Widywał ją prawie codziennie. Kiedy szedł rano na pobliski przystanek autobusowy przy ulicy Różanej, ona stała tam z kolorową płócienną torbą i plecakiem zwisającym z lewego ramienia. Przy starej rozwalającej się ruderze widocznej za plecami wyglądała bardzo niepozornie. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic szczególnego. Krótkie, mysie włosy ciut wystające spod mitenkowej czapki, zbyt duża bluza i trampki z kolorowymi sznurówkami. Ot, zwykła dziewczyna, a biorąc pod uwagę trochę dziwne nakrycie głowy powiedziałby, że nawet odrobinę staroświecka. Jedyne, co od razu rzucało się w oczy, to koty ocierające się o szczupłe nogi i dopraszające uwagi. Gdy pierwszy raz ją zobaczył, nie zauważył żadnego, ale potem stały się nieodłącznym elementem obserwowanej sceny. Kociara. Tak nazywał w myślach przez dłuższy czas, bo właściwie nawet nie wiedział, jak ma na imię. Zresztą, nie zamierzał przejmować się zbytnio takim drobiazgiem. Była dziwaczką, przynajmniej tak sądził, a on nie lubił kotów. Miauczy to to, drapie, a do tego jeszcze sierść posklejana gdzieniegdzie po bokach. Nie przepadał i już. Na nią też specjalnie nie zwracał uwagi.
- Przepraszam, czy mógłbyś potrzymać torbę? – Usłyszał za sobą, kiedy przechodził obok rozpadającej się szopy. Koty rozbiegły się we wszystkich kierunkach, gdy przystanął na chwilę. – Tam jest dość ciasno, a chciałam zobaczyć, co dzieje się z Filipem. Zwykle przylatuje pierwszy, gdy przynoszę jedzenie.
- Z Filipem… – zdziwił się. – To one mają jakiekolwiek imiona?
- Tak i nawet wiedzą, co do nich mówię – uśmiechnęła się nieśmiało – ale zwykle trzymają się z dala, gdy z kimś rozmawiam. Poczekaj, sprawdzę co z nim jest.
Chcąc nie chcąc wziął torbę i przyglądał się, jak znika za drzwiami, które ledwo utrzymywały zbyt luźne zawiasy. Teraz, gdy przyjrzał się jej z bliska stwierdził, że jest całkiem sympatyczna i chociaż na pewno pięknością nie była, to miała melodyjny głos. Po kilku minutach wysunęła się ze środka, trzymając w rękach wyrywającego się czarnego kociaka.
- Pomożesz? – Zapytała. – Sama nie dam rady, a muszę go zanieść do weterynarza. Jakieś łobuzy znęcały się nad nim, ma pokaleczoną tylną łapę. Potem zabiorę go do domu na kilka dni, żeby doszedł do siebie. Tak w ogóle mam na imię Dorota, a ten mały wiercipięta, to jest właśnie Filip.
- Rafał – przedstawił się, stanął obok razem z torbą w ręku i poszli w stronę Rynku, z kotem kręcącym się w ramionach. Nie zważała na pobrudzoną kurtkę i delikatnie trzymała zwierzaka przy sobie. Nie bardzo wiedział, o czym ma z nią rozmawiać, więc tylko z ciekawości zadał pytanie:
- Z tymi kotami, to ty tak zawsze? Nie boisz się, że coś się stanie?
- Nie, nie zawsze, a od czasu jak zostałam wolontariuszką w schronisku. Lubię koty, a one też przecież zasługują na uczucie.
Zanim rozstali się pod drzwiami gabinetu, popatrzył na nią z zastanowieniem, potem odwrócił się i poszedł do domu, myśląc o tym, co zobaczył i usłyszał. Musiał przyznać, że Dorota zaintrygowała go, nie każdy jest chętny pomagać bezdomnym zwierzakom. Wolał psy, ale chyba polubi i koty. Był ciekawy, co będzie z Filipem, bardziej jednak interesowało go spotkanie z Dorotą. Dwa dni później, lekko speszony, sam podszedł do dziewczyny z puszką karmy dla kotów.
- Cześć! Jak Filip? – Przywitał się i podał jej otwartą puszkę z zawartością. – A to dla twoich podopiecznych.
- Hej. Już jest lepiej. Dziękuję. – Odpowiedziała i posłała mu uśmiech. – Jak chcesz, możesz przynosić takie puszki nawet w hurtowych ilościach. Na pewno się nie pogniewają, to ogromne łasuchy… a Baśka niedługo będzie miała młode. Potrzebuje więcej niż inne.
Przychodził prawie codziennie. Karmili koty, rozmawiali. Nauczył się rozróżniać każdego z osobna, a nawet zapamiętał imiona. Potem czasami chodzili na spacer do parku lub pobliskiej kawiarenki na ciastko i kawę. Kiedy pojawiły się kocięta wziął jednego do siebie. Od tej historii z Filipem, gdy zaczął spotykać się z Dorotą, lepiej rozumiał, dlaczego poświęca zwierzakom tyle czasu. „ -Też zasługują na uczucie.” – powiedziała tego dnia i właściwie chętnie przyznał jej rację.
- Rafał, Rafał! – Dorota gwałtownie pukała do drzwi i szarpała za klamkę. Otworzył i zobaczył, że jest mocno zdenerwowana. – Kocięta zginęły!
- Jak to zginęły? Rano zanosiłem im jedzenie i widziałem.
- Nie ma ich. Mówię ci, że ich nie ma. Pomóż poszukać. Są jeszcze za małe, aby mogły dać sobie radę same.
- Poczekaj, założę tylko kurtkę, bo pada. I weź parasolkę, jesteś wystarczająco mokra. Jeszcze się przeziębisz.
Niemal dwie godziny biegali i szukali po okolicznych podwórkach. Buty mieli przemoczone, a jemu z włosów deszcz ściekał ciurkiem za kołnierz kurtki. Był na nią trochę zły, bo chociaż polubił koty, to takiego poświęcenia jeszcze nie widział. Przecież kotka mogła je chwilowo przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Zapewne przestraszyła się czegoś i za kilka dni znów przyprowadzi z powrotem. Nie rozumiał tego niepokoju.
Znaleźli wszystkie… trzy przecznice dalej. Mokre, wystraszone, puchate kulki. Obok leżała podarta reklamówka. Zatem same tutaj nie dotarły, ktoś musiał im w tym pomóc. Komuś widocznie przeszkadzało, że siedziały w tej ruderze, albo po prostu nudził się i znalazł sobie mało chwalebną rozrywkę. Zebrali całe towarzystwo do torby i zanieśli do domu. Jutro wezmą je do matki, a na razie muszą trochę ogrzać i dać coś jeść. Po minie Doroty widział, że uspokoiła się i odetchnęła z ulgą.
Kiedy tylko przekroczyli próg mieszkania, wsadzili kociaki do wyłożonej kocem skrzynki, a sami przebrali się w suche ubrania. Teraz mogli usiąść spokojnie przy stole i wypić ciepłą herbatę na rozgrzewkę. Przyglądał się dyskretnie przez chwilę znad krawędzi kubka. Dorota siedziała zamyślona na krześle z kotem na kolanach i drapała Ryśka za uszami.
- Dobrze, że jesteś… - usłyszał cichy szept spod opadających włosów.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt