Drobnymi kroczkami pobiegłam w dół, po schodach. Uciekłam z deszczowej wichury, czułam jak szalik zatańczył na wietrze i opadł. Zanurzyłam nozdrza w jasnych światłach przejścia podziemnego. Było pusto, jak na tę porę dnia. Ludzie szli, a ja razem z nimi. Milczący tłum, dzwoniący butami o posadzkę. Po prawej ujrzałam witrynę księgarni. Charakterystyczne fioletowe kolory zachęciły mnie do wejścia. Lubię tę sieć, chociaż rzadko coś tam kupuję. Gdy przychodzi do kupowania, bardziej pociągające są zatęchłe wąskie korytarzyki w antykwariatach. Przypominają mi one sale biblioteczne, tyle, że można sobie coś kupić na własność.
Weszłam pewnym krokiem do środka. Okrągłe stoiska, obsadzone książkami. Chodzę wokoło takiej wystawki. Patrzę na tytuły. Podobają mi się błyszczące okładki, złote czcionki, piękne ilustracje. Chodzę i chodzę, zdaję sobie sprawę, że w kółko. To sympatyczne, im więcej kółek tym więcej tytułów odkrywam. Biorę do ręki książki, wdycham ich zapach. Świat wiruje jak na karuzeli. Piękna chwila. Później wzdycham, bo wiem, że to świat bogatych, sławnych. Niedostępny dla takich jak ja. Patrzę ze zdenerwowaniem na niektóre tytuły. Patrzę na twarze autorów śmiejące się z okładek. Znam ich z telewizji, pudelka. Celebryckie książki na wystawie przy wejściu. Pisarze współczesności. Powinnam zaszlochać, ale powstrzymuję się.
Wiem, jak to działa. Znam rynek wydawniczy, znam zasady. Nie powinnam się złościć. Czuję, jak nerwy odchodzą w niepamięć. Podziwiam kolorowy świat nowych, pachnących książek. Przechadzam się leniwie między półkami. Odmawiam pomocy, oferowanej przez bardzo miłą i uśmiechniętą panią. Tak naprawdę to niczego stąd nie potrzebuję. Czytam kilka książek na raz, mam swoje źródła. Dawno już nie kupiłam nowej książki. Może powinnam? Pokazać, że rynek jest mocny, ludzie kupują książki. No dobrze, kupię coś. Oglądam znanych mi autorów. Piszą cały czas. Nowe książki, nowe pomysły, nowe przygody. Złapałam nową historię napisaną przez jednego z ulubieńców wydawców. Midas współczesnej literatury. Podchodzę do kasy. Miła niespodzianka. Książka w promocji. 20% taniej.
Wychodzę z poczuciem dobrze spełnionej misji. Zerkam jeszcze na księgarnię. Jasno oświetlona, pięknie przyozdobiona. Wzdycham. Zastanawiam się jak to znaleźć się wśród arystokracji, w sieci księgarń. Na półce, przy wejściu. Moja wyobraźnia, niezawodna jak zawsze, dostarcza mi fantastyczne wizje. Widzę siebie, jak wchodzę do środka. Patrzę na książki i dostrzegam swoją. Z radością patrzę na okładkę, z namaszczeniem biorę do ręki. Boję się spytać, jak się sprzedaje, by chwila chwały trwała jak najdłużej. Patrzę na imię i i nazwisko. Mam takie same wypisane w portfelu, w dowodzie, na prawie jazdy. Ogarnia mnie radość. Odkładam książkę na półkę. Wychodzę, z bananem na buzi. Koniec wizji. Teraz jest teraz. Poszłam długim, męczącym podziemiem. Dzisiaj czeka mnie jazda przedziwnym tworem jakim jest kolejka podmiejska.
Z jasnego tunelu wchodzę schodami na peron. Brudna posadzka ładnie lśni w migoczących jasnych światłach. Ludzie siedzą lub stoją, w oczekiwaniu na środek transportu do domu. Pomyślałam, że warto sprawdzić czy mój pociąg nie jest opóźniony. Zdziwienie. Nie jest. Przy kasach dostrzegam przedziwne stoisko. Pełne gazet, ale starych z przed miesiąca, roku, dwóch. Zaletą jest cena. Zastanawiam się po co miałabym kupić starą gazetę? Może to kwestia wspomnień.
Na przykład 16 sierpnia ubiegłego roku poznałam kogoś specjalnego. Tego samego dnia kupiłam nowy numer Przekroju. Sama zawartość była ciekawa, ale z perspektywy czasu już przebrzmiała. Tak samo, jak ktoś, kto był wtedy specjalny. Może jak wysupłam dwa złote za gazetę sprzed pół roku, to treść znowu mnie będzie bawić, a ten ktoś ponownie uzyska wartość w moich oczach? Podeszłam nieśmiało do stoiska. Gazety były poniszczone, wilgotne. Całość przesiąknięta dworcową stęchlizną. Oglądałam ostrożnie tytuły. Ciekawsze leżały okładkami na wprost oczu. Inne stały w tyle, jak na wystawie. Mnie zaciekawiły wbite w siebie, skłębione w tekturowych pudełkach. Jakby ktoś miał je zaraz wynieść na śmietnik, ale nie chciało mu się za ciężkie.
Widzę oczami wyobraźni (przeklęta wyobraźnia):
- Zaniosę to.
- Zostaw ciężkie, po schodach musisz iść.
- Przecież tego nikt nie kupi. Wyrzucę.
- Zostaw, dam niską cenę. Może kupi kilka. Będzie łatwiej resztę wynieść.
Podeszłam do kartonowych pudeł, gazet prężących jedynie grzbiety. Zaciekawił mnie ten rynsztok prasowy. Przeglądam magazyny deweloperskie, różnorakie. Dochodzę do końca, gdzie, już nikt się chyba nie zapuszcza. Patrzę, znajome tytuły. Zdziwienie. Literackie magazyny. Kwartalniki, które wychodzą raz w piątek raz w świątek, kiedy przyszło tzw. finansowanie. Zniecierpliwiona wertuję. Proza węgierska, wiersze łotewskie. Antologie, wywiady, dywagacje, polemiki. Nic co mogłoby zająć moją uwagę.
Wreszcie trafia w moje ręce coś. Znajomego. Poznaję okładkę, tytuł, wstęp. Wszystko poznaję. Otwieram na znanej mi stronie. Magazyn wygląda jak nowy, prosto z drukarni. Wciśnięty w inne, nie nasiąkł dworcowym życiem codziennym. Pachnie niemal nowością. Łzy bezsilności prawie wypływają z moich oczu. Nie wygrałam nic w życiu, nie ma mnie. Przypomniałam sobie fioletowy kolor jasnej wystawy. Zestawiłam to z ciemnym zaułkiem dworcowym, kobietą, wyglądającą na handlarkę sznurowadłami, ruskimi żelazkami, kapciami za trzy złote. Te zestawienie wstrząsnęło mną. Odnalazłam opowiadanie, które opublikowano kiedyś. Myślałam wtedy, że świat jest mój. Drukowane, w wielu egzemplarzach, jakiś profit pieniężny, zapewnienie, że ktoś przeczyta doceni. Moje opowiadanie. Wiem teraz, że nie najlepsze, ale moje, do cholery. Moje imię, moje nazwisko. Mój tytuł. Mój tekst. Zrobiło mi się słabo, nie wiedziałam czy mam wysupłać dwa złote, zapłacić i zachować, czy uciec i rzucić się na szyny.
Nie wiedziałam nic. Byłam otumaniona swoją osobą. Chciałam, by pojawił się jakiś pisarz, którego wielbiłam bezgranicznie, którego czytałam, podziwiałam. Zszedłby po schodach, popatrzyłby na mnie. Przytulił do piersi i powiedział mi, że to nic. Że mogę wciąż pisać, bo takie jest moje przeznaczenie i moja miłość, życie, ziszczenie. Nieważne nic. Nic to! Jak u Sienkiewicza. Nie zjawił się nikt. Popadłam w depresję i stałam się szarą masą ludzką, która błąka się bez celu po ziemi.
Poszłam do biblioteki (do dziewiętnastej otwarta, zdążyłam), zanurzyłam się w księgozbiorze. Odcięłam sobie dopływ powietrza, szarpnęłam nożem żyły i zniknęłam między kartami powieści jako fikcja literacka.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt