Kuia miał ochotę wymiotować.
- Imbecyle... - naszła go, niemal codzienna już, myśl.
Siedział w podłużnej komnacie, która służyła Radzie do odbywania spotkań dotyczących działań około-wojennych królestwa Duskmole, które to, mówiąc eufemistycznie, nie były zazwyczaj spektakularne. Ale czego się spodziewać po generale Oidimi?
Generał Tyrt Oidimi, pełniący funkcję głównego dowódcy wojska, prędzej sam posłałby do diabła tuzin najlepszych rycerzy okolicznych księstw w pełnych zbrojach, niż pozwoliłby swojemu drogiemu oddziałowi na pozbieranie grzybów w lesie tuż za jeziorem, ze względu na ich domniemane właściwości trujące. Traktował żołnierzy niczym swoje nigdy nienarodzone dzieci.
Nienarodzone, bo w całym swoim nieszczęściu generał odziedził prawie każdy element aparycji swojego ojca. Posiadał potężną, wyrzeźbioną sylwetkę, mierzył prawie dwa metry i był szpetny jak noc. Żadna kobieta nie chciała z nim mieć nic do czynienia. Mimo tego ewidentnego braku czułości w swoim życiu, generał żywił niezrozumiałe, wręcz matczyne uczucie wobec wojaków królestwa Duskmole.
Być może poniekąd taka właśnie dobroć i troska o ludzi okazała się główną przyczyną tego, iż izba, w której obecnie z niepohamowaną radością przetrzymywał swoich zakładników, została starannie wyselekcjonowana z szeregu kilkunastu innych kandydatek w zamku. Po pierwsze: była długa i szeroka - potencjalny szpieg musiałby podejść bliżej naradzających się (którzy to siadywali w najdalszym końcu pomieszczenia) i, tym samym, zdradzić swoją obecność. Przeciwległy koniec natomiast jasno oświetlały świeczniki, a goła posadzka z szarego, wzorzystego marmuru nie pozwoliłaby z kolei żadnemu głośniejszemu dźwiękowi na rozpłynięcie się w nicość. Po drugie: mury charakteryzowały się wyjątkową grubością - eksperymenty wykonywane przez generała i doborowy oddział testerów wykazały, że ściany posiadają nieprzeciętnie niską przepuszczalność jakichkolwiek odgłosów ("Króla Huja ledwo słychać, generale!"). Początkowo myślano o wykorzystaniu komnat królewskich (tam mury były jeszcze grubsze), ale ku wielkiej uldze młodego władcy zrezygnowano z tego szalonego pomysłu. Niestety, istniały też i wady takiego rozwiązania – akustyka pomieszczenia narad nie należała do najlepszych, a to oznaczało, iż ktokolwiek zaufany, przechodząc kilka kroków ze swoim ciężkim obuwiem, serwował istny horror dla bębenków słuchowych u naradzających się. W tym oto wypadku przeszło piętnaście metrów długości komnaty zdecydowanie nie pomagało.
- Nie ma to jak bezpieczeństwo, co? - Zagajał okazyjnie generał.
Kolejną niezastąpioną zaletą podłużnej sali narad było obicie mosiężnych drzwi skórą świeżo upolowanych wilków, które te z kolei były moczone w jakimś diabelsko śmierdzącym płynie. Chodziło o zmylenie potencjalnego intruza - smród oraz estetyka drzwi miały rodzić wniosek, że za nimi ma miejsce coś, na kształt rzeźni lub cechu, parającego się obrabianiem zdobyczy z polowań. Efekt był, krótko mówiąc, przygnębiający - wentylacja pomieszczenia w zasadzie nie miała racji bytu, więc narady trzeba było ograniczyć do długości dwóch kwadransów w obawie o zdrowie osób przebywających w środku. Radny Kareth często wymuszał przedwczesne przerwy, co generał Oidimi raczył czasami kwitować wyniosłym: "Mięczak!", poprawiając przy tym hełm, pod którym nosił szal, ciasno owijający okolice nozdrzy. Wartownicy pełnili swój posterunek w najdalszych kątach korytarza, niepokojąc każdego nieszczęśnika, który musiał przejść koło nich w drodze na wyższą kondygnację.
Wspomniane drzwi posiadały jeszcze jedną cechę. Przy otwieraniu, zawiasy skrzypiały tak mocno, że strażnicy pilnujący wejścia, prócz zatyczek chroniących przegrody nosowe, musieli również uważać na swoje uszy, by nie stracić obu zmysłów już po kilku wartach. Z powodzeniem można było stwierdzić, iż były to pierwsze (niezamierzone) w tym i okolicznych królestwach drzwi ze skutecznym systemem antywłamaniowym.
Zamykać nie trzeba było.
Tak zabezpieczona została komnata narad. Generał Oidimi niestety nie był z niej w pełni usatysfakcjonowany. W swoim paranoicznym postrzeganiu militarnego rzemiosła zdołał ubzdurać sobie, że zawsze jest szansa na poprawę swoich umiejętności. Niezależnie nawet od tego, jak często ludzie mdleją w jego obecności (generał rzadko się mył).
W takiej oto atmosferze Rada w składzie: król Kuia Duskmole, generał Tyrt Oidimi, radny Odo Nien, radny Smil Kareth, radny Argance Xavier, radna Aveine Yeena oraz skarbnik Felsa Koin, odbywała kolejne znowu posiedzenie w sprawie "poczynań" dokonywanych przez oddział zwiadowców na terenie królestwa Duskmole. Żołnierze nieustannie zbliżali się do granicy z sojuszniczym państwem Tinwe, gdzie rządził miłościwie tam panujący król Mantu I.
Generał, stojąc nad rozłożoną na stole mapą, z dumą zaanonsował:
- Żadnych oznak nieprzyjaciela. Raporty donoszą, że nasze mocarstwo nie było jeszcze w przeszłości tak bezpieczne i wolne od jakiegokolwiek zagrożenia ze strony sąsiednich krajów.
Reszta obecnych milczała niezręcznie. Ktoś zaczął się wiercić na jednym z bogato zdobionych foteli, a radna Yeena poczęła nerwowo spoglądać raz na generała, raz na uczestników narady. W końcu nie wytrzymała.
- Słyszałam – zaczęła – że Szmaragdowy Zwierz...
- Szkarłatny Zmierzch – nonszalancko poprawił ją radny Xavier.
- Tak... Zmierzch i Kruki...
- Kruczy – przybył z pomocą Kuia.
Kobieta oblała się dorodnym rumieńcem.
- W każdym bądź razie, słyszałam pogłoski, że zbierają ponownie ludzi na jakieś kampanie... - skończyła nieśmiało, bardziej pytając niż stwierdzając fakt.
Szkarłatny Zmierzch oraz Kruczy były starymi organizacjami zrzeszającymi bandytów do sobie tylko znanych celów. Kruczy, wyjątkowo tajemniczy – mówiono tylko o tym, że zajmują się szeroko pojętym obalaniem rządów lub władców, a członkowie noszą na ramieniu tatuaż przypominający głowę kruka. Szkarłatny Zmierzch natomiast miał jeszcze gorszą reputację – tam kryminaliści lubowali się w barbarzyńskim zarzynaniu niewinnych ludzi, nie zapominając o grabieży, niszczeniu mienia i gwałtach. Podobno jako grupa zaczęli rosnąć w siłę, a ich ruchy stawały się bardziej wyrafinowane i wyważone.
O ile można w ogóle w taki sposób wypowiadać się o ludziach, których głównym życiowym marzeniem była wystarczająca ilość obiektów do dekapitacji.
Działania tych i podobnych organizacji spotkały się jednak z gargantuicznym przeciwnikiem – zawiązane ponad dwadzieścia lat temu porozumienie pomiędzy kilkunastoma okolicznymi państwami wręcz oczyściło sojusznicze tereny ze zbrodniczych działań różnorakich grup czy sekt.
Generał, kręcąc przecząco łbem, poddał w wątpliwość uwagę radnej.
- Niemożliwe, oni zostali dekadę temu przetrzebieni, nie ma po nich już śladu – powiedział z przekonaniem. Po króciutkim momencie dodał z werwą: - Ludzie lubieją plotkować, a ja mówię o prawdziwych żołnierzach, o wytrenowanej armii!
- Ale zdaje się – radny Nien zdawał się czytać w myślach generała - że żaden z naszych sąsiadów nie wypowiedział nam wojny... - zakończył z niejakim lękiem.
- Racja. - Zawtórował krótko Kuia. Nie kwapił się czegokolwiek dodawać – od jakiegoś czasu zasłaniał usta i ewentualność zwrócenia dzisiejszego obiadu była obrzydliwie realna.
Generał Oidimi niemalże fuknął, atakując te argumenty przekornym błyskiem w oku:
- Jeszcze! - Po czym dodał z teatralnym niepokojem: - Kto wie czy nienawiść nie rozsierdziła się w sercach naszych "przyjaciół", by w najbardziej dogodnym dla nich momencie wbić nóż w nasze plecy?
Kuia przywołał w pamięci obraz zapłakanego Mantu, po tym, jak złamał sobie nadgarstek popisując się sprezentowanym mu, podczas gościny, dwuręcznym mieczem.
- Idiota – zaśmiał się w duchu Kuia.
- Znając Mantu, prędzej on odda mi dobrowolnie koronę, przy okazji całując moje stopy, niż choć... - przerwał w pół zdania w porę uświadamiając sobie, że żołądek wściekle mu bulgocze.
Radny Kareth, widząc nierówną walkę króla z problemami układu pokarmowego, przejął inicjatywę:
- Rozumiemy, że oddział nie zarejestrował żadnych śladów wroga. Biorąc pod uwagę ich obecne położenie, wystarczy nam czekać na ich ostatni już raport i wydać rozkaz powrotu do stolicy.
Radny Kareth uśmiechnął się do siebie i pozostałych. O dziwo reszta odwzajemniła uśmiech. Wszyscy naiwnie poczęli łudzić się, iż spotkanie jest zasadniczo omówione i za chwilę będzie można ratować się rozkoszująco ciepłą kąpielą. Wszyscy prócz generała. Ich nieszczęście, nie znali prawdziwego celu dlaczego ten stary głupiec zarządził naradę o charakterze priorytetowym. Tyrt Oidimi, nie będąc najwidoczniej świadom błogostanu w jaki zdążyły wprawić się jego tymczasowe ofiary, wyprężył swoje tęgie, prawie dwumetrowe ciało i oznajmił głosem pełnym patriotycznej dumy:
- Nie wydamy takiego rozkazu!
W Radę jakby piorun strzelił. Po dłuższym momencie triumfalnej dla generała ciszy, posypały się pytania:
- Jak to: nie wydamy?
- Generale, o co chodzi?
- Co takiego chodzi panu po głowie?
Generał był wniebowzięty. Myślał o tym już od jakiegoś czasu. Wewnętrzna ostrożność jednak nie pozwalała mu podjąć tak odważnej decyzji. Mimo wszystko stał tam osamotniony, mając przeciwko sobie sześciu militarnych ignorantów, by w końcu niczym heros, dokonujący epickiego czynu, zatryumfować. Od momentu kiedy został mianowany głównym dowódcą wojska, zawsze starał się dbać o swoich ludzi. Szanował ich wolną wolę i poczucie bezpieczeństwa. Nie pozwalał im nadstawiać karku, wykonywać rozkazów zagrażających pośrednio ich życiu. Żołnierze byli dla niego niczym wyrośnięte dzieci, o które przydałoby się dbać. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy - generał właśnie postanowił poczynić kolejny krok w odpowiedzialnym wychowywaniu nieswoich latorośli. Nastał historyczny moment dla niego i wojska.
Pora pójść dalej.
Przyszedł moment przekroczyć bezpieczne wody.
Czas przekroczyć granice.
- Czas przekroczyć granice. - zaanonsował rozmarzonym tonem.
Po tych słowach, radni zaczęli spoglądać po sobie z przerażeniem.
Minęła krótka chwila, kiedy to generał przestał bujać w obłokach i oznajmił: - Będziemy śledzić, co dzieje się w sąsiednich prowincjach. Nasi ludzie będą szpiegować każdą gospodę, fort, zamek, pieczarę, czy dwór w poszukiwaniu choćby najmniejszej informacji na temat zdradzieckich planów lub działań przeciwko naszemu ukochanemu królestwu!
Po kolejnej, zatrważająco długiej ciszy Rada zaczęła powoli przyjmować do świadomości, jakie to implikacje będą miały miejsce, pozwalając oddziałowi zwiadowców pałętać się po sąsiednich ziemiach. Pierwszy pękł skarbnik Koin:
- Generale, proszę nie działać pochopnie - błagał. - Taka wyprawa będzie zapewne wiązała się z dodatkowymi kosztami. Musielibyśmy oszacować wydatki, sprawdzić zapasy prowiantu, porozumieć się z sąsiadami. Być może mieliby coś przeciwko...
Generał bezceremonialnie przerwał skarbnikowi, kiwając przecząco przyłbicą:
- Proszę się o to nie martwić, rozmawiałem z namiestnikiem. Póki co potrzeby ekonomiczne okażą się minimalne. Po wstępnym zrealizowaniu operacji, spotkamy się ponownie tutaj i ustalimy szczegółowy profil misji.
"Rozmawiałem z namiestnikiem".
Owo wyznanie usprawiedliwiało ze wszech miar konieczność przetrzymywania Rady w tym przybytku tortur. "Dyskutanci" porzucili już resztki nadziei na powstrzymanie niedorzecznej kampanii "ochrony" sąsiednich królestw. Kolejne dni będą teraz raczej przypominały nerwowe oczekiwanie na kolejne to spotkania, niczym skazaniec czekający na egzekucję.
Z tym, że skazaniec po wszystkim już nie musiał się już niczym przejmować.
Kuia przestał odczuwać nudności na rzecz mieszanki nienawiści, bezsilności i chęci zrzeknięcia się korony. Zapomniał nawet o gryzącym smrodzie.
- To by było na tyle z mojej strony. Czy Rada chce coś dodać? - spytał generał.
Zapadła grobowa cisza. Radny Xavier i Kareth przecząco pokiwali głowami, a radna Yeena ukryła niemłodą już twarz w dłoniach.
Obecni ponieśli się z foteli i w milczeniu ruszyli w stronę drzwi. Tuż przed dotarciem do nich, Kuia po raz ostatni usłyszał irytujący głos generała, doprowadzając ostatecznie chłopaka (i resztę) do białej gorączki:
- Zapomniałem dodać - zawołał - że narady od teraz będą odbywać się regularnie raz w tygodniu!
***
Król Kuia wracał z wielogodzinnej kąpieli. Jego nastrój poprawił się znacznie, samobójcze plany uciekły, napięcie zniknęło. W zasadzie to nawet czuł ulgę - wiedział, że za niedługi czas sytuacja się powtórzy, zatem starał się czerpać jak najwięcej z czasu wolnego od narad. Póki co postanowił uleczyć swoją delikatną duszę, która została sponiewierana stęchłym odorem, kakofonią ustawicznych dźwięków, bezsensownymi rozmowami na temat militariów oraz wręcz ordynarną postacią generała Oidimi. Kuia zdecydował, iż po, bliżej nieokreślonym, czasie rekonwalescencji musi poszukać sposobu na rozwiązanie problemu tak częstych męczarni.
Tak sobie rozmyślając, przemierzał korytarz prowadzący do prywatnych, królewskich komnat. Dotarł do pięknie zdobionych drzwi, wymacał klamkę i wszedł do sypialni, zamykając za sobą wejście. Po chwili jego nozdrza zarejestrowały dziwny, zupełnie obcy zapach. Zaraz po tym usłyszał ciche stąpnięcie za jego plecami, po którym to miał miejsce odgłos zasuwanego rygla.
Ktoś włamał się do pokoju.
- Kim jesteś i co robisz w moich prywatnych komnatach? - Zapytał Kuia lekko zirytowanym tonem. Nie miał pewności, czy to może być jakiś misternie obmyślony żart przez grupkę dzieciaków, które nader sporadycznie uprawiały nieokazywanie królowi dostatecznej ilości szacunku. Któż inny chciałby fatygować się siedem pięter tylko po to, by zobaczyć człowieka, z którego kpili prawie wszyscy w królestwie?
Poczuł przed sobą czyjąś obecność, a po chwili w jego brzuch trafiła z całą mocą pięść.
Wielka pięść.
Kuia upadł momentalnie na posadzkę. Kiedy zwijał się z bólu, resztki jego wolnej od cierpienia świadomości rozpaczliwie doszły do dwóch wniosków: albo dzieciaki trochę wyrosły, a ich żarty zrobiły się bardziej wyszukane, albo coś takiego jak straż i bezpieczeństwo w tym zamku istnieje tylko na kartach encyklopedycznych tutejszej biblioteki. Łapiąc z trudem powietrze, podniósł się odrobinę i postanowił jeszcze raz poznać okoliczności zajścia.
- Kim jesteście ludzie? Czego chcecie? - wykaszlał słowa w eter.
Odezwał się głęboki, basowy głos mężczyzny:
- Starm nas przysłał.
Kuia cały zesztywniał. Znał owe imię.
- Starm! - wyrwało mu się mimowolnie. Na śmierć zapomniał o tym człowieku.
Młody monarcha, klęcząc na ziemi, postanowił potulnie posłuchać co takiego ma posłaniec do powiedzenia.
- Tak jest. Kazał przekazać, że czas dobiega końca.
Wtem, za plecami wstrząśniętego młodzieńca, odezwał się drugi, pyszałkowaty i szczeniacki głos:
- Tak jest! Pora zapłacić obiecany haracz, królu!
Nagle, jak grom z jasnego nieba, wściekle i z możliwie maksymalną dawką pogardy, huknął pierwszy:
- Zamknij ryj, zjebie!
Cont i Loof. Tak nazywali się bandyci, którzy mieli odwiedzić zamek Duskmole w celu grzecznego przypomnienia tamtejszemu władcy, że okres na zapłatę pożyczki powoli mija. Oboje ubrani w lekkie, ciemne, skórzane kurtki i buty, oboje nieogoleni, oboje z charakterystycznymi grymasami na twarzach. Cont, który był całkiem postawnej postury, wyglądał, jakby wszystko go brzydziło. Mina, z jaką codziennie rano "witał" dzień, skutecznie eliminowała go jako kandydata na czułego i romantycznego kochanka lub człowieka, który miałby z egzaltacją tłumaczyć sens codziennego życia osobie planującej popełnić samobójstwo. Loof z kolei był chudym, wesołym, trochę głupiutkim chłopakiem z tragicznie wyglądającą grzywką. Uwielbiał się uśmiechać, niekiedy przerażając Conta, który zachodził w głowę jak można tak długo, intensywnie i wariacko wyginać mięśnie swojej własnej mordy. Cont, zazwyczaj po tym wysiłku intelektualnym, zażenowany odwracał wzrok i nieświadomie wykrzywiał w obrzydzeniu własną mordę.
Loof skulił się pod natłokiem decybeli, które wysłał w jego stronę kompan. Czując się niekomfortowo, wstał z łóżka i, po chwili niezręcznej ciszy, doszedł do wniosku, iż poczuje się lepiej, kiedy usiądzie.
Oszołomiony Kuia zapytał niewinnie:
- Jaki haracz, jaka pożyczka, ludzie, o co wam chodzi?
Cont splunął i wycedził średnio pogardliwie:
- Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę - zmierzył króla od stóp do głów i zagroził: - Nie zadziera się z nami, pamiętaj.
Loof nie mógł się opanować.
- Tak tak, nie zadziera się z Krukami!
Cont również nie mógł się opanować. Doskoczył do chuderlaka i zasadził mu prześlicznego sierpowego. Powalony na ziemię impetem ciosu, rzezimieszek krzyknął boleśnie i zaczął gorączkowo masować pogruchotaną szczękę.
- Jeszcze, kurwa, jedno słowo i nawet jebany Starm ci nie pomoże! - powiedział złowrogo Cont w towarzystwie morderczego wzroku, którym był w stanie zdalnie załatwiać wszelkie potrzeby fizjologiczne danego odbiorcy tegoż spojrzenia.
Loof nie pisnął już ani słowem. Cont tymczasem po raz ostatni zwrócił się do monarchy:
- Za tydzień mija termin - zdawkowy, prawie że rozkazujący ton nie pozostawiał żadnego pola do negocjacji. Mięśniak kiwnął na swojego partnera i skierował się do wyjścia. Usunęli rygiel, wyszli na korytarz, uprzednio upewniając się, że teren jest czysty i spokojnie zwrócili się w stronę schodów.
Nawet nie zrobili kilku kroków kiedy ich, najwidoczniej niedostatecznie doświadczony w tym miejscu, zmysł węchu odnotował nowego rodzaju zapach. Do tego po chwili dołączył chrzęst pancerza.
Zaraz po tym w korytarzu pojawił się zziajany generał Oidimi w pełnej zbroi i oprzyrządowaniu.
Zlany obezwładniającym zmysły potem.
Dwójka bandytów z przerażeniem wzięła nogi za pas. Smród był taki duży, że musieli zasłaniać nos i usta obiema rękami. Generał nie miał najmniejszej możliwości dogonienia rzezimieszków, więc po satysfakcjonującym odprowadzeniu nieprzyjaciół wzrokiem, powoli (ale z wyraźną troską) udał się do komnaty, gdzie Kuia rozpaczliwie próbował zasunąć ciężki rygiel. Po marnym zabezpieczeniu się przed nadciągającą katastrofą, powłóczył nogami w przeciwnym kierunku. Postanowił dotlenić się przy oknie do czasu, aż przejdą mu na nowo dolegające nudności.
Generał nacisnął z drugiej strony na klamkę i znieruchomiał.
Kuia stojąc na galaretowatych nogach, trzymał się parapetu, niczym tonący ostatniej brzytwy. Wiedział, że ma mało czasu, więc desperacko krzyknął w stronę drzwi:
- Generale! - Zdziwił go nadzwyczaj słaby głos. - Generale! Nic mi nie jest! Wszystko w porządku! Nic mi nie jest!
Osunął się na ziemię i zaczął przeczuwać najgorsze.
- Boże, tylko nie on tu, kurwa, nie wchodzi... - uczepił się myśli.
Było już za późno. Kombinacja wątłych jęków chłopaka oraz słaba przepuszczalność dźwięku przez mury i zbroję generała sprawiły, że ten ostatni już gotował się do staranowania wejścia. Ponad sto trzydzieści kilogramów żywej wagi, a także zbroja zrobiły swoje – zawiasy i zasuwa (która i tak była już wysłużona) puściły bez większych oporów, a drzwi padły z donośnym hukiem, ukazując potężną sylwetkę generała.
Scena była groteskowa. Pod otwartym oknem, półleżąc przy ścianie, Kuia jedną ręką wymachiwał protestująco w stronę generała, a drugą zasłaniał twarz, jednocześnie znajdując beznadziejny konsensus, między ochroną swojego układu oddechowego, a możliwością artykułowania zrozumiałych krzyków. Z drugiej strony w wejściu stał groźnie wyglądający, spocony kolos.
Niczym gwałciciel spoglądający milcząco na skamlącą w kącie ofiarę.
Co, w zasadzie, nie było tak dalekie od prawdy.
- Królu, dobrze, że zdążyłem! - zawołał generał. - Jeszcze trochę i mogliby Ci coś zrobić, panie!
Kuia miał wrażenie, że wbrew powszechnym prawom fizyki, jego żołądek sam zaczął wywracać mu się na lewą stronę.
Generał Oidimi rozejrzał się po pomieszczeniu i naiwnie spytał:
- Gdzie są straże?
- Zgadnij kurwa... - naszła chłopaka w myślach refleksja.
Tego jeszcze brakowało. Młodzieniec wiedział, co się teraz stanie. Nie ma strażników - zamek nie jest dostatecznie bezpieczny, a jeśli zamek nie jest dostatecznie bezpieczny, to trzeba sprawić, by zamek był dostatecznie bezpieczny. I nie pomylił się - dokładnie taki tok rozumowania obrał generał. Sęk w tym, że wszystkie hipotetyczne rzeczy, zadania, profilaktyczne zamiary, regulacje, pomysły, zastrzeżenia, ustawy, rozkazy, pisma, rozporządzenia, ćwiczenia, zabiegi, czynności, manipulacje, postępowania, akcje, przedsięwzięcia, czy kampanie, które, w przypadku poczciwego generała Tyrta Oidimiego, miałyby prowadzić do zwiększenia bezpieczeństwa w zamku, będą prowadziły do wszystkiego prócz zwiększenia bezpieczeństwa w zamku. Talent generała Tyrta Oidimiego w dziedzinie niezwiększania bezpieczeństwa w zamku był szeroko znany w królestwie.
Tak oto generał, mając w pamięci tatuaże Conta i Loofa, rzekł jakby do siebie:
- Muszę porozmawiać z namiestnikiem. Jutro trzeba zwołać nadzwyczajną naradę.
Kuia, zaraz przed tym jak zemdlał, był pewny, że jutro w nocy ktoś z Rady zakradnie się do sypialni generała Odimiego i, czując szaleńczą rozkosz, powoli poderżnie mu jego patriotycznie śmierdzące gardło.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt