Oni
Ocknęłam się i mój wzrok padł na ścienny zegar, wiszący na wprost wejścia do kuchni – wskazywał godzinę 16:30. Wygrałam go rok temu podczas świątecznej loterii fantowej, zorganizowanej przez kierownictwo naszego zakładu pracy, i od tej pory odmierzał czas mojego monotonnego i nieciekawego życia spokojnym tykaniem.
Jak się pracuje świątek, piątek czy niedzielę, to człowiek całkowicie zatraca poczucie czasu. Spanie - wstawanie – praca - powrót do domu i znowu spanie , wstawanie i tak dalej.
Dobrze, że jest po co wracać na te parę godzin, trzeba zmienić Puszkowi piasek w kuwecie, wyprowadzić Kruczka, wrzucić mlecza Tupikowi lub wierzbowe gałązki, dolać wody Wiolinkowi.
Wiolinek to mój ostatni nabytek – kanarek, który jednak wcale nie śpiewa. Kupiłam go okazyjnie od jednej babki z magazynu w firmie. Kobieta straciła męża w wypadku i była praktycznie bez środków do życia, więc kiedy zaproponowała mi kupno kanarka wraz z klatką za uczciwą cenę, zgodziłam się bez żadnego targu!
Zerwałam się gwałtownie z fotela i podbiegłam do balkonowego okna, zobaczyć czy już jest.
- Jest!
To znaczy była – pierwsza gwiazdka na niebie! Nadszedł czas Wigilii!
Kto, tak jak ja, spędza każde święta samotnie, wie, że nie ma za dużo powodu do radości. Odwróciłam się ku drzwiom i nagle skamieniałam! To, co zobaczyłam w pokoju, nie mieściło mi się w głowie.
Za pięknie udekorowanym świątecznym stołem siedzieli sobie:
ONI.
Centralne miejsce zajmował Puszek w czarnym smokingu i białej koszuli z krawatką, po prawicy zobaczyłam chomika Tupcia, który wystroił się w beżowy kubraczek z czarnymi klapami, z lewej siedział mój poczciwy Kruczek – kundelek ze schroniska, przytargany z jakiejś aukcji „Przytul Azora” , którą organizował mój zakład pracy dwa lata temu.
Jego posiwiały pyszczek szczerzył się w przyjemnym uśmiechu a filuterne oczka bacznie obserwowały moją głupią minę. Czwarte krzesło, a właściwie jego poręcz, zajmował Wiolinek, śmiesznie podskakując i przekrzywiając dziobek.
Ty też? – miałam krzyknąć, widząc ten zaskakujący spektakl, ale nagle wzrok mój padł na indywiduum po prawicy Tupika. Ze zgrozą rozpoznałam w nim Karpia, którego zakupiłam wczoraj w miejscu swej pracy w ramach akcji, zorganizowanej przez komórkę socjalną „Święta z rybką” i wpuściłam do wanny zaraz po przyjściu do domu. Karp wybałuszał na mnie swoje szklane ślepka i otworzył pyszczek, robiąc tak zwany rybi ryjek, co właściwie nie powinno nikogo zdziwić. Przypominał mi w pewien sposób menedżera z naszego zakładu pracy…
Puszek wyciągnął łapkę i wskazał mi miejsce obok siebie. Usiadłam posłusznie. Pamiętam, jak trzy lata temu wylosowałam udział w zakładowej wigilii i miałam miejsce koło najładniejszej kasjerki z firmy, tak więc wszyscy faceci z pracy gapili się w naszą stronę, co odebrałam jako wielce przyjemne.
Nagle zwierzęta wstały a Wiolinek swoim aksamitnym głosikiem zaintonował „Wśród nocnej ciszy”.
- To on jednak śpiewa – pomyślałam zdziwiona i drżącym falsetem dołączyłam do chóru. Zawsze miałam czysty, donośny głos i nawet jakieś pięć lat temu wytypowali mnie do zapowiadania przez głośniki świątecznej oferty w naszym zakładzie. Pan menedżer przyszedł do mnie potem osobiście i długo wychwalał mój „seksowny tembr”, przez co babki z działu cukierniczego podśmiewały się z niego jeszcze dobrych kilka tygodni.
Po odśpiewaniu kolędy Puszek wziął do łapki opłatek i złożył nam wszystkim życzenia. Mnie winszował stu lat, szybkiego zamążpójścia i gromadki dzieciaków. Wtórował mu Kruczek z Tupikiem a Karp na zakończenie złożył na mojej dłoni zimny i śluzowaty pocałunek z gracją naszego kierownika zmiany.
Wzięłam opłatek z talerzyka i w gorących słowach zwróciłam się do przyjaciół. Zwierzęta słuchały w skupieniu , czasami któreś wytarło łezkę w oku, bo mówiłam naprawdę wzruszająco i z zaangażowaniem.
Od razu przypomniał mi się dyrektor naszego zakładu, kiedy to pół roku temu przemawiał do pracowników z okazji dziesięciolecia firmy i szampanem wzniósł toast za dalszą pomyślność załogi. Ludzie bili mu brawo a pan menedżer wręczył dyrektorowi bukiet kwiatów i strzelił soczystego buziaka. Wszyscy wiwatowali i wołali "Niech żyje" a spora cześć załogi popłakała się w mankiet.
Po spontanicznych życzeniach zabraliśmy się do świątecznej wieczerzy. Puszek jak zwykle, jadł drobnymi kęsami, co jakiś czas przerywając konsumpcję toaletą pyszczka i łapek. Kruczek wsadził mordę do talerza i wychłeptał zupę z prędkością światła. Nieustająca chęć jedzenia została mu jeszcze z czasów pobytu w schronisku. Biedny Kruczek, przeżył tam swoje najgorsze trzy lata w życiu.
Trochę przypominało mi to historię sprzedawcy z działu alkoholowego naszej firmy. Chłopak został porzucony przez matkę Wietnamkę, która zaszła w ciążę z jakimś Ukraińcem i biedak całe dzieciństwo spędził głodny i zmarznięty w domu małego dziecka, dopóki jedna bezdzietna para nie wzięła go sobie na wychowanie. Ci ludzie dali mu dom i wykształcenie, ale ponieważ się trochę jąkał, zakończył edukację na szkole zasadniczej o specjalności sprzedawca. Bardzo go lubiłam, był taki cichy i niesłychanie grzeczny, jak zresztą większość Wietnamczyków w naszym zakładzie.
Karp celebrował każdy kęs, żując rytmicznie i połykając powoli, przy czym skrzela wachlowały mu po bokach niczym pióra niewolników w pewnym filmie historycznym, na którym byłam kilka miesięcy temu, dzięki darmowym biletom do kina zakupionym w ramach pracowniczego funduszu socjalnego. Dbają o nas w zakładzie.
Po uroczystej konsumpcji głos zabrał Puszek. Powiedział, że w imieniu zgromadzonych pragnie podziękować mi za to wszystko, co dla nich robię. Za serce, za miskę strawy, za czysty kojec, za uprzątniętą klatkę, za wyszczotkowaną sierść…
- Za życie – dodał nawet Karp i szybko spuścił wzrok.
Zrobiło mi się miękko w nogach i na sercu. Zaczęłam płakać i nagle wszystkie zwierzaki podbiegły do mnie tuląc się i łasząc.
Kruczek zlizywał mi łzy z twarzy swoim szorstkim jęzorem a Puszek z Tupikiem i Wiolinkiem głaskali mnie łapkami. Zamknęłam oczy. Szorstki jęzorek w dalszym ciągu gilgotał mnie po brodzie. Strasznie mnie to łaskotało, zaczęłam machać rękoma i odsuwać go od siebie, gdy nagle - ocknęłam się na dobre i to w dodatku – w swoim starym fotelu!
Zegar pokazywał godzinę 23:15. Kruczek stał przy mnie i merdało ogonem, Puszek spał smacznie na kanapie a Tupik z Wiolinkiem drzemali w klatkach.
Popędziłam błyskawicznie do łazienki – karp pływał sobie w najlepsze.
Skręciłam do kuchni i spojrzałam na firmowy kalendarz naszego zakładu pracy, jaki związki zawodowe jeszcze w listopadzie rozprowadziły wśród pracowników po 12,50 zł za sztukę. Był wtorek, 23 grudnia 2014 roku. Jutro Wigilia - pomyślałam.
- Jutro Wigilia!
Kraków 14.XII.2014 r.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt