Macie dość filmów, gdzie idealna dziewczyna mieszkająca w idealnie urządzonym domu poznaje idealnego mężczyznę, zakochuje się w nim z wzajemnością na śmierć i życie, a wszystko to podane jest w obrzydliwie słodkiej polewie z lukru? Jeśli Wasza odpowiedź jest twierdząca, to mam wiadomość będącą miodem na Wasze obolałe od kiczu oczy, uszy, serca i umysły. Otóż są jeszcze reżyserzy, którym nadmierne koloryzowanie rzeczywistości i zbędny patos są obce. Przykładem na to są Jonathan Dayton i Valerie Faris- małżeństwo, które do tej pory zajmowało się kręceniem teledysków (wcześniej współpracowało z takimi gwiazdami jak Red Hot Chili Peppers, REM, Janet Jackson). Któregoś razu Dayton i Faris zadecydowali, że pójdą o krok dalej i popchną swą karierę na inne tory, co owocuje filmem tak wdzięcznym i prawdziwym, że po seansie czułam się jakby ktoś naładował moje akumulatorki samymi pozytywnymi wibracjami. Mała Miss to słodko-gorzka komedia obyczajowa, której siła tkwi w celnych obserwacjach współczesnych realiów, nietuzinkowych bohaterach i relacjach zachodzących między nimi. To swoista synteza kina drogi z hasłem "w rodzinie tkwi siła", aczkolwiek w momencie, gdy poznajemy klan Hooverów nic na to nie wskazuje. Dziadek erotoman wciągający kokę, żywiciel rodziny Richard ze swą manią zwyciężania, syn Dwayne porozumiewający się z rodziną tylko za pomocą kartek, wujek po próbie samobójczej, usiłująca ogarnąć cały ten rozgardiasz pani domu Sheryl i... ona, kilkuletnia Olive marząca o wzięciu udziału w międzystanowych wyborach Mała Miss Słoneczko. Aby spełnić to życzenie cała familia wyrusza rozwalającym się busem w długą podróż. Wyprawa ta jest długa nie tylko ze względu na przejechane kilometry, ma także inny wymiar- każdy z bohaterów musi pokonać niełatwą drogę w głąb siebie, po czym wyzbyć się wielu uprzedzeń by odnowić mocno już nadwyrężoną rodzinną więź. Jakie będą tego efekty? Wasza już w tym głowa, by się tego dowiedzieć.
Film zyskał sobie ogromną przychylność krytyki- nominacja do Oscara za najlepszy film 2007 roku mówi sama za siebie. Na nominacjach się oczywiście nie skończyło- Małej Miss przyznano statuetkę za najlepszy scenariusz oryginalny, zaś Alan Arkin odtwarzający postać dziadka Edwina wygrał w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. O mały włos udałoby się to także odtwórczyni Olive- Abigail Breslin, kandydatce na najlepszą aktorkę drugoplanową. Zdecydowanie nie kuleje także warsztat pozostałych aktorów: w rolę Sheryl wcieliła się Toni Collette (Szósty Zmysł, Godziny), wujka Franka zagrał Steve Carell (40-letni prawiczek), a rola ojca rodziny przypadła Gregowi Kinnearowi (Lepiej być nie może). Zaskakujący, dobrze napisany scenariusz i porządna robota aktorów to dopiero dwie zalety z całego worka plusów filmu. Bardzo ważny jest subtelny, inteligentny humor- nie spodziewajcie się po Małej Miss gagów wystrzeliwanych z każdego kadru, obleśnych dowcipów czy radosnego słowotoku wydobywającego się z ust bohaterów. Nastawcie się natomiast na niezwykły humor sytuacyjny i sceny, które na długo pozostaną Wam w pamięci. Momentami trudno powstrzymać salwy śmiechu, które, co warto zauważyć, wywołują także zapalenie się w głowie ostrzegawczej lampki: zaraz, pod tym kryje się coś więcej. Mamy bowiem do czynienia z komedią z gatunku "tych mądrzejszych". "Życie to nieustający konkurs piękności, ale... pie***lić to!"- zdanie wypowiedziane przez jednego z bohaterów można uznać za myśl przewodnią filmu. Na tym jednak jego przekaz się nie kończy, odnaleźć możemy wiele smaczków, aczkolwiek nie oszukujmy się, Mała Miss to nie jest film, przy którym od myślenia przepalają się obwody w mózgu, a dym idzie uszami. Jest to propozycja dla osób, które mają po dziurki w nosie bezmyślnej, różowej papki przewijającej się przez telewizor, ale jednocześnie nie mają nastroju na duszne klimaty czy też trudną tematykę. I chociaż na pierwszy rzut oka Mała Miss może się wydawać filmem familijnym, to zdecydowanie nie poleciłabym oglądania go "do obiadu" z dziećmi czy młodszym rodzeństwem. Powodów jest kilka, sami możecie się już ich domyślić.
Przyznam się, że Małą Miss poznałam dopiero po premierze DVD, chociaż miałam okazję wybrać się na nią do kina. Niestety, wtedy moje myślenie było takie: "Mała Miss? Eeee taki nieciekawy tytuł, pewnie to jakiś badziew dla dzieciaków". Wiem, zgrzeszyłam wówczas strasznie. Ale naprawiam swój błąd pisząc tą recenzję i przekonując Was, żebyście tak jak ja nie sugerowali się tylko nazwą. Tytuł jest skromny, tak jak skromny jest cały film. W Małej Miss piękne jest właśnie to, że wszystko, co podaje nam para Dayton & Faris nie bije nas po oczach, nie narzuca się, nie atakuje widza, tylko pozwala mu się odprężyć, wyciszyć i autentycznie wpływa na dobre samopoczucie. To film z rzędu tych, do których chętnie wraca się jeszcze raz. Bezpretensjonalność i szczerość, która emanuje z Małej Miss czyni ją WIELKĄ, czyni ją perełką wśród tandetnych i naciąganych superprodukcji oraz pozycją obowiązkową dla wymagającego czegoś więcej, chcącego odetchnąć na chwilę widza.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Dominika289 · dnia 14.10.2008 14:21 · Czytań: 1253 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: