A A A
Od autora: To nie jest konkurencja dla Pasikowskiego.
 Psy 

Był czerwiec roku 1925. Przy nabrzeżu portu w Odessie stał przycumowany, piękny żaglowiec szkolny. Na jego pokładzie, wzdłuż burty, prężyło się pięćdziesięciu jungów w galowych mundurach. Właśnie odbywało się uroczyste zakończenie szkolenia. Na przenikliwy dźwięk gwizdka bosmana pięćdziesiąt rąk zastygło w geście salutu. Z pokładu schodził kapitan. Następny gwizd złamał szereg młodych marynarzy, którzy rozbiegli się po pokładzie. Nagle, na drablinki łączące wanty grotmasztu, zaczął się wspinać młody junga. Miał trzynaście lat. Galowy mundur i buty, zupełnie nieprzystosowane do takich eskapad, bardzo utrudniały mu pokonywanie kolejnych stopni. Ale chłopiec wytrwale piął się w górę i za chwilę stanął już na bocianim gnieździe. Ale to jeszcze nie był koniec wspinaczki. Junga wspiął się na sam szczyt masztu i stanął na rękach. Bosman, zesztywniały z przerażenia ściskał w ręku gwizdek, lecz nie odważył się wydać komendy: w dół. Patrzył więc, tak jak wszyscy na okręcie i na nabrzeżu, jak młody marynarz zgrabnie skończył stójkę i powrócił na bocianie gniazdo. Bosman z narastającą wściekłością rozglądał się po pokładzie, chcąc poznać nazwisko ryzykanta. Już zastanawiał się nad karą. Ale junga wyciągnął z przytroczonego do pasa, brezentowego woreczka chorągiewki i wymachując zamaszyście rękami, nadał morskim kodem swoje nazwisko: Aleksandr Marinesko. Mimo wściekłości bosman poczuł dumę. To przecież jego wychowanek. Ale gdy Aleksandr stanął z powrotem na pokładzie, zapytał go gniewnie: dlaczego tam wlazłeś? Chłopiec stanął na baczność i odpowiedział: bo jeszcze nikt tego nie zrobił! 
Aleksandr urodził się w Odessie, cztery lata przed rewolucją z 1917 roku. Jego rumuński ojciec zginął na froncie wielkiej wojny, a matka Ukrainka, zmarła z głodu. Po rewolucji i wojnie domowej, krzepnąca już władza radziecka, zbierała tysiące bezdomnych sierot i kierowała do domów opieki. Dzieci poddawane tam były bezwzględnej indoktrynacji. “Bezprizorni”, bo tak ich potocznie nazywano, stali się z biegiem czasu bazą do zasilania szeregów NKWD i kadry oficerskiej Armii Czerwonej. Ich liczba szła w miliony. Najzdolniejsi kierowani byli do elitarnych szkół wojskowych, w których wyrastali na dowódców różnych rodzajów broni. 
Aleksandr od początku związał swe młode życie z morzem. Był zdolny i pracowity. Szkołę jungów i kadetów ukończył z wyróżnieniem. Miał jednak rys charakteru, który dał mu przydomek “buran”. Bywał bowiem gwałtowny i nieprzewidywalny. 
Aleksandr był jednak także przykładem pracowitości. Szybko przyswoił sobie marynarską wiedzę. Został zdolnym nawigatorem, do tego stopnia, że jako osiemnastolatek, uratował od zatonięcia okręt wojenny, który w czasie burzy uległ poważnym uszkodzeniom. Mając żelazne zdrowie i tężyznę, a także niewielki wzrost, został skierowany do służby na okrętach podwodnych. Służył we flocie bałtyckiej i wkrótce dostał awans na kapitana. 
Ten prawdziwy wilk morski, na którego wyrósł, zmieniał się schodząc na ląd. Jego nieokiełznana natura zmieniała się wtedy i awanturnik wychodził zeń na każdym kroku. Wdawał się w bijatyki, pił bez opamiętania i awanturował się w knajpach i kasynach. Nie tracił jednak autorytetu. Jego załoga gotowa była za nim pójść w ogień. Na morzu bowiem Aleksandr był zdolnym dowódcą, świetnie wykonującym najtrudniejsze zadania bojowe. Jego sława rosła, co przynosiło mu różne profity. Miał także szalone powodzenie u kobiet, z czego czasami korzystał bez żenady. 
Jego dowódcy nie bardzo wiedzieli co z nim zrobić. I tak, Aleksandr, został karnie wyrzucony z partii komunistycznej, co dla innych skończyłoby się utratą stopnia oficerskiego i łagrem. Jednak początek wojny z Hitlerem spowodował, że przyjęto go na powrót do partii i dano awans na komandora - lejtnanta. 
W czasie wojny na Bałtyku, opanowanym przez niemiecką Kriegsmarine, okręt Aleksandra rzadko wychodził w rejsy bojowe. Niemniej, w czasie trzech takich rejsów, wygrał dwa pojedynki artyleryjskie z niemieckimi okrętami i zatopił fiński transportowiec. Szczególną, nieprawdopodobną sławę, miała Aleksandrowi przynieść dopiero kończąca się wojna. 

* * * 

W tym czasie, na dalekim wschodzie ZSRR, w ośrodku hodowli rasowych psów, suka wydała na świat cztery szczenięta. Trzy były psami i zostały poddane dość szczególnej tresurze. Od trzeciego miesiąca życia walczyły o jedzenie z innymi psami. Były posłuszne tylko swoim treserom i rzucały się do ataku na obcych w milczeniu i bez najmniejszego ostrzeżenia. Świeże mięso dostawały w niezwykły sposób. Musiały je wydostać spod olbrzymich czołgów, które budziły naturalny strach nawet w ludziach. Psy stopniowo oswajano ze stalowymi pojazdami bojowymi i kiedy już bez obawy wczołgiwały się między gąsienice, zaczęto je przyzwyczajać do warkotu i wycia czołgowych silników. Kiedy opanowały już strach przed pracującymi silnikami, uczono je wydostawać mięso, rzucane pod nadjeżdżający czołg. Po kilku miesiącach tresury pies, bez wahania, wyskakiwał z okopu, biegł do zbliżającego się czołgu, nurkował między gąsienice i chwytał mięso, które pojazd wlókł zaczepione u podwozia. 
Znacznie wcześniej nauczono psy biegu z kilkukilogramowym ładunkiem, przytroczonym do boków zwierzęcia. Po ukończeniu tresury psy, na rozkaz tresera, rzucały się w biegu pod atakujące czołgi. 
Wszystkie trzy skierowano wtedy na front, aby przytroczonym ładunkiem wybuchowym, niszczyły czołgi wroga. Z każdej torby, kryjącej ładunek, wystawał wysoko, ponad grzbiet zwierzęcia, drewniany palik. Palik, potrącony nieuchronnie o spód czołgu, powodował silną eksplozję. Dwa psy zginęły unieruchamiając i podpalając czołgi. Pierwszy zniszczył niemieckiego “Tygrysa” a drugi, radziecki czołg T-34. W tej to bowiem, wielkiej bitwie czołgów, wypuszczono na wroga ponad sto wytresowanych psów. Tylko nieduża część z nich wbiegła pod czołgi Hitlera. Pozostałe psy, zdezorientowane innym zapachem i kolorem niemieckich pojazdów, wbiegły pod radzieckie czołgi i je zniszczyły lub po prostu uciekły. Po tej niechlubnej akcji zaprzestano tresury psów. I tak, trzeci pies, o imieniu “Buran”, ocalał. Tym bardziej, że skończyła się wojna. 
Trafił, jak człowiek, do łagru gdzie był psem strażnika obozowego i pilnował niemieckich jeńców, pracujących niewolniczo w syberyjskiej kopalni rudy ołowiu. Z biegiem czasu liczba niemieckich jeńców znacznie stopniała, lecz zastępowano ich, coraz liczniej skazanymi, obywatelami ZSRR. 

* * * 

Od czerwca 1944 roku Niemcy skutecznie, przez kilka miesięcy, blokowali wyjście z Zatoki Fińskiej, coraz to nowymi polami minowymi i stojącymi u wejścia do Zatoki niszczycielami okrętów podwodnych. Skazany na przymusową bezczynność komandor - lejtnant Marinesko, nudził się potwornie w fińskim porcie, w Turku. Nie wystarczały mu już systematyczne pijaństwa. Kiedy na jego naganne zachowanie zwrócił krytyczną uwagę komendant miejscowego garnizonu Armii Czerwonej, stwierdzając, że kawalerowi Orderu Lenina nie wypada leżeć pod stołem we własnych wymiocinach, Aleksandr miał jeszcze tyle siły, aby ciężko pobić komendanta i stoczyć bój na pięści z interweniującym patrolem. Jednak nawet takie popisy uchodziły mu płazem. Zbliżał się bowiem moment odblokowania portu i umiejętności komandora Marinesko w zatapianiu wrogich okrętów, liczyły się przede wszystkim. Powszechnie oczekiwano, że taka chwila nastąpi z końcem 1944 roku. 
Gotowość bojowa, jaką wprowadzono tuż przed nowym rokiem, nie zaskoczyła zatem nikogo. Obowiązywał zakaz opuszczania okrętów i oczekiwanie na rozkaz wyjścia w morze. Zakaz obejmował wszystkich bez wyjątku, ale nie komandora Marinesko. W wieczór noworoczny udał się bowiem do portowej tawerny i balował tam, wpierw w barze, a później w hoteliku na piętrze, w sypialni pięknej Szwedki, którą tam poznał. Wcześniej wystraszył pistoletem jej narzeczonego i wyrzucił go na zbity pysk z hotelu. Minęło kilka dni i na okręt podwodny dostarczono zalakowaną kopertę z rozkazami, prawdopodobnie dotyczącymi natychmiastowego wyjścia na patrol bojowy. Ale dowódca okrętu komandor - lejtnant Aleksandr Marinesko walczył wtedy, w bardzo cywilnej dyscyplinie i do wykonania jakiegokolwiek rozkazu nie był zdolny. Tego władzy radzieckiej było już za wiele. NKWD otrzymało rozkaz odnalezienia dezertera i rozstrzelania go w miejscowym garnizonie. Wierna załoga, rozumiejąc grozę sytuacji, przeszukała miasto i znalazła nieprzytomnego z pijaństwa Aleksandra. W tajemnicy dostarczono go na okręt i następnego dnia Marinesko, meldował się u komendanta NKWD, zgłaszając gotowość do wielkich czynów. 
Niewiarygodne, ale również tym razem, udało mu się wyjść cało ze śmiertelnego zagrożenia. Pułkownik NKWD z uśmiechem pogroził dezerterowi i dodał, że zastrzeli go własnoręcznie, jeżeli na patrolu, w który musi wyjść natychmiast, nie zatopi okrętu wojennego wroga. 


* * * 

Buran wyrósł na dużego i silnego psa. Był jak sprawne narzędzie w rękach łagiernego strażnika. Wielu niemieckich jeńców odczuło boleśnie jego ciche ataki, kiedy rzucał się na ofiarę, bez ostrzegawczego warczenia. Bezbłędnie rozróżniał jednak odzianych w łachmany więźniów, od umundurowanej straży obozowej. Jego właściciel Jurij, dawny wojenny treser, był ponurym pijakiem i nie rozpieszczał Burana nigdy, najmniejszym nawet gestem. Przeciwnie, wyuczył wilczura walki i Buran gryzł się z innymi psami, a pozbawieni rozrywek strażnicy obstawiali zakłady, które zwierzę wygra morderczy pojedynek. Walki psów organizowane były rzadko i w wielkiej tajemnicy, gdyż zawsze kończyły się śmiercią jednego z psów, a takiej straty władza radziecka nie usprawiedliwiała. Dlatego też stawki były bardzo wysokie i właściciel zwycięskiego psa miał za co pić, przez kilka miesięcy. Buran wygrał już cztery takie pojedynki i właśnie szykowany był do piątego. Jurij karmił przez parę tygodni psa jak umiał najlepiej i nawet zabierał go na wielowiorstowe wyprawy, kiedy Buran biegł za nim, po śladzie, jakie zostawiały narty. 
Przeciwnikiem Burana miał być alzacki owczarek. Jego właściciel, komendant sąsiedniego łagru, przywiózł go z wojny, zastrzeliwszy wcześniej strażnika niemieckiego obozu koncentracyjnego, któremu pies służył. Wolf, bo tak nazywał się ten pies, był ośmioletnim węzłem mięśni, zębów i pazurów. On również dobrze znał smak ludzkiego przerażenia i krwi, kiedy pilnował, wraz ze swoim panem w czarnym mundurze, tłumu Żydów, wyładowywanych na rampie oświęcimskiego obozu, w dalekiej Polsce. 
Pojedynek stoczono w opustoszałym baraku, na skraju łagru. Psy spuszczone w jednej chwili ze smyczy przez swych właścicieli, w milczeniu rzuciły się na siebie. Cięższy nieco Wolf, uderzył tak mocno swą piersią w pierś Burana, że ten przewrócił się na podłogę i z trudem odzyskał równowagę. Później, błyskawicznie, w milczeniu, rzucił się na Wolfa, wbijając mu kły w kark. Ten rozpaczliwym rzutem ciała strząsnął przeciwnika z grzbietu i zatrzasnął szczęki na jego przedniej łapie. Pojedynek toczył się ze zmiennym szczęściem, ale wkrótce Wolf zaczął zyskiwać przewagę. Zmiażdżone kości łapy nie pozwalały bowiem Buranowi, prowadzić równorzędnej walki. Po dziesięciu minutach komendant obozu odciągnął swego Wolfa od leżącego bezwładnie Burana, chcąc zachować siły swego psa do kolejnych walk. Rozwścieczony Jurij dopadł leżące zwierzę i kopał je teraz ciężkimi butami. Pies leżał bez życia. Kiedy budynek opustoszał, z ciemnego kąta baraku wyszła, kryjąca się tam dotychczas postać. Pochyliła się nad psem i stwierdziwszy, że Buran żyje, wzięła go na ręce i zaniosła do niedalekiej ziemianki. Był to zdegradowany do szeregowca i zesłany na dwa lata łagru, były komandor - lejtnant, Aleksandr Marinesko. 

* * * 

Jeszcze półprzytomny po kilkudniowym pijaństwie i otarciu się o śmierć, komandor Marinesko, wyprowadził z portu w Turku okręt podwodny, tego samego dnia. Dowództwo wyznaczyło mu zajęcie pozycji na północ od Gdańska, czyli przy trasie, którą uciekali niemieccy wojskowi i cywile z Prus Wschodnich i Kurlandii. Kilka milionów Niemców tłoczyło się od wielu tygodni na drogach prowadzących do miasta i w samym mieście, oczekując na zbawcze statki pasażerskie, wielkie liniowce, które przewoziły uciekinierów do Rzeszy. Niemiecki zmysł organizacyjny, nawet w tak skrajnych warunkach, sprawdzał się skutecznie. W krótkim czasie przewieziono bowiem statkami do Rzeszy, ponad dwa miliony ludzi. Trzydziestego stycznia, olbrzymi liniowiec “Wilhelm Gustloff”, wyszedł z portu, wypełniony do ostatniego skrawka kajuty i pokładu. Nawet luksusowy basen, pozbawiony wody, zajęły Niemki ze służby pomocniczej i służb sanitarnych. Na pokładzie było także kilkuset młodziutkich absolwentów szkół, kształcących załogi U-botów oraz około dwóch tysięcy rannych żołnierzy i oficerów. Resztę, czyli około siedmiu tysięcy pasażerów, stanowili cywilni uciekinierzy, w tym głownie kobiety i dzieci. Statek wyszedł z portu nocą i płynął szybko na zachód, od dwóch godzin. Znużeni pasażerowie zasnęli w większości ciężkim snem. I wtedy, w odstępie paru sekund, rozległy się trzy potężne eksplozje. 
Trzy torpedy rozdarły lewy bok liniowca, który płynąc siłą rozpędu, powoli, od dziobu, pogrążał się w topieli. Uratowano zaledwie sto kilkadziesiąt osób. Reszta, czyli ponad dziesięć tysięcy istnień, poszło w niespełna godzinę na dno. 
W tydzień później inny liniowiec, o nazwie “Generał Steuben”, przemierzał nocą Morze Bałtyckie, po wyjściu z portu w Gdańsku. Ponad sześć tysięcy uciekinierów, wystraszonych losami pasażerów “Wilhelma Gustloffa” nie spało, wpatrując się w czarną topiel, jak gdyby ich bystre oczy mogły uchronić statek przed torpedą. Większość modliła się głośno lub tuliła do siebie przerażone dzieci. Żaden cud jednak się nie zdarzył . Torpedy niemal wywróciły wielki okręt, który tym razem szybko zatonął. Sześć tysięcy ludzi poszło na dno w ciągu siedmiu minut. 
Na komandora - lejtnanta Aleksandra Marinesko, na nabrzeżu w Turku, czekała wojskowa orkiestra i kompania honorowa z garnizonu. Kiedy szedł po wąskiej kładce trapu, schodząc z okrętu, wiedział już, że został bohaterem narodu radzieckiego. Przecież on, którego miesiąc wcześniej czekał pluton egzekucyjny, teraz był tym człowiekiem, który praktycznie sam zabił szesnaście tysięcy wrogów. Był pewny, że wkrótce otrzyma najwyższe odznaczenie, czyli Gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego, marzenie milionów żołnierzy i oficerów. Ani przez chwilę nie przeszła mu przez głowę myśl, że został jednym z największych zbrodniarzy świata. 

* * * 

W obszernej ziemiance, Marinesko mieszkał od czasu zwolnienia go z łagru. Był tak zwanym wyzwoleńcem. Nie był już więźniem, ale do domu nie wolno mu było wracać. Zajął więc pustą ziemiankę i polował na potrzeby łagru. Nawet płacono mu, kiedy upolował zwierzynę, nadającą się do oprawienia futra, sobola lub gronostaja. Przygarnął też dwa kundle, suki, które towarzyszyły mu w każdej wyprawie. Czarną nazwał Maszeńka a białą Daszeńka. Rozmawiał z nimi w długie, syberyjskie noce i widział w ich rozumnych oczach psią wierność. Były szczekliwe i wesołe, wnosząc w jego niemłode już, zmarnowane życie, złudzenie szczęścia. 
Kiedy przyniósł Burana, suki przyjęły go bardzo życzliwie, liżąc jego rany i ogrzewały go ciepłem swoich ciał. Aleksandr leczył psa jak umiał najlepiej, siłą otwierając psie szczęki i wlewając do paszczy lekarstwa i pożywienie. Buran chorował długo. 

* * * 

Zamiast oczekiwanej Wielkiej, Złotej Gwiazdy Bohatera Związku Radzieckiego, Aleksandr Marinesko otrzymał Order Czerwonego Sztandaru i złoty zegarek. Zawiedziony, pił całymi dniami. Wojna się skończyła i jego wilcze talenty nie były już władzy radzieckiej potrzebne. Został zdemobilizowany i przeniesiono go do floty handlowej. Nie mógł tam znaleźć dla siebie miejsca i jego nieokiełznana natura spowodowała, że wkrótce został zwolniony. Został stróżem w Leningradzkim Instytucie Krwiodawstwa. I być może zagrzałby tam miejsce gdyby nie to, że pozwalał, zbiedniałym przez wojnę leningradczykom, zbierać odpadki torfu walające się na placu Instytutu. Prawda, że nie za darmo. Biedni obywatele odwdzięczali mu się jak mogli, najczęściej częstując wódką. Oskarżono go, jako wroga ludu i skazano na dwa lata łagru w Magadanie. Był to łagodny wyrok, bo zazwyczaj zasądzano dziesięć lat. I tak znalazł się na Kołymie. 

* * * 

Tego dnia wezwano go do komendanta obozu. Pełen najgorszych przeczuć stawił się przed obliczem władzy. Na jego szczęście, komendant chciał sprawić swojej kochance sobolowe futro i przekazał Aleksandrowi swój nowiutki sztucer, aby ten mógł szybko wykonać zlecenie. Kiedy wracał do swojej ziemianki, zdziwiła go cisza. Jego Maszeńka i Daszeńka wyczuwały go zawsze z daleka i zanosiły się radosnym szczekaniem. Zaniepokojony, otworzył ciężkie drzwi i od razu potknął się o psie ciało. Drżącymi rękami zapalił lampę. Blisko progu leżała Maszeńka, w ostatnim odruchu czołgając się ku drzwiom. Na środku, pod krzywym stołem, leżała Daszeńka, cała zalana krwią. Jeszcze żyła, lecz kiedy schylony popatrzył w jej oczy, zobaczył znane iskierki, które jednak po chwili zgasły. 
W jednej chwili zrozumiał wszystko. Wybiegł na zewnątrz, chwycił wbitą w pień siekierę i wrócił biegiem do środka. Buran właśnie wypełznął z kąta i nie mogąc jeszcze stanąć na nogi, merdał ogonem i patrzył mu w oczy, czekając na pochwałę. Straszny, męski szloch, targnął piersią Aleksandra. Zabić! Zabić sukisyna natychmiast! Podniósł siekierę i z całej siły opuścił ją na łeb Burana. Siekiera jednak minęła zwierzę i głęboko wbiła się w podłogę. 
Były komandor - lejtnant Aleksandr Marinesko, szlochał teraz, siedząc na podłodze. Czym różnił się od tego psa, który zrobił tylko to czego go nauczono. Niczym. I przecież on żył, mimo że tysiące razy zasłużył na śmierć. Nie mógł przecież teraz zabić psa i zachować swoje, pieskie życie. 

* * * 

Aleksandr Marinesko wrócił do Leningradu. Dostał skromną rentę i zmarł na raka krtani w 1963 roku. Przez kilka lat towarzyszył mu kulawy pies, z którym się nie rozstawał. Nikt go nie znał i nikt o nim nie wspominał. W 1990 roku, prezydent ginącego już ZSRR, Michaił Gorbaczow, nadał ostatni w dziejach tego kraju tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Otrzymał go pośmiertnie Aleksandr Marinesko.
 
  

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
sergiusz45 · dnia 17.07.2014 18:57 · Czytań: 532 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Komentarze
al-szamanka dnia 20.07.2014 10:31 Ocena: Świetne!
Cytat:
Szyb­ko przy­swo­ił sobie ma­ry­nar­ską wie­dzę. Zo­stał zdol­nym na­wi­ga­to­rem. Do tego stop­nia, że jako osiem­na­sto­la­tek, ura­to­wał od za­to­nię­cia okręt wo­jen­ny

Łamie ciąg, dlatego wyczernione wsadziłabym gdzieś indziej. Po wiedzy dałabym przecinek i dalej do tego stopnia... np. przed Służył we flocie bałtyckiej
Cytat:
zmie­niał się scho­dząc na ląd. Na lą­dzie(gdzie), jego nie­okieł­zna­na na­tu­ra,

Cytat:
umie­jęt­no­ści ko­man­do­ra Ma­ri­ne­sko, w za­ta­pia­niu wro­gich okrę­tów, li­czy­ły się przede wszyst­k

Cytat:
umie­jęt­no­ści ko­man­do­ra Ma­ri­ne­sko, w za­ta­pia­niu wro­gich okrę­tów, li­czy­ły się przede wszyst­kim.

bez przecinków
Cytat:
wła­ści­ciel zwy­cię­skie­go psa miał za co pić, przez kilka mie­się­cy.

jw
Cytat:
spusz­czo­ne w jed­nej chwi­li ze smy­czy, przez swych wła­ści­cie­li

jw
Oczywiście masz przecinkowych potknięć o wiele więcej, ale nie ryzykuj się;), nie jestem w tym mocna.
Dobrze by też było, gdybyś tekst bardziej podzielił na akapity, byłby bardziej przejrzysty.

Co do samego opowiadania.
Nie lubię czytać o wojnie, okrucieństwie, pijackich eskapadach i krzywdzie zwierząt.
To jednak przeczytałam, gdyż po prostu podoba mi się Twoje pisanie.
Losy Aleksandra i tresowanych psów bojowych mocno mnie wciągnęły.
W momencie walki w obozie, chciałam przerwać, ale tylko dlatego, że Twoje obrazowanie było tak realne i tak niepomiernie mną poruszyło.
Potrafisz pisać.
Chwilami w formie suchej relacji, ale jednak tak naładowane emocjami, że aż gotuje się pomiędzy poszczególnymi zdaniami.
Nawiązanie do tragicznych faktów znanych z historii czyni z opowiadania prawie że świadectwo tamtych czasów.
Czekam na Twoje następne, dobre teksty.

Pozdrawiam:)

PS. A jako że masz wnuki polecam dla nich moją książeczkę.
http://www.empik.com/teczowa-julenka-urbaniak-aldona,p1097607714,ksiazka-p
sergiusz45 dnia 20.07.2014 15:29
Do al - szamanki. Dzięki za uwagi. Poprawiłem, jak umiałem najlepiej. Wiem, że wytrawnego czytelnika mogą drażnić moje przecinki, które stawiam trochę intuicyjnie. Postaram się nad tym zapanować.
PS
Dzięki, że pomyślałaś o moich wnukach. Rosną szybko. Najmłodsze mają po 12 lat (3), starsze po 15 (2).
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty