Grzesznicy - rodz. 3, 4 - Heisenberg
Proza » Długie Opowiadania » Grzesznicy - rodz. 3, 4
A A A

 

III

5 września 2011, godziny poranne

Więzienna kapliczka przypominała protestancki kościółek. Skąpy wystrój wnętrza, niewiele ozdób, prosty ołtarz z krzyżem. Białe ściany, brązowa, drewniana podłoga. Przez dwa maleńkie okna wpadało słońce. Tego dnia była ładna pogoda. Ładna pogoda jest czymś, co potrafi uszczęśliwić człowieka. Wstajemy rano i od razu myślimy sobie: „Jaki piękny dzień. Aż chce się żyć”. Ale nie w tym miejscu. Tutaj człowiek pomyślałby prędzej: „Jaki piękny dzień. Aż odechciewa się żyć, na myśl, że ja tu gniję, a ludzie na wolności cieszą się słońcem”.

Arek klęczał w pierwszej ławce. Ściskał różaniec, ale nie modlił się. Co zatem robił? Rozmyślał? Medytował? Dumał? Kontemplował? Nie. Możemy tak rymować do woli, ale nie znajdziemy słowa, którym dałoby się opisać jego stan. Powiedzmy, że był pogrążony w swego rodzaju transie, choć i to nie jest idealnym określeniem.

Myśli krążyły swobodnie, bez jego ingerencji. Jakby nie pochodziły z umysłu Arka, tylko docierały z zewnątrz, a potem, niesione przez neuroprzekaźniki, kąsały go w mózg. Widział obrazy ze swojego życia. Przypominał sobie twarze, wydarzenia, radość, smutek, ból, namiętność, no i nadzieję, i wszystkie inne emocje, które kiedyś tak często odczuwał. Kiedyś. To było dawno. Teraz czuł tylko jedno – nienawiść.

Otwarły się drzwi obok ołtarza. Do klęczącego podszedł łysawy ksiądz. Sądząc po posturze kapelana, musiał się często spowiadać z nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Ksiądz popatrzył na Arka, nieodrywającego wzroku od podłogi. Przysiadł obok więźnia. Dopiero wtedy Arek podniósł się z klęczek i schował różaniec do kieszeni.

– Szczęść Boże – powiedział.

– Szczęść Boże. Chciałeś się ze mną widzieć, Arkadiuszu?

– Tak. Mam do księdza pytanie. A właściwie nie pytanie, tylko… To znaczy… Zastanawiałem się nad naszą ostatnią rozmową i pomyślałem, że jest kilka rzeczy, które chciałbym z księdzem przedyskutować.

Kapelan uśmiechnął się.

– Oczywiście. Między innymi po to tu jestem, żeby rozmawiać z ludźmi, którzy rozmowy potrzebują.

– Pamięta ksiądz, jak ostatnio mówiliśmy o wybaczaniu?

– Uhm.

– Powiedział ksiądz, że wybaczanie jest fundamentem naszej wiary. Wziąłem to sobie do serca. Ale…

– Tak? – podchwycił kapelan. – Sądzisz, że jesteś na to gotów?

Arek przełknął ślinę. Jego błękitne oczy zaszkliły się.

– Nie wiem. – Pociągnął nosem. – To znaczy wiem. Nie jestem. I zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę. Ja jestem w takim miejscu, że… Ksiądz rozumie. To więzienie. Tutaj wszystko jest inne. Żyję na co dzień z ludźmi, którzy nie są zwolennikami wybaczania. Większość z nich na moim miejscu by się nie wahała. I im dłużej z nimi przebywam, tym bardziej myślę, że mają rację.

– Rację co do czego?

Popatrzył na księdza.

– Że powinienem zamordować skurwiela, jak tylko stąd wyjdę.

Teraz powinna zapaść cisza. Wiecie, słowa o zabójstwie plus wyrażenie niewłaściwe do miejsca, ale podkreślające powagę sytuacji – to mogło odebrać księdzu mowę. Miał prawo nie mieć pojęcia, co ma powiedzieć. A jednak kapelan odezwał się natychmiast:

– Arkadiuszu, rozumiem twoje emocje. Wiem, że to, przez co przechodzisz, jest potwornie trudne. Ale spróbuj spojrzeć na to z innej strony. Przeszłości już nie zmienisz. Możesz za to zniszczyć swoją przyszłość. Zobacz: masz kochającą żonę, która odwiedza cię dzień w dzień.

Arek uśmiechnął się.

– Ania to najwspanialsza kobieta na świecie – powiedział.

– No właśnie. Możecie jeszcze być szczęśliwi. Czy myślisz, że ona chce cię odwiedzać w wiezieniu do końca życia? Przecież jeśli zabijesz człowieka, wrócisz tutaj.

– Ale ona też cierpi.

– I co? Ulżysz jej w cierpieniu, jeśli się zemścisz?

Arek znów pociągnął nosem, a następnie przetarł oczy.

– Ania już mu wybaczyła.

– Naprawdę?

– Tak. Powiedziała, że jak będzie ciągle żyła w nienawiści, to zwariuje.

– Widzisz, jaką masz mądrą żonę? Powinieneś brać z niej przykład.

– Taa – parsknął Arek. – Niech ksiądz sam powie, czy gdyby ksiądz był na moim miejscu, to potrafiłby ot tak sobie wziąć i wybaczyć?

Kapelan zawahał się. Potem, dobierając starannie każde słowo, odparł:

– W tej chwili nie potrafię powiedzieć, co zrobiłbym na twoim miejscu. Wydaje się nam, że znamy samych siebie i wiemy, jak zachowamy się w konkretnych sytuacjach, ale to nieprawda.

– No właśnie. I mówi to ksiądz, osoba duchowna. A co mam powiedzieć ja, zwykły człowiek? Jak mam wyrzec się zemsty, skoro pragnę jej każdą cząsteczką mojego ciała i umysłu?

Kapelan milczał.

– To ten skurwysyn powinien teraz siedzieć w wiezieniu, nie ja. Straszna niesprawiedliwość jest na tym świecie. – Podrapał się po czole. – Ja przepraszam, że tak bluźnię tymi przekleństwami w miejscu świętym, ale…

– W twoim stanie, to nic dziwnego, Arkadiuszu. Nie musisz się powstrzymywać. Zdenerwowanie samo w sobie nie jest złe. Pozwala opróżnić serce z nienawiści i zrobić w nim miejsce na miłość.

– Miłość? Proszę księdza, bez obrazy, ale przecież nie będę tego gnoja darzyć miłością.

– Jednak możesz okazać mu miłosierdzie. Wiesz, co to jest miłosierdzie? To jedna z najważniejszych, a może i najważniejsza cecha Boga. Bóg jest miłosierny, to znaczy, że pomaga nam i troszczy się o nas, mimo że jesteśmy od niego gorsi. Lituje się nad nami, mimo że na to nie zasługujemy. Tak często prosimy Boga o miłosierdzie, ale tak rzadko okazujemy miłosierdzie innym. „Krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować” – to są przykładowe uczynki miłosierne. Czyż nie pasują do twojej sytuacji?

– Ale, proszę księdza, to nie jest tak, że ja nie potrafię odpuścić. Że zawsze szukam zemsty. Tylko teraz… Sam ksiądz wie. Do tego ta niesprawiedliwość. Przecież to nie ja powinienem tu siedzieć!

– Tak, wiem. Widzisz, niesprawiedliwość jest częścią naszego życia. Bóg daje nam to do zrozumienia. Jeśli szukasz sprawiedliwości w tym świecie, nie znajdziesz jej. Pomyśl o Jezusie. Jedyny bez grzechu, a został osądzony i skazany na śmierć. Czy to było sprawiedliwe? Nie. A czy pragnął zemsty? Też nie. Zamiast tego modlił się za swoich oprawców.

– Ale ja nie jestem Jezusem! – krzyknął, plując echem na ściany kapliczki. Jego pięści zacisnęły się, a zaraz potem to samo zrobiły powieki.

Tym razem ksiądz odczekał kilka sekund, zanim odpowiedział.

– Jezus jest w każdym z nas – rzekł.

Arek złapał się za głowę, nie otwierając oczu.

– To nieprawda. Jezus jest swoim pięknym raju i śmieje się z nas, patrząc, jak się tu męczymy, w tym naszym świecie.

– Arkadiuszu, to niemożliwe, żeby Jezus chciał naszej krzywdy. Dał się zabić na krzyżu, żebyśmy mogli dostąpić zbawienia. Tak bardzo nas kocha.

– Tak? – spojrzał na księdza. – To dlaczego każe mi siedzieć w więzieniu? Dlaczego nie sprawi, żebym mógł wyjść i pójść na grób mojego synka? Co ja mu takiego zrobiłem, do cholery?! – Wziął kilka głębokich wdechów. – Nie rozumiem jednej rzeczy, proszę księdza. Ponoć jesteśmy dziećmi Boga, prawda? Ja za mojego synka zaprzedałbym nawet duszę. Zrobiłbym wszystko, byleby tylko żył i cieszył się szczęściem. A Bóg zsyła na nas cierpienie. Dlaczego to robi, skoro nas kocha?

Kapelan uśmiechnął się.

– Żebyś wiedział, ilu ludzi już mnie o to pytało. Widzisz, cierpienie ma sens. Wróćmy do Jezusa. Bóg Ojciec posłał go na krzyż. Na śmierć w cierpieniu i upokorzeniu. Poświęcił swojego najukochańszego syna. Myślisz, że zrobiłby to, gdyby nie było w tym sensu? Oczywiście, że nie. Cierpienie zawsze ma sens, bo pozwala nam stać się lepszymi ludźmi. Wiesz, w jaki sposób? Uczy nas wybaczania i miłosierdzia, czyli tych rzeczy, o których przed chwilą mówiliśmy. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz się poddawać. Odpuszczanie grzechów jest fundamentem naszej wiary. – Kapelan spojrzał na zegarek. – Przepraszam, ale obawiam się, że muszę już iść.

– Jasne.

– Wybacz, obiecałem mojej mamie, że zawiozę ją na zakupy…

– W porządku. Dziękuję, że mogłem z księdzem porozmawiać.

Ksiądz uścisnął mu ramię. Następnie wstał z ławki.

– Wierzę w ciebie, Arkadiuszu. Módl się i pamiętaj o swojej żonie. Musisz wyzbyć się nienawiści, chociażby ze względu na nią. Gdy będziesz chciał znowu porozmawiać, nie krępuj się. Na pewno znajdę trochę więcej czasu.

Więzienny kapelan odszedł. Arek osunął się z powrotem na kolana, ale zamiast różańca, wyjął z kieszeni zdjęcie Ani. Zdjęcie sprzed roku, kiedy Ania była piękna i szczęśliwa. Teraz też była piękna, ale już nie tak bardzo. Depresja ujmuje urody.

Pocałował fotografię.

– Ze względu na ciebie, skarbie – wyszeptał.

 

IV

20 lipca 2012, wieczór

Eliza Kocerska właśnie wróciła z pracy. Była położną w szpitalu na osiedlu Lipowym. Pracowała tam razem z mężem, Waldemarem, ale on aktualnie przebywał na urlopie. Wchodząc do domu, spodziewała się, że zastanie męża w dużym pokoju, drzemiącego na kanapie, z opróżnioną butelką wódki w ręku. Ostatnio pił coraz więcej. Eliza nie pamiętała, kiedy to się zaczęło. Co prawda nigdy nie należał do abstynentów – trudno być abstynentem, gdy kilka razy w tygodniu dostaje się w prezencie koniak albo wódkę. Tak to jest w tym zawodzie. Pacjenci albo ich rodziny są wdzięczni za pomyślnie wykonaną operację lub za szczęśliwe rozwiązanie ciąży, więc przynoszą personelowi jakieś podarki. Pielęgniarka może dostać kwiaty, czekoladki czy kawę, ale lekarz? Lekarzowi najlepiej przynieść dobrą flaszkę.

Tak więc Waldemar nie stronił od alkoholu, ale kiedyś znał umiar. Lecz z czasem zaczął pić coraz więcej. Kiedy Eliza zorientowała się, że jej mąż jest alkoholikiem? Mniej więcej trzy lata temu zaczęła coś podejrzewać. Dwa lata temu miała już pewność. Jednak, co dziwne, za bardzo jej to nie przeszkadzało. Waldemar nie był agresywny, nie awanturował się, nie podnosił na nią głosu ani tym bardziej ręki. Alkoholik z klasą; coś w stylu Winstona Churchilla. Nie posiadali dzieci, więc Eliza nie musiała się przejmować, że mąż daje im zły przykład. Właściwie wszystko było w porządku. Wszystko pod kontrolą. Aż do tamtego dnia…

Wtedy ich życie runęło. Jeden wielki upadek, jak w filmie Hirschbiegela. Co prawda Waldemar nie poniósł konsekwencji prawnych, lecz wielu ludzi odwróciło się od niego. Pił coraz więcej i coraz częściej. W ostatnich tygodniach praktycznie nie trzeźwiał. Nękały go napady szału, podczas których wył i machał rękami, jakby gestykulacji uczył go Adolf Hitler. A co na to Eliza? Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby opuścić Waldemara. Stała po jego stronie na przekór całemu światu. Uważała, że musi trwać przy mężu. Zawsze. Do końca jak Traudl Junge.

Zdjęła buty i poszła do dużego pokoju. Na kanapie leżał pognieciony koc, telewizor grał, lecz Waldemara nie było. Była za to duża plama na wzorzystej ścianie. Zacieki sięgały aż do listwy przypodłogowej, obok której, na jasnych panelach, leżało potłuczone szkło. Eliza podeszła bliżej. Podniosła jeden z odłamków. „Red Label” – głosił napis na przyczepionej etykiecie.

Wtedy coś zadudniło. Eliza odwróciła się.

„To chyba z sypialni” – pomyślała.

Poszła w tamtą stronę, odrzucając kawałek szkła. Przystanęła przed drzwiami sypialni i nasłuchiwała. Dudnienie było nieregularne: kilka cichych stuknięć, potem pauza, po chwili jedno czy dwa głośniejsze, następnie kolejna pauza i znów parę cichszych. Eliza położyła dłoń na klamce. Nacisnęła ją, ale jeszcze przez moment nie otwierała. Nie wiedziała, co może zobaczyć w sypialni, i właśnie to wywoływało u niej lęk. Mogła spodziewać się wszystkiego.

Wreszcie uchyliła drzwi. Jej oczy od razu namierzyły Waldemara. Ubrany tylko w porwane spodnie, miotał się po sypialni i wymachiwał rękoma. Wyglądało to tak, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem. Co jakiś czas obijał się o ścianę albo przywalał łokciem w meble, ale w ogóle się tym nie przejmował.

„Delirium” – pomyślała od razu Eliza.

Kiedy mąż ją zauważył, popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem. Sądziła, że nawet jej nie widzi. Po chwili jednak oczy lekarza zapłonęły gniewem. Ruszył z impetem na żonę. Gdyby w porę się nie odsunęła, uderzyłby ją z byka. Zamiast tego, przyfanzolił w futrynę.

Eliza natychmiast zamknęła drzwi. Mąż natarł na nie całą siłą. Krzycząc, zaparła się nogami i trzymała drzwi, ale Waldemar zdążył je uchylić. Wystawił rękę i złapał żonę za nadgarstek.

– Zostaw mnie! – krzyknęła.

Niewiele myśląc, ugryzła męża w przedramię. Wbiła mu zęby w skórę, najmocniej jak mogła. Język skrzywił się od szorstkości włosów i słoności potu Waldemara. Cudem powstrzymała swój żołądek przed zwymiotowaniem.

– Aaa! – zawył alkoholik, chowając rękę.

Eliza trzasnęła drzwiami. Trzymała je z trudem, a łzy spływały jej po twarzy.

– Waldek, uspokój się! – krzyknęła.

Waldemar coś powrzaskiwał, ale nie wydał żadnego artykułowanego dźwięku. Ryczał jak rozeźlony zwierz.

– Proszę cię, Waldek! Słyszysz mnie? Co ty chcesz mi zrobić?

Odpowiedział jej niezrozumiałym ciągiem sylab, niepodobnym do żadnego słowa.

Eliza szlochała. A właściwie nie szlochała, tylko żałośnie wyła. Brakowało jej sił. Myślała już, że nie utrzyma drzwi. Widziała jedno: Waldek oszalał. Nie pierwszy raz dostał szału, ale nigdy nie wyglądało to w taki sposób. Nigdy nie chciał zrobić jej krzywdy. Nigdy nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Ale ostatnie tygodnie nietrzeźwienia zmieniły go. Nałóg zżerał mu mózg.

Raptownie Waldemar przestał wrzeszczeć. Nacisk na drzwi także ustał. Eliza usłyszała kroki męża. Odszedł w głąb sypialni. Kobieta obawiała się, że mąż spróbuje rozwalić drzwi jakimś ciężkim przedmiotem. Trzymała je jeszcze minutę. Potem ostrożnie puściła klamkę i odstąpiła do tyłu. Dysząc, przełknęła gęstą ślinę. Spojrzała na szafkę.

„To będzie dobre” – stwierdziła.

Chwyciła szafkę za rogi i przeciągnęła do drzwi. Nóżki szafki, szurając po podłodze, porysowały panele, ale akurat tym Eliza najmniej się przejmowała. Najważniejsze było, żeby Waldemar nie wyszedł z sypialni. Dodatkowo postawiła na szafce stół i krzesła z kuchni. Takie zabezpieczenie powinno wystarczyć.

Następnie, ocierając łzy, wzięła telefon i zadzwoniła do koleżanki ze szpitala.

– Cześć Justyna – powiedziała.

– Hej, co tam?

– Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że poznałaś jakiegoś lekarza z zakładu psychiatrycznego?

– A daj spokój! Okazało się, że jest żonaty. Cholera, dlaczego wszyscy przystojni i zamożni faceci w naszym wieku są zajęci?

– Masz do niego numer?

W telefonie świsnęło wciągane przez zęby powietrze. Potem była chwila ciszy, aż wreszcie Justyna warknęła:

– Co? Chcesz jego numer? Do cholery, po co?

– Proszę cię, to pilna sprawa. Później ci wytłumaczę.

Justyna zaśmiała się.

– Cholera, nic nie rozumiem. Ale dobra, jeśli… jeśli jest ci teraz, natychmiast potrzebny numer tego…

– Tak, jest mi potrzebny – przerwała. – Proszę cię, Justyna. Naprawdę nie mam czasu na wyjaśnienia.

– Okej, jak sobie chcesz. Zaraz przyślę ci ten numer esemesem.

Eliza rozłączyła się. Następnie zamknęła na klucz drzwi od domu, na wypadek, gdyby jej mąż wyszedł przez okno i chciał dostać się do niej głównym wejściem. Tymczasem w sypialni znowu coś stuknęło. To chyba Waldemar wrócił do bijatyki z niewidzialnym rywalem.

Po chwili zabrzęczał telefon. Przyszedł esemes.

 

Godzinę później

Czarny opel zatrzymał się obok płotu, w świetle latarni. Z samochodu wysiadł szczupły mężczyzna o jasnych, błyszczących włosach. Nietrudno było zauważyć, że są farbowane – facet prawdopodobnie ukrywał w ten sposób pierwsze oznaki siwizny. Wszedł na podwórko przez uchyloną furtkę. Nosił rozpięty płaszcz, a pod nim elegancką marynarkę, stanowiącą kontrast dla starych, wytartych dżinsów.

Eliza wyszła mu na spotkanie. Przywitała go przed gankiem i przedstawiła się.

– Igor Bartecki – odparł mężczyzna. – To pani do mnie dzwoniła?

– Tak. Mój mąż ciągle jest w sypialni. Mam nadzieję, że już się uspokoił albo zasnął, ale boję się sama tam zajrzeć.

Mężczyzna pokiwał głową.

– Naprawdę uważam, że powinna pani zadzwonić na policję – powiedział.

– Nie chcę wzywać policji na własnego męża. Chcę, żeby zobaczył go specjalista i powiedział, co mu dolega, oczywiście poza tym, że jest pijany. A pan przecież jest psychiatrą.

– Tak, jestem psychiatrą, z tym że ja nie mam uprawnień, żeby wchodzić ludziom do domów i stawiać diagnozy bez ich zgody. Gdyby zajęła się tym policja, sprawa mogłaby zostać skierowana do sądu. Pani mąż zostałby wysłany na przymusowe leczenie do zakładu. Oczywiście pod warunkiem, że faktycznie stanowi zagrożenie dla innych osób,

Eliza westchnęła.

– Zawiadomimy policję, jeśli to będzie konieczne. Mam jeszcze nadzieję, że uda mi się jakoś porozumieć z mężem. Tylko że boję się wejść do sypialni sama. A pan jest specjalistą, wie pan, jak postępować z takimi ludźmi.

Igor Bartecki pogładził się palcami po brodzie.

– Zapłacę panu… – dodała Eliza.

– Nie chodzi mi o pieniądze. Po prostu obawiam się, że z tej sytuacji może wyjść coś złego. Ale dobrze, zobaczę go. Pani da mi sekundkę…

Wrócił do auta. Zabrał z tylnego siedzenia sporą torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.

– Możemy iść.

Weszli po półokrągłych schodkach z kostki i wkroczyli do domu.

– Jest tam? – zapytał psychiatra, wskazując zabarykadowane drzwi.

– Uhm. W drzwiach nie ma zamka, a musiałam jej jakoś zabezpieczyć, żeby mąż nie wyszedł i nie zrobił mi krzywdy.

Eliza zdjęła krzesła, psychiatra ściągnął stół, a następnie oboje wspólnie przestawili szafkę.

– Niech pani zapuka do drzwi – powiedział Igor Bartecki. – Trzeba go uprzedzić, że ma gościa.

Eliza zastukała palcami.

– Waldek? – powiedziała. – Jesteś tam?

Potem odsunęła się na bok, w obawie, że mąż zaraz pobiegnie do drzwi i wyskoczy na przedsionek. Nic takiego się jednak nie stało. Wobec tego zapukała jeszcze raz, mówiąc:

– Waldek, ktoś do ciebie przyszedł.

Zero reakcji z pomieszczenia.

Psychiatra nacisnął klamkę. Otwierał drzwi tak wolno, jak tylko się dało. Gdy uchylił je dostatecznie mocno, oboje z Elizą dostrzegli, że Waldemar siedzi na krańcu dużego łóżka, zgięty w pół, jakby cierpiał na monstrualny ból brzucha. Czołem dotykał kolan, a ręce trzymał złożone na karku.

– Waldek? – odezwała się jego żona.

Igor Bartecki przekroczył próg sypialni.

– Może zasnął? – Eliza spojrzała na psychiatrę.

Psychiatra milczał. Postawił kilka następnych kroków, zbliżając się do nieruchomego, półnagiego mężczyzny. Kiedy dzieliły go od niego niecałe dwa metry, powiedział:

– Panie Waldemarze, nazywam się Igor Bartecki, jestem lekarzem. Chciałbym z panem porozmawiać.

Waldemar Kocerski zacharczał, jednak nie poruszył się. Wyglądał jak typowy koleś, który zaaplikował sobie alkohol w ilości większej niż to roztropne, i teraz znajduje się w stanie pomiędzy snem a rzeczywistością.

Igor Bartecki obejrzał się na Elizę.

– Waldek – powiedziała, ale mąż nadal nie reagował.

Psychiatra jeszcze bardziej zbliżył się do nietrzeźwego mężczyzny. Wyciągnął w jego kierunku rękę, ale zawahał się. Dłoń zamarła w powietrzu. Zaraz jednak zdecydował się i położył ją na ramieniu Waldemara. Ten zaś powoli – naprawdę bardzo powoli, jakby ten ruch sprawiał mu ból – uniósł głowę i zmierzył gościa wzrokiem.

Jak myślicie, Drodzy Czytelnicy, co byście poczuli, gdybyście spojrzeli w oczy świra? Nie chodzi mi o człowieka, który z pozoru zachowuje się normalnie, mówi logicznie i jest całkiem uprzejmy, i dopiero po dłuższym kontakcie można poznać, że należy do osób z problemami psychicznymi. Chodzi mi o ten typ obłąkańca, u którego wszystko, nawet wyraz twarzy, mówi, że ma nierówno pod sufitem. Wyobraźcie sobie człowieka o czerwonej twarzy, z rozdziawioną gębą, ukazującą nierówne, pożółkłe uzębienie z przerośniętymi kłami. Wyobraźcie sobie gęstą ślinę, spływającą z podniebienia, oraz język, pogryziony jak przeżuta guma. Wyobraźcie sobie wreszcie zaczerwienione oczy i egzystujący w nich błysk szaleństwa. Błysk, którego najlepszy obserwator nie potrafiłby sprecyzować, którego najlepszy aktor nie potrafiłby odtworzyć i którego najlepszy twórca nie potrafiłby opisać.

U niektórych choroba psychiczna jest widoczna na twarzy. A właśnie taką twarz miał wtedy Waldemar Kocerski.

Jak myślicie, co poczulibyście na miejscu pana Igora? Zastanówcie się. Już wiecie? No, to wiecie również, co on poczuł. Mimo że dzień w dzień miał styczność z wariatami, zareagował jak każdy pospolity człowiek. Doświadczenie zawodowe mu tutaj nie pomogło. Otuliła go mieszanina strachu i oszołomienia. Tak to jest z tym błyskiem szaleństwa – wywołuje emocje zawsze, nieważne, ile razy byśmy go wcześniej nie widzieli.

Igor Bartecki odruchowo zabrał dłoń z ramienia Waldemara. Nie zdążył jednak schować ręki. Kocerski złapał go za łokieć i pociągnął w swoją stronę. Jednocześnie poderwał się z łóżka. Zawył.

– Ej, ej! – krzyknął psychiatra.

Szarpnął ręką, próbując się uwolnić. Obłąkaniec puścił, ale tylko po to, żeby popchnąć gościa na ścianę.

– Waldek! – zawołała Eliza.

Igor Bartecki uderzył plecami w morski pejzaż, jednak nie strącił obrazka ze ściany. Spadła mu za to torba z ramienia. Alkoholik rzucił się na psychiatrę, zanim ten zdążył zareagować. Złapał go za szyję. Ręce kleiły mu się od potu oraz bliżej nieokreślonej mazi – być może po jakimś soku albo dżemie. Dusił, wyjąc i plując brązową śliną.

Psychiatra złapał agresywnego mężczyznę za przeguby, ale nie miał siły uwolnić się z uścisku. Wówczas Eliza doskoczyła do męża.

– Waldek, co ty robisz?! – krzyknęła.

Chwyciła męża pod pachy i usiłowała go odciągnąć.

Waldemar najpierw obejrzał się na kobietę, potem zasyczał, aż wreszcie puścił psychiatrę i całą uwagę skierował na żonę. Trzasnął ją w szczękę.

Eliza zatoczyła się. Zahaczyła stopą o fotelik i poleciała na dywan. Fioletowy sufit zawirował, a światło, płynące z mosiężnych lamp, rozmazało się, tworząc na fioletowym tle białe, podłużne pasy. Całość zasłoniła szara mgiełka. Gdzieś pośród tej szarości Eliza pomyślała, że wypadły jej pierwsze siekacze. Czuła pustkę z przodu szczęki. Dopiero gdy namacała zęby językiem, przekonała się, że są one na swoim miejscu. Wyczuła jednak krew na kubkach smakowych.

Ból promieniował od szczęki na szyję, nos i potylicę. Zaraz. Potylicę? Czy promieniowanie mogło dotrzeć tak daleko? Chyba nie. Możliwe, że Eliza uderzyła się o podłogę, gdy upadała. Tak czy owak, ból napierał na jej głowę z dwóch stron, jak Ententa na Państwa Centralne.

Zza mgły dobiegły wrzaski i odgłosy szamotaniny. Eliza przewróciła oczami. To sprawiło, że świat nabrał bardziej rzeczywistych kształtów. Szarość zniknęła, a sufit kręcił się odrobinę wolniej.

Spojrzała na łóżko. Kiedy leżała oszołomiona, psychiatrze udało się obezwładnić jej męża. Teraz trzymał szaleńca na łóżku i z całych sił dociskał go do materaca.

– Proszę pani! – zwołał. – Niech pani weźmie moją torbę.

Eliza wstała. Świat zawirował, ale utrzymała równowagę. Podniosła torbę, żeby czym prędzej podać ją Igorowi Barteckiemu.

Alkoholik ciągle wył, ale jego wycie tłumiła poduszka, w którą miał wciśniętą twarz.

– Niech pani pomoże mi przytrzymać męża – powiedział psychiatra, a gdy Eliza złapała Waldemara za przedramiona, sięgnął jedną ręką do torby. Pogrzebał w niej parę sekund, aż wreszcie wydobył strzykawkę. – Dam mu środek na uspokojenie.

Waldemar zaczął się jeszcze bardziej szarpać. Psychiatra musiał mu usiąść na lędźwiach. Zdjął zębami osłonkę z igły i wstrzyknął delikwentowi substancję w pośladek. Waldemar telepał się jeszcze przez pół minuty. Bił nogami w łóżko i, podnosząc twarz, kłapał zębami. W końcu uspokoił się. Leżał nieruchomo, z głową przekrzywioną na bok. Psychiatra zszedł z niego, ale cały czas trzymał mu rękę na ramieniu.

– Szybko działa ten środek – powiedziała Eliza.

– Nie, to nie po tym. Po prostu furia pani męża się skończyła. Sam nie wiem, dlaczego.

– Ale co to było? Dostał jakiegoś ataku nerwicy, czy co?

Igor Bartecki wzruszył ramionami. Puścił Waldemara i popatrzył na jego twarz. Facet miał zamknięte oczy; najprawdopodobniej spał.

– To nie nerwica – powiedział pan Igor. – Mówiła pani przez telefon, że mąż jest alkoholikiem, tak?

Eliza przytaknęła.

– Delirka?

– Możliwe. Przy majaczeniu alkoholowym pacjenci bywają agresywni i zachowują się irracjonalnie. Ale wie pani co… Mi się wydaje, że to coś więcej. Nie chcę pani niepokoić, ale to może być ciężka choroba psychiczna.

Musnęła męża w policzek. Gorący jak atmosfera na derbach Krakowa.

– Gdzie tu jest kosz na śmieci? – zapytał psychiatra, pokazując strzykawkę.

– W kuchni. Drzwi obok, po tej samej stronie przedpokoju.

Igor Bartecki wyszedł, a gdy zaraz ponownie wchodził do sypialni, spytał:

– Czy pani mąż ma coś nie tak z lewym okiem? Bo zauważyłem, że dziwnie się zachowywało, inaczej niż prawe.

– Waldek nie widzi na lewe oko. Ma też uszkodzone drogi moczowe i zmniejszoną wydolność oddechową, z powodu połamania żeber. Został dotkliwie pobity.

– Pobity? – podchwycił psychiatra.

– Tak. Ale człowiek, który to zrobił, siedzi w więzieniu. A co?

– Nie, po prostu tak sobie pomyślałem, że… Bo wie pani, jeśli mocno oberwał po głowie, to może być to jeden z czynników jego problemów psychicznych.

Kobieta przełknęła ślinę.

– Sądzi pan, że doszło do jakichś zmian w mózgu?

– Nie wiem, szanowna pani. Potrzebne by były specjalistyczne badania. – Westchnął. – No cóż, trzeba teraz zadzwonić na policję i pogotowie. Ja jestem tu jako osoba prywatna. Nie mogę nic zrobić z pani mężem.

– Jasne, już dzwonię.

Wyciągając telefon, Eliza patrzyła na Waldka. Wyglądał zupełnie niewinnie, kiedy spał. Ale wiedziała, że gdyby uniósł powieki, wszystko by się zmieniło. Miał szaleństwo w oczach. W obojgu oczach: w prawym – zdrowym, jak również w lewym, tym uszkodzonym.

Tak, ten człowiek był szaleńcem. Ciarki ukąsiły Elizę, kiedy przypominała sobie, jak Waldemar na nią patrzył.

Błysk szaleństwa.

Wiedziała, że nigdy tego nie zapomni.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Heisenberg · dnia 21.07.2014 05:18 · Czytań: 896 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
Usunięty dnia 21.07.2014 13:21 Ocena: Bardzo dobre
Skupię się na treści. Tekst jest bardzo dobry, udało Ci się stworzyć intrygującą historię, sensownie napisaną. Postacie są wyraziste i ludzkie - bardzo dobrze. Czytałem też poprzednią część historii- również ciekawa.

Pozdrawiam
Heisenberg dnia 21.07.2014 13:35
Dzięki za komentarz, Apollo. Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :)
amsa dnia 27.07.2014 23:22
Heisenberg - akcja jak widzę biegnie dwutorowo, wplotłeś kolejnego bohatera, całkiem zgrabnie to wyszło. Arek pobił, chociaż zostawiasz domyślenie się czytelnikowi dlaczego (czytelnik się domyślił). Uwagi co do terminologii, takie same jak w poprzedniej części. Jednakże już wiem, że sposób narracji masz specyficzny, co nie znaczy - zły. Wręcz przeciwnie, nawet zaczynam czekać na komentarz odnarracyjny:). Jeśli wziąć to pod uwagę, moje spostrzeżenie z trzeciej części jest nadal aktualne, jednak w takim kontekście mogę uznać, że taki wtręt narratora nie jest czymś nie na miejscu.
Historia bardzo interesująca, ciekawie prowadzona, z pewnością będę wyczekiwać dalszych tekstów.

Pozdrawiam

B)

Cytat:
Ka­pe­lan zawał się. Potem
- zawahał
Cytat:
Na ka­na­pie leżał po­gnie­cio­ny koc, te­le­wi­zor grał, lecz Wal­de­ma­ra było.
- brakuje nie
Heisenberg dnia 28.07.2014 00:17
Jak zwykle dziękuję za przeczytanie i komentarz, Amsa. I bardzo cieszę się, że zauważasz mój "specyficzny sposób narracji". Zawsze uważałem, że styl każdego autora powinien czymś się wyróżniać.
Pozdro :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty