Bylebym zdążyła – mamrotała bezwiednie, biegnąc przez poczekalnię - Bylebym...
Przeraził ją widok gęstej kolejki pod kasą. Przybyła długo przed czasem odjazdu pociągu, ale czy zdąży?
Stanęła na końcu i raz po raz wyciągała głowę w stronę okienka, gdzie kasjerka ślamazarnie poruszała dźwigniami i coś tam wystukiwała. „Rusza się jak mucha w mazi” - mruczała przez zęby, pukając nerwowo palcami w wąską ladę przy kasie. Przypomniała sobie, że ktoś zwrócił uwagę, że to nie maź, ale smoła. Jednak u nich, gdzie żywe tradycje maziarzy, wypalających w lasach tę akurat substancję, czarny olej, tak się właśnie mówi. Zresztą, obcując całe życie z tutejszymi mieszkańcami, sama pewnie przejęła dużo z ich niepoprawnego języka, bo już od dawna nic w ich gadaniu jej nie razi. Ale teraz nie ma czasu o tym myśleć. Popędziła by grzebiącą się pannicę z okienka, oj popędziła.
Kiedy w końcu stanęła przed okienkiem, ze zdenerwowania ledwo mogła wydobyć z siebie głos.
Wreszcie z biletem w garści, zadyszana z emocji, podrałowała na peron. Pobiegła wzrokiem hen, na koniec torów, czy pociąg nie nadjeżdża, bo w tej chwili nie miałaby sił wdrapywać się na stopnie, ale czasu było aż nadto. Przysiadła więc na ławce. Oklapła niczym balonik, gdy niepokój z niej uleciał. Zapatrzyła się w wyślizgane tory. Nagle znów się poderwała na myśl, czy aby uda się jej wsiąść do pociągu, bo to nigdy nie wiadomo. Przeliczyła wzrokiem bagaże, sprawdziła zapięcia i dopiero teraz schowała do torebki ściskany wciąż kurczowo bilet.
Spojrzała na zegarek. Do przyjazdu pociągu było jeszcze strasznie dużo czasu, ale lepiej być w pogotowiu. A gdyby tak przyjechał wcześniej? Albo wydarzyło się coś niespotykanego? Bomba! Napad! Burza! Albo popsuło się zapięcie torby i wszystko wysypało się na ziemię? Raz już się tak przytrafiło. Pomógł jej zgarnąć z chodnika książki i bluzki przechodzący chłopak. Zbierał i, podając to leżący najdalej termometr, to bambosze z różowymi pomponami, tak patrzył jej w oczy, że przestała widzieć mijających obok ludzi, przestała się wstydzić całego skandalu. Odtąd wszystko stało się inne. Jak i ona i... on.
Nagle poderwała się z ławki. Czyżby w monotonii oczekiwania przysnęła? Nie chciała takich snów. A tu zabrzęczały jakieś dzwonki, terkotki i w dali wyrósł szary, malutki pociąg. Wykręcił ogonem i powoli stawał się większy. W popłochu znowu zaczęła liczyć bagaże. Neseser, torebka, rękawiczki, jedna, druga... Nie, te lepiej włożyć do kieszeni. A jak ktoś ukradnie? Nie było czasu na takie niepokoje.
Popychana przez innych znalazła się naprzeciw wagonu drugiej klasy. Wejście zastąpili jednak wysiadający. Obładowani bagażami powoli gramolili się po trzech schodkach na dół. Trzęsło ją, że schodzą tak powoli. Na takiej stacyjce pociąg nie stoi długo. Dobrze, że w ogóle staje, bo dowozi uczniów do szkół, robotników do huty.
Rozdygotana strachem, czy zdąży wsiąść i dojechać na czas, niemal zawisła na plecach tych, co przed nią pchali się do wsiadania. Wreszcie zaczęła wdrapywać się na stopnie wagonu z ciężkim neseserem i dyndającą na ramieniu torebką, która wciąż o coś zaczepiała. Nareszcie przeciskała się korytarzem pośród palących papierosy i tylko mamrotała pod nosem: „Bylebym zdążyła! Bylebym...”
Przedziały były zatłoczone. Wypatrzyła w końcu wolne miejsce. „Pani pozwoli” - młodzian spod okna podniósł się, by postawić jej torbę na półce Drugi pomógł jej zdjąć płaszcz i zawiesił na haczyku. Opadła na ławkę i wtuliła w swe okrycie pałające policzki. Zaraz poczuła się bezpieczniej. Podziękowała wylewnie. W pedagogicznym zapale nie omieszkała dodać, jak się cieszy, że jest jeszcze dobrze wychowana młodzież.
Uspakajała powoli oddech. Ze swego miejsca widziała, co za oknem, co po drugiej stronie wagonu, za drzwiami na korytarz. Wyjęła z torebki okulary i książkę, ale najpierw musiała wyrównać oddech, którym jeszcze się dławiła. Była zmęczona trudami dotarcia do pociągu, a na domiar złego niewyspana z nerwów przed tak daleką wyprawą. Bolały ją nogi i plecy. Odwykła od podróżowania. Nie na jej lata takie trudy. Znowu zatrzepotał w niej lęk: „Bylebym przybyła na czas!”
Dopiero na przypomnienie tego, co ją wzywał, uśmiechnęła się szeroko i szybko zakryła usta dłonią, żeby towarzysze podróży nie zauważyli. Prawdę mówiąc, nie wzywał, ale się poskarżył. Ale czaiło się w tym coś więcej. Tylko ona mogła to wyczuć. Musiała go powstrzymać przed zrobieniem głupstwa. Przypomnieć mu, co w życiu jest najważniejsze. I kilka innych prawd życiowych.
Marek był kiedyś jej uczniem. Przystojny, smukły brunet grywał we wszystkich szkolnych przedstawieniach. Przepięknie deklamował. Wyglądał na scenie tak zniewalająco, że przymykała oko na jego niedociągnięcia w matematyce. Ale tylko czasem, bo zaraz martwiła się, że narobi zaległości i zagubi się, jak oczko w pończosze. On zaś we wszystkim powinien być „naj”. Przede wszystkim błyszczeć inteligencją, co osiąga się przez gimnastykę umysłu, a najbardziej na działaniach matematycznych.
Na tym punkcie miała bzika. Zanudzała uczniów, by rozwijali swe uzdolnienia umysłowe. Tłumaczyła z uporem, że rozwinięty mózg ułatwia nie tylko pojmowanie matematyki, ale też łatwiej wchodzą do głowy inne przedmioty. Wcześniejsze roczniki brały te pouczenia do serca, ale młodsze miały uwagę zaprzątniętą czym innym. Czas wypełniały im komputery i internet, na co ona długo patrzyła bez przekonania, a nawet z przerażeniem, póki sama sobie czegoś takiego nie zainstalowała. Wciągnęło ją to, ale nadal pilnowała, by mieli w małym palcu ułamki, tangensy i logarytmy. W tym była nieugięta.
„Możesz nie znać jakiejś daty z historii - tłumaczyła - zapomnieć wzór na ruch jednostajnie przyśpieszony, albo ilu wartościowy jest azot (czego i ona nie pamiętała), ale zlekceważysz nowy temat z matematyki, bo wydaje się prosty - nic dalej nie pojmiesz.” Dlatego tym, co wyrwani do odpowiedzi podnosili na nią nieprzytomne oczy, tłumaczyła po lekcjach wszystko od nowa. Udawała, że nie widzi, jak ukradkiem zerkają na zegarek. „Pewnie głodni, bo to najwyższy czas na obiad” – myślała z rozczuleniem. Sama rzadko bywała głodna. Nie było jej też spieszno wracać do pustego mieszkania. „Szkoła to też dom” – mawiała.
Tylko oni zaraz po maturze znikali. Zostawali inżynierami, naukowcami. Pięli się wysoko, dzięki wpojonej im bystrości umysłu, jak i znajomości królowej nauk. Powracali czasem po latach na zjazd koleżeński, jubileusz, a ona była w szkole zawsze Nawet na emeryturze miewa w szkole zastępstwa za młodsze koleżanki, którym dzieci się przeziębiają. Nie może się opędzić od douczania czy korepetycji.
Marek niechętnie zostawał na takim douczaniu. O, potrafił być nieznośny. Tłumaczył, że matematyka mu niepotrzebna. Chciał być aktorem. „Aktor też musi być inteligentny” - przekonywała. Mieć wyćwiczony umysł. Zresztą, wiadomo, jej przedmiot ma być priorytetem i basta! Jak wiele innych rzeczy, które wpajała uczniom. Nie podlegało dyskusji, że trzeba być oczytanym, mieć szerokie horyzonty. Taki – jak sądziła - musi być też aktor, żeby grać role wielkich bohaterów historii i oddać psychologiczne niuanse człowieka prostego. Wielkie namiętności. I rozterki. Z Szekspira i Dostojewskiego. Nie dać się zaszufladkować do jednej postaci. Nigdy nie brać ról prymitywa, gbura. Doradzała też Markowi, by kopał piłkę i nauczył się grać na skrzypcach. Wtedy będzie wszechstronnym aktorem. Pełnym człowiekiem. Tak to sobie wyobrażała, a znała to tylko od strony widowni.
Dobrze wiedziała, że świat, do którego jej pupil aspiruje, śmieszą zasady bogobojnej nauczycielki z prowincji.
„A niech tam!- pomyślała teraz. - Byle te nauki uodporniły go przed manowcami życia marnowanego po spatifach, co imponuje snobom”. O tym myślała zawsze z lękiem. Znała to trochę z gazet, gdzie podobnymi wiadomościami chciano wzbudzać podziw u maluczkich. Nie miała okazji zaznać tego świata błyszczącego pozorami. Marek się w tym zagubi – myślała z niepokojem.
On jej jednak słuchał. Z początku tak jednym uchem, ale słuchał, bo chciał być dobrym aktorem. Rodzice wysupłali ostatni grosz na lekcje muzyki dla swego jedynaka. Zasłaniali uszy, ale znosili, gdy na początku straszliwie fałszował. Kupili mu nawet piłkę, pomimo obaw, że ganiając za nią, złamie rękę. Jak by wtedy grał na skrzypcach? Ale wszystko poszło dobrze. Dostał się do szkoły aktorskiej. Lekcje muzyki nie poszły na marne. Jak potrzebny był ktoś do roli muzyka, powierzano ją jemu. Inne role też. Przyszły i te główne i wspaniałe filmy, recenzje, wywiady, fotosy. W końcu sława.
Znowu, myśląc o tym uśmiechnęła się i pospiesznie zasłoniła usta książką, która wciąż czekała na otwarcie. Rozejrzała się po pasażerach. Dumali, ukołysani ruchem pociągu i rytmem postukiwania o tory. Na moment sama się zasłuchała, że omal nie usnęła. W porę się poderwała.
Wczoraj Marek nieoczekiwanie przysłał dziwny list. Napisał, że właściwie nie wie po co mu to wszystko było? Nie ma już po co żyć. Żona odeszła, dzieci nie mają, on zbrzydł, przytył, wyłysiał, ról dostaje coraz mniej. Reżyserowanie mu nie wychodzi. Krytykują go. Pomijają milczeniem. List był długi, na osiem stron, i szczery do bólu. Pisał o sobie tak bez litości, że nie mogło być aż tak źle. Pewnie w przypływie rozpaczy przesadzał.
Nie prosił o pocieszenie, sam się oskarżał. Winił siebie? Czy los?
Miał przecież sukcesy. Szczególnie zanim przytył i się rozpił. A rozpił się, bo nie dawano mu odpowiednich ról. Ale to tylko życie zawodowe – analizowała po raz n-ty.- Jest jeszcze całe inne życie. Jedzie więc do niego, żeby mu przypomnieć po co się człowiek tyle trudzi, po co walczy, podnosi się z porażek. Przecież to proste! Musi mu powiedzieć...
Zaraz, a co mu powie?
Zapatrzyła się w okno. Pociąg mijał teraz smętny lasek brzozowy, gdzie powtarzana w nieskończoność wertykalna biel pni ginęła w bezlistnej szarości gałęzi. Dalej ciągnęły się puste pola. Straciła wątek.
Nie miała pojęcia, co powie swemu dawnemu uczniowi. Sięgnęła po książkę. Poczyta trochę i przyjdzie coś do głowy. Oczywiście wie, jak rozmawiać z kimś na skraju załamania nerwowego. Nauczyciel, wychowawca młodzieży, musi być i na to przygotowany. Tylko, jak zacząć? Jak to wszystko ułożyć, ubrać w słowa?
Najważniejsze, by filozofię, którą sama kierowała się przez całe życie i wpajała uczniom, zmieścić w jedną rozmowę. Żeby zdążyć zapobiec czemuś złemu. Musi szybko powiedzieć Markowi co najważniejsze. Przypomnieć, po co się żyje?
Otwarta książka opadła jej na kolana, a ona zapatrzyła w mijane za oknem pola, lasy, miasteczka, gorączkowo rozważała możliwe scenariusze: co powie on? co mu odpowie?
Właściwie, co ona wie o życiu? Szczególnie tym w wielkim świecie? Sama całe życie przedreptała cichutko pomiędzy domem a szkołą. Raz tylko przejechała pół Polski, by osiąść tutaj, gdzie nikt jej nie znał. Daleko za sobą zostawiła rodzinę, ambicje, marzenia, bo tak być musiało. Odtąd wszystko najważniejsze było w szkole. Przerwane studia kontynuowała zaocznie. Szkoła musiała jej wystarczyć za cel życia. Szybko się z tym pogodziła. Dla otoczenia pozostała już tylko surową nauczycielką matematyki. Jeden rozpaczliwy list od Marka tym zachwiał. Musi pomóc uporządkować jego pomąconą filozofię życiową, gdy nie ma się już do kogo zwrócić o pomoc. Jego wiekowi rodzice dawno już odeszli. Byleby zdążyła.
Powie mu, że życie jest piękne. Warto żyć i być życzliwym dla ludzi. Marek tylko się uśmiechnie. Przy takich zasadach zepchnęli by go na boczny tor. Nie liczyli się z nim, tylko wykorzystywali jego dobre chęci. W jego świecie panują inne pryncypia. Co ona o tym może wiedzieć?
. Raz niemal się ośmieszyła, gdy w przypływie bojowego entuzjazmu chciała napisać innemu wzorowemu absolwentowi opinię polecającą, aby przyjęto go do pracy na dobre stanowisko. Ukończył chlubnie studia, a nie mógł znaleźć nic odpowiedniego. Był taki zdolny, solidny. Takich powinno się wybierać. Gdy już oglądała się za kartką, by mu to napisać, on szybko pocałował ją w rękę, bąkając coś o wdzięczności, i w zawiłych słowach dał do zrozumienia, że tu pomoże tylko polecenie kogoś stojącego wysoko, prezesa, ministra... a i tak wybiorą ze swoich...
Jaka się wtedy poczuła malutka! Jakie naiwne były jej zasady, pouczenia.
Całymi latami, gdy budzik zrywał ją jeszcze po ciemku, powtarzała sobie: muszę wstawać wcześnie rano, żeby coś w życiu osiągnąć! Co miała osiągnąć, nie precyzowała. Wiedziała tylko, ze nie wolno się długo wylegiwać, że trzeba dużo czytać i być dla ludzi dobrym. I dużo się uczyć. Dużo pracować. Pomagać. A zaczynać wszystko wczesnym rankiem. Całe więc życie zrywała się skoro świt, choć często oczy, zmęczone poprawianiem klasówek do późna w noc, jeszcze się zamykały. Ale biegła z determinacją polać się zimną wodą, by poskromić ziewanie. Miała wystarczająco czasu przed wyjściem do szkoły, żeby się pogimnastykować – zgodnie z zaleceniami, zjeść zdrowe śniadanie i poczytać książkę. O właściwej porze wychodziła spokojnie z domu i nigdy się na lekcje nie spóźniała. Wszystko robiła według najważniejszych życiowych zaleceń. Lubiła się nimi kierować. Tysiące takich poranków minęło, zanim pojęła, że to daremne. Jak w przewrotnym, przedwojennym przeboju, jaki nuciła czasem babcia:
„Bo to tylko tacy wstają,
co ulice zamiatają.
Reszta, wszyscy śpią.”
Ale dotąd lubi witać dzień wcześnie. Otwiera okno i chwilę cieszy się widokiem nieba i drzew, potem polewa zimną wodą, gimnastykuje... Nigdy nie pyta, po co? Dziś będzie musiała znaleźć odpowiedź na takie pytanie. Nie dla siebie. Dla Marka. Bo on zagubił sens życia.
Żona od niego odeszła. A to dopiero! Jak takim lekko to przychodzi! A jednak się załamał.
Była całym jego światem. Zajęci sobą nie pomyśleli nawet o dziecku. Kto mu teraz gotuje obiady? Pewnie siedzi sam głodny. Zaraz, ale oni tam nie żyją jak zwykli śmiertelnicy. Obiady na pewno jadają w eleganckich restauracjach.
Marek utknął bezradnie w beznadziei. Ról też jakoś nie dostaje. Zbrzydł, pofolgował sobie w piciu. Wszystko mu się wali. Napisał, że nie ma już po co żyć. Zamierza z tym skończyć? Z tym, czy z sobą? Zawsze tak jest, gdy ktoś mierzy wysoko, za wysoko, nie ma szerszych zainteresowań, planów awaryjnych na życie, a widzi przed sobą tylko jedno. Jak się nie uda – czarna rozpacz. Bezradny Apollo. Zawiedziony Narcyz. Życiowe Zero. Gdyby przyłożył się kiedyś do matematyki, został inżynierem, miałby pewniejszy fach w ręku, a nie taki, co na pstrym koniu fruwa. No bo co takiego jest w zawodzie aktora? Po co się chce być aktorem? Żeby inni podziwiali, sylwetkę, twarz, urodę? Czy, żeby własną grą, deklamacją, ciałem, przybliżać innym czar poezji i filozofię wielkiej dramaturgii? Musi go o to wypytać.
Wcześniej mu nagada, aż w pięty pójdzie! Będzie się załamywał! Jej uczeń. Najprzystojniejszy. Znany z kina, telewizji. Z gazet. Tylko ostatnio pokazywany jakoś rzadziej. Rzeczywiście się zaniedbał. Stracił uwodzicielski czar. Widać to na zdjęciach prasowych z jego nieciekawych już ról. Przygarbiony, gruby, wyłysiały. Na twarzy wyraz rezygnacji. Poddał się.
Na początek przypomni mu, jak zawsze była z niego dumna. Zdradzi, ile jego zdjęć ma w pudle z pamiątkami. Wycina każde. Nawet z pożyczonych czasopism. Naraża się na śmieszność. A niech tam! To przecież jej uczeń.
Czasem na Dzień Nauczyciela dostawała nagrody. Nie zawsze. Lubiła mieć własne zdanie i iść pod prąd. Śmieszyła ją uniżoność koleżanek wobec dyrektorki. Śmieszyła zmienność poglądów - niczym chorągiewka na wietrze - wicedyrektora, który bał się wszystkiego a najbardziej szefowej, lecz za jej plecami ciągle na nią nadawał. A to, że wstała dziś lewą nogą, że śmiesznie wygląda w przykrótkiej sukni – stara baba, do tego nadęta. Wszyscy śmiali się, by odreagować swój lęk wobec humorzastej szefowej, podnoszącej o byle co wrzask.
Najgorsze było w połowie lat osiemdziesiątych, gdy do pokoju nauczycielskiego wkraczała Fryderyka. Od razu cichły śmiechy i pogwarki. Ta „przyniesiona w teczce” nastała razem z dyrektorką, gdy poprzednią dyrekcję rozkurzono Bóg wie gdzie. Fryderyka, Frydra – jak na nią mówiono - udawała wielce ważną. Wciąż dawała do zrozumienia, kogo to ona nie zna, jakie miała sukcesy i kim to nie była zanim łaskawie trafiła do tego liceum. Później okazało się, że tu udawała ważną gdzieś tam, a tam - ważną tutaj. Osoby postronne bujała, że jest tu naczelną. Kłamczucha. A podobna do czarownicy. Chuda, czarnowłosa, o małych, chytrych, oczkach, którymi wszędzie świdrowała. Wygadywała na dyrektorkę niestworzone rzeczy i tylko czekała, by ktoś dorzucił słówko. Kiedy na dźwięk dzwonka wszyscy chwytali dzienniki i ruszali do klas, ona, nucąc pod nosem, biegła z paczką kawy do kancelarii. Po chwili stara wiedziała, kto co powiedział, kto psioczył, kto się obija, i jeszcze więcej. Frydra dopowiadała na pewno, że ta i owa na lekcji śpi, a uczniowie robią, co chcą, bo tak za plecami mawiała. Jak tylko wchodziła do pokoju nauczycielskiego, któraś uciszała przez zęby: „ Cisza! Ucho dyrektorki”.
Ale i ją zmiótł rok 89. Niestety wkrótce wypłynęła. Tacy zawsze spadają na cztery łapy. Frydra znowu jest po zwycięskiej stronie, jakby była z nimi w podziemiu, jakby to ona rozrzucała ulotki. Pełni jakąś funkcję w Oświacie. Udziela wywiadów, bryluje na imprezach, gdzie spotyka się miejscowy świat wpływów. Grzeszni zawsze są górą.
Wzdrygnęła się na wspomnienie tamtych spraw. Ile razy pomyślała o tamtej dyrekcji i o „jej uchu”, gniew dusił ją w gardle. Ta kreatura zaburzała jej pogląd, jaki wpajała uczniom, że należy dążyć do ideału i pracować nad sobą.
Budzi się czasem w środku nocy i w ciemnościach świat wydaje się jej gorszy, a jej własne życie całkiem nieudane. Leżąc w pościeli duma, czemu nic się jej nie udało Nie miała szczęścia. Była za dobra dla ludzi, nazbyt ufna, naiwna i wszyscy to wykorzystywali. Jej powierzano najtrudniejszą pracę, co łechtało jej ambicję, ale awans i medale – innym.. Nie zaznała miłości ani sławy, ani nawet przyzwoitego awansu. Ile razy miała nadzieję, że teraz kolej, by jej powierzono stanowisko dyrektora szkoły, albo wizytatora, zawsze znalazł się ktoś bardziej wyszczekany, czyjś znajomy i sprzątał jej awans spod nosa. Nigdy nie została tą najważniejszą. Tak w szkole, jak i dla kogoś. Chociaż kiedyś była przez moment najszczęśliwsza. Tylko dotąd nie wie, czy to wspominać, czy wykreślić z myśli.
Ona zawsze odchodzi zrezygnowana. Tak było i wtedy, gdy wolała przerwać studia i wyjechać... Tak i potem, gdy już tutaj zainteresował się nią chłopak koleżanki. Nie mogła przyjąć jego awansów. Bo jakże to tak? Skrzywdzić koleżankę. On długo jeszcze wypatrywał jej smętnym wzrokiem, ale pozostała nieugięta. Nawet, gdy narzeczeństwo koleżanki się rozleciało. Ale tamta szybko wyszła za mąż za znanego w mieście lekarza. Potrafiła go oczarować. Urodziwa, choć kokietka nie bez grzechu. Takim się zawsze uda.
„A ja zawsze tylko się poświęcałam. Nie wymagałam nic dla siebie. Więc nic mi nikt nie dawał.”
Tamten też się szybko pocieszył. Może w pewnej chwili, gdy był już wolny, ona powinna dać mu coś do zrozumienia. Wolała być ponad to. Kto nie walczy, to nie dostaje. A tak Bogiem a prawdą nie bardzo ją pociągał. Kto jednej miłości poświęci wszystko, więcej się nie zakocha.
„Nikt mnie nie kocha,
Nikt nie lubi,
Nikomu nie jestem miła.”
Śpiewała w takich chwilach jakiś kołaczący się w pamięci fragment przedwojennego przeboju, jaki babcia czasem wyśpiewywała. I o dziwo, ile razy docisnęła tak siebie do samego dna, zrywała się zdrowsza, bo przecież miała opinię dobrej nauczycielki i uczniowie tez dawali dowody, że ją lubią. Na koniec roku dostawała najwięcej kwiatów. Nawet nie chciała analizować, czy nie było w tym podlizywania.
Pozostała sama. Czasem bardzo malutka. Zwykle wówczas, gdy wracał jej dawny absolwent, by z wdzięcznością wyznać, jak wysoko zaszedł. Jej uczniowie zostawali dyrektorami, prezesami, ona jednako - zawsze skromna nauczycielka.
Gorzej bywa, gdy przychodzi napuszony rodzic z pretensjami, czemu jego pociesze dała dwóję? I patrzy na nią z góry, pokazując: „ty mała nauczycielko, wiesz kim ja jestem?” Z takimi potrafi sobie jednak radzić. Przecież dysponuje zasobami pogardy dla takich, co nie wyrobili sobie błyskotliwej inteligencji za pomocą matematyki. Pogarda to grzech, mityguje się czasem, ale czemu tylko ona ma być bezgrzeszna? Cnotliwym nigdy nie lepiej.
Najgorsze, gdy przyjeżdżał z daleka absolwent, by pochwalić się, jaki to odniósł sukces. Wprawdzie w szkole nie kumał nic z tangensów czy sinusów, a teraz jest prezesem i obchodzi się bez tej całej trygonometrii, bez niuansów gramatyki czy teorii Darwina. Na takie dictum wbrew swym zwyczajom, nie mogła nie dać takiemu odczuć, jak nim gardzi. Napuszony zmywał się więc jak niepyszny. Trudno, i ona miała swoje grzeszki. Tylko ona zostawała w małej szkole, w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a pyszałek, dumny karierowicz i tak był górą, bo powracał do swych willi, samochodów, przyjęć... Cóż, zwyciężają nie grzeczni, ale grzeszni. Jak Fryderyka.
Usilnie zwalczała w sobie każdy przejaw nienawiści, lecz w takich momentach sprzeniewierzała się zasadom. Nienawiść to grzech! Tak nie wolno! Innym to ujdzie, jej – nie! Bo zasady ma surowe. Od zawsze.
Zasady. Czyli życiowe prawidła. Wystarczyło mieć je mocne, by niczym te wkładane do butów, stanowiły mocne oparcie dla życia. Dotąd była pewna swej wiedzy, jak żyć. Ale, czy mogła przekazać je Markowi? Powtórzyć mu znowu, że życie jest piękne? Że należy być życzliwym dla innych. I rozwijać się. A szczególnie własny intelekt.
Marek tylko by się uśmiechnął. Z takimi przymiotami zepchnięto by go na boczny tor. Nikt by się z nim nie liczył. W wielkim świecie panują inne, surowe, prawa. Co ona o tym wie? Czy wie coś o życiu? O wyścigu szczurów, o konkurencji, intrygach , nieczystych zagrywkach. Nie ma pojęcia, jak naprawdę wygląda wielki świat.
Podpytywała raz jego żonę, kiedy przyjechał na występ do ich domu kultury. On deklamował dla uczniów „Wielką improwizację”, a ona rozmawiała sobie w kulisach z jego urodziwą, młodą żoną. Ta na jej nieśmiałe a okrężne pytania o to, jak oni żyją, odparła: Jak wszyscy. Jesteśmy tacy sami.
Dodała, że wolne wieczory spędzają we własnych czterech ścianach. Ona gotuje, on, jak trzeba, odkurza mieszkanie.
Na to ona stara, prowincjonalna nauczycielka, pokiwała tylko głową z niedowierzaniem i popatrzyła na bluzkę tamtej, potem na swoją. Już te bluzki pokazywały wszystko, co je obie dzieliło. Ta jej była sprana, niemodna, taka ponadczasowa, z niedrogiego materiału. Nigdy jej nie będzie stać na tak szykowną, o kroju na jeden sezon, jaka tamta miała na sobie. Delikatną w dotyku i na pewno drogą. Nawet gdyby wykosztowała się na podobny materiał, żadna tutejsza krawcowa nie uszyje tak eleganckiej. Nie podoła najnowszym wzorom. Zresztą gdzie by taką nosiła? Raz: na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego, potem na zakończenie, dzień nauczyciela, wspólną Wigilię, imieniny dyrektorki. Jeszcze na dzień Kobiet i wyjście z uczniami do teatru, na występ zespołu objazdowego w domu kultury. Potem, rzadziej, żeby nie mówiono, iż ciągle chodzi w tym samym. Jakby miała tylko to. Bluzka zawisłaby w szafie na żer molom i wychodziła z mody. Będzie więc chodziła w takiej wiecznie, no bo jak? Nie wyrzuca się rzeczy tak drogiej. Żona artysty na pewno ma takich bluzek dużo i wyrzuca je po każdym sezonie. Wie, jaki model wybrać, co zrobić ze starymi. Wyrzuca bez żalu. Tym się od siebie różnią. Ot, dwa różne światy. Co ona wie o tamtym, by doradzać coś Markowi? Jakże blade są zasady, którymi karmiła uczniów. Niby doskonale o tym wie, ale ciągle nie dopuszcza tego do głowy, że oprócz tych zasad, oficjalnych, pisanych, są jeszcze takie niepisane. Ona zna tylko te pierwsze. Drugie są dla takich jak Fryderyka. I wszystkich, którzy coś znaczą w wielkim świecie, gdzie muszą wspinać się po trupach, intrygować, wchodzić w układy... Zresztą, co ona o tym wie!
A teraz żona Marka odeszła i on pisze, że nie ma po co żyć. Pojedzie i mu wytłumaczy. Tylko w tej chwili zmęczona podróżą oraz burzą, jaka się z tym wiązała nie mogła sobie przypomnieć, co to jest to „coś”, dla którego warto żyć. Nigdy nie próbowała tego sprecyzować. Nie traciła czasu na czcze rozważania, bo śpieszyła się, żeby najlepiej wychować swych uczniów. Nauczyć ich matematyki. I życia. Byleby zdążyła, zanim on zrobi głupstwo. Przecież we wczorajszym liście ujawnił myśli samobójcze!
Tylko, co ona sama wie o życiu. Jej cały żywot zamknął się wokół szkoły. Wreszcie znalazła się na bocznym torze w domu starców. Ot i wszystko. Każdy jej uczeń, nawet najgorszy, którego wyciągała za uszy z dwój, wiedzie ciekawsze życie. Mają rodziny, dzieci, domy, podróżują w dalekie kraje. Na pewno zaznają dużo tego coś, o czym ona nie ma pojęcia.
Nagle nawiedziło ją zwątpienie, czy życie ma w ogóle jakiś większy sens?
Zafrasowała się. Na szczęście pociąg wjeżdżał w znajome przedmieścia miasta, gdzie kiedyś studiowała, dojeżdżała na szkolenia. Tylko, co to wszystko dało? Młodzieniec siedzący naprzeciw podał jej z półki torbę. Schowała okulary i książkę, z której przeczytała zaledwie kilka stron. Włożyła płaszcz i zaczęła przeciskać się korytarzem do wyjścia.
Doszła do postoju taksówek i stanęła jak wryta. Jaki poda adres? Mieszkania Marka? Miałaby stanąć pod jego drzwiami i pukać? A do teatru? Co by powiedziała? Stara, naiwna, nauczycielka z prowincji przyjeżdża do swego ucznia? Ośmieszy się. Nawet on będzie zażenowany. Ale, na litość boską, musi mu jakoś pomóc, gdy ma myśli samobójcze! Nie kosztem śmieszności. To tylko odstręcza.
Długo stała bez ruchu na samym przejściu, a śpieszący się wkoło ludzie co i raz ją potrącali, potykali się o jej torbę na ziemi. Nie wiedziała, co robić. Odwróciła się zobaczyć, o której ma pociąg powrotny.
Za godzinę. Zrobiła kilka kroków w stronę kasy. Nagle stanęła jak wryta. Straszna myśl spadła jej na głowę, niczym drapieżne ptaszysko i niemal powaliła. Wyjawi Markowi, jakie ma prawo być przy nim.
Dochowała tajemnicy tyle lat. Chyba już odcierpiała swój grzech, gdy obcy ludzie wozili jej dziecko w wózeczku, a ona patrzyła tylko z daleka. Może takim samym wzrokiem, głodnym i szalonym, jak kiedyś w szpitalu tamta kobieta, która w bryzgach krwi straciła ostatnią szansę. Wtedy w ręce jej męża powierzyła swoje zawiniątko. To im mówił: mamo, tato. Ale ich już nie ma. A co tam, niech się ludzie dowiedzą, że i ona była kiedyś kochana.
Wyprostowała się dumnie, uśmiechnęła i dodała półgłosem, jakby chciała, żeby wszyscy wkoło usłyszeli:
- I ja nie byłam bez grzechu.
Krystyna Habrat
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt