Powoli zmierzchało. Gęsty, rozbrzmiewający ostatnimi śpiewami wieczornych ptaków Dol Velen leniwie pogrążał się w cieniu. Potężne korony drzew zaczynał pokrywać nieprzenikniony mrok. W powietrzu unosiła się wilgoć i duchota, zwiastująca nadciągającą mgłę. Cienki sierp księżyca słabo świecił nad lasem, nie dając wcale światła. Zanosiło się na głęboką, aksamitnie czarną noc.
Tylko dwie istoty tego wieczora miały odwagę wędrować po mrocznej Dolinie Jesiennej Nocy. Tylko dwóm istotom krew jeszcze nie ścierpła w żyłach, zapędzając do kryjówek. Gasnące światła wieczornego nieba oświetlały delikatną łuną ich sylwetki. Dwoje dziewcząt stało przed rozwidleniem kryjącej się w ciemnościach ścieżki, ich jasna skóra połyskiwała lekko na tle atramentowego Dol Velen. Pierwsza, wyższa od drugiej, mlecznowłosa, której krótkie, kręcone kosmyki rzucały na pnie drzew jasne refleksy odbitych promieni zachodzącego słońca. Druga, kruczoczarna, niższa, kręcąca się niespokojnie, była zaledwie dzieckiem.
- Kaza, cicho bądź! – upomniała ją wyższa z dziewcząt, mlecznowłosa, ciągnąc za rękę. – Wiesz, że nie powinnyśmy przebywać w lesie po zmroku. Różne są tutaj strachy, wiesz o tym.
Młodsza pisnęła, grzebiąc czubkiem buta w kupce opadłych liści.
- Ale to tutaj, Vay, niedaleko! Mówię ci, czuję to!
- Nic nie czujesz, zdaje ci się. Chodź, idziemy.
Pociągnięta za rękę Kaza prychnęła zirytowana, lecz posłusznie poszła za towarzyszką. Wiedziała, że pozostawanie w lesie po zmroku to nie igraszka, nie dla tak wątłych dziewcząt jak one. Uniosła głowę i ogarnęła wzrokiem pogrążający się w mroku i ciszy las. Wokół pni drzew zaczęła unosić się gęsta, szara mgła. Skądś buchnął lodowaty, cuchnący zgnilizną podmuch. Nagły dreszcz przebiegł po ciele dziewczynki.
- Czułaś to?
Vayneian spojrzała na nią zdziwiona i wzruszyła ramionami. Nic nie czuła, przyśpieszyła za to kroku.
- Musimy się pośpieszyć – mruknęła.
- Nie, czekaj.
Kaza stanęła w miejscu, wyrywając rękę z uścisku towarzyszki.
- Tam – odparła, po czym rzuciła się biegiem w czarną gęstwinę lasu.
- Kaza! – Vayneian wrzasnęła przerażona i pognała za nią, jednak po chwili przedzierania się przez gęstwinę coś ją zatrzymało. Coś na tyle silnego, że nie mogła choćby mrugnąć powieką. Coś ją unieruchomiło, zniewalając ciało. Jakaś mroczna, obca wola ściskała wodze jej umysłu, mając ją w garści.
Przerażona dziewczyna więła mocny haust powietrza. „Kaza!”, krzyczała w swej głowie, pragnąc przezwyciężyć to, co trzymało ją w miejscu i nie pozwalało wydać z siebie dźwięku. „Kaza!”, krzyczała. Jej ciało jednak trwało w absolutnej ciszy, tak samo jak i otaczający ją nocny las.
Wtem gdzieś po jej prawej stronie, w prześwicie pomiędzy grubymi pniami drzew, zapłonęła jakaś poświata. Zniknęła, by znów po kilku chwilach powrócić, przybierając na sile. Gdzieś wśród niej rozlegał się szelest i rumor, jakby przekopywanie się przez stertę zaschniętych liści. Poświata zbliżała się, by w końcu przystanąć zaledwie kilka stóp od Vayneian.
Wtedy ukryta w gęstwinie dziewczyna zaczęła rozpoznawać kształty. Oto kilka kroków od niej, na niewielkiej polance, stała ciemnowłosa kobieta, której skóra opalizowała szmaragdowym, niezdrowym blaskiem, i której oczy, biegające niespokojnie wśród ciemności, lśniły fluorescencyjnym światłem. Dziewczyna zadrżała. W jej głowie odżyły wieczory przy ognisku, gdy jej babka opowiadała o prastarych, niebezpiecznych stworzeniach nocy.
„Darhani, mówiła wtedy, powiadają, że ludzie ci wyszli z grobu, śmierć pokonawszy w sobie, że poczęte zostają ich sługi podczas zaćmienia słońca, że owoce są to plugawych związków żywych i umarłych. Nikczemni słudzy Pana Popiołów kraść cudze istnienia mieli, by własną swą krew zepsutą w młode ciała wpuścić… Powiadają, że nocne to zmory i krew piją, lecz nie jako drapieżniki, bo i krwią, co już nieżywa, sycą się, a jucha im nie dla smaku, lecz czarów potrzebna. Powiadają, że świecą się, jak świetliki w ciemnościach, z umarłymi spółkują, z duchami, jak ze swoimi, gadają, jak z żywymi i zieloną śliną plują, co plazmą się nazywa…”
Dziewczyna zatrzęsła się i wbiła wzrok w kobietę-darhani. Nie wyglądała ona ani na nieumarłą, ani na wpółdziką kreaturę, która mogłaby budzić odrazę. Miała smukłą sylwetkę, piękne, falujące włosy i przyjemną dla oka twarz. Gdyby nie dziwnie opalizująca skóra i oczy jarzące się jadowicie zielonym światłem, uznać by ją można za piękną, ludzką kobietę.
„Wszystko to było jak budzący zdumienie twór artysty-rzemieślnika, czyste i jak nowo narodzone, choć powstało z plugastwa i smrodu. Wzbudzać nawet mogła i jakowyś zachwyt, jako mroczne piękno…”.
Wsłuchanej we wspomnienia Vayneian uwagę przykuło nagle coś jeszcze. Czarny, obły kształt leżał u stóp kobiety-darhani, drgając lekko. Dziewczyna wytężyła wzrok. Nagle do jej uszu doszło ciche piśnięcie.
„Kaza, NIE!”
Myślała, że jej umysł zaraz eksploduje z rozpaczy.
- Cicho, dziecko – rozległ się cichy, melodyjny głos, zwracający się do postaci leżącej na nagiej ziemi. Pobrzmiewała w nim wielka siła umysłu, tak wielka, iż nawet Vayneian instynktownie wyciszyła się i przestała wykrzykiwać w głowie imię półprzytomnej siostry.
- Zaraz będzie po wszystkim. Szybki cios, potem przeniosę twe ciało, by zgniło, a z krwi twojej zrobię pożywkę. Cicho… - Jej miękki głos roztaczał się łagodnym echem po lesie, kojący jak balsam.
Mlecznowłosa, ukryta w gęstwinie dziewczyna zaczęła się spazmatycznie trząść. Obca, mroczna wola przestawała powstrzymywać jej umysł przed działaniem, koncentrując całą swą uwagę na ofierze. Kobieta-darhani ostrzyła powolnym ruchem sztylet, tymczasem ciało Vayneian powoli wychodziło z odrętwienia. Już miała rzucić się na zmorę, zaatakować ją, odciągnąć uwagę, zginąć, by tylko uchronić Kazę, nagle jednak coś ostrego wbiło jej się w ramię, przytrzymując ją w miejscu.
- Nie, czekaj – usłyszała te słowa drugi już raz tej nocy. Odwróciła głowę. Poszarzała, koścista dłoń wbijała się w jej ramię, rozcinając skórę długimi, czarnymi szponami. Po jej ręce spływała krew.
- Jej już nie pomożesz – ochrypły szept rozległ się tuż przy jej uchu. Przed oczami dziewczyny zamigotały turkusowe włosy. Dłoń nieznajomej istoty wylądowała silnie na jej twarzy, zasłaniając widok.
„Treifres. Zielonowłosa wiedźma Treifres, stare próchno, które za swej młodości siało postrach w dziewiczym Dol Velen. Teraz albo siedzi w jakiejś zgniłej chacie, robiąc na drutach, albo jej kości już gniją dawno pod jakimś drzewem.”
Vayneian jęknęła, próbując się wyrwać. Nagle poczuła silne uderzenie w głowę. Ostatnim, co usłyszała, był przerażający, mrożący krew w żyłach krzyk Kazy.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt