"Pejzaż (fr. paysage) – malarstwo krajobrazowe, czyli malarstwo przedstawiające krajobraz, widok natury lub otoczenia miejskiego.
W zależności od przedstawionej rzeczywistości wyróżnia się pejzaż topograficzny – odzwierciedlający konkretny motyw i pejzaż fantastyczny – będący wytworem wyobraźni."
Wikipedia
Wychodzę z podziemi, mijam szpaler ulotkarzy i wtapiam się w ruchliwy tłum. Nagle czuję się mrówką w szeregu innych mrówek. Biorę kawałek truchła pasikonika, zarzucam na plecy i idę schodami prowadzącymi na szeroki chodnik. Gdy pokonuję ostatni stopień małego wzniesienia, spoglądam na Warszawę. Po prawej pęcznieje szarobury Pałac Kultury i Nauki, przede mną ostre krańce dachów Dworca Centralnego nakłuwają bąble Złotych Tarasów. Po lewej machają przyjaźnie kolorowe płachty reklam na przedwojennych kamienicach, zawstydzone urojonymi remontami. Swoją drogą, gdyby wybuchła wojna a potem się skończyła, jak odróżni się budynki przedwojenne od obecnie nieprzedwojennych? Wszak wszystkie będą naznaczone zbrojnym konfliktem. Może wszystko zburzą i odbudują od nowa dla porządku?
Dalej, jak na plakacie wiszącym w barze z mdłymi drinkami, majaczy się widok polskiego Manhattanu. Strzeliste wieżowce, zaprojektowane przez architektów z defektem przestrzennym, zamykają się w półowalu stali, szkła i betonu. Jedynie pobliski Marriott robi na mnie wrażenie, chociaż jest porzuconym hotelem, w którym nikt nie nocuje oprócz czarnego władcy świata. A i on bywa rzadko w Polsce. Tylko raz odwiedził rubieże imperium, poćwiczył na siłowni i odjechał, zostawiając tęskny smutek w oczach warszawskich kulturystów.
Znalazłem się w mieście nieokreślenie brzydkim, nijakim, pełnym obcych mi ludzi. Nie mam punktu zaczepienia, widzę setki twarzy, mnóstwo przebierających szybko nóg i ogarnia mnie dziwny smutek. Szukam w myślach odpowiedniego skojarzenia. Nachodzi mnie niepokojąca refleksja, że już czułem coś podobnego. Środek tygodnia, ja w wyludnionym centrum handlowym, krążę wzdłuż kramu z produktami książkopodobnymi. Bezładna masa książeczek dla dzieci za dwa złote, upchane wszystko w jednym ogromnym koszu. Przyjechały w furgonetce, przerzucone wcześniej z palet w hurtowni. Długi termin płatności, możliwość zwrotu, dodane jako "półgratisy", byle nie zalegały, nie zabierały miejsca innym. Wartość obliczona według wzoru: ilość razy masa razy kubatura razy kredyt kupiecki.
Treść. W środku litery bez wartości, prosta puenta w stylu "myj ręce, a robaki nie zalęgną się w brzuszku", rysunki nie łączą się z zapisem, co najwyżej na zasadzie kalamburów. Zaburzenia w perspektywie, buchająca, przesadna nad-kolorowość na każdej stronie i zarazem brak jakichkolwiek detali graficznych. Kartonowe stroniczki, okładki o równych bokach. Całość nalegająca do poszukiwania następnych, nowych z nadzieją, że trafi się, o rany, z piszczącą, gumową okładką. Wszystko powierzchowne, foliowe, reklamówkowe.
Błądzę w centrum jednorazowości. Budynki zburzone, zbudowane, powstają, potem znikają, tkanka miasta zawsze inna, stare ścieżki wytarte, miejsca zredagowane na nowo, poprzednie można znaleźć wyłącznie na interaktywnych ekspozycjach Muzeum Powstania Warszawskiego. Wszędzie drepczący ludzie, masa ludzi, nie kończą się, przemierzają miasto w przeróżnych kierunkach. Na pieszo, w samochodach, tramwajach, schodzą do podziemi, wychodzą, jak ja, na powierzchnię.
Poprawiam pasikonikowego trupa na plecach i wzdycham. Mogę mieć wyłącznie do siebie pretensje, że znalazłem się w Warszawie. Moja własna, niczym nieprzymuszona wola (głupota?) przygnała mnie tutaj centralną linią kolejową.
A przyczyna jest głupia, wstyd mówić: kaprys z lat dzieciństwa.
Plastyka. Piąta klasa. Rozwijanie dziecięcej kreatywności za pomocą kawałków bibuły i odrysowanego szablonu.
Wyklejałem kontury Syrenki Warszawskiej. Praca żmudna, niczym nakładanie złotej farby na postacie z ołtarzu Wita Stwosza. Tyle, że zamiast żółtych ciżemek nosiliśmy półprzezroczyste, fioletowe fartuszki o zapachu matczynego prania. Syrenka była moją muzą, dumną panią, z mieczem nad głową i tarczą zakrywającą pierś. Łapczywie pożerałem wzrokiem obnażone, od pasa w górę, nagości. Wyobraźnia podpowiadała, co kryje się w miejscach niewidocznych. Przyznaję, nie zaprzeczam. Byłem wyuzdany, nienasycony, sprośny, zdemoralizowany jak każdy dwunastolatek.
Teraz chcę urzeczywistnić chłopięce marzenie. Pragnę zobaczyć drugą stronę tarczy. Dotknąć, pomacać, posunąć się do molestowania.
Pochodzę z lepszych stron, z miasta wartościowego i poukładanego, zwartego. Używając porównania książeczkowego, moje rodzinne strony są pełne ilustracji Jana Marcina Szancera, gdzie nawet Janek szyjący buty wygląda zjawiskowo i przy tym rozsądnie.
No, ale my nie posiadamy syrenki.
Mamy smoka, nie wiedzieć czemu, nazywanego Wawelskim, a nie Krakowskim. Tak jakby był jeszcze Smok Kazimierski, Zwierzyniecki, Staromieszczański czy Nowohucki (tfu!).
Przykro mówić, ale nasz smok wygląda mizernie przy syrence. Wstyd mi za monstrum stojące nad Wisłą, odlane w brązie, zionące sowieckim gazem ziemnym. Mam teorię na temat smoka: jest agentem rosyjskim. Przybył z zaboru ruskiego, z miasta gubernatorskiego Warszawa. I został. Bo kto przyjedzie do Krakowa, ten zakochany wyjechać nie potrafi. Nie wiem w czym, czy raczej w kim, zakochał się cholerny gad, nie obchodzi mnie to. Może w Wandzie? Chyba Wasilewskiej... Żart, chociaż urodzona krakowianka. Nieważne. Jest i już. Smok zionie, Putin szczerzy zębiska. Ludzie wysyłają esemesy, gaz się ulatnia, a na konta ruskich "gazpromowców" wpadają ruble.
Odkryję karty: moja potrzeba obściskiwania syrenki ma głębsze pobudki. Przyjechałem do metropolii słynnej z zamachów bombowych, popularnej z wysadzania dorożek oraz szoferek, ostrzeliwania carskich oficerów i hitlerowskich żandarmów. Znalazłem się tu, by wziąć udział w jednoosobowej w akcji odwetowej. Ja jako "one man army", komandos galicyjski, szpieg z krainy deszczowców, agent J-23, James Bond pod sztandarem "Her Royal Highness", brat Zygfryd na usługach króla Jagiełły. Jestem niebezpieczny, zdeterminowany, bez skrupułów i litości. Chrzanić podstawówkę! Mam inne priorytety. Obmacam niczego niespodziewającą się Syrenę Warszawską za wszystkie krzywdy własne i krajan, za smoka trojańskiego, za brak metra i zdegradowanie Krakowa do roli angielskiego burdelu.
Przechadzam się chodnikiem warszawskim. Da się, o dziwo, po tym tałatajstwie spacerować, aczkolwiek widok straszny wokoło. Na nic nie narzekam, znam tutejsze piosenki, zwyczaje panujące. Nie mam zamiaru być "w błocie pochowany". Wszak błota tu nie brakuje. Śródmieście rozgrzebane, Wola rozgrzebana, Praga rozgrzebana. Wieczna budowa. Zaczęli w czterdziestym piątym i skończyć nie mogą.
W ramach pojednawczego gestu krakowsko - warszawskiego postanawiam oddać truchło pasikonika przedstawicielowi miasta. Za cel obieram śpiącego na ławce człowieka. Skoro śpi snem spokojnym, znaczy się jest u siebie, w domu. Ja bym w życiu tutaj nie zasnął. Nawet w Marriotcie.
Szturcham śmierdziela. Boże mój miłosierny, jak ta dusza capi!
- O co chodzi? O co chodzi? - zaczyna rozmowę warszawianin.
- Mam pasikonika dla pana. Proszę - wręczam zwłoki owada. Mężczyzna obgryza odwłok ze smakiem, ciamka, szeleści skrzydełkami, dziękuje wylewnie. Widzę łzy wdzięczności, płynące ciurkiem po twarzy. Uciekam z dłonią, gdy próbuje całować.
- Jak się odwdzięczę zbawco, prezesie, królu mój - mamrocze.
Uśmiecham się szeroko, spostrzegł, że ja z miasta królów. Ach, jak mnie ta stolica rozczula.
- Powiedz mi, dobry człowieku - zwracam się do niego z estymą, bo wiem, że przeżył bombardowanie w trzydziestym dziewiątym, łapanki w czterdziestym pierwszym, getto w czterdziestym drugim i kanały Wajdy w czterdziestym czwartym. Patrzę na zniszczone, zrogowaciałe dłonie, wytarte opuszki palców od szpadla murarskiego. Mam pewność, że odbudowywał miasto, wyrabiał po trzykroć normy. Teraz jest mieszkańcem szanowanym i wielbionym przez przyjezdnych. - Którędy do muzy warszawskiej, pięknej i walecznej Syrenki? Wskażże mi tam drogę - szczerze pytam, nie ujawniając prawdziwych zamiarów względem piersi symbolu.
Obdarciuch patrzy podejrzliwie, łypie oczami. Czuję gorąco na plecach, nieoczekiwanie oblatuje mnie strach. Może gadam z carskim agentem? Przecież Warszawa kiedyś ruskimi stała. Kto wie, co zacz? A nuż nie Muranów stawiał, nie domy MDM, ale Pałac przeklęty wznosił ku niebu, nawołując do pobratymców, w mowie prymitywnej: "Haraszo! Dawaj, dawaj Sasza sjudaaa!"
Na szczęście tylko suchoty go złapały. Wybałusza gały, wstrząsa nim spazm dziwny i kaszle obrzydliwie. Dyskretnie zakrywam twarz, tak by nie urazić rozmówcy.
- No i...? - ponawiam znak zapytania.
- Panie, a kto ją tam wie. Chyba nad Wisłą siedzi - odpowiada.
Dobra cwaniaczku warszawski, myślę sobie, mataczyć zaczynasz, kręcić będziesz.
- A gdzie ta wasza Wisła jest? - zapytuję uprzejmie i podchwytliwie zarazem.
- A to proste akurat. Musisz pan pójść tak jak budowa idzie. Na wschód. Panie, oni rozkopali miasto do Wisły.
"Znaczy się, Ruskie tunel do Moskwy budują", przeszła myśl, ale nie okazuję po sobie konceptu.
- A za Wisłą? Co za Wisłą jest? - dopytuję.
- Weź pan mnie nie rozśmieszaj. Kto się zapuszcza za rzekę. Tam żyć się nie da!
Nie dopytuję dalej, nie moja rzecz, pewnikiem lokalne sprawy. Nic to! (jak mawiał mój ulubieniec z Trylogii, Michał Jerzy Wołodyjowski.)
Przedstawiciel miasta pokazuje na odchodne, że trzeba iść wzdłuż parku, potem między "dupnymi" donicami, a na koniec kierować się w dół, aż do bulwaru, zwanego obecnie rozkopanym.
- Tam? - upewniam się, mrużąc oczy i spoglądając na kikuty drzew, jednoznacznie kojarzących się z tym najbrzydszym na świecie czyli wierzbą białą. Ech, Chopin i jego mazowieckie korzenie. Piękne to wszystko, acz niepraktyczne. Nam, Małopolanom, bliżej jednak do Wielkopolski, poukładanej, usystematyzowanej, bez romantycznego nadęcia i ruskiego niechlujstwa. No, ale nie czas na wierzbowe filozofie.
- Tam - odpowiada i natychmiast układa się w pozycji embrionalnej. Zapada w katatoniczny sen. Prycha, rży, drapie się po nosie i chrząka poczciwie.
Dobranoc, książę. Śpij słodko na twardej, warszawskiej ławce. Przykrywam drżące ciało kurtką delikwenta i ruszam w drogę.
cdn.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt