Kawiarenka - alea
Proza » Długie Opowiadania » Kawiarenka
A A A
Od autora: Ponad 32.000 znaków co daje nam to 17 stron. Wrzucam do kategorii "Długie Opowiadania" z tej racji. W rzeczywistości to nie jest typowe opowiadanie. Bliżej mu monologowi osobistemu, gdyż jest to rzecz w pewnym sensie osobista.
Klasyfikacja wiekowa: +18

Herbata powoli stygła w małym, białym czajniku.

Kelnerka przyniosła gorący czajniczek, na osobnym spodku półprzezroczystą torebkę z liściastą herbatą i szeroką, okrągłą filiżankę. A ona nie tknęła nic. No prawie. Wrzuciła torebkę z liśćmi do środka, patrząc jak parująca woda tworzy mgiełkę, która rozpływała się stopniowo w powietrzu. Nadstawiała miękkie, delikatne policzki, by ogrzać się w cieple unoszącej się pary. Gustownie oparła wystający sznureczek, z żółto zakończonym logiem Liptona o bok czajniczka. I tyle.

Rytuał picia herbaty polegał na jej niepiciu. Tak jak obecna rozmowa ze mną na niemówieniu. Zdumiewający scenariusz na spotkanie w gwarnej kawiarni. Dookoła wszechobecny zapach sączonych cappuccino, latte, espresso machiato, americano. Każdy, a raczej każda, bo klientami tego lokalu były wyłącznie kobiety, miała swoją historyjkę dnia, problem do rozwiązania, a nawet żarcik kobiecy do sprzedania, jakże różny od rubasznego męskiego o małżeństwie, murzynach czy żydach. Było gwarnie i wesoło.

Napisać, że było jak w ulu? A pewnie, mogę napisać! Nie byłem w ulu, ale ci co byli na pewno przyznają mi rację. A ona, na przemian bawiąc się kosmykiem włosów, to snując palcem wokół pustej filiżanki, by czasem wziąć moją dłoń w swoje dłonie i patrząc w moje puste oczy, była nieobecna i nienachalna dla świata. Gdy wyciągając ręce rozciągała się jak poranna kotka, dotykała mnie długimi palcami, aż za łokcie. Ni to próbując mnie przyciągnąć, ni to wykonując dziwaczne ćwiczenia rozciągające, chowała przekrzywioną głową między swoje kościste ręce. Kosmyki jej długich włosów przykrywały obrusem , obcy nam obojgu, zimny blat stołu. Patrzyła na mnie spode łba uśmiechając się głupkowato. Ki czort z tą babą? Naćpana czy co?

Byliśmy razem w tym samym punkcie planu miasta co zawsze. Naprzeciw siebie wypełnialiśmy równoległe, przeciwstawne krawędzie kwadratowego stolika.

Chyba zbyt proste, banalne to nasze spotkanie. Czułem, że coś jest nie tak, że powinno być inaczej. Ten czas, jaki był obecnie nie był czasem jaki oczekiwałem. Jej milczenie zamiast łagodzić odczucia wywoływało mój niepokój. Wierciłem się na krześle, które było przecież całkiem wygodne. Pomyślałem o nas jako o bohaterach filmu. Jaki to byłby film? Komedia romantyczna, dramat obyczajowy, sensacja? Wiedziałem, że pies z kulawą nogą nie pofatygowałby się do kina na seans o tym co przeżyliśmy i obecnie przeżywamy.

Nikt nie napisze piosenki o naszej miłości, a poeta nie pochyli się nad żadnym fragmentem naszego żywota. Nie byliśmy popularni, nie znajdziemy się jako news dnia na pudelku, plotku, czy w telewizji śniadaniowej. Paparazzi nie czają się w klombach. "Szanowny pan x spotkał się z szanowną panią y, oboje pili napoje w kawiarni. Pan x nie uśmiechał się, a pani y miała potargane włosy. O proszę zobaczyć na zdjęciach jak bardzo on się nie uśmiecha. Spójrzcie na jej włosy. Koszmar. Nie wolno tak chodzić po mieście!"

Nie jesteśmy również seryjnymi mordercami, którzy zaznaczają swoją drogę donikąd martwymi ciałami pracowników stacji benzynowych, przygodnych autostopowiczów i sprzeciwiających się im stróżów prawa. "Stać, bo będę strzelał. To strzelaj. Bach, bach." Za szybą kawiarni nie błyskają niebiesko-czerwone koguty, broń nie jest wycelowana w nas. Nie słychać niemych krzyków policjantów nawołujących się do szturmu. "Jesteście otoczeni, nie macie szans. Poddajcie się." Nie ma wozów transmisyjnych, zblazowanych prezenterek z nudnymi relacjami. "Dzień dobry, państwu. Jesteśmy w pobliżu kawiarni na Saskiej Kępie, gdzie para szaleńców wzięła za zakładników kobiety i dzieci. Nie znamy jeszcze ich żądań, nie wiemy czego chcą. Klientki kawiarni wyglądają na przerażone, dzieci bawią się w kąciku malucha, na stolikach widać pełne filiżanki kawy, nienapoczęte kawałki sernika."

Tak, to prawda. Nie wiemy czego chcemy i nie chcemy się poddać. Jeszcze tli się w nas ta chęć życia, życia razem, współżycia, zżycia się i odżycia w sobie. Zawsze byliśmy zdani na siebie samych, a naszą rozrywką, jak w tej chwili, była rozmowa. Nie błysk fleszy, nie śmigające wokół nas kule, ale rozmowa. Ale nawet ta jedna rzecz jaką mieliśmy, była dzisiaj z defektem. Rozmowa była połowiczna.

To był mój monolog w formie udawanego dialogu. Dobierałem słowa, mówiłem spokojnym głosem. Nie wiem czy docierało coś do tej główki tam na przeciwko. Jakieś zdanie, pojedyncze słowo? "(...) (...) niedziela (...). Wtedy (...) (...) (...) jak ważne (...) (...) A ty? (...)" Może i docierało wszystko, ale czy ona w ogóle, do diabła, łapała coś? Z jej uśmiechu niewiele mogłem wywnioskować.
Spojrzałem w bok - znowu to samo.

Świat zwolnił w moich oczach.

Nie znam przyczyny, ale zwalnia za każdym razem, gdy staje się niezrozumiały dla mnie. Gdy ja jestem dla siebie wytłumaczalny, wtedy to co jest dookoła mnie staje się dziwne, nielogiczne i nie moje. Patrzyłem na obcy dla mnie świat.

Rozmawiające kobiety, ociężale ruszały żuchwami, kelnerka baaardzo, baaardzo powoli pochylała się przy sąsiednim stoliku wycierając rozlaną kawę. Kształtna pupa, kołysała się w takt, nieistniejącej piosenki. Może to ta piosenka o nas? Wymyślona specjalnie dla ponętnej kelnerki, by ją rozbawić. Piosenka opowiadająca o mnie, o mojej milczącej towarzyszce, co herbaty nie piła i kulom się nie kłaniała. Piosenka, o tym, że gdy ludzie spotykają się to samo spotkanie nic nie znaczy. Znaczenia dodajemy sobie sami jeśli tylko będziemy mieli chęć na nie, na cokolwiek. Mój świat jest pełen takich niezdefiniowanych znaczeń, gotowych do zdefiniowania, do wypełnienia sensem.

Byłem od zawsze panem świata mego, czułem się jakbym władał ziarnkami piasku na pustyni, kroplami w oceanie, źdźbłami trawy na łące, kredkami w tekturowym pudełku.

Obserwuję powolne ruchy wokół mnie. Co się we mnie zmieniło, że tak postrzegam świat?

Może pomocna będzie teoria o negacji?

Gdy życie przyspiesza, ja na opak, zwalniam je specjalnie, tylko dla siebie. Staję się obserwatorem, który oczekuje, że życie przyniesie coś na co czeka się od dawna. Tak, muszę je zwolnić, by nie uronić najmniejszej życiodajnej kropelki. Czuję wtedy, że wydarzenia muszą przyjść do mnie same, a ja tylko powiem: teraz, już, bingo. I z obserwatora, stanę się uczestnikiem. Taki uśpiony uczestnik życia.

Są tacy jak ja na świecie? Zapewniam was, że jest nas bez liku. Czasem nasze fale przelewają się przez ulice, czasem skupieni siedzimy na kanapach ściskając mocno pilota, a czasem próbujemy zasnąć, a sen nie nadchodzi. Śpimy, więc na jawie. Jest nas tak wielu, że robimy konkurencję śpiącym rycerzom z Tatr, którzy czekają na wezwanie. Tylko, że wezwać nas nikt nie zdoła, bo sami siebie musimy obudzić z wiecznego snu. Obserwuję świat w oczekiwaniu na zdarzenia. Jak teraz.

Wchodząca do kawiarni kobieta, potyka się o mały, niemal niewidoczny próg, a z jej dłoni wypada jasnobrązowa, skórzana torebka. Piękna błyszcząca kobieca sakiewka, która wygląda jak nieco grubsza książka. Ma zapięcie od góry, mocno zarysowane krawędzie. Idealna kobieca torebka w której nic się nie zmieści, a zawiera wszystko czego potrzeba właścicielce, by stawić czoło miejskim rozkoszom życia.

Kiedyś zajrzałem nieopatrznie do takiej torebki.

Scyzoryk szwajcarski? Nie ma!

Latarka? Nie ma!

Żelazna porcja sucharów? Braaak!

Saperka? Nie znaleziono!

Konserwa o długim terminie ważności? A skąd! Nie ma.

Nie było oczywiście kompasu, składanej wędki, siatki na motyle i procy na kamienie.

Było za to całkowicie bezwartościowe spectrum nieużytecznych rzeczy, typu pomadka, szminka, flakonik o nieznanej zawartości, szczotka, dwa grzebienie, itp. I jak tu przetrwać w dżungli, na pustyni, w ostępach gór, w śniegach Arktyki? No, ale jak na wyjście do kawiarni - OK. Nie ma do czego się przyczepić.

Torebka zdążyła upaść na podłogę. Wstałem, zanim właścicielka zareagowała i podniosłem skórzaną zgubę. Była miła w dotyku. Prawdziwy przyjaciel kobiecej skóry. Delikatna skórzana okładka duszy. Wyżłobienia na bokach kwadratów pachniały sklepem z galanterią. Z bliska dopiero dostrzegłem szachowy wzorek. Nie mogłem oderwać oczu. Krótka chwila stała się niebezpiecznie nieskończona. Niewinny, szachowy wzorek okazał się majstersztykiem. Figury na skórzanej szachownicy nie były przypadkowo rozrzucone. Krzyknąłem ze zdumienia. Obrona Philidorfa! Fragment, krótkiej, genialnej partii, rozegranej w przepełnionej arystokracją sali operowej. Znałem ją na pamięć. Siedemnaście uderzeń, mocnych i śmiertelnie skutecznych. Abecadło otwarcia, kwintesencja gry.

- Mogę prosić o zwrot torebki?- miękki kobiecy głos nie zdołał mnie wybudzić z podróży do dziewiętnastowiecznego Paryża. Tęsknie patrzyłem jak, czarne konie z pianą w pyskach bronią dostępu do lekko zdenerwowanego króla, kontrastując z białym generałem stojącym na otwartym polu, który górował nad armią pionów, chowających się, w przestrachu, za nim. W myślach odtwarzałem tzw. operową partię. Dwunaste uderzenie zegara. Wybiła północ. Król udał się do największej z wież w zamku, by obserwować pole bitwy i wspierać duchowo, królewskim spojrzeniem, młodego generała.

- Słucham? - spytałem kompletnie bezwiednie, ale ciało zareagowało na prośbę. Nie musiała prosić ponownie. Wręczyłem młodej kobiecie torebkę. Usiadłem z powrotem przy stoliku.

Czy moja, niepijąca herbaty, towarzyszka życiowo - stolikowa, zapamiętała tamtą scenę? Czy przekazanie z rąk do rąk torebki nasiąkniętej, przebrzmiałą partią szachową, pachnącej damską linią perfum, było godne zarejestrowania we jej wspomnieniach? Głupiutkie spojrzenie kobiety, z którą dzieliłem stolik w kawiarni, łóżko w sypialni i podziemne miejsce parkingowe w pseudoapartamentowcu, nie pomagało.

Inna sprawa, że idiotyczna zakochana minka nie odzwierciedlała prawdy o niej samej. Mój pech polegał na tym, że moja kochanka, była inteligentnym człowiekiem, o dużej wiedzy, mądrości, potrafiącej szybko odnajdywać rysy we mnie. Nie potrafiłem zamykać świata przed nią, dawać jej wymyśloną przez siebie postać. Nie dało się jej adorować specjalnym kodem podrywaczy, imponować męską mieszanką ego-macho-gacha. Musiałem być przy niej sobą, co strasznie mnie męczyło i krępowało. Wstydziłem się prawdziwego ja. Nic nie mogłem z tym zrobić.

Niestety, mój dobór życiowy kobiet tak się kończył. Nigdy nie był zbyt trafny. Zawsze trafiały mi się kobiety zbyt inteligentne (dla mnie), mądrzejsze (ode mnie), i to często również doświadczone (w sensie pozytywnym) życiowo. Czyli najgorszy wariant: wrodzona inteligencja i życiowa mądrość. Gdy zaczynałem szukać kobiety, której nie musiałbym dawać zbyt wiele siebie samego, pech mnie nie opuszczał.

Podchodzę, na ten przykład, do takiej długonogiej blondynki w za dużych koturnach. Myślę sobie, zagadam. Będzie moja. A tu pojawia się, jak spod ziemi wielki facet w ciemnym dresie. Brzęczy złotym łańcuchem i szarmancko mówi uniwersalną sentencją: W ryj dać? W ryj? I pozostaje mi tylko tamta brunetka obok, po studiach stomatologicznych. A wiadomo, że jakie są dentystki.

Inna sytuacja. Empik. W księgarni, na drugim bodajże piętrze, piękna brunetka, przegląda literaturę poradnikowo - miłosną.

Ocho, myślę, okazja sama wpada mi, jak ślepej kurze ziarno. Zagaduję, czaruję wiedzą dekameronową rodem z portali randkowych, udowadniając, żem człek zorientowany w pożądanej materii i doświadczony jak mało kto. Czuję się niemal zaproszony przez nią, na kawę i deserek. Konwersacja płynna, owijanie długich loków wokół palców, oblizywanie ust, ocieranie nóżki o nóżkę. Pytam więc, czy kawiarnia w pełnej biurowego szkła Woli, czy na zacisznej Saskie Kępie czy może na hipsterskiej Pradze lub na gwarnym Powiślu?

A ta mi tu zupełnie niewinnie:

- Bardzo chętnie, ale jestem z Kacperkiem, tylko mi się gdzieś zapodział.

Myślę, młoda matka, z niepokojem zerkam na dział dziecięcy, pełen kolorowych, bezużytecznych książek.

- O tu jest! Jest! Jest! - krzyczy radośnie, machając w zupełnie inną stronę.

Wtem z działu "Poezja i Literatura Piękna" (nawet nie wiedziałem, że taki jest w tej straganiarskiej księgarni Empik, pełnej kubków, bibułek i dodatków do gazet), wychyla się blada głowa w binoklach z beretem na czerepie. Za nią przydługa szyja, szal niekończący się, zakurzony płaszcz, z plamami, aż za bardzo widocznymi nawet z daleka, a na końcu człapią podarte trampki, z niezawiązaną jedną sznurówką. Nie jest to bynajmniej dziesięcioletni bachor, jak zakładałem, ale dorosły, nazwijmy na wyrost, męski typ. I pewnie jakiegoś tam penisa ma, którego używa na mojej, (niestety!) niedoszłej partnerce życiowej. Pieprzony hipster.

Patrzę na indywiduum. Acha! Gorzej! Prawdziwy artysta. Może poeta, pisarz? On dostrzega moją zawistną i rozczarowaną mordę. Bezczelnie się uśmiecha i (a to już moja wyobraźnia) bezgłośnie szepcze „Ta kretynka jest moja, tylko moja, moja".

- Kacperek pisze fantastyczną powieść - i dodaje z powagą - Naukową.

- Fantastyczno - naukową - domorosły pisarz poprawia idiotkę.

Uciekam, zdruzgotany porażką. Taki okaz. Taka kobieta. I jego, tylko jego, jego.

Mogę wyliczać w nieskończoność moje nieudane podboje głupich kobiet. Co sobie znajdę głupią babę, a takich na świecie nie brak, bo ludzkość na głupocie stoi (wszak piękniejsza połowa z tego dla mnie przeznaczona), pojawia się samiec wrzeszczący swój okrzyk zdobywcy "Zajęte! Zajęte!"
Ta też miała być upośledzona. Nic nie mówiła (to akurat było podejrzane), głównie patrzyła bez sensu w dal. Nabrałem się na głupie uśmieszki, wicie się w stylu "chłopa mi się chce".

Wziąłem ją jak swoją. Wreszcie nikt się nie wtrącił się, nie próbował zabawy w "Odbijam!".

Myślę, nareszcie mam debila do łóżka.

Niestety! Miał być majstersztyk sztuki podrywu, a wyszedł z tego mistejk! Wtopa była na całego. Żem się przejechał jak nie przymierzając, Zabłocki na mydle.

Oj, bolało, bolało. Bez mydła już.

Jak źle ocenisz inteligencję kobiety to możesz spokojnie posmarować się miodem i wskoczyć na wybieg z misiami, na warszawskiej Pradze. Doznania będą zbliżone, jeśli nie identyczne, jeśli nie większe. Jeśli możesz to unikaj takich "pomyłek". Jeśli...
Ta cała heca, komedia pomyłek...
Było to na tyle dawno, że sprawy się wyprostowały i siedziałem z nią, w tej kawiarni, konfrontując swoje egoistyczne marzenia o skorupie z kobiecą pragmatyką.

Minął we mnie okres buntu ("Jak mnie te baby wkurw...!), minął okres okres pogodzenia się z rzeczywistością ("Baby są jakieś inne").

Mogłem zacząć koegzystować z nią w zwykłej matni życiowej, gdzie nieświeży poranny oddech przeplata się z oszałamiającym nozdrza, zapachem kobiecych warg sromowych.

Ona, ja, nasza kawiarenka w zakolach miejskiej przestrzeni, na stolikowej kępce publicznej przestrzeni. Nie mogłem wcześniej i nie mogę teraz wydukać z siebie co czuję.

Ona podsuwa mi cieniutką książeczkę. Elementarz mężczyzny. Litery wielkie, szesnastka, nawet osiemnastka, Arial Black w boldzie.

Czuję się urażony potraktowaniem takim krojem czcionki. Nie dość, że Arial to jeszcze gruby, brzydki Black. Subtelniejsza Verdana by przecież wystarczyła (o Helvetice nawet nie śmiem marzyć).

Ja paniał aluzju. Ogromna czcioniarstka kobyła typograficzna. Gapię się, dukam jak sześciolatka, a przecież to proste nieskomplikowane zdania.

Czytam, sylaba po sylabie: "Kocham Cię."

Trudne słowa, może nie tak trudne jak "Przepraszam", ale na pewno o wiele trudniejsze, niż banalne i nadużywane "Ssij mi, pałę, kurwo".

Wieczór był chłodny. Poczułem to, gdy któraś z kobiet otwierała drzwi wejściowe. Zapach papierosów wpadał razem ze smakiem jesieni, pachnącej mokrą kupką zebranych liści, wyczuwalnym dotykiem starych kropel deszczu, , przyczepionych do kobiecych fryzur. Gdy drzwi zamykały się miękko, klimat zmieniał się w ciepły, podzwrotnikowy. Płaszcze, kurtki parowały, oddechy dziewczyn, tych młodszych (youngteens) i tych starszych (MILFs) , splatały się warkoczem dwutlenku węgla. Tworzyły niewidzialną mgławicę snującą się nad stolikami. Docierał do mnie szczątkowy bukiet Versace Bright Palace, Cerruti 1881 poure femme, Calvin Klein Euphoria, Elisabeth Arden. Rozglądałem się nieświadomie w poszukiwaniu rosnących w ogrodzie drzew cytrusowych, leżących w wielkich koszach brzoskwiń. Nie było jednak ich, tak jak nie stały wbite korzeniami w posadzki kawiarni, cedry, jabłonie. Nigdzie nie pasł się i nie skubał trawy piżmak, legenda branży perfumeryjnej.

Nigdzie nic. Tylko złudzenia i niejasności w postrzeganiu. Czy tak wygląda życie z zewnątrz? Jestem w środku tego, co podpowiadają moje zmysły. Utknąłem w odwróconej szklance, gdzie niebo jest namalowane akwarelami na jej dnie.

Zapukam. Puk, puk! I co puka? Widać ciebie, bez pukania w szklane ścianki. Tlenu masz dość, by pożyć jeszcze, hoho, aż pięć minut. Usiadłem pośrodku szklanki.

Moje pięć minut, szepnąłem teatralnie, głośno. Radośnie, z niedowierzaniem.

Nadszedł czas. Mój czas. Cały świat skupia na mnie wzrok. Czuję, ten przenikliwy wzrok kobiet z kawiarni. Kelnerka przestała szorować po stole ścierą. Przekręciła głowę w moją stronę, jednakże wciąż z odwróconym do mnie tyłkiem. Ona widocznie, również, chciała na mnie popatrzeć. Moja towarzyszka, jakby mniej wijąca się na blacie, zesztywniała. Sylwetka prosta. oczy skierowane na moją postać.

Wszystkie kobiety w kawiarni oddychają. Głośno, unosząc biusty. Moja grdyka drga, słyszę siebie, jak przełykam ślinę. Zaraz nastąpi przełamanie lodów społecznych, wszyscy przenikną wszystkich.

Będę szczapowatą blondynką przy oknie, a ona będzie małą, uśmiechniętą kobietką ze stolika obok. Ta z czarnymi, prostymi włosami, będzie, od teraz, głaskać się po kędzierzawych przepierzeniu zupełnie innej dziewczyny. Inna odkryje w lusterku, że zamiast ostrych, orlich rysów ma miłą, gładką buzię ludzkiej lalki - twarz jej młodszej koleżanki. Gdy widzę, jak dłoń kelnerki wędruje po jej własnej, kształtnej pupie, już wiem, że moja osobowość rozdwoiła się i jestem równocześnie w ciele blondynki i powabnej obsługi. A kto jest w moim ciele? Z punktu widzenia mojego wzroku, jestem równocześnie w dwóch kobietach, ale zachowałem dominującą pozycję jako ja. Nikt nie chce wniknąć w moją męskość? Czy też zbyt silnie się przed tym bronię? Zupełnie zapomniałem o swojej towarzyszce. Kim ona jest, a kto jest nią. Nie mogę dociec. Na pewno nie jest sobą, dostrzegam inne spojrzenie, inny wzrok, inny grymas na twarzy. Jej ręce wciąż szukają ciepła. Jak każda ludzka istota.

Cisza zapanowała w kawiarni. Kolejna kobieta miała wejść do środka, ale tylko zapuszcza żurawia przez szklane drzwi. Chucha w nie, przeciera rękawem, grubego swetra, przytyka wpierw nos do szklanych wrót, potem wielkie oko, które przez wychuchaną szparę jest skierowane na mnie.

Czyżby ta kobieta pożądała mnie? Kim ona jest? Patrzę na pozamieniane kobiece buzie. Nie sposób domyśleć się kto jest kim. Owszem, mogę poznać, że nikt nie jest sobą, ale żeby tak dopasować postacie do ciał? Niemożliwość absolutna.

W końcu. W końcu, na stałe, mój wzrok utknął na kobiecie przed drzwiami wejściowymi. Widzę, jak szamoce się z klamką. Jej rozpaczliwe próby wejścia przypominają starą komedię, gdzie drzwi otwierane na zewnątrz, bohater chce otworzyć do wewnątrz. Szyba dygocze ze strachu, że zostanie rozbita, zawiasy skrzeczą ze złości, a zamek piszczy z przerażenia. Na twarzy kobiety maluje się rozpacz, a w oczach, błagalne "wpuście mnie". Po mimice poznaję, że to przecież moja antyherbaciana towarzyszka życia, moja obecna kochanka i kobieta, która najpierw uwiodła mnie pozorowaną głupotą, potem jak obuchem wstrząsnęła swoją nieskończenie wielką inteligencją, by na koniec dać się rozkochać we wszystkim, gdzie zanurzyła swoje ciało, swoje myśli, ją całą. Chciałem jej pomóc w dostaniu się do środka, ale zreflektowałem się, że ona nie chce tu przebywać. Ona chce mnie uwolnić z tej kawiarni, gdzie czas zwalnia, ludzie zamieniają się duszami, a zapachy oszałamiają zmysły. Podnoszę się z miejsca, patrzę na pozamieniane kobiety. Przerażony widzę, jak jedyny mężczyzna, wciąż siedzi. Jedyny mężczyzna to ja. Kim, więc jestem? W dłoni mam torebkę z szachownicą, z rozrysowaną operową partią sprzed dwustu lat.

Uspokajam się. Jestem wreszcie sobą. To, że byłam mężczyzną, przez tamten okres czasu to jakaś fanaberia, błąd w przekazie lub złośliwość. Kogo? Nie mam pojęcia. Nigdy się nie dowiem, kto tak ze mną pogrywał, kto żartował z ludzkiego życia w ten sposób.

Spokojnie opuszczam wnętrza kawiarenki (lubię to słowo, jest zaczerpnięte z piosenki o miłości, mikroklimacie wielkiego miasta). Otwieram bez problemu drzwi wyjściowe, lekko odpycham zdenerwowaną kobietę. Ona dla mnie nic nie znaczy, dla mnie jako mnie. Tamtego mnie nie ma już, jestem tylko ja jako ja.

Jeszcze przez okna lokalu, widzę jak wbiega, dopada do mężczyzny siedzącego wewnątrz, potrząsa nim, a potem z odrazą odpycha go. Ona też to wyczuła. Fantasmagorię, jaką serwowało jej życie. Żal mnie ogarnął kosmiczny, ale szybko przeminął. Ona zrozumie, poczuje i odejdzie spokojniejsza. Jest mądra, wie, że żyła w iluzji. Jak ja żyłam.

Przechodzę kilkanaście kroków, po nierównym chodniku. Zatrzymuję się. Zawracam. Nie, nie wchodzę do kawiarni. Staję obok drzwi, lekko chowając się za kawałkiem, pachnącej cegłą, ściany.

Wiem co się stanie za moment. Ta kobieta, która szukała swojego kochanka, zmieniła ponownie osobowość. Ona nie odeszła, ona powróci. Tamto co było, nie było iluzją. To była tylko iluzja w której żyliśmy. My sami - cały czas prawdziwi, cały czas realni, tacy byliśmy.
Przygryzłam wargi. Czy ona zamieni się z tym mężczyzną, czy wybierze jakąś kobietę? Którą?

Drzwi lekko zaskrzypiały.

Światło odbite od szyby rozbłysło i przez moment odbiło moją sylwetkę w szkle. Oślepiło mnie, nie widziałam, kto wyszedł. Sekundę później odetchnęłam z ulgą.

Kawiarenkę opuściła, wciąż trzymając jeszcze ścierkę, ponętna kelnerka. Popatrzyła mi w oczy. Odwzajemniłam spojrzenie, by po chwili, rzucić się na nią, jak dziki kot. Namiętnie całowałam, obmacywałam bezwstydnie. Ona nie opierała się. Rekwizyt kelnerskiej pracy upadł na skropiony deszczem chodnik i przylgnął mokrością do mokrości betonowej układanki.

Nasze łona równocześnie wypełniły się sokami podniecenia. Moja mokra bielizna przyklejała się do sukienki, ta natomiast przyklejała się do spódniczki kelnerki, naciskając na jej mokre majtki. Nasze cipki spuchły, zgrubiały. Ocierałyśmy się wypukłościami, niczym napaleni faceci, z wypchanymi rozporkami. Czułam, jak głęboko oddycha, lizałam ją językiem po jej języku. Wczepiałam się w cudowne, soczyste pośladki. Z trudem powstrzymywałam się, by zrzucić zbędne ubranie, rozkraczyć nogi, by swobodnie wepchnęła mi głęboko, pachnące brudną ścierką, palce, by wsadziła mi całą dłoń. Ona też czuła, że chociaż całuję ją, to mój język szuka jej cipki. Kubki smakowe złaknione były śluzu jej pochwy. Chciałam przełykać każdą kroplę podniecenia, jaka z niej wypływała. Brak możliwości lizania jej, ociekających ud, zastępowała substytutem. Produkowała własną ślinę. Czułam jak zbiera ją w ustach, dostarcza na mój język, a ja łapczywie przełykałam, myszkując po jej gardle w poszukiwaniu resztek. Nasze usta nie odrywały się, nawet na moment. Oddychałyśmy nerwowo nosami, wciągając powietrze, a później robiłyśmy wydechy prosto w otwarte, splecione wargami usta. Trwałyśmy w naszym pocałunku, zupełnie zapominając o kawiarni. Była ona jakimś sennym wspomnieniem, epizodem, do którego nie warto wracać. Nie teraz.

Liczyła się jedynie dla mnie seksowna kelnerka, jej kobiece miękkie wargi, piersi, tyłek. Chciałam zaciągnąć ją do swojego gniazdka, rozebrać, delektować się jej ciałem, gryźć sutki, lizać ją, dawać orgazm za orgazmem, jednocześnie żądając tego samego w zamian.

Ulica była pusta, trzymałam ją za rękę. Szłyśmy szybko, niemal biegłyśmy. Zatrzymywałam się, gdy nie mogłam już znieść braku jej ciała i przytulając się, wczepiałam się ustami w jej gorące usta. Przestawałyśmy, biegłyśmy, potem znowu przerwa na pieszczoty i tak bez końca. Chwila przerwy, brzęczące kluczy z torebki, odgłos otwieranych drzwi samochodu. Wyciszenie miasta. W środku gorący całus i później, niekończący się, duszny powiew braku czułości, bo musiałam prowadzić swój stary, piękny pojazd. Czerwone światło, obmacywanie, zielone jedziemy, czerwone, palce w majtkach, trąbienie kretyna z tyłu, jedziemy. I tak, aż do końca trasy. Wylądowałyśmy, nareszcie, w moim mieszkaniu. Nikogo nie było, miałam całe popołudnie dla siebie. Dla niej. Dla nas.

Ona rozebrała się pierwsza. Zupełnie naga podeszła do mnie. Wiedziałam, że pragnie, by podziwiać ją, właśnie taką gołą, ze sterczącymi sutkami, pachnącym łonem. By docenić każdy skrawek kobiecego ciała. Zapragnęłam jej jeszcze bardziej. Jeszcze dosadniej. Bez żadnych oporów włożyłam dwa palce do jej cipki i miarowo ocierałam je o ścianki miękkiej pochwy. Gdy wyczuwałam łechtaczkę, pieściłam ją dodatkowo, trzecim palcem. Ona wyginała się, a ja drugą ręką masowałam jej pośladki, wyczuwałam jak soki z jej cipki, spływały niżej w stronę drugiej dziurki. Nie powstrzymywała mnie, gdy zmoczonymi palcami, pieściłam jej odbyt. Zachęcając mnie, głośnym sapaniem, pozwoliła mi włożyć do tyłka palec. Dziurka była ciasna, ale nasiąknięta śluzem, stała się idealnym miejscem na palcówkę. Czułam gorąco obu dziurek. Podgryzałam jej ramiona, pochylałam się, by lizać jej sutki. Miała małe sterczące piersi z mocno zarysowanymi brodawkami. Moja kochanka była nieco wyższa ode mnie, co ułatwiało mi pieszczoty. Spływające po ramionach, pasma lnianych włosów, łaskotały mnie, dając tę specyficzną przyjemność, jaką się ma, obcując fizycznie z inną kobietą.

Nie mogłam jednak dłużej wytrzymać bycia ubraną. Pragnęłam się przed nią obnażyć, dać jej to co ona mi dała. Rozebrałam się, czując jej napalony wzrok. Przytuliłyśmy się nagimi ciałami do siebie. Była taka gorąca... Ciało miała miękkie, pełne. Idealne ciało kobiety. Chciałam poczuć na sobie to ciało. Położyłam się na łóżku. Nie było ono przygotowane. Brak pościeli, tylko puszysty koc w kratę, kilka poduszeczek. Leżałam na plecach, z rozłożonymi nogami i zamkniętymi oczami. Po chwili przygniótł mnie upragniony ciężar. Położyła się, rozwierając mi nogi. Moja pochwa, była tak mokra, iż miałam wrażenie, że między nogami trzymam miskę z wodą. Złapała mnie mocno za głowę. Zaczęła całować. Była silna, zdecydowana. Taka, jak chciałam, żeby była. Ja tylko poddawałam się jej. Jej dłonie wędrowały po moim ciele. Gdy ścisnęła mocno moje nabrzmiałe sutki przeszły mnie dreszcze, które wstrząsnęły całym ciałem.

Najlepsze nadeszło za chwilę.

Włożyła mi palce do cipki. Jeden po drugim. Mocowała się przez chwilę z kciukiem, ale i ten się zmieścił. Miała całą dłoń w mojej pochwie.  Przyjmowałam różne kutasy, ale ten był największy, najdłuższy i najzgrabniejszy. Czułam w środku jak pracują jej palce. Nie wiedziałam, czy mogę się ruszyć, bo wydawało mi się, że czuję ją aż w szyjce macicy. Uczucie było jednocześnie straszne i na wskroś ekscytujące. Moja słodka kochanka nic z tego sobie nie robiła i penetrowała mnie ręką. Niemal krzyknęłam z bólu, gdy poczułam jak zaciska swoją pięść gdzieś głęboko, sama nie wiem gdzie. Czułam ją od wejścia do pochwy aż po niekończącą się przyjemność.

Trwało to długo. Chyba. Nie wiem. Nie pamiętam. Kilkakrotnie omal nie zemdlałam. Nie czułam już bólu, jedynie wielkie podniecenie. Gdy wyjęła rękę z mojej pochwy, zaczęła mnie lizać. Doszłam do orgazmu natychmiast. Spazmy. Spazm za spazmem.

Co to są spazmy? Wyobrażam sobie to tak...

Jestem świętą, zakonnicą leżącą na zimnej posadzce. Bóg pełza w moją stronę, nurkuje pod habitem, wślizguje się w moje łono, chwyta mnie w środku, mocno, po męsku (przecież Bóg jest mężczyzną) i uderza moim ciałem o podłogę w kościele. Miotam się na środku kościoła, po bokach ławy, puste w tej chwili. Uderza o podłogę, by szorować mną  po niej w lewo, w prawo, aż przed oczami przelatują mi ostre kanty drewnianych siedzisk wiernych.

To są właśnie spazmy. Nie kontroluję ich w żaden sposób. Nie wiem, czy nie zsikałam się pod siebie, czy zwieracze przypadkiem nie puściły. A może wykrzykiwałam jakieś przekleństwa, może tak mocno trzymałam się za piersi, że wypłynęła z nich krew?

Kelnerka okazała się demonem moich seksualnych potrzeb, paliłam się w niej, ona paliła mnie. Ogień piekielny jest cudowny. A może to całopalna ofiara? Albo spalenie na stosie czarownicy? Było mi cholernie gorąco. Rozpalenie przechodziło od czerwoności do białości. Pierwszy raz miałam takie orgazmy i do tej pory nie zapomnę tego, co ze mną wtedy robiła.

Gdy ochłonęłam, zabrałam się za jej ciało. Z mokrym, rozoranym kroczem, dysząca orgazmami, z obolałą łechtaczką od rozkoszy, pieściłam ją, dotykałam językiem spocone, słone, błyszczące wypukłości. Nigdy wcześniej, nie podniecały mnie tak ludzkie kształty. Miałam chwile szaleństwa, chwile zapomnienia w namiętności, ale to co się wtedy działo, było czymś, co się nie zdarza normalnie. Teraz, wspominając, to co robiłyśmy, wydaje mi się, że to był mój pierwszy, dorosły, prawdziwy seks. Wszystko w nim było nowe, przeżyte dziewiczo.

Moja kochanka była jak postać z pornokomiksu, gdzie zdolne pędzle rysowników, tworzyły niewiarygodne historie, w których kobiety przyjmowały nieskończoną ilość spermy, obciągały wszystko co przypominało penisa, a same miały gigantyczne piersi z zawsze sterczącymi sutkami, czerwonymi niczym zachód słońca na pocztówkach. Czułam, że ta kelnerka z okrągłym tyłkiem, była idealnością, kobiecością, seksualnością, skondensowaną w jednym punkcie cielesności. Gdyby nie ograniczenia obiektywne, zjadłabym, skonsumowałabym ją, dokonałabym aktu kanibalizmu, godnego najgorszych filmów gore. Myślę, że ją nieco podgryzałam tu i ówdzie, ale nie pamiętam tego, a ona, będąc w amoku, również nie zauważyła, bo ani razu nie jęknęła z bólu.

Jęczała za to z rozkoszy, wrzeszczała wniebogłosy, gdy penetrowałam językiem pochwę, odbyt, gdy ssałam piersi, lizałam po uchu i głęboko mlaskałam ją po gardle.

Chciałam ją zerżnąć, wydymać, wyruchać, wypierdolić jak niedojebaną kurwę. Miałam ochotę zrobić coś, co by zapamiętała jako największe ruchańsko na świecie. Byłam obrzydliwie wulgarna, wyzywałam ją od szmat, dziwek, lachociągów, jebanych suk, obciągar, lizodup i spermopijców. Ona przyjmowała to jak największe komplementy. Obie oszalałyśmy od podniecenia. Dawałam jej klapsy klasycznie w tyłek, ale również klepałam po wargach sromowych, po brzuchu, po małym biuście. Łapałam obiema dłońmi za szyję, dusiłam ją. Nie chciałam jej udusić, zrobić krzywdy, ale chciałam, by nie wiedziała co się dzieje, czy żyje we śnie, czy śni na jawie. Nie zrobiłam oczywiście jej krzywdy. Zadziałał odruch ludzki. Jedynym śladem po naszych zabawach, były siniaki.

Gdy usiadłam jej na twarzy, całe soki spłynęły na jej policzki, wpływały do otwartych ust. Słyszałam jak głośno przełyka zlepek własnej śliny i mojej wydzieliny z waginy.

Leżała na plecach, z pasożytem przyczepionym do twarzy. Przygniatałam ją swoją pupą, ściskałam jej małżowiny uszne udami. Moje dłonie wczepiły się w jej piersi. Z trudem oddychała, ale miała na tyle siły, że zaczęła się pieścić po cipce.

Jedną dłonią masowała łechtaczkę, a drugą dotykała się po zewnętrznych fałdach mokrej pizdy.

Ja swoją masowałam, wykorzystując jej usta. Umiejętnie dotykała mnie przy tym swoim językiem, tak, że idealnie trafiała w pobudzoną łechtaczkę. Moja dawka orgazmów była dzisiaj niewyczerpana. Fale orgazmów przechodziły przez moje ciało, czułam je aż w palcach u stóp.

Gdy ona się onanizowała własną ręką, ja onanizowałam się jej twarzą.

Jej czas kumulowanego podniecenia przyszedł jako wielki, katoniczny atak. Ogromnym wysiłkiem zrzuciła mnie ze swojej słodkiej buzi. Wygięła się w dziwacznej pozie, uniosła wysoko pośladki i krzyczała w języku, którego nie rozumiałam.

Moje orgazmy są spazmatyczne, ale jej to było boskie poruszenie. Nie wątpię, że te krzyki słyszano w całej kamienicy, nie wątpię, że gęsiej skórki dostała wtedy z setka ludzi.

Ja zrzucona z Olimpu, wylądowałam przy jej pośladkach, z nogami za łóżkiem. Leżąc prostopadle do jej boskiego ciała dostępowałam zaszczytu. Jako jedyna na świecie, mogłam obserwować jak Bóg masturbuje się i dostaje orgazmu.

Chciałam pocałować ją soczyście w mokrości jej łona, ale odsunęła tę myśl ode mnie, łapiąc za głowę i pociągając w stronę siebie. Pełne wzajemnych soków, pocałowałyśmy się w usta. Pocałunek był spokojny, długi, leniwy niczym gondola sunąca uliczkami Wenecji.

Oddechy stały się krótsze, płytsze. Tętna unormowały się nam. Najlepiej były wyczuwalne na naszych waginach, które biły rytmicznie jak para serc.

Zasnęłam w jej ramionach, niczym dziecko w ramionach matki. Spałam wtulona w swojego prywatnego boga, który zstąpił z niebiosa i leżał po prawicy mojej.

Za oknem zabiły dzwony katedry. Wierni ruszyli do kościoła. Popołudnie szybko przykrył koc ciemności. Światła miasta migotliwie dodawały nastroju w moim mieszkaniu. Spałam i śniłam... Nie pamiętam o czym, ale były to sny przyjemne, z kobietami wtulonymi we mnie, z wszech otaczającym zapachem cipek. Sen człowieka spełnionego, żyjącego w bezpiecznym świecie, gdzie targane mną namiętności współgrały z miłością, jaką ktoś mi okazał.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
alea · dnia 28.07.2014 19:18 · Czytań: 669 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 10
Komentarze
Krystyna Habrat dnia 28.07.2014 21:43
Zaczęłam tekst z czytelniczym zadowoleniem, ale przepraszam, to dla osób bardziej nowoczesnych.
alea dnia 29.07.2014 00:00
Nic nie szkodzi ;)
Początkowo miała być informacja, że tekst zawiera treści pornograficzne, ale mogłoby to być pewnego rodzaju "spoilerem", więc nie ma takiej informacji w "od autora".
Podoba mi się zwrot "czytelnicze zadowolenie". Znam je bardzo dobrze i dziękuję za komplement :)
Krystyna Habrat dnia 29.07.2014 11:40
Jeszcze muszę się usprawiedliwić, że weszłam tu z komentarzem, gdy nie jest on pochlebny. Po prostu bardzo mi się spodobał początek i to musiałam uzewnętrznić, dodając, że całość skończę czytać jutro. Ale po dodaniu takiego komentarza dostrzegłam końcowe akapity i musiałam się wycofać. Nie chciałam jednak zostawiać pustej ramki bez komentarza, co byłoby intrygujące, a jej nie dało się usunąć. Na szczęście początkowe akapity przypadły mi do gustu.
Andre dnia 29.07.2014 21:16 Ocena: Bardzo dobre
alea, alea, alea, to jest kawał dobrego pisania. Poważnie! Momentami, nawet tymi większymi, przypominało mi to trochę tego pokręconego Houellebecqa, co jest oczywiście dużym atutem. Klimat opowiadania jest niesamowity. Niby nic takiego się nie dzieje, ale czyta się to, jak w transie. Ty naprawdę świetnie piszesz. Gdyby historia miała ciąg dalszy, otworzyłbym teraz butelkę dobrego francuskiego wina i czytał dalej, co jakiś czas wściekając się tylko na te nieszczęsne, pojawiające się w tekście wulgaryzmy...

Ja tego po prostu nie ogarniam! Raz piszesz o pocałunkach, które "niczym gondola płyną ulicami Wenecji", a zaraz obok o "wydymaniu kogoś jak niedojebaną kurwę". Albo najpierw piszesz o seksie posługując się określeniami w stylu "dziurka czy cipka", które na swój sposób są wyrazami uroczymi, a może nawet podniecającymi, a chwilę później używasz synonimów w postaci "pizda, pochwa, kutas itd". Przecież taka "pochwa" nie licuje z "cipką", na Boga! Gdzie jej tam do niej!

Używanie wulgarnych określeń bez uzasadnienia, zwłaszcza w kontekście seksualnym, odbiera urok Twojemu pisaniu, którego fanem chyba właśnie się staję :)
alea dnia 29.07.2014 22:28
Oj, muszę uważać na Twoje komentarze, bo jeszcze dojdzie do tego, że rzucę papierami w pracy i oddam się całkowicie pisaniu. To nic, że kredyt, że to i tamto. W końcu ktoś powiedział na głos co wiem od dawna "świetnie piszę" ;)

Oczywiście żartuję. Jestem na początku nauki pisania "nie-do-szuflady". Bardzo dużo jeszcze pracy przede mną... A cel niepewny, chociaż droga ciekawa.
Dlatego, uwagi bardzo sobie cenię i od razu (no dobra, po skonsumowaniu późnej kolacji) zabieram się za edycję tekstu. Popracuję, by usunąć zbędne wulgaryzmy.

Zaczynam rozumieć, że można inaczej, niekoniecznie jak w życiu.
Bo wulgaryzmy... One niestety są częścią mojego życia, w chwilach różnych ich nadużywam. Czasem myślę, że chyba mam lekki zespół Tourette'a (rodzina niestety może to potwierdzić).
Dziękuję za uwagi i googlam Houellebecqa.

....po chwili...
O! Już mi się on podoba pan Houellebecq:
"Horward Phillips Lovecraft jest wzorem dla każdego, kto chciałby się dowiedzieć, jak zmarnować życie i, ewentualnie, stworzyć jakieś dzieło. Przy czym, gdy chodzi o punkt drugi, rezultat nie jest gwarantowany."
To o chyba o ewentualnym rzucaniu pracy i oddaniu się całkowicie pisaniu.
Jeszcze raz dziękuję za komentarz.
Andre dnia 29.07.2014 22:44 Ocena: Bardzo dobre
Byłem pewny, że ten tekst jest właśnie inspirowany Houellebecqiem (czy jak go się tam odmienia:)

A z tymi wulgaryzmami, one świetnie spełniają swoją rolę, kiedy pojawiają się w odpowiednim miejscu, niesamowicie wzmacniają wtedy przekaz, ale tylko wtedy, kiedy jest to rzeczywiście uzasadnione z jakiegoś powodu. Jeśli są nadużywane przy byle okazji, to ich znaczenie strasznie słabnie, stają się powszednie, zostają częścią zwykłej mowy, nie budzą już emocji. A skoro stają się częścią zwykłej pisaniny i nie budzą emocji, to po co je stosować? Ja na co dzień też przeklinam jak stary szewc, ale w formie pisanej to się niestety nie sprawdza. Myślę, że w mowie po prostu nie zawsze jest czas na szukanie zamienników, dlatego podczas rozmowy czasem łatwiej użyć przekleństwa, ale podczas pisania? Przecież wtedy jest kupa czasu, żeby znaleźć, dopasować albo nawet wymyślić jakiś bardziej finezyjny synonim.

Tak czy siak, ja bardzo chętnie przeczytam od Ciebie coś jeszcze, więc może jednak nie wpadaj w papierkowy pracoholizm, tylko spłacaj ten kredyt i bierz się za klepanie literek :)
Druus dnia 30.07.2014 16:11
Świetny spektakl, ale widownia nie dopisała. Może to przez ten skromny tytuł? Nie ważne. Niech żałują. Ja się skusiłem i jestem pod wrażeniem/rażeniem. Dobre pisanie, takie sto procent mięsa w mięsie.

Sporo ciekawych spostrzeżeń (kilka ukradłem do swojego notesika), oj dawno nie czytałem tutaj CZEGOŚ takiego. Genialny klimat.

Jeśli chodzi o wulgaryzmy. Hmm. Nie kocham ich zbyt mocno, ale tutaj mi nie przeszkadzają. Raz jest delikatnie, subtelnie, a za chwilę trach - przypierdolenie. Trochę jak w jazzie.

No, to posłodziłem od serca, ale cóż tu więcej zrobić jak gęby nie mogę domknąć.

jeszcze Cię poczytam

pozdrawiam
alea dnia 03.08.2014 02:30
Trochę wulgaryzmów właśnie wyleciało (dzięki Andre za uwagi!), ale pewien fragment musiał zostać z "brzydkimi" słowami.
I niech pierwszy rzuci kamieniem, który podczas seksu nie używał wulgaryzmów.

A jak rzuci?
Hmm...
Miladora dnia 03.08.2014 02:44
Uchyl się, bo leci. :)))



Co do tekstu - przejrzyj pod kątem przypadkowych rymów, bo zamiast się podniecać, to śmiać mi się chce, gdy czytam na przykład:
- Ję­cza­ła za to z roz­ko­szy, wrzesz­cza­ła wnie­bo­gło­sy -
albo:
- zle­pek wła­snej śliny i mojej wy­dzie­li­ny z wa­gi­ny -

;)
alea dnia 03.08.2014 03:06
Rymowanie tylko potwierdza mój niewątpliwy talent do pisania wierszem ;)
Miladora napisała:
- zle­pek wła­snej śliny i mojej wy­dzie­li­ny z wa­gi­ny -

Nie sposób się nie roześmiać :))) Mój tekst zaczyna mnie bawić!

"Kawiarenkę" przejrzę na pewno.
Wkrótce mam zamiar popracować nad nią, wykorzystując własne doświadczenie z pracy nad Twoimi uwagami do "Stada".

2:44?
"Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje."

To podobno z Hamleta, ale ja to znam z Hydrozagadki, bo też nie lubię Szekspira :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty