W świetle jarzeniówek korytarz błyszczał jak psie jaja na wiosnę. Od listwy do listwy, od okien do przeszklonych drzwi, w prawym sektorze oraz w lewym. Wzdłuż i wszerz.
Cezary Świątkowski starannie zamknął drzwi swojego gabinetu i obciągnął marynarkę munduru.
Zaledwie pół roku temu otrzymał pierwszy stopień oficerski, z którego był początkowo tylko dumny, a później bardzo dumny, bo niedługo po tym radosnym zdarzeniu powierzono mu funkcję zastępcy dowódcy V Kompanii ośrodka szkoleniowego w B.
Teraz rozejrzał się wokół, z akceptacją zlustrował czyste posadzki korytarzy, a potem pełen zadowolenia wzmocnionego świadomością świeżo nabytej władzy, ruszył w kierunku stanowiska dyżurnego.
Tej nocy stolik trzymał Marek, któremu służba co prawda minęła, ale nadal tu tkwił, bo poprzedniego dnia, w przypływie dobroci, zgodził się pociągnąć szychtę za kumpla z pokoju.
Andrzej, chłopak z Mławy, miał zaplanowany wieczorny wypad do knajpki i pewnie coś jeszcze z uroczą kursantką z sąsiedniej kompanii, więc sprawa była jasna. Marek zbyt długo nosił mundur, by nie wiedzieć, że warto trzymać z ludźmi, bo diabli wiedzą, czyja pomocna dłoń i kiedy się przyda. Choćby w ciągu najbliższych dwóch tygodni, czyli w czasie kursu zafundowanego Markowi przez – jak się to ładnie nazywa – jego jednostkę macierzystą.
W związku z powyższym, razem z pięćdzięsięcioma facetami w różnym wieku i stopniach służbowych, których jednostki macierzyste również zapragnęły przeszkolić, został zakwaterowany na V Kompanii ośrodka w B., przeznaczonej na potrzeby przyjezdnych kursantów.
Pozostałe kompanie zajmowali słuchacze stacjonarni, zdyscyplinowana młodzież, aspirująca do stopni oficerskich, otwierających przed nimi w przyszłości świetlaną perspektywę dowodzenia całymi rzeszami podoficerów, czyli tymi, co - krótko mówiąc - mieli w dupie komendantowanie, wydawanie rozkazów i takie tam bajery.
Każda kompania – zgodnie z regulaminem – musiała mieć dyżurnego, który był niczym innym jak chłopcem do bicia, odpowiadającym za to, co dzieje się w obrębie budynku, a do którego mógł się przyczepić każdy kontrolny, czyli wyznaczony do sprawdzania wewnętrznych służb oficer.
Z tego powodu na chętnych do dyżurowania dowódca Świątkowski nie miał co liczyć, toteż sporządził grafik, jak leci, pokojami, i w ten sposób Marek z Andrzejem załapali się na szychtę nocną, a sam Marek, dzięki wrodzonej dobroci, na jej dwie zmiany.
Na dźwięk kroków leniwie podniósł wzrok znad miejscowej gazety, którą czytał z braku lepszego zajęcia i zagapił się na idącego korytarzem oficera w stopniu służbowym równym z jego własnym.
Młody człowiek przemieszczał się raźnym, sprężystym krokiem, by w końcu stanąć przy stanowisku dyżurnego. Przywołał na pokrytą młodzieńczym zarostem twarz poważny grymas, a potem, prześlizgując się wzrokiem po pagonach Marka zapytał:
– Spokój?
– Spokój, szefie, nic się nie dzieje.
– Ruszyłbyś tyłek z krzesła, jak ze mną rozmawiasz. – Skrzywił się dowódca.
– Ruszyłbym? A… tak, tak – mruknął Marek i niespiesznie uniósł się z krzesła. – Już się ruszyłem – zakomunikował z kpiącym uśmiechem.
– Będę na terenie jednostki. – Dowódca zmierzył go złym spojrzeniem. – Jakby co, jestem na Motoroli, czterysta jeden. Jaki jest twój kryptonim?
– Szef nie wie? – Marek udał zdziwienie. – Czterysta jedenaście, przypisany do stanowiska jak pies do kojca.
– Doskonale wiem – padła chłodna odpowiedź. – Tylko sprawdzam, czy dyżurny również wie i zareaguje, gdy go wywołam. Z kursantami nigdy nic nie wiadomo, zachowują się jak cywile, którzy przyjechali na wczasy. Ale to nie u mnie!
– Jasne! Dowódca ma dziś kontrolnego?
– Tak. – Kiwnął głową. – Lepiej wyprowadź dokumentację służby, zanim wrócę. – zasugerował, popychając szklane drzwi.
Marek poczekał aż zniknie z pola widzenia, a potem zrobił to, co na jego miejscu zrobiłby każdy dyżurny. Znalazł rozpiskę z numerami telefonów komórkowych do innych stanowisk, połączył się z dyżurką bramy głównej i poinformował:
– Kontrolny czterysta jeden właśnie ruszył ode mnie. Podaj innym.
– Dzięki, stary! Ciebie już trzepał?
– Nie, zostawił sobie na deser.
– Ot, smakosz! – zaśmiał się rozmówca. – Ale jeśli siedzisz na piątce, to lepiej policz odkurzacze.
– Co?! – wymsknęło się zdumionemu Markowi, zanim zdążył ubrać to pytanie w bardziej rozbudowaną myśl.
Niestety, rozmówca przerwał połączenie, co oznaczało, że ma sporo do zrobienia zanim kontrolny go dopadnie, i Marek doskonale wiedział, że nie należy mu przeszkadzać głupimi pytaniami.
Co to są, u licha, „odkurzacze”? – Zastanowił się. O co biega, jakiś, cholera, tutejszy kod?
Ostatecznie doszedł do wniosku, że chodzi o wyciory do broni. Przecież one właśnie „odkurzają”, bo inaczej lufy broni krótkiej i długiej stanowiącej wyposażenie jednostki pokryłyby się pajęczynami, jeśli wziąć pod uwagę częstotliwość szkoleń strzeleckich.
Może – kombinował Marek – ten młodziak ma na ich punkcie świra? Oni tu pewnie wyciory wydają na kompanii, zaraz po strzelaniu, a potem nie ma bata, musisz go zdać, bo inaczej będą cię ścigać przez pół życia i jeszcze kosztami obciążą. Tak samo jest z niezbędnikiem, wtykanym przy zakwaterowaniu w rękę, by człowiek miał czym zupę chłeptać i ziemniaka do ust podnieść. A jaki przedmiot najtrudniej zdać w ośrodku szkoleniowym? Wiadomo, niezbędnik.
Pewnie trzymają te wyciory w szafie. – Wzrok Marka spoczął na metalowym pudle.
Poza szafą i biurkiem, w którego szufladzie leżała książka służby, rejestr przepustek krótkoterminowych i lniany woreczek z kluczem, a także stojącego na jego blacie telefonu oraz radiostacji z ładowarką – stanowisko dyżurnego nie miało innego wyposażenia.
Otworzył szufladę, wygrzebał woreczek. Wyjął z niego klucz, włożył do zamka, przekręcił, jednocześnie energicznie zwalniając uchwytem blokadę.
Rozwarł szeroko oba skrzydła drzwi i ze zdumieniem stwierdził, że nie ma tam nie tylko wyciorów, zgrabnie powiązanych w pęczki i równo poukładanych na półkach, ale w ogóle szafa jest pusta.
Jak bęben.
Żadnej dokumentacji, segregatorów z algorytmami postępowania w sytuacjach nadzwyczajnych, tekturowych teczek opisanych kryptonimami. Nic, a nic. Co więcej, była tam tylko jedna półka, umieszczona u samej góry, zamiast jak zwykle, trzech. Wskazywało to wyraźnie, że szafa nie była w używana i żaden dyżurny nigdy nic w niej nie chował, nawet starych trampek, które w takim przypadku mógłby tam trzymać, gdyby tylko chciał.
Marek wzruszył ramionami i wrócił do biurka. Otworzył Książkę Służby i po raz drugi tego wieczoru wpisał standardową formułkę:
Przejecie służby na dzień………….
Służbę przejąłem od zdającego, o godz 0:00, bez czynności do wykonania.
Środki łączności sprawne, na wyposażeniu stanowiska radiostacja Motorola o numerze ……….. plus ładowarka.
Stan osobowy kompanii zgodny z rozkwaterowaniem: 49 +1
0:30 – kontrola stanu zabezpieczenia pomieszczeń służbowych i mieszkalnych, bez uwag.
2:00 – kontrola j.w, bez uwag.
Złożył podpis, z pełną świadomością, że łże.
Zdanie o liczebności stanu osobowego było wierutnym kłamstwem, bowiem wieczorem na własne oczy obserwował rozbawionych kolegów, którzy grupkami opuszczali kompanię, głośno rozprawiając o oczekującej ich imprezie w pobliskiej dyskotece, albo wychodzili samotnie, jak Andrzej, na indywidualne spotkania. Na pewno dotąd nie wrócili, bo musieliby przejść obok jego stanowiska. Okna, jako droga wejścia i wyjścia odpadały, bowiem pokoje mieściły się na drugim piętrze.
Pozostała część kompanii może i była od biedy „zgodna z zakwaterowaniem”, ale niekoniecznie w stanie użytkowym, z powodu silnej potrzeby integracji, którą zawsze przejawiają kursanci. Wszędzie.
Prawdę mówiąc, Marek przypuszczał, że w razie jakiegoś alarmu udałoby mu się zebrać zdatną do służby jedną trzecią stanu osobowego. W najlepszym przypadku.
Uczestnicy szkoleń co prawda mieli prawo wychodzić poza teren jednostki, ale po uprzednim wpisaniu tego faktu do książki, i pod rygorem powrotu do miejsca zakwaterowania do godziny dwudziestej drugiej.
Tylko, kto i jak miałby zmusić do tego dorosłych facetów, starych wyjadaczy, których rozpiera radosna energia, bo na dwa tygodnie urwali się z krótkich smyczy żon, dziewczyn i codziennych grafików służby? On, czyli nieetatowy dyżurny? Wolne żarty!
Z ciekawości jednak zerknął do Książki Przepustek.
Wpisy informowały, że dziennie z dobrodziejstwa wyjścia poza teren korzysta dwóch, góra trzech kursantów, którzy posłusznie odnotowali swój powrót o właściwym czasie. Zatem, jasno z nich wynikało, że owe wesołe grupy opuszczające kompanię musiały być wytworem umysłu Marka, mniej więcej na tej samej zasadzie, co poczynione przez niego kontrole.
Marek po raz drugi tej nocy wzruszył ramionami, położył obie książki na biurku, a potem wyciągnął nogi i przymknął oczy.
Z lekkiej drzemki wyrwał go odgłos otwieranych drzwi.
Na kompanię wkroczył dowódca. Na twarzy miał ten sam wyraz zadowolenia, jak wówczas, gdy wychodził ze swojego gabinetu, ale tylko przez chwilę. To co zobaczył, było tak jawnym naruszeniem zasad, które zaprowadził na V Kompanii, że dowódcą aż zatrzęsło. Przyspieszył kroku i dopadł stanowiska Marka.
– Gdzie są odkurzacze?! – ryknął, wpatrując się w przestrzeń za jego plecami. Marek odwrócił się podążając za wzrokiem przełożonego, ale natrafił tylko na wnętrze pustej szafy. Opętało ich z tymi odkurzaczami! – pomyślał, i odezwał się z irytacją w głosie:
– Jakie, do cholery, odkurzacze? O co chodzi?
– Tu, w szafie były dwa odkurzacze! – Dowódca z trudem opanował podniesiony ton. – Nowe Zelmery z zestawem szczotek. Są integralnym wyposażeniem kompanii i obowiązkiem dyżurnego jest dysponowanie tym sprzętem według potrzeb, po uzyskaniu polecenia od przełożonego, czyli ode mnie.
– Dowódca sobie jaja robi? – Wybałuszył oczy Marek. – Od kiedy to dyżurny odkurzaczami rządzi?
– Odkąd sprzątaczki odmówiły zbierania syfu, który kursanci zostawiają w pokojach! Wystąpiłem o przydział odkurzaczy, żebyście sami po sobie sprzątali. Mówiłem, że u mnie jest inaczej! Gdzie jest KRSC?
– Słucham? – W głosie Marka zabrzmiało niezrozumienie.
– Ogłuchłeś? Książka Rozdysponowania Sprzętu Czyszczącego. Mam powtórzyć?!
– Dobrze by było, bo w życiu nie słyszałem takiego idiotyzmu – odpowiedział. – Czy ja się tu za kierownika serwisu sprzątającego nająłem?! – Nie wytrzymał.
Dowódca spurpurowiał na twarzy i już miał ryknąć ponownie, gdy w końcu prawego korytarza pokazał się zmiennik Marka, młody chłopak w stopniu sierżanta. Człapał po błyszczących jak psie jaja płytkach, zapinając pas służbowy. Ziewał przy tym całą szerokością paszczy.
– O! – uśmiechnął się krzywo na widok dowódcy. – Nie śpi ktoś, żeby ktoś mógł spać! Podmiana się melduje.
– Wiesz coś o jakiś odkurzaczach? – zwrócił się Marek do zmiennika.
– Co, nie ma? Pewnie znów zabrały te siksy z drugiej, mają chyba pierdolca na punkcie sprzątania. Jak byłem na ostatnim szkoleniu, to cały czas po nie przylatywały. Fajne dupcie.
– A ten KR-coś-tam?
– KRSC – wpadł mu w słowo dowódca. – Też sobie wzięły?
– Nieee, raczej jest za biurkiem. Ten zeszycik jest tak chudy, że ciągle wpada w szczelinę między blatem i ścianą. – Jednym ruchem odsunął biurko. – No, pewnie! – Schylił się i podniósł zwykły, szesnastokartkowy zeszyt. Podał go dowódcy.
– Nie zmienia to faktu, ze odkurzaczy nie ma! – warknął przełożony. Otworzył zeszyt i zerknął na ostatni wpis. – Z KRSC wynika, że powinny być w szafie. Ty – wycelował palec w sierżanta – jesteś odpowiedzialny, za to, aby rano były z powrotem, a w KRSC znalazł się stosowny wpis. Porządek na kompanii musi być, chyba się ze mną zgadzacie?
Kiwnęli głowami niezbyt entuzjastycznie.
– Proszę kontynuować przejęcie służby i odnotować brak sprzętu w dokumentacji – zadysponował.
Ponownie kiwnęli głowami.
Zmierzył ich zirytowanym spojrzeniem, ale więcej się nie odezwał. Poszedł do siebie.
– Już, kurwa, myślałem, że dupek się rozsiądzie i każe nam te odkurzacze przytargać! – mruknął sierżant, gdy dowódca zniknął w swoim pokoju. – Dobra, pies mu mordę, lewizna z dyskoteki czeka na dole, żeby wejść! Kumpel z bocznej bramy dał cynk, że przeszli, wiec idź, powiedz im żeby wchodzili po dwóch, tylko, kurwa, cicho, żeby mi tu bydła jeden z drugim nie narobił! Dopilnujesz?
– Pewnie! Porządek musi być. – Marek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i pchnął szklane drzwi.
Odgłosy dochodzące z parteru dały mu pewność, że czeka go cholernie trudne zadanie.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt