Pustki na izbie przyjęć stawały się prawdą wyłącznie o tej godzinie. Kombinacja zgniłej zieleni, odrapanych ścian oraz trupiego blasku jarzeniówek sprawiła, że Maria spojrzała dwa razy.
„Izba przyjęć” - napis tuż nad drzwiami przywracał chwilowy spokój. Bo i tak czuła się jak w prosektorium. W dyżurce grał telewizor i bez zaskoczenia przyjęła, że widz nie był zbytnio wybredny. Rozdzierający dźwięk telefonu budził negatywne emocje.
- Czy ktoś właśnie umiera? - myślała. Odkąd tu była, zadzwonił dwanaście razy. „Na świecie co pół sekundy umiera człowiek” - przeczytała kiedyś i od tamtej pory żyła w ciągłym strachu. Napady paniki, nie trwające zwykle zbyt długo, pochłaniały cenną energię i burzyły ład w głowie, układany misternie, jak domek z kart, który wiadomo, że runie.
Znając realia polskiej służby zdrowia nie przyjeżdżałaby tutaj, lecz nawet leżąc na wznak, po dwóch kwadransach, ciągle krwawiła. Tapicerka nadawała się do gruntownego czyszczenia.
- Przepraszam, czy przyjdzie tu w końcu jakiś lekarz? - pytanie skierowała do równie brzydkiej, co nieprzyjemnej pielęgniarki.
- Nie jakiś, tylko chirurg – mruknęła tamta w odpowiedzi, nie podnosząc wzroku znad kolorowej gazety. Nowa fryzura Edyty Górniak z całą pewnością stanowiła ciekawszy temat, niż rozcięte czoło kogoś, o kim nie piszą brukowce i Marysia na moment była w stanie zrozumieć jej lekceważącą postawę. - I proszę usiąść, chlapie pani.
Na blacie dyżurki spoczęło kilka kropel głębokiej czerwieni.
- Skoro chlapię, to może mi pani da jakiś wacik?
- Wacik? – prychnęła tamta. - Waciki to w drogerii.
- Pani Kawecka! – Lekarz widząc jedyną pacjentkę, kiwnął w kierunku Marysi. Wyglądał na wkurzonego, ale być może to kwestia ułożenia brwi. Był tak niski i drobny, że mogłaby go wziąć pod pachę, niczym podróżny tobołek.
- „Chirurg Zdzisław Sosna” – odczytała z plakietki zwisającej smętnie z białego kitla.- Do sosny to mu daleko – pomyślała, ukrywając rozbawienie.
- Co my tutaj mamy? - Doktor przyjrzał się ranie. Z bliska wyglądał na jeszcze starszego. Dałaby mu osiemdziesiątkę. Krzaczaste brwi czyniły twarz surową, z tendencją do łagodności pod naporem uśmiechu. Trochę przypominał jej ojca. W kilka minut przygotowany do szycia, skończył w niecały kwadrans. Zaskakująco wprawne, jak na ten wiek ręce, wygrywały nieznaną melodię.
- Sarna, powiada pani? - zapytał z ironicznym uśmiechem, kiedy streściła mu przebieg wydarzeń. Z tej odległości wyczuła, że pali, a żółte zęby to potwierdziły. - Noga z gazu droga pani, noga z gazu. Szkoda takiej ładnej buźki.
W tej samej chwili kanonada podnieconych głosów, tupot nóg i człowieczego lęku wypełniła szpitalny korytarz. Ktoś upuścił na podłogę metalowe naczynie, które brzęknęło z wyraźną pretensją.
- No! Trzy szwy i gotowe – powiedział z zadowoleniem, podając Marii lusterko. Ta widząc trzy czarne, sztywne nitki sterczące z czoła, jęknęła. - Spokojnie, droga pani. Teraz tak to wygląda. Pół roku i śladu nie będzie.
- Panie doktorze, mamy pacjenta z wypadku! - Czyjaś głowa nagle pojawiła się w drzwiach i równie szybko zniknęła.
- Proszę umówić się na wizytę kontrolną w przychodni. Z mojej strony to wszystko. – Lekarz pospiesznie umył ręce, lecz zanim wyszedł, odwrócił się i zapytał: - Czy pani piła?
Marysia spłonęła czerwienią, lecz zanim skłamała, ten rzucił:
- Choć w sumie to nie moja sprawa. - I wyszedł pośpiesznie, zamknąwszy za sobą drzwi.
Mrugająca jarzeniówka bezgłośnie wołała o pomoc - jej czas był policzony.
- Mój również – pomyślała i się skrzywiła, nie wiadomo czy z bólu, czy z tego powodu co zawsze.
Zanim tu przyjechała, rozmawiała z Leonem. Nie wspominając nic o kolizji, kazała mu na siebie nie czekać. Oczywiście chciał pytać, ale przerwała mu w pół słowa. Nerwy jak zwykle pogorszyłyby sprawę, a tym, czego teraz potrzebowała, był spokój. I czas, aby wytrzeźwieć.
Nie chciała dziś pić. Na myśl o tym, co by się stało, gdyby zbyt późno wróciła na prawy pas ruchu, sprawiła, że się wzdrygnęła. Nagle coś musnęło jej kark. Odwróciła się gwałtownie, ale w pokoju nikogo nie było. Tylko znowu ten zapach.
- Nic pani nie jest? - W korytarzu nadal panował chaos. Pielęgniarka o zdrowej, rumianej twarzy trzymała przed nią kubek wypełniony wodą. Marysi zrobiło się słabo.
- Muszę na chwilę usiąść. Pewnie zaraz mi przejdzie.
Świat kręcił kółka niczym szarfa rosyjskiej atletki. Podniecone głosy oddaliły się wraz z pacjentem z wypadku. Maria nie zdążyła zauważyć czy to kobieta, czy mężczyzna.
- Może po kogoś zadzwonić? Ma pani jak wrócić do domu?
- Nic mi nie jest - jej głos brzmiał słabo. - Posiedzę jeszcze chwilę.
- Jakby co, jestem tuż obok - mówiąc to, pielęgniarka wskazała na dyżurkę.
Zielone ściany ponownie powlekła cisza, a w kąty wkradła się senność. Porzucone w pośpiechu, cudze rzeczy, jak niechciane zmartwienia pokryły podłogę, licząc, iż ktoś się nad nimi pochyli. Zaczęła się nocna zmiana. Spojrzawszy na zegar z trudem przełknęła treść zaskoczenia. Było grubo po północy. Spędziła tutaj już trzy godziny? Zwlekając przez ułamek sekundy, pod osłoną chwilowej pustki, ruszyła przed siebie.
Noc była jasna i parna. W zgięciach gęstego powietrza odnalazła samochód. Stał dokładnie tam, gdzie go zostawiła.
Helmut, jak pieszczotliwie nazywała niemieckiego, wieloletniego przyjaciela, odpalił dopiero za trzecim razem. Minąwszy zaspanego portiera, którego podkręcony ku górze wąs przypominał jakieś dzikie zwierzę, opuściła szyby z dwóch stron. Wiatr plądrujący włosy i znane na pamięć drogi bez znaczeń wiodły ją prosto do domu.
W tym samym czasie dało się słyszeć:
- Irena. Nie widziałaś tej pani z rozciętym czołem? Jeszcze przed chwilą tu była.
- Daj spokój, jakaś dziwna baba. Pewnie już sobie poszła. - I spojrzawszy na kartkę papieru, zapytała: – Ten z wypadku to Dąbrowski, czy Dąbkowski?
- Dąbkowski. Jerzy Dąbkowski.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt