Opowieści zza mgieł
Rozdział I
Marysia
Kazimiera i Mieczysław weszli boczną bramą, by szybciej znaleźć się w ustronniejszej części cmentarza. Uśpione jeszcze mgły kładły się miękko na mogiłach, jakby chroniły zmarłych przed tym, co mogą przynieść żyjący. Jedynie gałęzie wierzb i rzeźbione głowy, stojąc na straży, wysuwały się z białych ramion.
Małżonkowie przystanęli przy jednym z grobów. Mieczysław, jak zawsze, przebiegł wzrokiem po wyrytych literach, zatrzymując się na imieniu matki.
– Miała niełatwe życie. – Kazimiera pogłaskała męża po ramieniu. Pokiwał smętnie głową i westchnął cicho, a mgły, obudzone wiatrem, poruszyły się niespokojnie.
***
– Jak leziesz? – warknął ciemnowłosy mężczyzna z wypielęgnowanymi pejsami, potrącając Mariannę tak, by zeszła z chodnika. Zachwiała się, woda z wiader zmoczyła ulicę. Ale ona zacisnęła tylko usta. – Trotuarami się wałęsać zachciało – dodał jeszcze głośno Chajat.
„Rozmowa się odwlecze, skoro wyszedł – przemknęło przez głowę Marysi. Odczuła ulgę, jednak zaraz pomyślała o dzieciach. – Ech, żeby to nie było potrzeby wcale z nim gadać”.
Ruszyła do domu Asafa Chajata. Pokręciła się po obejściu, oporządziła wprawnymi ruchami gospodarstwo, skupiając się tymczasem na najpilniejszej porannej robocie. Miała dziś bowiem podłogi wymyć w domu i zamierzała z nimi właśnie uporać się najprędzej.
Energicznie chwyciła kołatkę.
– Czego tak wali?! Pali się czy co? – W wejściu stanęła dorodna kobieta. – Gdzie podziała się Marcelina? Drzwi przyszło mi otwierać we własnym domu! Utrapienie z tymi Polkami!
Z głębi jednego z pokojów wyłoniła się głowa wesołego podlotka, który z uśmiechem pomachał do Marysi. Estera uwielbiała się bawić z jej synkami i córką, mimo że byli młodsi. Chuda postać pana domu przysłoniła ją po chwili całkowicie. Marysia pomyślała, że szybko wrócił; nawet nie zauważyła, zajęta robotą. A może wszedł od drugiej strony.
– Co to za krzyki, Saro? – spytał, wyraźnie poirytowany.
– Do domu nam się pcha ta łachmyta, Asafie. – Kobieta z wyrzutem wskazała na Marysię.
Chajat podszedł do wejścia i wbił czarne oczy w przestraszoną służkę.
– Wody naniosła?
Marianna pospiesznie przytaknęła.
– To po co do domu włazi? – Asaf zerknął na wiadra. – I dlaczego do połowy tylko pełne? Jak sił nie ma, najmę kogoś młodszego.
– Ja podłogi dzisiaj pomyć miałam. A wody zaraz doniosę, tylko chciałam o chwilę rozmowy poprosić. – Marysia mięła w dłoniach obrzeże fartuszka.
– Rozmawiać się zachciało – burknął krawiec. – Najpierw wody niech przyniesie.
Marianna złapała wiadra.
Idąc do studni, zaciskała zęby w bezsilności. O ileż bardziej wolała pracować u Niemca! Robota tak samo ciężka, ale ludzie jacyś poczciwsi… Czasem nawet Gwido pomógł… Tam, we dworze, nauczyła się pisać i czytać. W czasie wojny nie było jak… Później jeszcze ta bolszewicka. Również język niemiecki szybko wszedł jej do głowy. A kiedy miała problem ze zrozumieniem, Gwido cierpliwie wyjaśniał, podpowiadał.
Marysia zarumieniła się nagle. Oddech przyspieszył, serce załopotało niczym skrzydła gołębia. Poczuła na twarzy ciepłe dłonie, jakby to było wczoraj.
Potem zjawił się Andrzej. Żołnierz Legionów Polskich. Mocno zbudowany, wysoki, dumny. Płonące oczy w wyrazistym kolorze fiołków powiodły ją do Wielunia. Po dwóch latach urodził się Mietek.
Wówczas Marysia nie myślała już o powrocie do dawnej pracy, nie chciała wyjeżdżać, dzieci były najważniejsze. Lecz na Andrzeja nie mogła liczyć. Podobnie zresztą jak teraz.
– Na baby chodzi – słyszała nie raz od uczynnych sąsiadek, zaznajomionych z jej życiem lepiej niż z własnym.
– A niech chodzi! – odpowiadała z wysoko uniesioną głową.
– Maryjanko, ty wiesz, że on ma jakąś dziewuchę? – Zatroskana przyjaciółka gniotła nerwowo róg obrusu.
– Mnie przynajmniej nie tyka.
Marysia wzdrygnęła się, jakby strząsała z ramion bolesne myśli. Przyszły jednak kolejne, tak samo niemiłe. „Po kiego diabła prosiłam o tę rozmowę” – wyrzucała sobie w duchu. Ale przecież wiedziała, że innego wyjścia nie ma. Zwyczajnie takiego nie znalazła. "Nie mogę prosić znowu sąsiadów, i tak już mi pomagają. Musiałam im powiedzieć, że mam się gdzie zatrzymać" – powtarzała, aby nie porzucić podjętej decyzji.
Andrzej jeździł dorożką, dorabiał też jako tragarz, bo silny był jak nikt, więc wołano go do ciężkich prac, sowicie wynagradzając, lecz pieniędzy nie dawał. Wystarczało tylko na jego zbytki. „Pan pełną gębą. W dodatku były wojskowy” – mówiono o nim z zazdrością. Może nawet z podziwem. Rzadko bywał w domu, a ostatnio coraz częściej sypiał poza nim.
Marianna mogła liczyć tylko na siebie. Odkąd pojawiły się dzieci, było coraz trudniej. Przygarnęła również Stasię, o czym naturalnie Andrzej nie miał pojęcia. Przyjaciółka w zamian pomagała przy Mieciu, Edku i Zosi, tym bardziej teraz, gdy w drodze był Tadek.
Kiedy wiadra zostały już napełnione, Marysia szła wolno, odwlekając moment przykrej konfrontacji. W ustach czuła suchość, a nogi lekko drżały. Upokorzenie zawsze tak dawało o sobie znać.
– Więc czego Maryśka chce? – Asaf stanął w progu, gdy weszła na podwórko.
Zadygotała, nie spodziewając się zastać go tutaj. Odstawiła wiadra i nieco trwożliwie stanęła przed Chajatem. Górował nad nią wzrostem, obrzucał dziwnym wzrokiem, a ona czuła się mała i nic niewarta.
– Wczorajsza burza zalała suterenę, w której siedzimy kątem… – zaszeptała. – Moglibyśmy, moje dzieci i ja, spędzić tę noc w pustym pokoju pańskiego domu, tym naprzeciwko? – Niemal zachłysnęła się własnymi słowami. Z takim trudem przychodziło proszenie właśnie jego.
Zszedł po schodkach i pochylił się nad nią. Pogarda i oburzenie wraz ze zdumieniem walczyły o prym. Ale było coś jeszcze. Chwycił Marysię za włosy.
– Suchego lokum się zachciało… Będziesz czekała po północy w pokoju obok – zacharczał, ciężko dysząc.
Marysia, zszokowana, wyrwała się i odskoczyła. Wiadra narobiły hałasu podczas upadku. Szybko podniosła się z wilgotnej ziemi. Ogień na policzkach i gniewny płomień w oczach był wystarczającą odpowiedzią.
– Co się tutaj wyprawia?! – Zza pleców Asafa wychynęła Sara.
– Wasze ulice, nasze kamienice – wysyczał Chajat. – I nie wracaj tu więcej, żebraczko! – Odwrócił się, pociągając żonę za sobą. Po chwili zniknęli w sieni.
Marysia wybiegła z podwórza. Mokra spódnica oblepiała nogi i utrudniała ruchy. Jak wykarmi dzieci? Gdzie się podzieją, zanim sąsiedzi pomogą wysuszyć piwnicę?
Przystanęła, nie mogąc złapać oddechu. Oparła plecy o chropowatą ścianę i skryła twarz w dłoniach. Tadzio kopał zawzięcie.
Wieczorne mgły zaczęły spowijać uliczkę.
– Do Żyda poszłaś się prosić! – wrzasnął Andrzej, a zaraz za tym padło uderzenie w twarz. Nie jedyne. I nie tylko w twarz.
Tadzio odszedł.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt