Aniela
Aniela, bo tak ją nazywali sąsiedzi, zajmowała niewielkie mieszkanie na parterze starej kamienicy. Zostało jej po ojcu, który stróżował jeszcze przed wojną i otrzymał je od właścicieli. Niestety, kamieniczników pochłonęła bez śladu wojna i dom przejęło państwo. Aniela urodziła się tuż po wojnie i jako jedyne dziecko, była hołubiona i wychuchana przez rodziców. Skończyła technikum zawodowe i pracowała, wpierw w fabryce żarówek, a później w wytwórni radioodbiorników. Mieszkała stale z rodzicami, bo mimo upływu lat nie wyszła za mąż. Brakowało jej urody, a na dodatek pozbawiona była tej odrobiny kobiecości, bez której żaden mężczyzna na dziewczynę nie zwróci uwagi. Rodzice zmarli w latach osiemdziesiątych i Aniela została sama. Jeszcze pracowała przez kilka lat, lecz ze względu na uporczywe schorzenie, otrzymała rentę, a później przeszła na emeryturę. Jej życie towarzyskie ograniczało się do trzech kotów, przybłędów, z którymi prowadziła długie rozmowy, czasem wygłaszając do nich gniewne monologi.
Mizerna renta, a później chudziutka emerytura, wymuszała na niej bardziej niż skromne życie. Poruszała się z trudem, gdyż z wiekiem dziwnie przytyła i nogi często odmawiały jej posłuszeństwa. Owijała je codziennie bandażami i dlatego od lat chodziła w spodniach. A przecież jej jedyną przyjemnością były codzienne, długie spacery, z których coraz częściej przynosiła swoje skarby.
Były to stare czasopisma, kolorowe, plastikowe torby, druty i gwoździe, blaszane pudełka i odzież. Często znajdowała i przynosiła wyrzucone przez mieszkańców stare odbiorniki radiowe, co sprawiało jej szczególną radość. Zbierała też żywność nadającą się, jej zdaniem, do jedzenia.
Małe mieszkanie stało się wkrótce jeszcze mniejsze, zaroiło się bowiem od niechcianych lokatorów. Na myszy polowały koty, ale już na insekty nie było rady i zaczęły się one rozłazić po całym domu. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Pozostali lokatorzy, wyczerpawszy drogę próśb i gróźb, zawiadomili wreszcie sanepid i z mieszkania Anieli wyniesiono wszystkie śmieci, wypełniając nimi cały samochód. Nałożono przy tym na lokatorkę grzywnę i zagrożono przeniesieniem do przytułku. Jakiś czas był spokój. Pewnego jednak dnia Aniela znów wyszła z domu.
Była późna jesień i pogoda wyjątkowo parszywa. Już od rana padały grube płatki śniegu i osiadały powoli, bezszelestnie tonąc w ulicznym błocie. Pod wieczór śnieg padał jeszcze gęściejszy.
Słaba dotąd widoczność pogorszyła się jeszcze bardziej. Kto nie musiał, nie wychodził z domu. Również kierowcy zwolnili tempo jazdy do minimum i z rezygnacją patrzyli przez szyby, przecierane niezmordowanie przez wycieraczki.
Właśnie na podjazd przed wielkim, ciemnym budynkiem banku podjechała, migając światłami, pancerna furgonetka. Uzbrojeni konwojenci, kryjąc głowy w podniesionych kołnierzach kurtek, wynosili do banku worki z pieniędzmi, trzymając po jednym w każdej ręce i prawie biegiem pokonując odległość dzielącą ich samochód od drzwi bankowych. Strażnicy bankowi, skryci nieco pod daszkiem wejścia głównego, bacznie obserwowali okolicę, gotowi do natychmiastowej interwencji. Konwojenci, po uwolnieniu się od cennego ładunku, wracali już pośpiesznie do samochodu. Zatrzasnęły się ciężkie, zasuwane drzwi i furgon ruszył w dalszą drogę. Śnieg szybko zasypał koleiny i po wizycie nie został żaden ślad.
Wtedy z mroku wyszła gruba Aniela. Dźwigała w obu rękach znalezione dziś skarby. Była bardzo zmęczona i szła powoli, kołysząc się ciężko w lewo i prawo. Przysiadła na moment na marmurowym krawężniku bankowego chodnika i zaniosła się kaszlem. Przepędzona jednak groźnymi krzykami strażników, podniosła się na nogi. Potknęła się przy tym niezdarnie i upadła. Kiedy podnosiła z trudem swoje ciężkie ciało, jej dłonie, ubrane w stare rękawice z obciętymi palcami, namacały zamknięty, brązowy worek z zielonym pasem. Odruchowo wsunęła go do dużej torby, którą znalazła wcześniej i ruszyła w dalszą drogę. Okazało się jednak, że jej ręce nie mogą udźwignąć dodatkowego ciężaru, więc zostawiła jeden tobołek ze znalezioną odzieżą. Po kilku krokach zrobiło jej się żal znaleziska. Wróciła, upchnęła wszystko za pazuchą i wyraźnie uradowana ruszyła do domu.
Wpierw, tym co przyniosła, nakarmiła koty, które tłumnie kręciły się pod jej nogami. Później usiadła i na siedząco ściągnęła przemoczone odzienie. Nastawiła wodę na herbatę, ponownie usiadła przy stole, na którym leżały dzisiejsze zdobycze i ułożywszy na drugim krześle bardziej bolącą nogę, poczęła sortować przyniesione rzeczy. Były tam całkiem jeszcze dobre trzewiki, blaszane, kolorowe pudełko po drogim koniaku, dwie kłódki bez kluczyków, duży zwój białego kabla, lekko pęknięty talerz do zupy i kilka kawałków całkiem jeszcze świeżego chleba. Całość dopełniało stare tranzystorowe radio, stare ale całe swetry i pasiasty, zaplombowany worek. W worku Aniela zobaczyła paczki banknotów dwustuzłotowych. Było ich dwadzieścia pięć, po sto w każdej paczce.
Miała świadomość własnej biedy. Oszczędzała od zawsze. Zbierała też różne rzeczy, wierząc, że mogą przydać się w przyszłości. Nie rozumiała ludzi, którzy wyzbywają się przedmiotów całkiem dobrych. Ona mimo, że miała ich wiele, nie pozbyłaby się żadnego z nich. Przyzwyczaiła się do tych rzeczy. Były przecież jej. Czekały wraz z nią na swoją godzinę, kiedy znowu staną się potrzebne. Dlatego tak ciężko przeżyła najazd służb sanitarnych, które obrabowały ją z posiadanych dóbr. Aż chorowała wtedy przez kilka dni i nie wychodziła z domu. Nie mogła jednak żyć bez swoich skarbów. Wiedziała przecież, gdzie i jak je zdobyć. Dlatego postanowiła ponownie zbierać przedmioty, które mogą jej się przydać dzisiaj i w przyszłości.
Znała też wartość pieniędzy. Dostawała przecież swoją mizerną emeryturę, za którą kupowała jedzenie oraz płaciła za mieszkanie, światło i wodę. Była w tym bardzo skrupulatna. Jeśli zabrakło, to tylko na jedzenie i to nie dla kotów, lecz dla niej. Nigdy też nie udało się jej odłożyć ani grosza.
Teraz z zadowoleniem patrzyła na paczki banknotów leżące na stole. Widocznie wyrzucił je ktoś, komu nie były potrzebne. Więc teraz już nigdy nie będzie biedna, już nigdy nie będzie głodowała. Zapakowała pieniądze do tekturowego kartonu, przygniotła znalezionym swetrem i wcisnęła pod stary, krzywy regał. Inne znalezione dzisiaj skarby wydały się jej bardziej użyteczne, dlatego nie schowała ich tak głęboko. Niech czekają teraz wszystkie na swoją kolej. Na pewno taka chwila przyjdzie.
Umarła pół roku później. Z jej mieszkania służby sanitarne wyniosły z odrazą kilkaset kilogramów śmieci. Fetor był przy tym tak ciężki, że wystraszył nawet gapiów. Pewnie dlatego nikt nie powiedział o niej jednego, dobrego słowa.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt