Po co się modlić, skoro wszystkie prośby
wyrecytowane, lęk nazwany obrysowuje
gwaszem życie, coraz ciaśniej zataczając kółka.
Po co wychodzić z pragnieniem, z wodopoju,
lub “szukać“, pyłem bułki tartej, wdeptanej
do sucha w chodniki, a wszystkie ptaki umarły
spadając z nieba, wprost pod podeszwy;
znoszonych modlitw z prośbą o okruch kromki chleba.
Każdego dnia podlewam kwiaty piekielną
Konewką. Ma trzynaście wieków i nadal
błyszczy od glansu, mojej wiary w ładniejsze
wczoraj, nikomu niepotrzebnej nostalgii,
rozdmuchanej wiatrem pospolitych przekupień.
A byłam Pietą, co z głowy wyrastała jej miłość,
a teraz schnie jak atrament w kałamarzu;
bo „tylko to co za nami nas nie ominie“.