Bękart - Szczepan Gender
Dramat » Komedia » Bękart
A A A
Od autora: Przekleństwa, prostactwo, ciemnota, nieuctwo i podłość. Obraz nędzy, rozpaczy i zbrodni. W krzywym i prostym zwierciadle
jednocześnie. Nie radzę czytać wrażliwym, nieskorym do śmiechu i łez, ale przede wszystkim antysemitom z krwi i kości. Nie radzę, bo pierdolną na łupież, najpóźniej po lekturze, jeśli nie w jej trakcie. Daję Wam kielich goryczy. Szczepan Gender vel Szczep.
Klasyfikacja wiekowa: +18

 

 
 

  1. Ostatnia noc Lucypera
    2. Żyd rządzi
      3. Stasiaki
      4. Łupież 
      5. Pusty staw i wędka 
      6. Mendia 
      7. Samogon w stawie czyli bliskie spotkanie z krawaciarzami 
      8. Kobieta też stworzenie Boże! 
      9. Odpust 
    10. Dzikie fusy
    11. Las Vegas 
    12. Prosekcja
    13. Kręgi zbożowe i podatek za UFO 
    14. Borsuki 
    15. Dom Boży
    16. Polowanie na bękarta
    17. Nadzieja
    18. Przegląd bieżący
    19. Klątwa żydowska 
    20. Małe ukrzyżowanko
    21. Przepowiednia o końcu świata przy obieraniu kartofli 
    22. Boża Ręka 
    23. Adagio

 
 
 
 
 
 
Szczepan Gender Przedstawia:

Komediodramat N
 
 
Bękart
 
******
 
 
 
 
 
Ostatnia noc Lucypera
 
                               Ludzie gadali, że sam Lucyper po nią w nocy przyszedł. Księdza przyjąć nie chciała, a wieczorem tak się drzeć zaczęła i przekleństwa miotać, że na drugim końcu wioski słyszeli. Marian z kobitą podobno uciekli z chałupy i dopiero nad ranem wrócili, jak już Gienka zimna była. Ciemną noc w lesie siedzieli, ale mniej się bali, niż do chałupy wracać, a nikt nie poważyłby się ich w tamtą noc, do własnej przyjąć.
W całej wiosce ludzie gromnice palili i różaniec odmawiali. A one gasły i od początku rozpalać je trzeba było. Psy się pochowały, a koty się stroszyły i prychały na swoich. Mleko wszystkie pokwaśniało i śmietana się poważyła. Straszna noc była. Jak wtedy, kiedy się Stasiaków chałupa paliła i jak wtedy, kiedy Kownackich stodoła z Żydami w środku. Ale o tamtym, to już tylko kilka osób we wsi pamiętało. A kiedy noc minęła, najstarsza kobita ze wszystkich, Maria Lesiak powiedziała, że trzy razy w życiu Lucypera widziała na własne oczy, jak we wiosce szalał i żeby się wszyscy od Kownackich, i ich chałupy z daleka trzymali, bo to jedyna żydowska chałupa we wiosce była, a Kownackie przekleństwo palenia ściągnęły na wszystkich i Lucyper z nimi zamieszkał na dobre. Ale i tak każdy miał nadzieję, że właśnie się wyprowadził. Ostatniej nocy.
To było dwa tygodnie po tym jak bękart Stasiaków, który widać jakimś cudem ocalał, z Hameryki przyjechał wielkim samochodem na pogorzelisko, i godzinami po nim chodził, i na nim klękał. A potem powoli dwa razy przez wioskę przejechał. Na koniec wielki tuman na drodze za sobą zostawił. Dopiero wszyscy z chałup powychodzili. Z godzinę stali jak słupy, i za nim patrzyli. Nikt nie był w stanie słowem przemówić.
 
 
 
...wcześniej
 
Żyd rządzi
 
- Broń Boże! Panie! U nas we wiosce nic do Żydów nie mamy! Zresztą panie - nikt Żyda od wojny nie widział. Chyba, że w telewizorze.
- Jakie donosy? Panie? Żyd niech się cieszy, że naród powszechnie był niepiśmienny, bo by żaden okupacji nie przeżył.
- Żyd panie, gorszy od diabła. Pana Jezusa ukrzyżował, a bandytę Barabasza uwolnić kazał, żeby ludzi gwałcił i mordował. Taki naród panie. Dlatego Bóg ich kara. Cud, że jeszcze chodzą po świecie.
- Bo panie, Żyd się nauczył, że z pejsami nie przeżyje i wziął zgolił. Nie rozpozna go teraz.
- Siedzi panie w bankach i pieniędze liczy. Zawsze mu mało.
- Mendia wszystkie jego.
- I Rząd! 
- Wszędzie Żyd siedzi.
- Naród wie, dlatego co my możem mieć do Żydów?
 
 
 
Stasiaki
 
                                  

W całej wiosce huczało od plotów. Nic nowego niby, ale tego dnia ploty miały ten rzadki smaczek, któren każdego, co jeszcze dycha ciekawi. Wszystko było na temat Heńka. A Heniek to stolarz, na końcu wsi, od lasu, co na stare lata zbaraniał i wziął żonę jak córkę, co jej nie miał. Syna też nie miał, a owdowiał w średnim wieku i sam się w chałupie porządnej ostał.
Wreszcie po roku wyjechał gdzieś, we wiosce się nie chwaląc, i zniknął, a chałupę podnajął jakiemuś dziwakowi z miasta, co się chyba ludzi wystraszył, bo wcale go nie było widać. Tylko światła palił po nocach. Po tym znać było, że tam pomieszkuje. Dziwolag, ale mało to takich?
Zrazu wszyscy się cieszyli, kiedy po trzech latach Heniek Stasiak zjechał do wioski, dziwoląga przegnał i oznajmił, że na dobre. Przyjechała tylko z nim jakaś. Wszyscy myśleli, że kuzynka czy czort, ale nikt nie wiedział co ona jest.
Jak lala była. Rumiana. Szybko zaczęli o niej mówić Jagna. Stara Genowefa Kownacka podobnież wymyśliła. Jak się dowiedziała, że ta lala co ją zwiózł Heniek, to nie kuzynka żadna, tylko narzeczona, zemdlała na krześle i syn Marian musiał ją polewać wodą. Podobno krzyknęła: Jagna pierdolona! - kiedy ją woda ocuciła. I tak zostało.

Po miesiącu Heniek już z nikim we wiosce nie gadał, a ta jego lala bezczelnie się przesmradzała. A to do sklepu na rowerze przez całą wioskę. Z gołymi udziochami oczywiście. W krótkich spodenkach. Starsze kobiety pluły pod sklepem i żegnały się, kiedy przechodziła ta bezczelna dziewucha! Znaczy się w kontekście Heńka ma się rozumieć, bo przecież młodej dziewusze jeszcze ujdą spodenki, albo krótka spódniczka, ale to była ta... stolarzowa lala. Jagna. Cała wioska wiedziała, że nic dobrego z tego nie będzie. Szkoda Heńka, że taki głupi, ale co zrobisz...
Tylko Stasiak jakoś dziwne, że nie został Boryną. Może nikt we wiosce nie czytał "Chłopów", a stara Gienka wymyśliła Jagnę przypadkiem? Nie wiem i nigdy się pewnie nie dowiemy, bo u nas we wiosce o głupotach się nie rozmawia. Czyli o tym, co tam kto nabazgrał na stronicach papieru. Szkoła jest od tego, choć we wiosce nie ma przekonania czy to jest potrzebne. Durne lektury znaczy się. A może to dlatego, że Heniek mordziasty był i się odszczekiwał wszystkim? W końcu jednak przyszła kryska na Matyska, znaczy się na Heńka Stasiaka...
Otóż jednego dnia Heńkowi wyrosły największe rogi we wiosce. Żaden chłop nie mógł się takimi pochwalić. Któryś z bachorów musiał przyuważyć, jak Jagna wysiadała z samochodu, kiedy ją Stasiak zwiózł ze szpitala. Wszystkie nagle zaczęły krzyczeć i śmiać się głośno. I nagle: bękart! - wrzasnął jakiś wyrostek. A jego dziecko było mulatne. Znaczy się na bank nie Heńka, bo on blondyn, choć wyłysiały, ale starsi ludzie we wiosce pamiętali, że to blondyn i se przypomnieli, że jego Ojciec - Bogdan na folksliście był, i papiery urzędowe dla syna załatwił, że czysty rasowo. Stare czasy bardzo, ale wyszło szydło z worka. W sumie to wyszło na to, że się Heńkowi należało, no nie? Heniek - Józwa. No mulatny syn w końcu, a Heniek - stolarz. Dawniej cieśla, jakby nie było.
Wreszcie Józwa wymyślił zasadzkę na ducha, który jak mniemał był architektem jego rogów. Przypuszczał, że dzieci nie rodzą się w kapuście, ani nie zwala ich na łeb bocian przybłęda. Choć ręki nie dałby sobie uciąć. Słyszał przecież wielokrotnie z ust mężczyzn, że kobiety są wiatropylne. To raczej nie wchodziło w rachubę, bo w domu Józwy przeciągów nigdy nie było. Postawił na ducha i przygotował misterny plan, aby go przyłapać. Skończyło się na tym, że ściana zwaliła się na Józwę i nastała ciemność. Gdy się ocknął pamiętał tylko, że duch był wielki i czarny. Jak sam diabeł. I to by się zgadzało, wszak jego bękart był mulatny. Przeżegnał się odruchowo.
 
 
 
 
 
Łupież
 
                          

Z kilku rodzin, które porządku i moralności we wiosce strzegły, się zebrali. Delegację wybrali , która do łupieżcy poszła. Na przeszpiegi po prawdzie, a poza prawdą, aby zapobiec skandalowi we wiosce, który by mógł niebawem się wydarzyć. Z powodu chciwości łupieżcy, znaczy się proboszcza, który by na skandal być może nie zważał i diabelski pomiot, za kilka metrów ochrzcił. No tak, bo dla uproszczenia łupieżca wysokość ofiar w metrach pszenicy podawał.
Ale jak mu kiedyś Sylwek Bysiaków dziesięć metrów pszenicy na plebanię zwiózł za ślub, to owszem, pszenicę obejrzał, do każdego worka zajrzał, a potem go od baranów zwyzywał i kazał iść do szkoły się uczyć, co to metafora. Sylwuś łupieżcę przeprosił i na skup pszenicę zawiózł. Pieniądze wziął i jak wracał wszystkie łupieżcy oddał, i jeszcze stówkę od siebie dołożył, szczęśliwy, że się wszystko powiodło. Ale jak tylko do chałupy zajechał, to przerażony zaraz ogłosił, że trzeba cały zapas pszenicy szybko na skup udać, bo na pewno wszystka jest zarażona metaforą.
Trzeba dodać, że i sam łupieżca się kiedyś na metaforze przejechał, kiedy mu gosposia ze łzami w oczach zdradziła, jak na niego we wiosce gadają. Poczerwieniał natychmiast i wysłał ją po szampon na łupież. Mył głowę po dwa razy na dzień, ale po roku stwierdził, że nic nie pomaga i dał spokój. Kto raz złapie łupież, ten się przez całe życie pozbyć nie może - powtarzał wielokrotnie - ale od łupieżu jeszcze nikt nie umarł na szczęście - dodawał zaraz. Zresztą do wszystkiego człowiek przywyknie.
Delegację przyjął w salce na plebanii. O skandalu owszem słyszał, ale ochrzcić musi, bo on ksiądz i jest od tego, żeby chrzcić.
- Ale tyś nasz ksiundz! - zaskrzeczała Gienka Kownacka - w naszej wiosce jeszcze takich cudów nie było!
- Niech jadzie krzcić do Zawad!
- Niech jadzie! - wtórowali pozostali.
Klincz nastał, bo po prawdzie ksiądz chrzcić musi, a poza prawdą o łupież się rozchodziło.
W końcu proboszcz sam nawiązał tymi słowy - patrzcie - łupież... jak raz złapiesz całe życie pozbyć się nie możesz. - Oj bieda kochani, bieda... - nic nie poradzisz. Nic...
Kownacka podłapała od razu - to trudno, już my we wiosce się złożem na tą łupież, znaczy szampon na nią. Proboszczu!
- No dobrze. Zobaczymy, może coś pomoże. Nic więcej nie mogę obiecać kochani - odparł i dał znać, że koniec debaty.
- Nie odważy się, ale trzeba zebrać parę złotych na kościół i ofiarować Matce Bożej. Roznieśta po wiosce! - powiedziała Kownacka do delegacji zaraz, gdy wyszli z plebanii.

W szał wpadła Gienka, kiedy jej księżowska gosposia - Klara doniosła, że Józwa skandal wioskowy przebił i trzydzieści metry pszenicy za chrzest swojego bękarta postawił. Bez konsultacji kazała Klarze iść powiedzieć łupieżcy, że w dzień krztu ludzie staną we drzwiach i do kościoła nie wpuszczą, ale gdy się opamiętała, dodała, że jak brak na kościół, to się i więcej jak trzydzieści metrów pszenicy we wiosce znajdzie. Powiedziała mu w obiad. Najpierw się nastroszył, ale jak usłyszał, że się znajdzie więcej jak trzydzieści mlasnął kontentny i powiedział, że chrztu w parafii nie będzie. W ten sposób kryzys społeczny, jakiego nie było we wiosce od wielu lat został szczęśliwie i bez ofiar zażegnany.
Raz na kwartał łupieżca robi zebrania dotyczące finansów parafii. Obowiązek jest, żeby z każdej chałupy jedna osoba. Wszyscy mogą przyjść, proboszcz nic nie ukrywa, tyle, że miejsca nie ma w salce wystarczająco. Raz jeden ludziska dopisali i większość musiała stać na dworze, a deszcz wtedy fest popadał i wszystkie zmokły, bo nikt nie przewidział parasola, a łupieżca kazał do końca zostać, żeby potem nieścisłości nie było. Od tego czasu ludzie przezorni byli i mało które całą rodziną przychodziły. Zwykle jak ksiądz nakazał - jeden z każdej chałupy.
Najpierw jest czytanie artykułów z gazet. Wszystko o drożyźnie, nagonce na kościół i księży. Czyta wikary Maurycy. Na niektóre nawet nie patrzy, bo zna tekst na pamięć. Przecież deklamuje co kwartał od lat. Łupieżca tymczasem siedzi pochylony nad biurkiem, pod wielkim krzyżem przymocowanym do ściany. Obejmuje dłońmi głowę i wprowadza coraz większy nieład w swej przerzedzonej fryzurze. Po odczytach wygląda jak z krzyża zdjęty.
Dalej proboszcz wylicza już tylko osobiste bolączki i cierpienia. Choroby i wiążące się z nimi bolesne i kosztowne terapie, niekończące się remonty kościoła i plebanii.

Następnie w ciepłych słowach wybacza wszystkim, i przyznaje, że to nie ich wina. Nie wina wioskowych. Wszystkiemu winni są ci rządzący, którzy nie widzą potrzeb zwykłego człowieka i mają setki innych wad. Dlatego trzeba wybierać tych uczciwych, wtedy wszystkim będzie lżej i nie będziemy tyle cierpieli. Tak w skrócie, bo tutaj łupieżcę często ponosi, co kończy się klątwami rzucanymi na Żydów, masonów, zdrajców i innych degeneratów. Ludzie generalnie się z tym zgadzają, chociaż nikt chyba żadnego z wymienionych łachudrów w życiu nie spotkał. Wiadomo :
wszystkie kurwy siedzą w telewizorze. Dobrze, że jest jeden normalny kanał, inaczej trzeba by było wypierdolić telewizory za okno. Takie czasy.
Także w tym miejscu debata finansowa na plebanii dobiega końca. Najczęściej wypluty po swej tyradzie proboszcz podaje w metrach kwotę deficytu na dany kwartał. Czasem, gdy deficyt zapiera ludziom chwilowo dech w piersiach, proboszcz z naładowanymi od początku akumulatorami intonuje modlitwę za " dusze ze skąpstwa w czyśćcu męki cierpiące". Modlitwa się kończy, kiedy wioskowe dojdą wreszcie do siebie i całe napięcie z nich zejdzie. Było już kilka razy, że różaniec odmawiano do późnych godzin nocnych, a potem przez miesiąc w niejednej chałupie ani prądu, ani łączności nie było. Złodziejom na czas nie zapłacisz, to wezną prąd i telefon wyłączą. Za nic człowieka mają. Łupieżca jaki jest każdy widzi, ale prawdę w oczy mówi!
Raz w roku jest generalne strzyżenie. Znaczy się kolęda. W tym okresie zresztą wszystko jest generalne. Generalny jest deficyt, i kwota w metrach jaką podaje łupieżca jest generalna. Generalnie i indywidualnie. Zdarzyło się parę lat temu, że doszło do pomyłki. Proboszcz był przeziębiony, chrypkę miał i kazał wikaremu deficyt generalny, przed dorocznym strzyżeniem parafianom do wiadomości podać. Widać mu się zera namnożyły, bo do wielu omdleń doszło wtedy w kościele. Pomyłkę sprostowano, ale dla ułatwienia sołtys zaproponował, żeby roczny deficyt w kilometrach podawać. Proboszcz odpowiedział, że w kilometrach to sołtys może liczyć kolejki do skupu, a nie pszenicę na przyczepie. Wszyscy się zgodzili i zostały metry.
Wydało się przy okazji, że proboszcz sam dwa zera dla żartów wtedy dopisał, na których szczęśliwie we wiosce wszyscy się znają. I choć po prawdzie od żniw już do końca roku ludziska modlili się, żeby na grudzień cena metra pszenicy była jak najwyższa, to poza prawdą wielkość deficytu generalnego w metrach jaką podawał łupieżca, nigdy nie była uzależniona od jego ceny. Ale o tym wiedział tylko sam łupieżca i Bóg Wszechmogący, do którego nieustannie modlił się o dobrą pogodę i wysokie zbiory, oraz dobrobyt dla całej wioski. Nieustannie w każdym razie, to swoim owieczkom powtarzał .
 
 
 
Pusty staw i wędka

                                    
                                             

Skurwysyna przywieźli z województwa. Czarnym samochodem z ludzkiego potu i krwi. Błyszczał się jak psu jaja i glaca dygnitarza, który przyjechał ludziom urągać i z nich szydzić. Na świetlicy w remizie się odbyło. Wszystkie ludzie co byli we wiosce przyszli, ale chłopaka młodego, żadnego nie wpuścili, bo u paru po kieszeniach kamienie znaleźli jak pięści, i sołtys zabronił wpuszczać. Dobrze zrobił, bo by potem trąbili na cały świat w mendiach, że u nas we wiosce islam i się szariat dokonał na zdrajcy narodu. A tu same Polacy. Katolicy. Na pielgrzymce każdy choć raz był i przed tacą nikt się nie chowa. Grzech by był, tak wioskę naszą kochaną zniesławiać. Lepiej było puścić skurwysyna żywcem, niech naród się z nim użera, a nie nasza biedna wioska. Ale ludzie i tak nie wytrzymali, kiedy w końcu powiedział, że przyjechał dać wszystkim wędki.
- Panie kurwa! Staw pusty od lat, woda mętna! Na chuj wędki? - ktoś krzyknął.
- Weź go sołtys, bo mu pierdolnę zaraz! - zawołał Włodek Ołdak.
- Za łeb go i do stawu! Niech łowi skurwysyn! - krzyknął ktoś inny i nagle szum się podniósł na sali.
- Kuuurwa ludzie! Uspokójta się ludzieeee! - krzyczał sołtys, ale już było za późno. Wkurwione ludzie ciągnęły krawaciarza za nogi, w kierunku bajora za remizą. Niedaleko. Ze sto pięćdziesiąt metry. Miał szczęście, bo zdążyła dojechać policja, ale jak zaczął pyskować, że mają być aresztowania, to się znowu miarka przebrała.
- Panie kurwa, co mam wioskę całą aresztować? Przyjeżdżacie, ludziom trujecie, a potem pretensje pan masz.
- Zenek przypierdol mu pałą, po co z chujem dyskutujesz - zawołała Teresa Kaziuków, ciotka Zenka - policjanta.
- Zenuś, tylko chcielim, żeby nam pokazał jak ryby łowić w naszem bajorze. Toć gadał, że nam wędek nawiózł.
- Wsiadaj kurwa do radiowozu i odjazd, chyba, że wolisz ryb szukać w naszem bajorze, co?
- A skądżeś łobuzie tyle wędek nabrał?
- Skurwysyny rybaków będą z ludzi robić na lądzie.
- Warsiawiakom wędki rozdawaj, toć mata gdzie łowić złodzieju jeden!
- Gdzie tam kochana, przecie cała Warsiawa sra do Wisły, to tyż im ryby dawno wyzdychały.
- Zabierz palanta Zenuś, niech ludziom krwi nie psuje! - sołtys, a ty co? Od siedzenia na stołku, żeś zbaraniał i politykujesz? A pole przy lesie żeś zapierdolił chwastem. Już nie uprawiasz?
- twój pyrz sołtys w nocy przez miedze przechodzi i mnie pole wysysa! Weź ty się Zdzisiek za robotę, a nie z kurwami szopki na wiosce odstawiasz.
 
 
 
Mendia 
 
                                 

Dyrygent dowodził dziewiątą symfonią i właśnie był moment, kiedy dawał z siebie wszystko.
- Zobacz Marian, jak się wściekł. To jest kurwa, krawaciarzów kultura.
- Mirek Banasiak, jak go w kaftan brali na zakład, tyż takie kudły potargane miał, pamiętasz Józef?
- Wygląda jakby z transformatora wylazł.
- I zobacz Marian - takie marynarke ma jak chłopaki z Hadesu w Zawadach. Widać u tego samego krawca szyte.
- Się skurwysyn wystroił do orkiestry jak na pogrzeb.
- Przełącz Jadźka, bo patrzeć nie możem i tego rzępolenia słuchać.
Kiedy gruba Jadźka borykała się z pilotem, Józef rozlewał do kieliszków.
- Patrzajta! Trzech rudych w studio i jeden normalny.
- I rudy ich będzie przepytywał!
- Przełącz Jadźka, dosyć lisów po kurnikach, w naszej wiosce lata!
- Do żydowskiej telewizji Józef, tylko rudych biorą.
- E, gdzie tam, normalnych też widać.
- Jak się kurwy przefarbują Jadźka!
- No widzisz Marian, jakby się każdy rudy przefarbował, to byś się na ludziach nie poznał.
- Normalnie bym takiego udusił.
- Nic panie, kurwa dzisiaj w mendiach nie ma.
- Same reklamonadawcy, albo wariaty jakieś.
- Naród ogłupiają, że taki dobrobyt, krawaciarze pierdolone.
- Włącz pogodę Jadźka.
- Skurwysyn się nie wstydzi z takim nazwiskiem ludziom pytania zadawać.
- Który Józef?
- No tyn rudy z kurnika.
- Śwynia, panie. Nic więcej. Oni się wszystkie powinni ponazywać lis, wilk, niedźwiedź, to by ludzie wiedzieli któren co wart.
- Ja bym z takim nie dyskutował. Tylko w mordę mu dać.
- A za Żydami panie w ogień by poszedł.
- Za pieniędze rudy się sprzedał.
- Podobnież we Warsiawie, za polskie pieniędze będą synagogi budować.
- Co ty pierdolisz Marian? Nie dadzą ludzie!
- A zobaczysz, że postawią!
- To chyba, że drutem kolczastym ogrodzą i strażników dadzą.
- Postawią... Zobaczyta.
- W bankach niech se synagogi postawią, każden bank ich.
- Jadźka kurwa, wszystko już ich.
- Chryste! Zmiłuj się nad nami! I Panienko Przenajświętsza!
Pogoda! Patrzajta!
- Taa... Pierdoli, że ma być pogoda, a będzie deszcz.
- Wczoraj gadała, że ma być deszcz i był.
- Jadźka tydzień już kropi, to co myślisz, że ona nie wie, że i u nas? Od tego jest chyba.
- To po co kłamie pierdolona?
- Dobra wyłączta ją, bo już łeb pęka od tych mendiów. Pogoda jak będzie to będzie.
- Masz rację Józef.
 
 
 
Samogon w stawie czyli bliskie spotkanie z krawaciarzami

                                                  

- Patrz skurwysynu! We warsiawskich gazetach o was napisali! - Teresa Ołdakowska wydzierała się na Włodka - we żniwa leżyta najebane przy bajorze! Niech cie jasny skurwysyn Włodek! Warsiawiaki powiedzą tera, że na wsiach nie żniwują, tylko leżą jak byki naprute!
Włodek siedział przy stole i siorpał kartoflankę, a spode łba spoglądał na rzuconą gazetę ze zdjęciem na wierzchu. Na zdjęciu był on, Marian Kownacki i Stary Wiśnia. Leżeli w trawie przy samym bajorze. A pod spodem był napis:... Chłopi piją samogon prosto ze stawu. Szczęście w nieszczęściu, zamazali nazwę naszej wioski. Ale jeszcze niżej było drugie zdjęcie, jak piją ten samogon. Znaczy się Stary Wiśnia klęczy w gumofilcach, przy samej wodzie i próbuje głowę w niej zanurzyć. Włodek z Marianem stoją obok i patrzą.
Kownacka jak zobaczyła gazetę, to natychmiast wypierdoliła Mariana z chałupy i tak się darła, że w sąsiedniej wiosce - trzy kilometry podobnież niosło. Ale przez noc przemyślała i mu kazała nazad wracać, tylko ludzi ważnych zwołała do chałupy, żeby Marian roztłumaczył jak to było. A w tym czasie w pysk parę razy za głupotę od Gienki dostał, co wszystkie ludzie w chałupie widzieli. No i Mariana trochę pożałowali. W końcu on tej wody z bajora nie pił. To Wiśnia Stary, co za gorzałą się
mało nie zesra, a najgłupszy we wiosce. Własną matkę by z chałupy za pół litra wyprowadził. Ludzie wiedzieli.
A Marian opowiadał: z rana do wioski pod sklep zajechał elegancki samochód i dwóch krawaciarzy bez krawatów z niego wysiadło. Znaczy się po blachach znać było. Grzecznie sklepową zagadywali, że do miejscowych jakąś sprawę mają, a że w sklepie w tym czasie, akurat z Włodkiem czekalim na dostawę z browaru, tom się spytał o co chodzi. No i wyszlim przed sklep, a wtedy jeden z tych krawaciarzy zaczął pierdolić o czystym powietrzu na wsi. O czystej wodzie i ogólnie, że wszystko kurwa czyste. To mu powiedziałem, żeby się na wieś przeprowadził krawaciarz pierdolony. I widły, żeby do ręki wziął. A tamten dalej swoje, wychwala i wychwala. W końcu się zapytał, czy się z Włodkiem wódki nie napijemy. Na to Włodek: a co to za okazja? A tamten: a czy bez okazji nie można? I tak się przekomarzalim, ale w końcu wyszło, że można. Wtedy krawaciarz otworzył
bagażnik, a w nim kurwa panie, ze trzy skrzynki półlitrówek. Włodek powiedział, że muszą na wesele panowie jechać, kiedy tyle półlitrówek w bagażniku jadzie. A tamten, że nie wszystko musi być na wesele. No oczywista, się z nim zgodzilim, bo kto by się nie zgodził matka? A matka go w pysk. I znowu seria skurwysynów.
Dalej było tak: sklepowa dała szklankę, a krawaciarz pół litra. Zaraz po pierwszym wyciągnął drugie. Z tym, że sam się wymówił, że kieruje, a ten drugi - jego kolega pił z nami, ale omylał kolejki i po pół szklanki tylko lać kazał. A chuj mu w dupę, krawaciarzowi, więcej dla nas - myślelim z Włodkiem. Jak kończylim drugie półlitra, Stary Wiśnia się napatoczył. To już wiedzielim, że nie odpuści. Wtenczas krawaciarz powiedział, że już nie postawi więcej, ale możem zrobić zakład: jeśli się który wody prosto ze stawu napije, to on stawia pięć półlitrówek. No kurwa każden ma zdrowy żołądek, ale brudy z całej wioski pić za parę półlitrówek?
Wiśnia się od razu zgodził. My z Włodkiem nie chcielim, ale tyż poszlim nad bajoro i patrzylim, jak klęka przy wodzie i łeb nurza. Nawet nie widzielim matka, że tyn skurwysyn zdjęcia robi. A Kownacka, chlast Mariana w pysk. Za niewidzenie po gorzale!
Ale trzeba przyznać - Marian spowiadał się niezrażony dalej - zaraz poleciał i przyniósł te pięć półlitrówek. Wiśnia zaczął gadać, że wszystkie jego, bo on pił wodę z bajora. Mało mu Włodek nie przypierdolił, ale krawaciarz kazał rozpijać, on doniesie jak zbraknie. To rozpijalim, a krawaciarze tyż siedzieli z nami i gadali, że wypoczywają, bo nie pili. Pies ich pierdolił. Wreszcie tyn mądrzejszy zaczął nas przepytywać, czy żony w chałupach i o gospodarki. Toć żony każdy ma prócz Wiśni starego - wdowca, ale chuj mu do gospodarek? No to czy żony, nie będą zgniewane, że pijem od rana we żniwa. Uśmielim się tylko, ale on powiedział, żebym w razie czego gadali kobitom, że pilim samogon ze stawu. To się uśmielim jeszcze bardziej z tego żartu. Wtedy ten drugi wyjął jakieś małe pudełko i gadał do niego, a potem każdemu podtykał przy gadaniu. Spytałem się na chuj mu to, a on czy dobry samogon jest w naszym stawie? To ryczelim ze śmiechu i wołalim, że najlepszy. Potem on: gdzie jest najlepszy samogon? A my: w naszej wiosce we stawie! I się śmielim do rozpuku, bo przecież każdy wie, że w naszem bajorze, to fekaliów z naszych wychodków można się nawpierdalać, a nie samogonu napić. Pamiętam jeszcze jak Słonko fest przygrzało i mnie rozebrało całkiem. Nawet nie wiem, kiedy krawaciarze, skurwysyny pojechali, ale jeszcze jakiś czas, kiedy leżelim z Włodkiem i Wiśnią w trawie, chodzili nad bajorem i robili jemu zdjęcia. Widać i nam skurwysyny też musieli zrobić, jak w gazetach są. A zanim jeszcze mnie zmogło, to pamiętam jak jeden do drugiego gadali, że Wiśnie gdzieś zabiorą i będą robić hity. Żyd finansuje matka, a krawaciarze dokazują. Taka prawda - zakończył. Zamknij mordę głupi skurwysynu - oschle skwitowała wniosek syna Kownacka.
Wszystko się wyjaśniło i teraz w chałupie u Kownackich odbywała się poważna debata polityczna. No przecież, zebrały się najważniejsze osoby we wiosce, a co za tym idzie najtęższe umysły. Okazało się, że Marian ma rację z tymi Żydami. To ich wina.
Ale nie tylko. A mało to folksdojczów we wojnę było? - retorycznie pytała Kownacka, mając na myśli sąsiada Stasiaka - nieboszczyka. A liberałowie? A masoni? A jehowi? A pederaści? Niech ich wszystkich skurwysyn ściśnie. Panie co się porobiło na świecie... Doszło do tego, że Hitler winien, bo za mało Żydów spalił, a i tak połowa spierdoliła do Hameryki i tam teraz gnębią naszych. Wreszcie wszyscy pogodzili się z tym, że nic nie poradzisz na łajdastwo i pozostaje czekać, aż Bóg sprawiedliwy skurwysynów ukarze na sądzie ostatecznym. A Marian i Włodek dostali wioskowy zakaz bliskich spotkań z krawaciarzami, bo ich wyruchali w dupę jak dzieci, i pieniędze za to wzięli. Kownacka na koniec zaproponowała różaniec, na co wszyscy rzecz jasna przystali i było po aferze samogonowej - jak to ludzie zaczęli potem wołać.
 
 
 
Kobieta też stworzenie Boże! 
                                      
                                 

Łupieżca grzmiał na kazaniu, bo widać mu się żal naszych kobiet zrobiło, kiedy je na mszy zobaczył. Niejedna była fioletowa na twarzy, jakby przez wioskę się zbiorowa kontuzja przetoczyła. A zaczęło się w poprzednią niedzielę, jak parafię nawiedziła siostra Hipolita, która od wioski do wioski wędrowała z bożym błogosławieństwem i przemawiała w kościołach. Proboszcz widać niechętny był, bo się kazał Klarze i Maurycemu siostrą Hipolitą zajmować, a sam się obowiązkami wymówił. Takoż, kiedy i mszę zakończył siostrę Hipolitę zapowiedział, a sam kościół opuścił. Obowiązku nie było, żeby się zostać, to się część ludzi rozeszła. Ci, którzy zostali zamienili się w słuch. Tylko, że mimo ciszy i skupienia z tyłu nic nie było słychać.
- Może, niech która kobita powtarza na głos za siostrą, bo my nic z tyłu nie słyszym! - zawołał Ołdakowski.
- Gienka niech tłumaczy, wszyscy usłyszym! - zawołał ktoś inny i rechot się rozszedł po kościele, bo wszyscy wiedzieli, że jak Gienka na jednym końcu wioski chałapę otworzy, to ją na drugim słychać. W gadce to ona była zawsze pierwsza we wiosce.
- Siostra mówi, że siostry są temu winne - powtarzała głośno Kownacka, bez specjalnego proszenia.
- Ale zacznijta od początku! - krzyknął ktoś z tyłu.
- No tak, bo nie wiadomo za co winne, nic słychać nie było - poparła jakaś kobieta. Kownacka coś tam podyskutowała z Hipolitą i zaczęły od początku.
- Ona mówi, że źródło grzechu jest między udami. Bóg wystawia człowieka na próbę. Szczególnie kobiety, bo one muszą się opierać najbardziej. Nie tylko przed sobą samą, ale przed wszystkimi mężczyznami. Bo to mężczyzna żądny grzechu, którym skaziła go Ewa częstując zatrutym jabłkiem, napastuje kobietę. Nieszczęściem kobiety jest jej naiwność, przez co z łatwością ulega podszeptom złego...
Kiedy Hipolita snuła swe rozważania na temat ludzkiego grzechu, wielu żonatych chłopów z wioski ujrzało siebie na miejscu Heńka Stasiaka i wielka złość w nich wstąpiła. Zamęt w głowach powstał i zamiast słuchać wykładu, wzięli się za rachunek sumienia, w którym tkwiły ukryte przesłanki i poszlaki dowodzące grzechu ich kobit, a oni teraz zaczęli je wynajdywać.
Tego wieczoru w niejednej chałupie furczało i bryzgało po ścianach. Grzechy rzeczywiste i urojone na światło powychodziły i męskie pranie niejedną babę spotkało. I tak przez tydzień Boży, aż do kazania, na którym łupieżca emocje potępił i wyjaśnił, że kobietami rzucać o ścianę mężczyznom nie przystoi, oraz, że kobieta w domu to szczęście. - Bo i człowiek najedzony i wyprane wszystko, i posprzątane. A jak kobitę poturbujesz, czy połamiesz nie daj Bóg, to bieda wtedy, oj bieda! W garkach pusto... brud w chałupie i nędza! Wszystkie chłopy w kościele pospuszczali głowy, bo łupieżca jak zawsze prawdę prosto w mordę walił i racja święta jego była, a potłuczone kobity płakały szczęśliwe, że się lżej w chałupach zrobi.
 
Odpust 
                                             
                                            

Paaani! Jeden dziad koło drugiego. W rzędach siedzą i żebrają. Nie policzy. Ludzi tłum, ale połowa to żebra. Umordowane i brudne żebrają. Niektóre bez nóg. Z małemi dziećmi. Aż strach patrzyć. Dworzec skurwysyny taki wystawili, żeby tera ludzie mieli gdzie żebrać. A na zywnątrz... Paaani... Barachło samo. Jak w Zawadach na odpuście. I z tym barachłem, pani latają i ludziom żyć nie dają. Po jednym dniu pani, człowiek umordowany, jakby największy odpust przeżył. A tam pani, świuntek, piuntek i niedziela odpust. Nie daj Bóg. Normalny by nie wytrzymał. Lecą wszystkie w kłusa, mało goleniów nie połamią. W głowie się kręci, jaż się musiałam zatrzymywać co parę kroków, żeby powietrza złapać. Tak mnie dusiło. We wieżowcu takim się gnieździ pani. Na szczyście na drugim piętrze, bo bym nie dała rada wyżej po schodach iść. Ale co użyłam...pani. Nie daj Bóg. Powiedziałam, że więcy nie pojadę. Dziewucha głupia. Robota na wsi jest, to ona we Warsiawie, głupiego szuka. Ale nie przetłumaczysz...
Całe noc nie spałam pani. Tylko światło zgasło, to zaraz żebraki wyszli w koszach grzebać. Całe noc. Taka bieda w narodzie. Całe noc po koszach żebrali. Puszkami tarabanili. Oka nie zmrużyłam, a jeszcze się na siebie derli pani. Nie daj Bóg, mówię. Nie daj Bóg. Rano nieprzytomna byłam, a ona mnie znowu na ten odpust wywiezła. Sama poszła, bo ja już bym nie dała rady. Dzień dnia pani, odpust i barachło. Kto to kupuje, wszystko pani? Toć raz na rok odpust starczy. Ale mnie córka zostawiła w samochodzie na ten upał, i wzienam, i zemdlałam, aż mnie pogotowie cuciło i Renata nazad była. Takiem pani użyła w ty Warsiawie. Niech je jasny skurwysyn ściśnie.
Słoików jej nawiezłam, to zaczęła się drzyć, że ona nie potrzebuje. A w lodówce pusto pani. Powietrzem tamoj żyją. Nic nie jedzą. A tylko się położyłam, to zara słyszałam jak słoiki odkręca. Warsiawiaki wyucone z porcelanów jadać, to się dzieciak wstydził ze słoików smalec jeść. A co on ma na talerzu pani, to nie patrzy. Wszystko wpierdoli. Co chłop wywali, to Warsiawiak z porcelany zeżre. I kto tu pani kołtuna ma? Toć Marian to im kiedyś fusy woził pani. Już nie wiedzieli co z niemi zrobić, aż z tyj restauracji spod Warsiawy zadzwonili, żeby im te fusy zawiózł. Wszystko wezną pani. A tam kucharzy mają najlepszych pani. Z psa kotlety zrobią. A warsiawiak będzie wpierdalał, aż jemu się będą uszy trzęsły. Taka prawda. A na wsi smalec zrobiem z cebulą, że się miastowe najeść nie mogą. I ze świniaka dla siebie chowanego, a nie na sprzedaż pani. Co innego zupełnie. Toć każdy wie, czym się teraz śwynie na sprzedanie pasie. Mięsa pani, psy żryć nie chcą. A we Warsiawie pani, nasypią trucizny i mięso smak ma, ale trucizna pani. Rak od tego w parę lat. Dlatego takie kolejki po szpitalach pani.

Koniec końców, to córka Sułkowskich się wyuczyła w tej Warsiawie. Robotę znalazła po studiach u złodziei - krawaciarzy. Stary Sułkowski gadał, że do mafii i na zatracenie się zapisała, a Sułkowska wyła po nocach. Robota Renatki polegała na szkoleniach wyjazdowych. Oj, gdzie ona nie była na szkoleniu, i w jakim hotelu nie nocowała. A po nocach imprezy i dla przełożonych laska. W najlepszym razie. A na tych szkoleniach, to tylko o tym jak drugiego człowieka zrobić w trąbę. W gadce. Na chuj to komu? W naszej wiosce prawie każdy to potrafi. Ale ona jeździła, latała i się doczekała. Mafia krawaciarzy bachora zrobiła, w dupę kopnęła i na garnuszek do matuli. Stara Sułkowska się nie ugięła i córkę natychmiast do Anglii z bebzunem wysłała, bo tam tantiemy dają na bękartów. Teraz, niektóre z tych już odchowanych wystawiają ichnie dziady w nowoczesnym kalifacie.
 
 
Dzikie Fusy
 
 
Jak Marian wrócił z Zawad, do których fusa wywiózł na udanie.
- I co z tem fusem, Marian?
- Nie wiem matka, wziął mnie spierdolił do lasu pod Zawadami.
- Jak?
- Szczyć mnie się chciało, i żem pomyślał, że w Zawadach nie będzie gdzie, tom sie zatrzymał pod lasem. A jak od drzewa wróciłem to już go na dwukółce nie było skurwysyna.
- I co żeś nie poleciał za nim?
- Toć nie będę matka po lesie za fusem chodził.
- Matko Boska! Mało to psów bezpańskich po lasach lata, to jeszcze będziem mieli dzikie fusy.
- Znajdą go ludzie i ubiją.
- Albo kogo zaatakuje Marian.
- Pies go jebał matka. Co po fusie?
- Ty Marian nie pamiętasz jak po wojnie ludziom sztuki liczyli. Wszystkie fusy do lasów pognalim. Kto bliżej wypuścił, to podchodziły i szczuć psami trzeba było. Myśliwych się nazjeżdżało z całego świata. Zdjęcia sobie Marian robili, z tymi ubitymi fusami i gadali, że to taki gatunek odyńca jest. Bez kłów, bo żaden nie miał, ale niektóre zadrutowane były, to po tym poznać nie mogli? Toć nikt odyńca jeszcze nie drutował? Po co? Chyba, żeby w ściółce ryć nie musiał, tylko na ludzi w lesie polował. Toć żryć musi. Do ty restauracji byś go wywiózł, to by parę złotych było chociaż.
- Za daleko matka. Jak się po dwa woziło dawniej, to co innego, zresztą wtenczas dwa razy tyle płacili. Wybredne się robią. Z jednym fusem tera nie ma co zrobić. Może to i lepiej, że do lasu wziął spierdolił, skurwysyn.
- On drutowany był. Zobaczysz Marian, że na ludzi pójdzie jak mu się żryć zachce. Toć w ściółce nie poryje, jak tamte, podrutowane. Za nogi ludzi chwytały. Ile narodu po wioskach poranionego było przez dzikie fusy... Na jagody Marian z kobitami, po dwóch chłopów z widłami chodziło do pilnowania. Kijem by nie dał rady odegnać. Niczego się nie bały. Wideł nawet. Potem to ludzie żałowali, że ich żywcem do lasów powypuszczali. Dopiero te mysliwe ich wybili.
- Jeden jest, psy go prędzej dopadną, jak na ludzi pójdzie.
- A skąd ty wiesz Marian, że ludzie znowu nie zaczęli wypuszczać, jak się nie kalkuluje sprzedać?
- Toć bym już słyszeli matka.
- To może, jak tego twojego zobaczą, coś go skurwysynu wypuścił, bo ci się do Zawad wieźć nie chciało, to tyż zaczną puszczać!
- Da mnie spokój matka, toć mówiłem, że sam spierdolił.
- Sam żeś go wypuścił.
- Musi, przeskoczył przez zakładkę.
- Fusy nie kangury Marian, bez płoty nie skaczą.
- A tyn wyskoczył matka i dajta mnie spokój.
 
 
Las Vegas
 
                                                       

W Zawadach to już dawno Hameryka. Las Vegas na każdej ulicy, a na niektórych po dwa. Wszystkie bezrobotne siedzą w kasynach od rana. Bo skurwysynów prywaciarzy dorabiać nie będą! Normalnej roboty nie ma, żeby gdzie iść. Wszystko złodzieje pokradli, zakłady pozamykali, a ludzi wygnali. Nie znajdzie roboty. Nic nie ma. Tylko u prywaciarzy. A prywaciarz, to prawie jak Żyd. Ojca, ni matki się nie wstydzi i się wziął skurwysyn dorobił. Na ludzkiej krzywdzie. Bo jak inaczej? Albo ukradł. Żadnego nie wsadzą. Prokuratorom i sędziom zapłacą. A zwykły człowiek, za drut miedziany od telefonów, na dwa lata. Za drut dwa lata, a za miliony wolno puszczają. Taka polityka. Dlatego bezrobotny będzie w Las Vegas siedział i czekał. Bo jak ma pusto w kieszeni, to czekać musi. Na kolegów, bo zawsze jest tak, że któryś do prywaciarza skurwysyna pójdzie w końcu, na Las Vegas zarobić. Dlatego, że nawet szlachta z kasyn cały czas jednak stawiać nie będzie. A jak złapie parę złotych, to najpierw w Vegas rozmieni na piątki, bo pod ścianami w każdym kasynie stoją błyskające światełkami maszyny. I w nich są kubły pieniędzy. Tylko najpierw trzeba tam wrzucić piątaka, żeby maszyna ruszyła. Inaczej do kubłów pieniędzy się nie dostaniesz. Prócz Łysego. Inkasenta. Ale on ma kluczyk do tych maszyn i grać nie potrzebuje. Reszta musi wrzucać piątaki, by maszyna pracowała, bo wtenczas jest szansa, że się z niej kubły piątaków wysypią. I tych piątaków, to czasem też trzeba wiadro wrzucić, a ona się zatnie i mieli tylko. Dopiero jak łysy przyjdzie z wiadrami to one się sypią... Ojejciu! Każdemu, aż dupę ściska, który się z Providentem jeszcze nie zdążył pogniewać, że parę złotych nie wziął, żeby na piątaki rozmienić. A potem te kubły ciężkie do bufetu targać, żeby się szelestu po kieszeniach choć na trochę zadobyć. Najczęściej do czasu, kiedy się przyjaciele z kasyna nie zwiedzą.
Czasem tylko dupa boli na drugi dzień, jeśli się piątaki pokończą, człowiek się marudny zrobi, to łysy grzecznie wyprowadzi z kasyna, ale za drzwiami kopów nawpierdala. Nerwowy jest, bo się co dzień naużerać musi. Ale rano, każdy znowu do roboty - w kasynie. Jak masz pieniędze, to Łysy się gniewać nie będzie, nawet jak ci poprzedniej nocy kopów nawsadzał. I tak życie w Las Vegas upływa. Żyć nie umierać. I czego chcieć więcej? Chyba tylko, żeby Bóg pokarał prywaciarzy pierdolonych. I Żydów oczywiście. I masonów też. I pedałów. I rudego Pinokia! I tych bękartów, co gadają, że naród Żydów nie kocha!
Dajta im skurwysyny po sto milionów na ryj. Zróbta im zieloną wyspę. Ale najlepiej dajta im wszystkim renty. Nadrukujta i dajta. I tak wszystko Łysy weźnie. A Łysy to nie Żyd. Nie pedał, a już na pewno nie pierdolony prywaciarz, bo Łysy na urzędy nasra i się nie trzęsie przed nimi jak prywaciarze. Słowa złego nikt na łysego nie powie, choć Łysy lachę na wszystko kładzie. Żydów pierdoli. Rząd pierdoli. Wszystko pierdoli i najnowszym mercedesem jeździ. Tylko chałupy jak prywaciarze nie ma, bo by mu złodzieje z rządu zaraz zabrali. Dlatego, że Łysy kwitów na nic nie ma. Na chuj mu kwity? Co Łysy powie to święte. Jakby zamiast Pinokia, Łysy rządził, to byśmy dawno żyli na zielonej wyspie. A na niej by były same kasyna z maszynami. I każdy pewnie by chciał być jak Łysy, ale w całych Zawadach tylko paru może, ma takie jaja jak Łysy. I dlatego
szlachta, co jaja na piątaki rozmienia, w kasynach bawi, a Łysy kubły z piątakami targa, mercedesy skupuje i fingle. I łobzy złote.
 
 
 
Prosekcja
 
                                      

Toto się nazywało prosekcja czy jakoś tak. Na początku nikt nie chciał słyszeć o żadnych prosekcjach, no oczywiste, że to się źle kojarzy, ale telefon każdy miał działający, to na chuj prosekcje jakieś robić. I się okazało, że słuszne obiekcje ludzie mieli, ale o tym zaraz. Sołtys na polu powiedział, że on zrobił, bo to dobra rzecz i druga komunikacja darmo prosekcje robi.
Znaczy się Tele 2 to było, ale wtedy jeszcze nikt we wiosce nie wiedział, prócz sołtysa, któremu we łbie gnoje namotali i pierwszy prosekcje podpisał. A potem innych nakłaniał. Nikomu do głowy nie przyszło, że sołtys urzędnik, a taki głupi jest i też prosekcje popodpisywali. Po miesięcu, kiedy już wszyscy zapomnieli, to im listonosz o prosekcji przypomniał.
- Zobacz sołtys kurwa twoja mać! Jeden telefon mam w chałupie, a dwa rachunki mnie złodzieje przysłali. To jest ta twoja prosekcja Zdzisiek!
- Odpierdol się Józef! Po coś podpisywał bez czytania?
- A tyś czytał?
- A wiele do zapłaty na tym drugim?
- Nie napisali skurwysyny.
- To pokaż mnie.
- Zera same popisali, toś za darmo dzwonił. Czego chcesz?
- To na chuj wysyłają Zdzisiek? Przyślą za jakiś czas monit, albo skurwysyna komornika. Przekonasz się sołtys, jakeś całą wioskę urządził. Ludzie ci wyprawią bal!
- Odpierdolta się wszyscy! Józef! Będziesz miał do płacenia, to wtedy przyjdź.
- Co za diabeł panie... jeden telefon, a dwa rachunki...
- Ty już się Józef nie kłopocz. Widać papieru mają za dużo i wysyłają, żeby ludzie mieli co na rozpałkę.
- Tyś Zdzisiek na urzędzie, toś może zapomniał, że darmo to i papieru na rozpałkę szarym ludziom nie dadzą.
- Pierdolisz i pierdolisz Józef. Nie masz nic do roboty, tylko telefon?
- Bo widzisz Zdzisiek, czytalim z Haliną tą umowę, coś wszystkim podpisywać kazał i ni chuj zrozumieć nie moglim, o co w tej prosekcji chodzi. To już nie dla nas jest sołtys... Zobaczysz, że nam te prosekcje jeszcze bokiem wyjdą.
- Bo to śkolone pisały, a nie takie jak ty z Haliną, Józef.
- Taa...
Potem była druga prosekcja. Też się gnojów najechało na wioskę i gadali, że telefony upadły i teraz są różne telekomunikacje. Nie jedna, tak jak było zawsze, w czasach kiedy był porządek i spokój, tylko więcej jest komunikacji. A kto się nie zapisze do żadnej, to mu wyłączą telefon. I jeden taki latał po wiosce krawaciarz i darł mordę na nich, żeby szybciej latali, bo na drugie wioskę jadą, dlatego, że tam ludziom zaczęli telefony odłączać. Wreszcie naród we wiosce ogłupiał. No i tam, gdzie telefon najbardziej potrzebny był, to się pozapisywali. Nie wszyscy, z pół wioski, ale potem nikt się przyznać nie chciał do głupoty. Znaczy się, że znowu prosekcje popełnił. Strach padł na nich, kiedy zaczęli dzwonić z komunikacji, tej co właśnie upadła, że się wypisali z normalnych telefonów, co ludzie dookoła mieli i teraz im kto inny rachunki będzie wysyłać. W ogóle dyskutować nie chcieli, tylko informowali grzecznie. Faktycznie rachunki z całego świata zaczęły przychodzić. Z Wrocławia nawet. Czyli, że teraz jak jakaś sprawa wyniknie z telefonem, to będzie trzeba jechać na drugi koniec Polski. Kownacka zemdlała, jak jej to Marian powiedział, a ona podpisała, bo jej się spodobali te chłopaki co do niej z prosekcją przyszli. A oni zamiast dzień dobry, to mówili szczęść boże na wioskach, a jak odjeżdżali na koniec, to jeden łeb wysadził przez okno i się wydzierał: apage satana. Koło chałupy Kownackich najgłośniej. Im Gienka też w oko wpadła, bo jej dali najwyższy abonament. Droższego nie było. Nikt więcej takiego we wiosce nie otrzymał, na szczęście, bo by ludzie zawałów podostawali.
Myśleli wszyscy, że już spokój będzie z prosekcjami, ale pół roku nie minęło i zaczęli prosekcje bez podpisywania robić. Ludzie całkiem zgłupieli co się z telefonami wyprawia. Najpierw dzwonili i przepytywali samych starych ludzi z dowodu. Bo na nich telefony były pozapisywane. Czasem po dwa razy na dzień mordowali starych, żeby im dyktowali pesle i serie z dowodów, imię matki i syna. Wszystko jak na spowiedzi. A potem prosekcja na prosekcji. Ludzie przestali telefony odbierać. Każdy się bał, bo drzyć zaczęli za prosekcje niemiłosiernie. Najpierw słali rachunek za telefon,
co miesiąc od innego prosektora, a za parę dni rachunek za prosekcję - nie raz dziesięć razy większy jak ten, od telefonu. Cała wioska się wpierdoliła w bagno z telefonami, ale ludzie sobie przypomnieli, że od sołtysa się zaczęło wszystko z prosekcjami i mało go nie powiesili na drzewie koło remizy. W każdym razie rachunków za prosekcje mu do chałupy nanieśli na taką kwotę, że mógłby ze dwie morgi gruntu dobrego kupić. No i telefon stał się we wiosce takim luksusem, że trzy czwarte wioski całkiem polikwidowali, bo nie dali rady nastarczyć za prosekcje płacić.
 
Przy okazji Józef Bania zaszedł do biura prosektorów, którzy mu regularnie rachunki wysyłali, aby sprawę prosekcji definitywnie załatwić i się od tej zmory wreszcie uwolnić.
Dwóch specjalistów od prosekcji siedziało przy swoich biurkach. Józef podszedł do ważniejszego, bo większy był i z chęcią od razu by mu przypierdolił, ale się powstrzymywał, dlatego, że już dwie sprawy o pobicie miał i ledwo się wywinął przed kryminałem. Bo takie czasy są, że skurwysyny szarych ludzi zamykają, za to, że łobuzowi przypierdolisz, a złodzieje w żywe oczy kradną. Najwięcej te na stołkach. Tak kradną, że już nawet nie ma co kraść i gnojów takich zamiast do uczciwej roboty, to wysyłają na wioski do podpisywania prosekcji.
- Skurwysyny! Za co prosekcje przysyłata? Jak telefon trzy miesiące nieczynny wisi? Co mam wam przynieść, pokazać? Za co wam złodzieje płacić?
- Pan się upokoi, o co chodzi?
- Jakie kurwa o co chodzi? O te wasze prosekcje. Zlikwidujta mnie to w końcu i się odpierdolta, bo ja żadnych prosekcjów nie chciałem.
- Ale Pan podpisał umowę?
- To daj skurwysynu drugie umowe, to ci się zaraz wypiszę! Albo zabierajta prosekcje razem z telefonem. Mówię przecież, że mam telefon wyłączony.
- To rozumiem, że chce pan zrezygnować z usługi preselekcji?
- Jak ja ci zaraz przypierdole baranie, to wszystko zrozumiesz.
...i nie dał rady pozbyć się prosekcji, bo się tak wkurwił, że musiał z prosektorium wyjść na ulicę, i ręką na łobuzów machnął.
 
... winowajczyni w mendiach:
- Marian, tyś największe abonenty we wiosce płacił, to patrz! Bo to je ta Żydówa, co prosektorów wpuściła, a oni zaraz tych gnojów na nas nasłali, żeby pierwsze prosekcje robić. Od tego się zaczęło.
- Rozczochraniec baba, widać, że żydowski kocmołuch.
- Gadała, że się za tą starą telekomunikację biorą, bo to monopolista i drze z ludzi. Podobnież wyżej się pcha do rządzenia.
- Niech na nasze wioske przyjadzie! To jej naród zrobi prosekcje.
 
 
 
Kręgi zbożowe i podatek za UFO
 
                                             

UFO w naszej wiosce jest już szósty rok. Odkąd się zaczęło - jak w zegarku - co roku w maju. . . Zawsze w piątek się pojawiają, bo sobota i niedziela są wolne od roboty dla miastowych. Znaczy się kręgi w zbożu na sołtysowym polu, koło brzozowego lasu.I wtedy
w naszej wiosce jest festyn. Przyjeżdżają różne takie z cukrową watą i koralikami straganiarze, i płacą placowe. Samochodów też się gromada zjeżdża i każdy płaci, bo we wiosce bieda i nie ma darmowych parkingów jak w miastach. No oczywiście każdy fotograf, co robi zdjęcia do tych fantastycznych gazet, które i owszem w naszej wiosce też czytają, płaci za każde zdjęcie UFO.
Sołtys inkasuje, a potem się z tych pieniędzy rozlicza. Przed łupieżcą i całą wioską. Bo UFO jest nasze wspólne, choć na sołtysowym polu. Znaczy się społeczne jest. Ale zaraz w poniedziałek z samego rana sołtys orze całe pole, żeby spokój był. Za pierwszym razem nas nauczyli. Bo myśleli wszyscy, że jak festyn będzie dłużej trwał, to oni więcej zarobią, a tu męty się zaczęły zjeżdżać z pół świata. Coraz większe problemy z płaceniem były, a niektórzy, w ogóle nie gadali po naszemu. Z tymi było najgorzej. Po wszystkich polach zaczęli latać i mierzyć jak geodety. Sułkowskim całą koniczynę stratowali, a Kownackim jęczmień. We wiosce wszyscy mieli dosyć festynu i uradzili, że sołtys musi kręgi zbożowe zaorać, ale jak zajechał ciągnikiem na pole, to się cholery zaczęły zlatywać i się pokładli w zbożu. Zbaraniał sołtys, ale co miał zrobić, do chałupy zjechał. W końcu wszystkie chłopy z wioski, poszli z widłami bakusów z sołtysowego pola przegnać. Krzyków było jak na Mariana weselu, kiedy się dach w remizie zawalił. Doszło do rękoczynów i Sylwek Bysiaków dźgnął widłami jakiegoś doktora... Tak gadali wszyscy, ale co doktor robi na polu, przy zbożowych kręgach, trudno powiedzieć. Tego nie rozumielim. Dopiero jak policji się najechało i Zenek nam powiedział, że profesory z instytutów zdziśkowe pole badają, to ludzie przejrzeli na oczy i stwierdzili, że trzeba z tym porządek szybko zrobić. Cała wioska się zeszła i kazalim wszystkim obcym wypierdalać. Za wyjątkiem panów policjantów, tym razem. I zaczęlim tak napierać, że policja odegnała bakusów oraz profesorów, a Zdzisiek wjechał na pole i orał. Od środka zaczął, bo nie chodziło o to, żeby pole zaorać, tylko żeby kręgi jak najszybciej zlikwidować, bo Zenuś nas postraszył, że ktoś ważny jadzie do nich. Szczęśliwie sołtys zdążył kręgi zaorać, zanim tamte przyjechali i było po wszystkim.
Na drugi rok, długie debaty się toczyły we wiosce, czy festyn z kręgami zbożowymi robić. Wyszło na to, że trzeba zrobić, bo zarobek był dobry, tylko żeby zaraz z rana, po niedzieli kręgi zaorać. Najlepiej w nocy. I żeby całe pole zasiekami z drutu kolczastego ogrodzić, a tylko bramkę zrobić i bakusów pojedynczo wpuszczać. Nawet się podjęła Renata Sułkowskich, że bilety zrobi jak do cyrku. Przed siewem Józef Kalina z sołtysem poszli palik wbić do wytyczania zbożowych kręgów i nad nim, pod przyszłe kręgi pół litra obalili.
Wszystko poszło zgodnie z planem, tylko w gazetach napisali, że kręgi zbożowe w tym roku, były przesunięte o ponad cztery metry w stosunku do czegoś tam. No chodziło im o to, że palik do wytyczania, był cztery metry w innym miejscu. Sołtys się wkurwił i powiedział, że nie będzie po polu latał i zeszłorocznej dziury szukał, ale jak ludzie chcą, to on zabetonuje palik na stałe. 
Ludzie przemyśleli jednak, że przecież profesory takie durne do końca nie mogą być i jak się połapią, że palik jest wbetonowany w ziemię akurat po środku, to zrozumią, skąd się kręgi biorą i jakie to UFO na sołtysowym polu, co roku w maju żeruje. Przecież od tego są profesory, bo jak nie, to pies jebał te ich instytuty.
W zeszłym roku znowu był problem, bo profesory zdążyli na czas jakąś maszynę przytargać pod sołtysowe pole. Koniecznie chcieli nią wjechać do kręgów, ale pół metra za szeroka była, a już niedziela wieczór i ciągnik gotowy do orki za parę godzin stał. Uparli się, że maszyną muszą na kręgi wjechać i żeby ogrodzenie rozebrać. Ludzie się nie zgodzili i znowu szamotanina wyszła, ale że wszyscy we wiosce na festyn czujne byli, to się zlecieli do pomocy, a sołtys od razu na ciągnik i do orki. Toć za rok znowu UFO zbożowe kręgi porobi i kto zechce, na festyn może przyjechać.
- Patrz Włodek... podatek mnie złodzieje za UFO przysłali. Skurwysyny... Bylim z moją rano w gminie. Darła się na cały regulator, że my się o UFO nie prosilim i niech oni własne zrobią jak im mało, a nie z ludzi drzyć. Potratowane pola, sołtys z tego od kręgów przez sześć lat nic nie zebrał, a podatek gruntowy płaci. Po każdym festynie kury tydzień nieść się nie chcą. Krowy pozaczyniane. Śmieci parę przyczep. Panie kurwa, od dopustu podatek płacić?
- A pamiętasz, Lesiakowa gadała, żeby biletów nie dawać, bo to nie cyrk, tylko kręgi zbożowe?
- To te młode Sułkowske tak wyuczyli we Warsiawie, że na wszystko bilety muszą być. (Najlepiej te NBP przypis aut.)
- I wyszło po co, Marian...
- No tak, żeby skurwysyny pieniędze mogli szarym ludziom policzyć, ale skąd im tyle wyszło, nie dojdziesz.
- Bo oni mają takie maszynki do liczenia biletów, Marian. Siedzi skurwysyn - złodziej na fotelu, w gabinecie i przez powietrze mu liczy, a potem pierdolony podatek ustala.
- Na przyszły rok kręgi w innym miejscu zrobiem, i nie będziem biletów dawać. Zobaczym, co specjalista od podatków zrobi.
- W całkiem innym miejscu, Marian?
- Tak, już gadalim z sołtysem, że najlepiej będzie za bajorem. Placu kawał, samochodów jest gdzie nastawiać.
- Z tysiąc stanie tamoj, albo i więcej, ale to Borsukowe pole Marian.
- No i co? Sołtys zagrodzi przejazd koło remizy i Borsuk z niczym nie przejadzie. Parę złotych dostanie to się zgodzi.
- Borsukowa cały czas gada, że kto z ludzi głupich robi, to sam w końcu na głupka wyjdzie.
- Taa..., a ona najmądrzejsza na świecie.
- Toć wiesz jakie Borsuki są. Pierwsze we wsi prąd mieli i wodę. Zawsze do postępu pierwsze byli, a patrz Marian, kręgi zbożowe im się nie podobają. Toć to najnowszy wynalazek. Nie słyszałem, żeby jeszcze gdzie w okolicy takie robili.
- To się głupi ciesz, bo jak się zwiedzą to grosza złamanego z kręgów zbożowych już nie zobaczysz. Nie wiesz jakie ludzie są pazerne, Włodek? Kręgów napierdolą po kilka na każdym polu i jeszcze klęska głodu będzie. Toć wszystkie wioski z kręgów samych, zbożowych nie wyżyją!
- No... nikomu słowa nie można powiedzieć, bo jeszcze głód na kraj ściągniem, jak wszystkie chłopy zaczną kręgi zbożowe uprawiać. Nie daj Bóg! Tfu!
- Tfu!
- I co zapłacisz Marian? Toć wiesz, że zaraz wszystko na Żydów pójdzie.
- Skurwysyny naszych wygnali na zielone wyspe, a Żyd się pleni i żryć woła.
- A masz naszego w rządzie Marian?
- Naród głupi panie jak but! Żyd zgolił pejsy i co chce wyprawia.
- Niech im portki pospuszczają, to naród zobaczy, kto rządzi!
- Baa... niech pospuszczają...
Jeszcze jak podsłuchalim, kiedy Włodek Ołdak szwagrowi się tłumaczył ze zbożowych kręgów, przez telefon:
- Jakie UFO? Marian? Normalne kręgi zbożowe.
-.................
- Toć kurwa mówię, że kręgi we zbożu! Co mam się drzyć do telefona?
- .....................................
- No głupie to przyjechali pieniędze wydać.
- .............................................
- Profesory latają po sołtysowem polu i mierzą, jak skończą, to sołtys zaorze kręgi i będzie spokój.
 
 
 
Borsuki 
 
                                    

Borsuki to byli Irena i Mieczysław Kłosińscy, ale ich nazywano Borsukami, bo się z wieloma rzeczami we wiosce nie zgadzali i od ludzi generalnie stronili. Z naszych dowcipów się nie śmieli, i się żydowską telewizją zachwycali, ale do polityki nigdy się nie brali, to i wszystkie ich tolerowali jakoś. Raz tylko aferę zrobili, kiedy w sąsiedniej wiosce jakieś pomniki Żydom chcieli budować i ludzie po okolicznych wioskach zbierali podpisy pod petycją, żeby żadnych szopek nie wyprawiali, bo ludzie na drogi wyjdą i będą blokować. Oni, sołtys i Zenka rodzina nie podpisali, ale Zenek i sołtys wiadomo, że urzędniki i problemy mogli mieć za politykę, to im wszyscy darowali, a Borsuki żadnych przeszkód nie mieli. Oboje mogli pesle podać i podpisy złożyć na liście. W chałupie się zamknęli i nikogo nie wpuszczali. Po prawdzie, to większość dla świętego spokoju podpisywała listę, ale poza prawdą, to gdyby nie Kownackie i jeszcze kilka rodzin z drugiej wioski, to żadnych list by nie było, a Żyd co w ziemi jak pies leży, dawno by już pomnik miał. Jednak ludzie długo jeszcze złość mieli do Borsuków, za to, że podpisów na liście przeciwko żydowskiemu rozpasaniu nie złożyli.




Dom Boży
 
 
                                               

A w domu Bożym każdy miał swoje miejsce. W ławce na przodzie siedzieli Kownackie. W rzędzie po prawej, jak patrzeć na ołtarz. W drugiej ławce Banie, a za nimi Ołdakowskie. Potem Sułkowskie, Kaziuki, Bysiaki. A już dalej mniej ważne we wiosce. Zaś w drugim rzędzie po lewej: z przodu sołtysowe, za nimi Zenkowe, Lesiaki potem we dwóch ławkach. Dalej Borsuki, Kowalskie, i już sam poślad za nimi. Tylko w ostatniej ławce, w tym rzędzie, to siadał Heniek Stasiak z Jagną i bachorami. Jednym nie swoim. Ale oni w każde niedziele nie byli, za to jak się pojawiali, to sensacje były, i wszystkie z wioski przez całe msze się na nich gapiły, zamiast na proboszcza, który liturgii przewodził. Aż im łupieżca czasem uwagę zwracać musiał.
Te w lewym rzędzie, co za sołtysem, to była wioskowa lewica, bo oni siedzieli po urzędach jak sam sołtys, czy Zenek , albo takie dzikie byli jak Borsuki, czy nie daj Bóg, wioskowe skandaliści - Stasiaki. W lewym rzędzie dobrze nie było, ale sołtys urzędnik i się za nim różne takie, lewicowce trzymali. Za to prawica najwięcej we wiosce do powiedzenia miała, bo tam najgodniejsze siedziały i wszystkim przykład dawały, jak żyć należy.
Chłopaki Ołdakowskich, Bysiaków, Kaziuków i Zenka do mszy służyli co niedziela. Reszta bachorów, grzecznie przy ołtarzu stała, skąd proboszcz do wszystkich nawijał.
Do komunii zawsze Gienka była pierwsza, a dopiero reszta za nią. Potem przed ołtarzem klękała i paciorki w pazurach przesuwała, ale w bok precz patrzyła, które komunie biorą, a które nie. A o tych co do komunii nie przystąpili, przez tydzień wiele domysłów chodziło, co to się u nich w chałupie wyprawia. Aż do następnej niedzieli, i wtedy ploty gasły, albo był na nie dowód kolejny. Na mszy najbardziej zawsze poznać było, u kogo lepiej w chałupie, a gdzie się zbytek nie przelewa. Każden jeden niedzielne ubranie miał, a kobity we wiosce ważne, pierścienie na zapuszczonych paluchach, z okami wielkimi jak śliwki węgierki. Łobzy złote, na wierzch powypuszczane, oraz płaszcze z nutrii, lisów i szynszyli. I paznokcie wszystkie miały na czerwono i złoto zmalowane. Na niedziele aby, bo im nigdy żałoba z pod nich zleźć nie chciała. Zaś przez lakier, nic brudu widać nie było.
I choć powiadają, że w raju wszystkie jednakie są, to na zdrowy rozum, tam kolejność musi być jak w domu Bożym, inaczej na co to wszystko?
 
***
<Miało być jeszcze o Szczepie - ministrze, który zostawał po mszy i komunię od wikarego na zakrystii przyjmował. Co niedziela, a czasem i w tygodniu na plebanii, jak wikary miał ciśnienie. Ale o tym już było we "Wrotach" i wcale was nie interesowało.>




Polowania na bękarta
 
 
                                        

Oczy miał czarne, wielkie jak u cielaka, i ufne takie, że jak spojrzał drugiemu w oczy, to aż w dołku coś ściskało. Długie, krucze loki z tymi ślepiami, i wydętymi ustami sprawiały, że wyglądał jak cherubin. Łatwo go można było z dziewuchą młodą pomylić, co za nią wszystkie chłopaki z wywieszonymi do pasa ozorami latają. Taki był ładny. I nos miał kształtny, nie duży, a zęby równe i jak kość słoniowa, kiedy się uśmiechał. Aż ludzie gadali po cichu, że to chłopak nie może być. Ale to był chłopak, tylko że go żaden z wioskowych nie robił. Dlatego taki ładny. Gdyby nie to, że bękart, to by ministrantem był, i księża mieliby z niego wielki pożytek. A o tym, to już cała wioska wiedziała, no bo przecież mulatny. Nie tak bardzo, ale mulatny. Jak Włoch jaki.
Chłopaki to na niego patrzeć nie mogli, i by go zajeździli, tym bardziej, że pretekst dobry był, bo Gienka - najważniejsza we wiosce po proboszczu, ciągle powtarzała, że to diabelskie nasienie. No to jak z takim ścierwem w jednej wiosce żyć?
Żaden litości nie miał i dziewuchy też, bo z nimi musiały trzymać. Inaczej ich czekała ostracyzm. To znaczy, która by się sprzeciwiła, to by była służebnicą Szatana. Tak Jasiek minister najważniejszy powiedział, a żadna nie chciała Szatanowi służyć. Z tych powodów bękarta piekło czekało. Nie gdzieś tam... Tutaj piekło. Na Ziemi. Bo ono zawsze tu było, jest i będzie, dopóki ludzie żyją. Sami je robią i próbują straszyć jeszcze gorszym, jakby Szatan mógł coś gorszego dla człowieka wymyślić, niż on sam jest w stanie drugiemu uczynić.

- Wy nie ruszajta tego chłopaka Stasiakowej. On nie winien, że na świat przyszedł. Mało to bękartów po świecie lata i spokój mają? Co ty nie wiesz Kownacka?
- Koło waszej zagrody żaden nie lata, Lesiakowa.
- Bo my z drugiej strony wioski, to by go nasze bachory zażerły. Tyś ich tak wyszkoliła Gienka. Chłopakowi co zrobią, to ty się będziesz na policji tłumaczyć. Żeby koło waszej chałupy przejść nie musiał i go tam bachory z całej wioski nie atakowały, to bym nie wiedzieli, że żyje. Na własne podwórze wyjść się boi.
- A ty wszystko wisz Lesiakowa! To leć z ozorem i donieś.
- A żebyś wiedziała, że jak mu co się stanie to wszystko powiem, jakeś szczuła bachorów na niego.
- Idź mnie stąd Lesiakowa, bo psa spuszczę.
- Do Kościoła to Gienka pierwsza latasz i proboszczoju dupę liżesz, ale drugiego człowieka za nic masz.
- Mówię ci idź mnie stąd! ! więcy nie przychódź!
- Jeszcze raz ci mówię, ty się uspokój Gienka!
- Wypierdalaj mnie już! Won!

Wszystkie bachory były wściekłe na Parchatego, że im zwierzynę płoszy, ale nic nie mogły zrobić ze strachu przed starym Banią. Bo to Baniów wnuk był, a Józef by swoim poniewierać nie pozwolił. Wszystkie wiedziały. Taki im się ulągł parchaty, ale mu krzywdy by zrobić nie dał. Bo ich był. A synowa mu wtedy szczeknęła, kiedy lekarz powiedział, że ten parch na całe życie jest, że to Boża kara, za tych żydowskich bachorów, co ich Józefa ojciec do Kownackich stodoły we wojnę zagnał. I Józef łeb spuścił, nic nie powiedział, bo całe życie o tym zapomnieć pragnął, ale się nie dawało, choć ojce już wiele lat nie żyli na świecie.
Z daleka się od niego bachory trzymały, z obawy przed zarażeniem, mimo, że parch zaraźliwy nie był, ale też wstręt czuły do niego. Zawsze sam się bawił i sam sobą zajmował.
Najwięcej czasu to ze starymi spędzał, a ludzie go nie przeganiali jak inne bachory, bo się nad nim litowali, i on zawsze jak mysz pod miotłą siedział i słuchał tylko co ludzie gadają, samemu się nie odzywając. Nikt nie wiedział, że Parchaty pamiętnik pisze o tym co we wiosce, i o czym starsi gadają, i w ogóle o wszystkim. Jednak najbardziej go bękart Stasiaków interesował. Chociaż nigdy się do niego nie zbliżał. Za to z kołatką zawsze chodził i jak tamte się na niego czaiły w lesie,
on go wypatrywał, a jak zobaczył, to kołatać zaczynał ile sił w ręku miał i cała zasadzka na nic, bo bękart natychmiast w las uciekał. I do ciemnicy często w bunkrze siedział, gdzie wszystkie bachory ze strachu przed duchami bały się wchodzić. A kiedy ciemno się robiło, z bunkra wyłaził i do domu wracał.
I on jeden nie bał się ciemności, ani lasu. Nie bał się duchów w bunkrach. Bał się tylko kołatek.
A te kołatki to wzięły się stąd, że w zeszłym roku Gienka stara dała takie dwie ministrom, i powiedziała, że dawniej jak polowania były, to ludzie z wiosek chodzili z takimi i naganiali zwierza. Kołatali po prostu, a zwierz się bał i leciał tam, gdzie się czaili myśliwi. Zaraz pomyśleli, że będą bękarta zaganiać kołatkami i innym bachorom pokazali, żeby też takie porobiły. A Kownacka z ich pomysłu, to się śmiała do rozpuku, kiedy zobaczyła, że z kołatkami za bękartem latają i go zaganiają.
Nawet Parchaty sobie zmontował taką, tylko, że jak bachory przestały kołatek używać, bo się bękart wycwanił, i po kołatkach ich poznawał z daleka, to on chodził za nimi, po krzakach się chował i kołatał jak bękarta zobaczył, gdy bachory w zasadzce czekały. Psuł robotę im, ale go ruszyć nie mogły.
Ten pamiętnik jego, to Szczep znalazł po paru latach. Znaczy się minister Szczepan, który nazwiska potem zmieniał jak rękawiczki.
A kiedy Parchaty z wioski wyjechał na dobre, to po roku nagle, cały parch zszedł z niego i wszyscy się dziwili, ale najbardziej on sam się dziwił, bo wielu ludzi nowych, mimo parchu poznał i stwierdził, że jest dla świata nadzieja...
 
 
 
Nadzieja 
 
- Podkręć Gienka!
- Co ten profesor gada? Że pół miliona Żydów do nas zjadzie?
- Cichojta!
- No podkręć Gienka o tych Żydach w naszem radio Nadzieji.
- Ale już o czym innym gada.
- Trzeszczy i trzeszczy, nic nie można usłyszyć.
- Żydy zakłócają. Jak dawniej Wolne Europe Kacap, to teraz nasze Nadzieje Żyd i mason.
- A co to jest ten mason Gienka? Bo precz gadają, a coś więcej nie powiedzą.
- Nie powiedzą, bo naród by ich zaraz powywieszał na latarniach
- Muszą gałgany straszne być, te masony, że wszystkie tak się ich boją.
- Toć papieża zamordować chcieli, ale im się nie udało, bo Matka Boża, kule własną ręką chwyciła.
- Nie wiadomo Gienka czy Żyd gorszy czy mason.
- Jeden i ten sam Irena. Jeden i ten sam.
No i wyszło na to, że pół miliona masonów narodowości żydowskiej, ma się gdzieś w naszym biednym kraju osiedlić i autonomię żydowską, jak w Palestynie utworzyć. Kibuce takie.
- Skurwysyny Żydy, koncesje chcą zabrać dla naszego radia, żebym już nic nie wiedzieli co się dzieje na świecie.
- Naród panie na ulice wyjdzie i im łby pourzyna.
- Tak się skończy. Z widłami wszyscy pójdziem na skurwysynów, bo inaczej nie można.
- Żyd skurwysyn tylko wideł się boi i ognia.
- I mason tyż!
- Toć chyba! Jak się Boga nie boją łobuzy!
- Tylko ogniem ich wygna, inaczej się nie wyniesą.
- Na Gomółkę gadają, bo ich wywiózł trochę. To tera gadają, że niedobry był. Skurwysyny.
- Kacap panie popuścił, to zara się Żyd wpierdolił i rządzi!
- Toć nasze by czerwonych skurwysynów na drzewach wszystkich powywieszały. A Żyd panie wlazł pomiędzy nich i za łby, od czerwonych władzę przejon.
- Podzieliły się skurwysyny. Żydy z czerwonymi.
- Bo to panie tyż Żydy były, te czerwone.
- Wszystko Żyd panie. Wszystko.
- Żyd albo Rusek.
- Tylko rudy Niemiec.
- Z wermachtu panie, tylko mundur schował skurwysyn.
- Bo by go ludzie rozstrzelali na miejscu.
- Toć wszystkie wiedzą!
- No i co? Naród głupi panie. Głupi jak but.
- A kto na nich głosuje Marian?
- Żydy.
- Toć nie pierdol. U nas we wiosce nie ma żadnego.
- Tak głosy liczą. Żyd liczy, to zawsze mu wyjdzie, że Żyd rządzić musi.
- Żyd grabi, a jak skończy i się nędza zrobi, to Kacap nazad wlizie, zobaczysz. I Hameryka nie pomoże, bo jak już nic nie zostanie, to i oni dupę na nas wypną. Niech Rusek puste pola i ruiny bierze.
- A co z narodem Józef?
- Z głodu wyzdychają wszystkie.
- Jak takie głupie są, to niech zdychają.

- Widzita, co się dzieje? Ludzie z całego świata dzwonią i na Żydów gadają. Z Hameryki nawet.
- A co myślisz, że one nie wiedzą, kto u nas rządzi? Wszystkie wiedzą.
- Mordują nas Żydy i świat widzi, tylko u nas nic powiedzą.
- Ino, w naszej Nadziei.
- Koniec świata będzie, bo tak dłużej nie może być.
- Nie bójta się... nasze się za Żydów wezną. Tylko patrzeć.
- Na Warsiawę już się szykują. Toć było w radio.
- Jakbym nie słuchali Józef, to bym nic nie wiedzieli.
- Bo w mendiach panie nic nie powiedzą. Chwalą wszystkie, że taki dobrobyt, a muchołap każe ludziom żryć szczaw.
- Jak we wojne ludzie jedli z głodu.
- Toć oni chcą, żeby wojna była! A po co tak kradną? Rozkradną wszystko i będzie wojna, panie.
- Ba a jak... Żyd skurwysyn zawsze wojne wywoła.
- Najpierw głód zrobi. Jak tera.
- To już blisko wojny jest, Józef.
- A jak! Żyd doprowadził.
- A o tych zboczeńcach słuchaliśta?
- Co Irena?
- Chcą, żeby po ulicach chodziły wszystkie razem z normalnymi ludźmi.
- Panie zmiłuj się!
- I żeby się żeniły ze sobą.
- Koniec świata będzie.
- Tyncze warsiawiakom postawili koło kościoła. Najlepi, żeby zamiast niego tyncza była.
- Tynczów tyle co rok... na co im? Ale podobnież naród ją spalił?
- No i drugie nazad postawili, żeby Pana Boga obrazić.
- Co się wyprawia z tymi zboczeniami.
- Ty słyszałaś Irena, żeby chłop z chłopem kiedy?
- Wojnę przeżylim, różne rzeczy widziałam, ale takich jeszcze nie.
- Skąd to się bierze?
- Psują ludzi. Zboczenia każą uprawiać i w szkołach młodych uczą.
- Jak to może być, żeby chłop z chłopem, Gienka? Tfu! Aż się rzygać chce. Tfu! Obrzydlistwo bierze. Zmiłuj się Panie!
- Ja to bym nie mogła patrzeć.
- A kto by mógł na coś takiego? Normalny żaden.
- Dajta spokój kobity! Co wam do łbów przyszło?
- Toć o zboczeńcach gadają precz, w Nadziei!
- Zagnać skurwysynów do wideł, to im zboczenia raz dwa przejdą.
- Bogać. Panie.
- I tyn dzyndzel, precz gadają. Co to za cholera panie?
- Proboszcz gadał, że gorsze jak komuna.
- Jebu ich mać! Czego te skurwysyny Żydy nie wymyślą. A już to gdzie je?
- Podobnież dopiero chcą wprowadzać.
- A na czym to polega Marian?
- Cholera wie... babów na chłopów mieniają i odwrotnie czy coś...
- Jak mieniają?
- Operacje takie robią chirurdzy.
- A na skurwysyn?
- Moda taka przyszła i chcą zrobić dzyndzel dla wszystkich.
- Kurwa je mać, co oni wyprawiają Marian.
- W dupach się ludziom przewala. Wojny nie było dawno.
- We wojne to by mu skurwysynoju, Mengele zrobił dzyndzel. W lustrze by się nie rozpoznał.
- A ty Józef, na kobitę byś się zrobił?
- Spierdalaj Marian. A skąd ty wisz co to ten dzyndzel?
- Toć w Nadziei precz gadają, matula cały czas słucha, to wiem.
 
 
Przegląd bieżący
 
- Do szefowej lata co drugi dzień. Wczoraj był bundeswere oglądać.
- A czego on tam szuka?
- Salutować go wezwali, toć najniższy stopniem.
- Niemce nigdy folksdojczów nie szanowali. Nawet Szwab wiedział panie, że to śwynie i gardził niemi.
- Z tym drugim panie we dwóch, Szwabom dupy liżą.
- Z którym?
- No z tym, zdrajcą, co nóż wbił w plecy naszym. Ostatnio panie całe wioske kupił. I tabliczke se postawił skurwysyn.
- Aaa... tyn co te Żydówke żone ma. On szczekaty panie. Morde takie ma jak buldog.
- Nażerty taki.
- Po restauracjach chodzi panie i szlachetnie wpierdala za państwowe pieniędze. A winem dworskiem panie popija.
- Szlachcic je pierdolony!
- Szlachcice się z Żydówkami nie żenili panie. To pozer je. Nic więcy. I dlatego na naród patrzeć nie może. Jakby sołtysem u nas był, to by skurwysyn pańszczyzne nazad zarządził
- A w tych restauracjach to jak fornal panie z drugimi gada. Do kamery szlachcic, a w obiad fornal, panie.
- Wszystkie takich udają, a bluźnią panie jak szewce, na naród.
- Gebels panie prawdę gadał, że rząd sam się wyżywi.
- Po restauracjach panie. Dopiero kto ich nagra, to się uspokoją trochę.
- Paanie... jeszcze gorzej będzie. Wściekłe będą chodzić, że im w spokoju żryć nie dają. A tych co ich ponagrywali, powieszą.
- Zamkną ich panie i same się będą wieszać. I znowu panie, cisza będzie.
- Rudy panie, uciekł tera, to żryć się zaczną.
- Toć tego naród nie zobaczy. O czym gadać... Swoje będą robić i naród mordować, a lać się będą w gabinetach.
- Każden chce rządzić panie. Mało sobie łbów nie pourzynają. I każden najwyżej chce być.
- W mordach panie mocne. Nie przegada jeden drugiego. I precz o niczym gadają. Jak kobity na wsi.
Ile można panie, precz o tym samym pierdolić?
 
 
 
 
Klątwa żydowska 
.
 
- Ty byś ich Marian, wszystkich bez komin przepuścił najlepi, a twoja matula, by kulasem grzebała, żeby się szybciej paliły.
- Zara wszystkich, Józef. Hitler był, i w tyle lat nie dał rady.
- Kacap, żeby się nie wpierdalał wtenczas, to by Hitler robote lepsze zrobił. A ty wisz Marian, że Stasiaki we wojne jeich w piwnicy bez dwa lata trzymali? Matula mnie gadała zanim umarła, że im kartofle nosiła, ale żeby nikomu nie gadać. Wstyd się przyznać tera.
- Widzisz Józef, żeby nie Stasiaki, to by tyle Żydów na świecie nie było, i by nas tak nie mordowali tera. A twojej matuli za kartofle grosz jaki dali?
- Toć mówię, że darmo nosiła.
- A Stasiaki, to ty myślisz Józef, że skąd takie bogacze?
- Toć od razu Marian takie bogacze nie byli, dopiero za Gierka się nachapali, jak te stolarke zaczęli robić.
- Chowali pieniędze Józef, bo się ludzkich języków bali, że na ludzkiej krzywdzie się podorabiali.
- Tera Marian nie dojdziesz, ale Stasiak stolarz był dobry. Z Zawadów przyjeżdżali, żeby im stolarke robił. A co swoich nie mieli? Stolarz był dobry. Wszystko panie zrobił.
- No i co? Zidiociał na stare lata i już go nima, a w jego chałupie bękarty się lęgną.
- Daj spokój Marian, a co to, twoja chałupa? Za blisko jeich mieszkata czy jak? Gienka ci dupe truje Marian i dlatego żeś se tak umanił. Twoja matka stara kobita jest, różaniec niech weźnie i się pomodli, lepi.
- A tobie Józef pasuje, że Żyd Polskę rozkrada, co?
- Toć wisz, żebym skurwysyna na widły wziął zara, ale weź go znajdź. Pochowały się wszystkie.
- W rządzie siedzą i kradną, panie.
- Takiego Marian nie ruszysz. Poprzyrastały do stołków. Żyd pazerny jest. Jak raz na stołek usiądzie to nie popuści. Nie zdejniesz go.
- Naród w końcu głodu nie wytrzyma, i pójdą wszystkie na nich...

Kultura żydowska kwitła. Na przystanku pekaesów, na murach remizy i rozlewni, na pniach wielu drzew wzdłuż drogi. Koślawe napisy, pod lub nad gwiazdami - często nie po naszemu, a pierdolą, że młodzież na wsiach języków nie zna. I na płocie Stasiaków, gwiazdek było jak na niebie czasem, póki Jagna, albo jej bękart znowu go nie przemalowali.
Językowo zaś, słowo Żyd jest jeszcze bardziej powszechne w społeczeństwie, niż chuj, ruchać i kurwa nawet. Zawsze kulturalniej było w towarzystwie Żyd powiedzieć, niż po swojsku bluzgnąć. Przede wszystkim więc młodzież nadużywała Żydów, we wszystkich życiowych sytuacjach. A to, że dużemu Żydowi nogi z pieca wystają, a to że Hans im będzie grał na cekaemie do tańcowania, a raczej Bruner, bo Kloss prawdziwym patriotą nigdy nie był. Z Kacapem trzymał i do holocaustu ręki nie przyłożył, a mógł przecież. Każdy pretekst był dobry, aby wszystkie przeszkadzające przedmioty nazwać Żydem, oraz wszystkich skąpych, nieżyczliwych i chytrych do jednego worka wrzucić i język uczynić bardziej dosadnym. Oraz, żeby mieć haka na innych w postaci klątwy tak obrzydliwej i dokuczliwej, że gorszej się wymyśleć nie da. No, może pederasta jeszcze, a powszechnie pedał, ale to raczej w męskim towarzystwie i z zupełnie innych powodów.
Dlatego, niech Żyd na świecie ma choć lichą pociechę, że Polak głupi, klątwą żydowską bez żadnego umiaru swoich piętnuje i chłoszcze.

 
 
Małe ukrzyżowanko         
                                        
 
                                                   

Wołaliśmy na starą Kownacką Hogata, bo nam się wszystkim zdawało, że jest podobna do tej wiedźmy z Sindbada, co w każdą niedziele w obiad, na miotle latała. Ogólnie to bachory za nią nie przepadały, ale na nas ona mówiła ministry i często dawała nam cukierki. Mówiła, że my najważniejsze we wiosce, bo jak się będziemy dobrze uczyć i pokończymy seminaria, to potem będziemy msze odprawiać, jak nasz proboszcz. I może, nawet się zdarzy, że u nas na parafii. Daj Bóg, żebyśmy wszyskie pokończyli te seminaria, to wtedy będzie pokój i szczęście na świecie, a w naszej wiosce największe. Bo księża są najważniejsi w świecie, gdyby nie księża i kościół, to by się ludzie w jeden dzień wymordowali i koniec świata by był.
Od południa Hogata paliła wszystkie śmieci z ogrodu i podwórza. Dawno po żniwach było, a łętów po kartoflach, słomy kiście i inne śmiecie walały się wszędzie, i ludzie już zaczynali na ozory brać, że u Kownackich podwórze zapuszczone, jakby nikt nie mieszkał. To tyż od rana grabili z Marianem i na gromadę znosili do spalenia. A jak się ogień duży zrobił, to się bachory zleciały z wioski do pieczenia kartofli i siedzenia przy nim. Bo nie wiedzieć czemu, ale wszystkie bachory ogniska lubią.
- A po co Pani tak pali wszystko?
- Od młodego się uczta, że złe się pali. Pyrz je zły, to się widłami zbiera na gomady, a potem pali. Wścieklizna jak jest, albo inna zaraza, to się pali. I bękarty tyż dobre nie są. Matka Boża się gniewa na takich i jeich matki nieczyste. Tfu! Zaraza! Tfu. Przez takich męka pańska była i Pan Jezus na krzyżu umarł i zmartwychwstał.
- Po co matka precz bachorom o tych bękartach klepie?
- Niech się ministranty od młodego uczą co złe. Seminaria pokończą, to księża z nich będą z prawdziwego zdarzenia, a nie jak te niektóre, co za łajdastwem obstają i biskupy rady z niemi dać nie mogą! Diabeł wszędzie siedzi i atakuje ze wszystkich stron. W kościele nawet. Dlatego trzeba młodych od maleńkości uczyć, żeby złe potępić umieli!
- Da się matka na spokój lepiej...
I wtedy bachory postanowiły zrobić dla bękarta małe ukrzyżowanko. Niech cierpi jak Pan Jezus. Bękart! Żyd. Ciota. Pedał. Najstarszy z ministrów to wymyślił i z drugim wszystkim dyrygowali, bo się najlepiej na tym znali. Dlatego, że najwięcej ze wszystkich bachorów dróg krzyżowych odbyli i proboszczowi asystowali przecież. Wszystko na pamięć znali.
Następnego dnia, w rowie przy drodze się zaczaili, blisko przystanku pekaesów, a reszta bachorów w środku lasu czekała. Mateuszowi nawet do głowy nie przyszło, że tam zaraz czekają na niego, taki kawał od wioski, bo to ponad dwa kilometry było od tego przystanku, i szedł raźno, bez strachu. Dopiero, kiedy się do wioski zbliżał, wtedy na wszystkie strony się czujnie rozglądał, gotowy do ucieczki w każdym momencie. Bo bachory na niego co i raz polowania urządzały. Żadnych szans nie miał jak na niego skoczyli, natychmiast go przewracając. Wtedy reszta ich z lasu wyleciała i wszystkie na niego. Ręce mu z tyłu związali sznurkiem od snopowiązałki, psią obrożę na szyi zapięli, a do niej dwa metry łobzy przyczepili i... się droga krzyżowa rozpoczęła.
Na łobzie w las go zaczęli ciągnąć, a jak się przewracał, to kopali wszędzie. Wreszcie ubranie z niego zdarli do portek iszli wokół niego z pękami pokrzyw, a jak stację robili, to go tymi pokrzywami po nagim ciele chłostali. Dziesięć stacjów było zanim do Golgoty doszli. Znaczy się do pagórka w lesie, co był ze trzysta metrów w las od drogi i na nim nic nie rosło, prócz bylin, a dookoła stare brzozy białe. A na ten pagórek przytargali dwa drągi brzozowe, z których krzyż zrobili, grubo związując sznurkiem, tym samym co miał bękart pazury związane. Potem go na krzyżu rozciągnęli, i do niego
za ręce i nogi przywiązali. W dziurę po lisie jego koniec zatknęli, i prosto postawili. Całkiem jak Pan Jezus wyglądał, z tymi lokami długimi, czarnymi, rozpoztarty na brzozowym krzyżu. A jego tors cały był w bąblach. Wtedy wszystkie bachory pluły na bękarta. I chciały, żeby zdechł. A potem Jasiek minister wpadł na pomysł i mu portki do kostek ściągnął. Dziewuchy piszczały i głowy spuszczały, a chłopaki się zanosili od śmiechu, ale po chwili i one się patrzeć zaczęły, a chichotom nie było końca. Wreszcie jak im się naprzykrzyło, to go raz jeszcze pokrzywami wychłostali i zostawili na zdechnięcie.
A jak już poszły wszystkie, to wtedy Parchaty na Golgotę wylazł, do krzyża podleciał i scyzorykiem więzy porozcinał. Bękart na piach upadł i trząsł się cały, ale jak się zaczął podnosić, to Parchaty uciekł zaraz. Tylko się po krzakach ukrywał i patrzył jak tamten do domu się wlecze, ledwie nogami powłócząc. Bo się bał, o niego, że po drodze upadnie i w domu swoim się schować, przed psami dzikimi nie zdąży.
 
 
Przepowiednia o końcu świata przy obieraniu kartofli 
 
                                

Ziemia je płaska pani. Gadają wszystkie, że okrągła, ale ona je płaska. Bo inaczej, to bym wszystkie z niej pospadali.Tak jak na pagórek kto wlizie i się przewali, to się sturla. Wszystkie bym się od razu sturlali. Amerykany, by pani po sufitach chodziły, a normalnie chodzą. Gadają, że okrągła, bo gór i pagórków je do cholery. Profesory pani... Z miarkami latają i tylko liczyć potrafią. I nic z tygo pani nie wynika. Maszynów pani naprodukowali i niedługo nic robić nie będziem. Wszystkie się na wyrach pokładą i będą leżeć. Tylko komu przy nich chodzić nie będzie. Brudem wszystko zarośnie. Żryć co nie będzie, bo żadnemu ani obrać, ani pokroić się nie będzie chciało. Na koniec wszystkie odleżyn dostaną i we wyrach pogniją. Tak będzie pani. Na szczęście my już nie dożyjem.

 
Boża Ręka
 
- Co matka zbaraniała, w szopie benzynę rozlewać?
- Ty jadź do Zawad po te beczkę na kapustę, bo nie będziem mieli w czym kisić.
- A po co matuli te butelki z benzyną? Ruskie na czołgach jadą?
- A może i jadą! Skąd wisz Marian?
- Zostawi matka te butelki, bo jeszcze nieszczęście będzie.
- Co ma być to będzie Marian, a ty idź do swojej roboty.
- A matka chyba nie myśli, te butelki na Stasiaków chałupę szykować, co?
- Tyś Marian dłużej do szkoły chodził, ale nie wisz, że jak świat światem, to jedne drugich paliły. Często dla przykładu.
- Ręka Boża matkę broni! Idzie matka z tej szopy różaniec odmawiać. Już!
- Ty się Marian od ręki Bożej odpierdol, bo ona sama wie kogo bronić, a kogo pokarać.
Jagna Stasiakowa po Heńku, standardowo wywoziła gdzieś swojego bękarta na wakacje, bo by mu nasze wioskowe bachory żyć nie dały. Szykowała go do liceum w Białym, gdzie jej ciotka jakaś żyła i miał z nią przez ten czas mieszkać. Ostatni dzień był we wiosce i jak Jagna pojechała z młodszym na zakupy do Zawad, to bachory standardowo urządziły na bękarta polowanie. Zagnały brudasa pod zagrodę Kownackich, a on tam się przy bramce przewrócił. Gienka wyleciała z chałupy, gdy usłyszała harmider i jak zobaczyła, że bękart leży przy furtce, ale wstać próbuje i się pcha do zagrody, bo go bachory atakują, to kij na dzikie psy wzięła, co stał na schodach dla obrony i czym prędzej do bramki poleciała. Won! - krzyczała - won! - i szturchała go kijem przez oka w siatce. Co i raz też któryś z bachorów podleciał by dźgnąć bękarta dzidą. Cała gromada ich była. Ze dwadzieścia sztuk. Chłopaki i dziewuchy, w różnym wieku. Reszta pluła na niego i wołali: bękart. A te dzidy, to były takie naostrzone kije leszczynowe. Ale dwóch chłopaków miało dzidy z gałęzi dębowych. Takie fest i elegancko naostrzone, co brudas znał, bo mu one nie raz ubranie przebiły.
Wreszcie się wywinął jakoś i zaczął do lasu uciekać, a Kownacka szczuła bachorów dalej: No lećta zanim! Bo w las pójdzie! Gońta bękarta! I wszystkie za nim poleciały do lasu. Tylko im się zdążył schować do bunkra w lesie, do którego nikt nie wchodził, ze względu na duchy, a poza tym niebezpieczeństwo było, że się zawali, bo we wojnę bomba na nim wybuchła i beton popękał. Jeden z ministrów wyjął butelkę z benzyną, co mu stara Kownacka dała i chciał ją do środka wrzucić, żeby bękarta wykotłować, ale inne jak zobaczyły, to zaczęły krzyczeć, że las się zapali i dał się na spokój.
W końcu jednak, ta butelka na coś się przydała...
.- Bękarty chcesz żeby latały po naszej wiosce skurwysynu!? To leć do ty kurwy! Jeden chuj był głupi we wiosce, mało?
- Toć kobicie chałupa się pali! Wypada ratować! Co matka!?
- Siedź skurwysynu! Diabeł zasiał! I diabeł zabierze!
- To chociaż zadzwonić po straż...
- Ani mi się waż!
- Matka! Toć chłopak lata dookoła chałupy i ratunku woła!
- Bękart czarci! Siedź skurwysynu!
W tej chwili Kownacka podeszła do telefonu, po czym uchwyciwszy kabel szarpnęła z wielką siłą wyrywając gniazdko ze ściany. Telefon był uszkodzony.
Kiedy łuna ognia była dostatecznie wysoka, ktoś z sąsiedniej wioski wezwał straż. A gdy usłyszano z oddali syreny wozów strażackich, nagle wszystkie chłopy z naszej wioski wybiegli na dwór z wiadrami. Tylko, że podobno nie było już co polewać.
Podobno ten starszy z bękartów wszedł w ogień i podobno widywano jego zjawę na pogorzelisku przez jakiś czas jeszcze. W każdym razie bękart zaginął, bo dwa ciała znaleziono, a jego nie, i ludzie długo jeszcze bali się wieczorami z chałup wychodzić. Podobno też przy gaszeniu do bójek doszło. Kobiety się na mężczyzn rzucały, szarpały i wyły jak suki, aż policja musiała interweniować. Zenek policjant poturbował się na pogorzelisku z jakimiś pismakami, a po tygodniu śledztwa zdjął mundur i wyprowadził się z całą rodziną do Białego. Podobno, gdy Gienka lamentowała rano na pogorzelisku, to na nią ludzie warknęli, a ktoś powiedział: Wy Kownackie, to palenie mata we krwi. Jeszcze w sąsiedniej wiosce stodoła waszych ojców z Żydami dobrze nie wystygła! Ty se przypomnij na czyim wy siedzita Gienka! A folksdojcze Stasiaki, w piwnicy gromadę Żydów bez dwa lata chowali. Cała wioska wiedziała i Stasiakom kartofle nosilim kto miał. Tylko wasze, Gienka nic nie wiedzieli, bo każden wiedział, że by zaraz Niemce Stasiaków na drzewach powywieszali. Tak było, Gienka. A potem nikt nie widział Kownackich przez miesiąc, a jeszcze dłużej nikt z nimi we wiosce nie gadał. Podobno w gazetach pisali o strasznym nieszczęściu we wiosce i o tym, że świadków nie było i nikt nic nie widział, dopóki syren strażackich nie usłyszano. I o zepsutym telefonie u Kownackich, sąsiadów - pogorzelców napisano.
Podobno też Żydki jakieś, na pogorzelisko przyjechały i pół dnia się bujali, na nim stojąc, a potem detektywów najęli, którzy po wiosce chodzili i o bękarta, tego co ludzie widzieli, jak wchodził w ogień, rozpytywali, ale nikt z nimi gadać nie chciał. I z proboszczem na plebanii spotkanie było, na którym on zapaści dostał, kiedy mu szyjkę od butelki z kawałkiem nadpalonej szmaty pod nos podtykali i go pogotowie na dwa dni do Białego zabrało. Jednak po pewnym czasie plotka zaczęła krążyć, że brudasa znaleziono i Żydzi go do Hameryki wywieźli. Nikt nie wierzył, bo prędzej go gdzie psy dzikie dopadły i poszarpały w lesie, jeśli się w ogniu nie spalił.
A jak proboszcza odwieźli na plebanię, to tylko Klarze powiedział, że podobno starszy chłopak Stasiaków się nie spalił i żeby go wszyscy szukali, bo jak się szybko nie znajdzie to wszystkich we wiosce pozamykają. Starych i młodych. Wszystkich. Nic więcej nie chciał powiedzieć i ludzie doszli do wniosku, że mu się coś z głową po tym nagłym ataku zrobiło.
Ludzie gadali jeszcze, że jak Gienka uklękła do spowiedzi, to proboszcz wstał i z konfesjonału wyszedł.
Sprawę po trzech miesiącach umorzono i zaczęło przysychać...


Machał rękoma, kiedy zobaczył z daleka światła wozów strażackich, ale gdy usłyszał krzyki zbliżających się ludzi z wioski, uciekł do lasu. Pomyślał tylko, że zdążą go wrzucić do ognia, za nim wozy strażackie dojadą i czmychnął. Jeszcze przez tydzień za dnia chował się w bunkrze, a jak się ściemniało na pogorzelisko przychodził i kładł się na nim. I tarzał. A ludzie się żegnali bo myśleli, że to duch pogorzelców, albo pies jaki dziki z lasu. Nikt się nie ważył pójść i z bliska zobaczyć. Dopiero go grzybiarze jacyś z miasta co pobłądzili, ledwie żywego w lesie znaleźli i ze sobą zabrali. Ale o tym nikt we wiosce nigdy się nie dowiedział. Ani o tym, że natychmiast jak go na posterunek przywieźli, to się po niego zgłosiła rodzina Żydów z Hameryki, których ojców Stasiak Bogdan, w czasie wojny w piwnicy chował i życie im uratował. A to nie byle jacy Żydzi byli. I wioskę naszą mogli całą do kryminału zamknąć, ale historie z wojny dobrze znali i nam darowali, o czym nikt nie wiedział. Prócz Zenka policjanta, któremu oni tą samą szyjkę od butelki pokazali, co proboszczowi. A ta butelka była od Kownackich, bo oni w takie samogon rozlewali i Zenek od razu się poznał. W końcu dwadzieścia lat był policjantem. Broń mu zabrano, gdy podobno chciał strzelać do siebie. Bo mu tą szyjkę, za bękarta na biurko rzucili i nic więcej, prócz go zabrać ze sobą nie chcieli. A on wiedział też, że ani stara Kownacka, ani Marian, ani nikt z ich chałupy, Stasiaków nie podpalił, a tego już Zenek, mimo że wiele przeżył i widział, udźwignąć nie potrafił.
 
K O N I E C
 
 
 
 
 
...Dziewięć lat później
 

 
EPILOG
 
 
 
 
 
Adagio
 
      
                                               

Zobaczyli śniadego bakusa z długimi, splątanymi kudłami, w białej koszuli i czarnej, skórzanej kurtce, który przyjechał z daleka. Było widać po zagranicznym samochodzie. Zaplątał się jakiś cudzoziemiec. Włoch jaki albo cygan. Stał chwilę i się im przyglądał.            
- Wygląda jak te wyjce z telewizji - zauważył Włodek.                                                                                     - Co się gapisz bakusie? Ludzi, żeś nie widział? - warknął Marian.
- Na chuj się po naszej wiosce rozglądasz? - dorzucił nieśmiało Sylwek Bysiak.
Tamten nie odpowiedział. Wszedł do sklepu, ale kiedy swoje załatwił i z niego wyszedł, znowu zaczęły się zaczepki. Nieznajomy podszedł do samochodu, otworzył drzwi i odwrócił się w stronę posyłających mu uszczypliwości mężczyzn. Spojrzał uważnie, prosto w twarz Mariana i bardzo wolno powiedział: Niech pan powie matuli...panie Kownacki...że bękart Stasiaków wrócił...na grób matki...i na pogorzelisku świeczkę zapalić.
Zdrętwieli wszyscy i ciarki im po plechach przeszły jakby antychrysta ujrzeli, a ich twarze stały się białe jak papier. Włodkowi papieros z ust wypadł i tlił się wpadłszy prosto w poskręcane kłaki na piersi, ale on nic nie czuł. W sekundę zrobiło się pusto, tylko Marian potykał się, odwracając co chwila za siebie.
Po godzinie wioska była jak wymarła. Ludzie pozamykali się w chałupach i tylko w oknach można było zobaczyć wystraszone twarze.
Kiedy wracał z pogorzeliska, przejechał autem dwa razy przez całą wioskę, . Ani żywej duszy. Nawet małe dzieci były pochowane. Poczuł to samo, co tamtej nocy, kiedy palił się jego dom, z matką i młodszym bratem w środku, a on bezradny biegał dookoła. Wtedy też wszyscy siedzieli pochowani w chałupach. Nic się nie zmieniło... Żebrzący elektrycznie Malmsteen, wywracał mu bebechy na drugą stronę. Wcisnął gaz do dechy...
 
Zawsze będą tacy, co będą chcieli drugich palić i zawsze tacy, co ich będą chcieli ratować, ale my wszyscy za tych pierwszych musimy pokutę odbyć. Dlatego waszych bękartów, których sami żeście wyhodowali poprzez wykluczanie, krzyżami nie okładajcie, bo one wam i tak nie odpuszczą, a jeszcze głębiej kopać zaczną. Aż się do morza łez i żalu dokopią.
 
 
 
*****************
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 

Od autora/Opis: Jako suplement do "Bękarta" postanowiłem zaprezentować ocenę mojej osoby w sieci, w formie cytatów. Wszystkie są prawdziwe i do odszukania.

 14 gru 2014

Ja tam piję zimną wodę kubłami. Inaczej nie dałbym rady. A czasami to tak mnie rozgrzeje, że się bezpośrednio do szlaucha podłączam. Siedzę wtedy na stołku i żłopię. Godzinami tak, aż ugaszę. Tak mnie pali. Uuuuuuh. Pfffuuuu. Idę zaraz zassam ze dwa kubły, bo już mnie pali. Trzymajta się. Smok.

 

 

MrFeral5
15 gru 2014

 skurwiony żydzie szczysz o niczym nierobie jebany...wypierdalaj z neta bo naszczałeś już wystarczająco

 

 

17 gru 2014

 dziadu w piżamie,nie przez przypadek pasiastej, jude 100% jak ty przez te ruszta uciekles? Moje wyksztalcenie żydzie jebany nie ulega wątpliwosci bo sam na nie zapracowalem i oczywiscie zaplacilem za kazdy semestr...Natomiast ty dziadu żydowski,nigdy wiedzy nie polizesz,bo ci nie wolno,więc nie udzielaj sie glupi kmiocie,bo piec zaraz rozpale!

 

 

18 gru 2014

 Jak najbardziej sie obawiam waszej zarazy to fakt...Patriotą ani katolikiem nie jestem...Faszystą hmm..niewątpliwie dumnie brzmi a nawet pasuje. Wiec przejde odrazu do rzeszy tzn. rzeczy.Moj piec przyjmie każdą ilość waszego ścierwa łącznie z resztą kolorowej nacji:)

 

 

Wczoraj o 10:42

 no czyli widze że ciebie już przerobili,musialo bolec...jak sie czujesz w tej tfu nowej skórze żydku...ale jest jeszcze nadzieja,podskocz na najblizszy cpn, benzynka zmyje z ciebie ten ,,brud,, oczywiscie zapalniczka będzie niezbędna do tego jakże przyjemnego procesu oczyszczania:)                                                                                                               wlasnie z tego żydowskiego ścieku wychodze...skurwiony pierdolony żydzie,obmywam sie i zostawiam ten syf tutaj tak jak w niego wlazłem:) pozdro dla bosa jahwe,czy jak tam temu chujowi leci:) żegnaj żydzie:)

 


2 gru 2014

 nie wiem, co ty bierzesz, ale powiedz lekarzowi, zeby to ci odstawil, gdyz calkowicie straciles kontakt z rzeczywistoscia piszac, ze polska jest demokratyczna i wolna.
a propos drugiej czesci twojego wpisu. znasz pewnie takie przyslowie: dopoty dzban wode nosi..... to samo sie juz wkotce stanie i w polsce, bo ludzie zdesperowani nie majacy innego wyboru wyjda w milionach na ulice i zmiota POmioty komusze z powierzchni ziemi. to jest jak bomba czasowa.
ty jestes POnad tym, ty to wszystko lepiej wiesz, moznaby wnioskowac.
ale w rzeczywistosci jestes taki sam jak ta banda zdrajcow i przestepcow.

 

Boguslaw W.
6 gru 2014

 juz ci napisalem, sbcki cwelu, ze jestes klamca i manipulantem.
te twoje sondaze, na ktore sie powolujesz, produkowali, produkuja, falszowali i falszuja twoi sbccy koledzy, klamcy, szuje, zlodzieje, oszusci i mordercy.
a propos kloacznego elektoratu, to kto jak kto, ale ty powinienes wiedziec, sbcki cwelu co to jest nalezec do niego. wszak wybierasz od lat tych antypolskich, sk....w i zbrodniarzy.
juz ci napislaem, zycze ci, zebys zdychal w meczarniach, moze wtedy cos zrozumiesz.

 

 

Boguslaw W.
6 gru 2014

 Spadaj, sbcki cwelu. Te moraly zachowaj dla swoich komuszych bekartow, tak samo POdlych, jak ty sam.
PO co zlecac sluzbom POrzadkowym. Sam wyjdz na ulice, sbcka mendo i zastrzel kilku ludzi, tak dla przykladu, zeby POdkreslic, ze POpierasz czynem te totalitarna wladze, ktorej jestes pewnie czescia.
A propos, jak sie czyta, ze cos takiego jak ty wspomina imie Boga, to ma sie od razu pelny obraz POdlosci i zaklamania tego, co reprezentujesz.

 



10 gru 2014

Szkoda ze tylko won z kraju, takich jka ty powinni tylko won do dołu i zakopać dla dobra planety.


kaczor donald
11 wrz 2014

 zacznij od siebie potworku z filmu "mucha"


Krzysztof Ścibisz
31 lip 2014

Potem się dziwią, że ludzie żydostwa nie lubią. Popieranie herezji jakie wygłasza ta lewacka czarownica, powinno zostać karane gazem. Przez taką postawę zaniżasz autorytet uczciwych Żydów. "Pani profesor Senyszyn" jak o niej mówisz, pokazała wspaniały przykład dobrego wychowania drąc ryja w telewizji, chociaż to nie pierwszy raz, kiedy zachowuje się bezczelnie. Takich ludzi nie można zamykać, do takich trzeba od razu strzelać. Serdecznie nie pozdrawiam.


Hoszeq GameplayStudio
4 maj 2014

 Spierdalaj głupi chuju jebany ić się lecz

 


Margot McLoud
19 maj 2014

 trzeba zwalczac takich ickow jak ty,ktorzy propaguja antykatolickie "filmiki" nie tylko nazmyslaliscie wine na jezusa i Go ukrzyzowaliscie, to jeszcze po 2000 latach szukacie Bog wie czego. Won z Polski, macie swoj kraj pasozyty.



 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Szczepan Gender · dnia 29.10.2014 23:02 · Czytań: 2145 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
mede_a dnia 04.11.2014 17:50
Przeczytałam, choć nie znoszę czytania długich form na komputerze. Bardzo dużo pozytywów: groteska, ironia, humor, purnonsens, w służbie rzeczy ważnych. Bardzo ciekawy i prawdziwy obraz części ( znacznej?)społeczeństwa. Świetne dialogi, miejscami znakomite. Podobało się.
Szczepan Gender dnia 04.11.2014 19:38
Dziękuję za komentarz Mede_a, ale przede wszystkim za to, że przeczytałaś tę anonimową długą formę. Cieszy mnie to, że zostałem właściwie odebrany. Miałem mieszane uczucia, kiedy okazało się, że po publikacji tego tekstu otwarto muzeum w Polinie... Jest jakiś postęp, a ja tu taką maczugę w szprychy... No ale w końcu, nie tak wielu czytelników. Jednak nie zdecydowałem się na wszystkie rozdziały. Kilka sobie odpuściłem. I tak jest mocne. Pozdrawiam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:68
Najnowszy:pica-pioa