Mieszkam w małym miasteczku w południowo - wschodniej Walii. Inni nazwaliby je dziurą, ja czuję się tutaj doskonale. Ludmiła, moja żona Rosjanka jak zwykle narzeka na pogodę, że wciąż siąpi, nie ma żadnych rozrywek oprócz jedynego zapyziałego baru, gdzie wciąż przesiadują ci sami zalani faceci godzinami rozprawiający o piłce nożnej. A w Rosji jest tak pięknie - złote łany pszenicy aż po horyzont, cotygodniowe spotkania z sąsiadami przy wyśmienitym samogonie, podobno, jak zapewnia, najlepszym lekarstwie na wszelakie dolegliwości. Może i tak, ale ja po wypiciu owego cudownego eliksiru chorowałem dwa dni. Czasami szkoda mi jej, jest sporo młodsza ode mnie i może rzeczywiście dusi się w miasteczku, gdzie wszyscy się znają i wiedzą o sobie prawie wszystko...
Wymieniliśmy kilka zdawkowych zdań, zjedliśmy kolację, a ona zajęła się swoim ulubionym zajęciem - przestawianiem matrioszek z miejsca na miejsce, przeglądaniem pamiątek z Rosji i dzierganiem na drutach rzeczy, które, gdy skończy, wyglądają jak jutowe worki. Ludmiła twierdzi, że są to tradycyjne rosyjskie stroje ludowe. Biedni ludzie, skoro musieli to zakładać, ja raz spróbowałem i piekły mnie plecy przez trzy dni.
Seksu nie uprawialiśmy od kilku lat, jestem już stary i schorowany. Próbowałem, wziąłem viagrę, ale chyba przedawkowałem lub działa na mnie inaczej niż na wszystkich - erekcja utrzymywała się ładnych parę godzin, a serce waliło jak młotem. Wystraszyłem się nie na żarty, wezwałem pogotowie. Później dowiedziałem się, że byłem na skraju zapaści. Od tego wydarzenia unikam owego cudownego wynalazku i niestety chyba muszę pogodzić się z faktem, że jestem impotentem.
Nie wiem, jak ona sobie z tym radzi - nie zauważyłem w naszym mieszkanku wibratora, czy czegoś podobnego... Może mnie zdradza? - ma prawo, tak mi się wydaje i nie jestem w ogóle zazdrosny. Gdy wychodzi rano do pracy o ósmej, zawsze wraca na osiemnastą i nigdy nie poczułem charakterystycznego zapachu mężczyzny, więc chyba nie, zresztą mi wszystko jedno...
Właśnie zaczął się jej ulubiony serial w TV - odcinek 1278 oraz 1279 i jeszcze jeden. No tak, teraz jest odcięta od świata na trzy godziny, a później, jak zawsze, zaśnie w fotelu, który tak dziwnie dopasował się do Jej ciała, że każdy inny, kto w nim zasiądzie, nie wytrzyma tam dłużej niż pięć minut.
Nareszcie mogę oddać się swojemu ulubionemu zajęciu - obserwacji gwiazd - jak mówię Ludmile. Najprawdopodobniej domyśla się, że wcale nie obserwuję gwiazd - przy naszej pogodzie jest to możliwe może dwa razy w roku, a ja chodzę na dach z teleskopem prawie codziennie... Mam tam coś w rodzaju okapu, który chroni mnie przed wiecznie siąpiącym deszczem, tylko to wchodzenie na górę - stare, drewniane schody tak skrzypią, że budzę niektórych sąsiadów, oczywiście tych najbardziej wścibskich. Muszę to w końcu zgłosić w administracji, aby poprawili.
Rozkładam więc sprzęt i najpierw celuję w okno wielce szanowanej w naszym miasteczku nauczycielki. Mam nadzieję, że tym razem zapomni o zaciągnięciu kotar. Szczęście mi dopisało - nie zaciągnęła i rozpoczęła przygotowania - wyciąga pejcz i skórzaną maskę na twarz. Zmienia bieliznę na supersexi z czarnego latexu. Aż ciarki mi przeszły po plecach. Po chwili przyszedł on - rzeźnik z dołu. Rozejrzał się wokół i natychmiast zasłonił szyby. Szkoda, ale są inni jeszcze do podglądania...
Skierowałem więc lunetę w okno pięknej, może dwudziestoparoletniej dziewczyny. Jak zwykle o tej porze, zasiada przed lustrem i rozczesuje swe wspaniałe, długie kruczoczarne włosy. Dałbym majątek, żeby choć przez chwilę poczuć ich zapach... Niestety, chyba musi wcześnie rano wstać, bo bardzo szybko skończyła. Światło zgasło i koniec. Szkoda, bardzo szkoda.
Reszta ciekawszych okien dzisiaj zasłonięta, zostało tylko jedno - wesołych studentów, którzy w ogóle nie mają zasłon. Spojrzę, co dzisiaj wymyślili - no nie, schlali się i urządzają zawody w rzyganiu na odległość. Obrzydlistwo, ale cóż, kiedyś też byłem młody...
Pada coraz bardziej, robi się zimno, teleskop paruje - nie ma sensu tu dłużej siedzieć. Składam więc sprzęt, ale nagle kątem oka dostrzegam człowieka idącego chodnikiem na dole, tuż przy mojej kamienicy.
Widać, że nie jest stąd, nawet jego strój to zdradza - czarny, długi płaszcz, buty na grubej podeszwie, na głowie melonik, oczywiście czarny, model jak z XIX w. ,do tego coś w rodzaju laski, którą ostukuje każdą kostkę chodnika. Nie widać, żeby kulał, może niewidomy, ale przecież laskę miałby białą, nie czarną, poza tym uważnie rozgląda się dookoła. Zaintrygował mnie. Starannie opukuje kostki granitu, wybiera tylko niektóre i na nich ostrożnie stawia stopy. Jednocześnie z wielką uwagą obserwuje otoczenie - z daleka omija wystające konary drzew, a nawet rozświetlone lampy uliczne. Co jest, jakaś fobia, nerwica, czy co? - pomyślałem.
Nagle bezradnie zatrzymuje się na środku ulicy - przestał iść chodnikiem, bo wystające gałęzie drzew z okolicznych posesji najwyraźniej mu przeszkadzały.
- Zejdź na chodnik, człowieku! - krzyczę.
Nie słyszy. W tym czarnym płaszczu ledwie go widać, lada moment ktoś potrąci go samochodem.
Muszę pomóc. Zbiegam więc po tych cholernych, trzeszczących schodach, budząc chyba wszystkich sąsiadów, a ten stoi, jak stał, bez ruchu.
- Zejdź z ulicy człowieku, zaraz ktoś cie przejedzie samochodem! - wrzeszczę
- I don`t understand you - mruknął pod nosem.
No tak, ja do niego po walijsku, on czystą angielszczyzną - cudzoziemiec - więc jeszcze raz, po angielsku:
- Co robisz człowieku - i biorę go pod rękę, usiłując ściągnąć z jezdni, a on wyrwał się z przerażeniem w oczach.
- Idź stąd, nie chcę już sprowadzać nieszczęść na innych, jesteś zarażony, nie chcę patrzeć na twoją śmierć...
Przestraszyłem się nie na żarty.
- Czym mnie zaraziłeś, dotknąłem tylko twojego płaszcza, miałem na ręku rękawiczkę!
- Od tej pory w każdym momencie może przytrafić ci się coś strasznego - rzekł smutno.
- Co na przykład?
- Wszystko, możesz zapaść się pod chodnik, złamany konar drzewa spaść na głowę, a nawet uderzyć w ciebie meteoryt...
- Meteoryt, jaki meteoryt, co ty bredzisz?
- Idź stąd, proszę, chcę zostać tu sam na ciemnej ulicy i czekać na śmierć. Usiadł na asfalcie, ukrył twarz w dłoniach i zaczął szlochać.
Kompletny wariat, pomyślałem, siłą go nie usunę, jestem zbyt stary i słaby, idę dzwonić na policję. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę kamienicy.
Po chwili usłyszałem głośne uderzenie - zobaczyłem go w kałuży krwi, rozjechanego przez ciężarówkę. Boże, zabrakło tylko kilku chwil...
Powolnym krokiem ruszyłem w stronę kamienicy. I tak już nic nie mogłem pomóc... Przyglądałem się po drodze zmurszałym murom, pokrytym mchem pniom drzew. Taka cisza, a taka tragedia...
Wtem zobaczyłem oślepiający błysk na niebie i w sekundę straciłem przytomność.
Unosiłem się nad moim ukochanym miasteczkiem, widziałem w pobliżu kamienicy kilka karetek, policję i ekipę TV. Mimo, iż wydawało mi się, że szybuję gdzieś wysoko, zobaczyłem swe ciało leżące na bruku z roztrzaskaną czaszką. I głos reporterki TV, który dochodził do mnie tak wyraźnie, jakby stała obok.
- Niesamowite wydarzenie, relacjonowała, w mieście Kirgstone dwóch ludzi zginęło od uderzenia meteorytu - znów kłamią, przecież jego przejechała ciężarówka, pomyślałem.
Wśród tłumu gapiów dojrzałem też Ludmiłę. Jej twarz wyrażała jedno - nareszcie wolna...
A mnie, tuż przed rozpłynięciem się w nicości, przez głowę przebiegła myśl - jak bezsensownie żyłem, tak bezsensownie zginąłem...
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt