Wszystko wydaje się tutaj bez ładu, stare ściany przygważdżają mnie do podłogi. Zamykam drzwi na klucz, zasłaniam okno już stęchniałymi od starości firankami i siadam na w pół rozpadłej sofie. Ten dzień minie- powtarzam sobie szeptem. Łóżko zostawione w takim stanie w jakim wyszłam. Dokładnie odzwierciedlało moje uczucia. Koc z poduszką rzucone na podłodze w nagłym pośpiechu, w pogoni. Na ścianie wiszą obrazy, są lustrem przeszłości. Nie chcę na nie patrzeć, ale pojawiają się w mojej głowie, znam ich każdą część, każdy szczegół. A za mną wisi półka z książkami, książkami, które znam, które czytałam z milion razy. Za każdym razem miałam nadzieję, że historia postaci inaczej się potoczy, wyobrażałam sobie inne scenariusze. Ale czy los jest zły czy dobry? Może właśnie tak miało być, tak będzie lepiej. W kącie leży pognieciony plakat zespołu. Nie pamiętam jak się nazywał, nie pamiętam czy w ogóle istniał. Czy ja istnieje?
Wyjmuję z barku Jack’a Daniels’a i wlewam do szklanki. Teraz jest w połowie pusta. Czuję jego delikatny smak, który ślizga się po moim języku, zachęcając do spróbowania większej ilości. Odstawiam na ziemię ten cudowny lek i sięgam po ostatniego papierosa. Zaciągam się i choć nie chcę, mimowolnie kręci mi się w głowie. Słyszę przyspieszone bicie serca i swój urywany oddech. Coraz więcej dymu zasłania mi rzeczywistość. Coraz więcej szczegółów widzę w obrazach, które wydawały się rozmazywać. Widzę jego obraz, słyszę jego głos, jego przyspieszony oddech i czuję wodę kolońską, którą używa po goleniu. I jego dotyk… i jego smak… I to nierozerwalne uczucie więzi…