biegł. Te straszne uczucie bezsilności potęgował goniący go drzewiec. Padał wówczas zmęczony na łóżko. I ten ruch zawsze ratował go, pomimo, że ohydna postać z okrzykiem triumfu wskakiwała mu na klatkę piersiową, rękami z gałęzi sięgając do twarzy. Nie zgadzał się na to, naprężał się, w myślach powtarzając "Chcę wyjść z tego snu! Chcę wyjść z tego snu! Jestem w łóżku, śnię, muszę się obudzić!". Dedukcja połączona z ogromną wolą przebudzenia, sprawiała, że postać znikała, a on się budził. W przepoconej piżamie wstawał z łóżka i szedł w stronę kuchni. Potrzebował zaczerpnąć dużego łyku wody. Mijał drzwi swojego pokoju, przedpokój i rozchylając kurtynę w futrynie, zwaną potocznie "makaronem" wchodził do kuchni. Pragnienie w nim narastało. Gdy widział butelkę z wodą łapał ją mocno i przykładał otwartą do ust. Pił i pił. Nie mógł jednak ugasić pragnienia. Spoglądał zdziwiony na butelkę. Była opróżniona. Patrzył na duży pokój, połączony z kuchnią. W pokoju stał duży stół. Przy stole siedział drzewiec i wpatrywał się błyszczącymi ślepiami. Zmroził go ten widok. Był przerażony. Rozumiał, że drzewiec jest prawdziwy, że to nie sen. Chciał uciec, ale nie mógł się ruszyć. Zaczynał się szarpać. Strach ogarniał duszę. Trzymał w dłoni pustą butelkę, a nadal chciało mu się pić. Myślał intensywnie wówczas, mózg budził się do życia. Dumał: "Niemożliwe, by po wypiciu całej butelki jestem nadal spragniony!" Zamykał oczy. Cisza. Później gwałtowny powiem wiatru. Czuł jak drzewiec znika, a on rozpoczyna proces wyzwalania się ze swojej głowy. Szarpał się, czuł pulsacje na skroniach. Miał wrażenie, że wyciąga twarz z imadła. Budził się. Naprawdę. Wracał do rzeczywistości.
Tym razem było podobnie. Absolutna czerń zaczęła znikać i stawała się bielą. Eliasz czuł, że kontroluje nicość snu. Bezwiedność siebie znikała w nim samym. Wiedział, że jest w końcowej fazie REM. Ostatni etap przed przebudzeniem. Był w wielkiej bieli. Świat wypełniony białością, bez ścian, sufitu, podłogi. Usłyszał szuranie. Dostrzegł w dali czarną kropkę. Zmarszczył brwi, ze skupieniem przyglądał się punktowi. Punkt zaczął się błyskawicznie powiększać. Nagle miał przed sobą starszego mężczyznę, z nienaturalnie wielką głową. Jajogłowy, pomyślał Eliasz. Jajogłowy trzymał w dłoniach miotłę na długim sztorcu i zamiatał biel. Niewidoczne białe okruchy odkładał na niewidzialną kupkę.
- Zobacz, Eliaszu co o oni tu zrobili. Moja praca nie ma sensu. Mieszają Ci w głowie. Próbuję uporządkować, powkładać w odpowiednie szufladki, usunąć śmieci, ważniejsze rzeczy przenieść do wazonu, a wazon postawić na kominku. A oni tu wchodzą z butami. Z butami! I niszczą moją pracę. Już nie mam na nich siły, Eliaszu.
- Kim jesteś? - zapytał Eliasz.
- Nie poznajesz mnie? No, tak. Skąd możesz mnie znać. Zawsze budzisz się gwałtownie, wyrwany z koszmaru. Albo jeszcze gorzej, budzi cię ten cholerny budzik. Gdy ja pracuję!
- Czy jesteś...
- Tak, kochany Eliaszu. Jestem twoim mózgiem. Gdy śpisz próbuję uporządkować...
- Już mówiłeś - przerwał Eliasz.
- Tak, tak. Powtarzam się. Przepraszam. To przez nich. Mącą i sam nie wiem co o tym myśleć.
- Zamiatasz resztki moich snów?
- To nieco bardziej skomplikowane. Są takie książki. Opisują to. Z pogranicza biologi, psychologi, fizjologi. Nie ma co teraz rozwodzić się nad szczegółami.
- Wiesz co, mózgu...
- Wiem, chcesz się obudzić. W stadium REM znowu nadajemy na podobnych falach. Ja tylko podkładam ci obrazy.
- Ach. Rozumiem. Mam prośbę w związku tym.
- Tak?
- Nie podkładaj mi obrazu z drzewcem. Niech to będzie coś innego.
- Może psy? Boisz się pogryzienia. Niech cię czworonogi gonią.
- Mogą być. Ostatecznie spróbuję je pokopać.
- To będzie trudne. Te kły. Są bardzo ostre.
- Niech już o to mózgu głowa nie boli. OK?
- OK. Znikam, Eliaszu.
I zniknął. Świat wypełniła biała pustka. Eliasz otworzył oczy. Mleczne światło bijące z białego sufity oślepiało. Przyzwyczaił oczy i spojrzał w bok. Czarny, mały człowieczek stał w kącie, z dłońmi złączonymi opuszkami palców. Wyglądał na zamyślonego.
Eliasz usiadł na łóżku.
- Witaj Eliaszu. Już jest wszystko w porządku. Wróciłeś do nas - odezwał się czarny malec. Chrząknął, uśmiechnął się i rozpoczął opowieść.
- Eliaszu. Nic nie pamiętasz. Muszę zacząć od początku. Jesteś ostatnim...
Eliasz nie miał ochoty wysłuchiwać historii swojego życia z ust obcego mężczyzny. Świadomość, że nie można zweryfikować faktów, bo ich się nie pamięta była krępująca. Poczuł głód. Och, gdyby ten człowieczek był Szefem. A może... (chwila zawahania)... spróbować?
- Przepraszam, że przerywam. Jestem głodny. Nie macie przypadkiem w menu zupy jarzynowej?
Czarny ludek znieruchomiał ze zdziwienia. Nie spodziewał się, że chęć poznania samego siebie może być mniejsza od chęci spałaszowania zwykłego posiłku.
- Yyyyeee - zająknął się zdezorientowany. I dodał:
- Dobrze. Chodźmy coś przekąsić. Może znajdzie się i zupa jarzynowa.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt