Kiedy rodzina prosi cię o przysługę, trudno powiedzieć nie. Tym gorzej, jeśli nie potrafisz odmawiać. Przyjmujesz wówczas ciężar obowiązku, a ten z reguły nie należy do najlżejszych. Tak było i tym razem, gdy Edward otrzymał korespondencję od swojej siostry. Oto jak brzmiał ów list:
Drogi Edwardzie,
Piszemy do Ciebie, bo trzeba Nam pomocy. Nasz jedyny Karolek całkiem już dorósł, więc pomyśleli My za Niego, że jak nic pora do żeniaczki. Dobry to chłopak, obrotny i silny po ojcu, ale jakoś nie ma śmiałości do kobiet. Chcieli My go swatać z tutejszą, ale sprawa jest skomplikowana, bo większość dziewuch pojechała do miasta albo pozakładała rodziny. Została ledwie garstka, z czego jedna poczuła powołanie i na jesieni idzie do klasztoru, jeszcze inna ambicje ma nauczycielskie, więc pewno rychło zapisze się na uniwersytet, no i zostaje ino Krysia, córka kościelnego, ale ona nie ma jednej ręki. Niby żaden to problem dla ożenku, ale na gospodarstwie brak tak ważnego członka bardzo może przeszkadzać. Bo jak tu dać świniom, kiedy wiadomo, że najpierw trza z wiadra dorzucić do koryta, a wiadro ciężkie i trza pomóc se drugą ręką. Sam widzisz, Edziu, jaki My tu klops mamy. Wziąłbyś może Karolka na parę dni do wielkiego świata. W Bydgoszczy na pewno większe perspektywy są niż u Nas. W mieście łatwiej o żonę, a jeśli kto ma doświadczenie życiowe, jak Ty, na pewno doradzi co dobrego młodemu, nieśmiałemu chłopcu. Karolek cieszy się, że pojedzie do wuja, a i My radzi jesteśmy, że zazna lekcji ten Nasz nygus. Nie zostawisz chyba rodziny w potrzebie. Co, Edziu?
Maryna
Największą krzywdą, jaką człowiek może wyrządzić samemu sobie, są wyrzuty sumienia. List można by podrzeć i spuścić w klozecie, jakoby wcale nie dotarł do adresata, ale co potem? Wyrzuty owego sumienia nie przepadają w odpływie kanalizacyjnym wraz z kartkami. Tym właśnie jest obowiązek − przymusową konsekwencją biernej postawy.
A więc postanowione, siostrzeńcowi trzeba pomóc, choćby nie do końca było wiadomo, jak. Pewne natomiast, że Karolek przybędzie w piątek. Weekend to dobra pora poszukiwań potencjalnej kandydatki na żonę, pomyślał Edward i natychmiast odświeżył swój stary, porzucony dawno temu notatnik z adresami. Najlepsza żona to ta, którą zawczasu zdążyło się poznać.
Wertując książeczkę adresową Edka naszedł melancholijny nastrój. Przypomniał sobie wszystkie dawne miłości i piękne chwile spędzone razem. Kiedyż to było…?
− Tamta miała chyba na imię Lucyna − powiedział Edward, gdy wraz z Karolem jechali autem do domu. − Nie, chwilę, Krystyna. Nie, Halina chyba. Jakoś tak. Muszę zajrzeć do notesu.
− Wujek ma wszystkie znajome w notesie? − zapytał Karol.
− Pamięć bywa ulotna, chłopcze.
− Wiele wujek musi znać kobiet.
− Jeździło się trochę po świecie. W mieście wszyscy tak robią. Każdy ma taki zeszyt.
− Powinienem chyba też założyć.
− Nie, Karolku, ty szukasz żony, a takim nie przystoi wikłać się w pozamałżeńskie relacje. No więc najpierw odwiedzimy Krystynę, moją dawną sympatię. Ma córkę w twoim wieku. Jednak zanim obowiązki, odpoczniesz sobie po podróży.
Mam na imię Jackie i uwielbiam pływać nago w oceanie. Kocham prężyć swoje delikatne ciałko na słońcu. Dopiero gdy poczuję każdy promień na skórze, osiągam pełnię satysfakcji. Spójrz, jestem taka mokra. Myślisz, że to nic dziwnego, skoro leżymy na plaży, ale uwierz, że to nie od wody.
− To ile się nie widzieliśmy, Krysiu? − zaczął wesolutko rozmowę Edward, kiedy gospodyni nakrywała do stołu. Była bardzo skupiona na układaniu sztućców. Jako że nie odpowiedziała, wuj Edward kontynuował. − Sporo czasu minęło. Nic się nie zmieniłaś. A widzisz, bo my przejazdem. Chciałem pokazać Karolkowi okolicę i pomyślałem, że zajrzymy. A no tak, nie znasz mojego siostrzeńca. Ukłoń się, Karolu.
Młodzieniec powstał do ukłonu.
− Podyma − powiedział, po czym wyciągnął rękę na przywitanie.
Gospodyni wyglądała na zaskoczoną. Odparła tylko:
− Dziwne nazwisko.
− E tam dziwne − wtrącił Edward. − Swego czasu, a były to lata całkiem dawne, o których młodzież nie ma pojęcia, trio czechosłowackich hokeistów gromiło rywali, że ho, ho. Nazywali się oni Popil, Poruchal, Asmutny.
Żart nie zrobił wrażenia na Krystynie, która zmierzyła srogim spojrzeniem obu mężczyzn. Potem zawołała:
− Malwino, zapraszam do stołu.
Przez drzwi jadalni weszła dostojnie dziewczyna. Jasne włosy miała spięte w koński ogon. Poważną miną nie ustępowała matce. Nawiasem mówiąc wyglądała niczym odmłodzona kopia gospodyni. Swoim przybyciem wywołała poruszenie wśród gości, aż ci musieli powstać.
Gdy dziewczyna zajęła miejsce tuż obok matki, Karol wyciągnął rękę na przywitanie.
− Podyma. Dzień dobry, szanownej pani.
Szturchnięty przez wuja siadł na krześle.
− Toż to istne przyjęcie − przerwał ciszę Edward.
− Najpierw modlitwa − rzekła Krystyna, po czym obie panie wykonały znak krzyża, złożyły dłonie i pochyliły głowy. To samo uczynili wujek i Karol.
Posiłek przebiegał w ciszy. Od czasu do czasu hałas powodowały drżące dłonie Karola, który z trudem trzymał nóż i widelec. Spokój najwyraźniej przeszkadzał wujowi, gdyż zaczął coraz częściej rozglądać się na boki.
− Piękny dom − pochwalił Edward. − Widać w nim kobiecą rękę. Jeśli mogę zapytać, czym zajmuje się szanowna panienka?
− Malwinka zamierza ukończyć z wyróżnieniem Katolicki Uniwersytet Lubelski, by później wybrać klasztor, jeśli Pan oczywiście zechce − wyjaśniła matka.
− Dlaczego miałby nie chcieć − zażartował Edward, ale i tym razem nie trafił w poczucie humoru pani domu. Aby wybrnąć, mówił dalej: − Tak, tak. Bóg, honor, ojczyzna. Znałem kiedyś księdza, który czyścił papieżowi komżę. No nic, kochani, na nas już pora. Aleśmy się zasiedzieli, Karolku. W miłej atmosferze czas szybko leci. Serdeczne Bóg zapłać za gościnę.
Kiedy obaj siedzieli już w aucie, Edward powiedział:
− Nie ma czego żałować, chłopcze. Tamto dziewczę już ma faceta, z którym żaden nie wygra.
− Jak to?
− Religia, synu, to opium dla mas, jak mawiał jeden światły człowiek. Jej chłopak mieszka w niebie, ciska gromy, zsyła plagi i wzdycha do niego mnóstwo starych bab. Gdzie indziej musimy szukać szczęścia.
Prawdziwa, niczym nieskrępowana wolność − to podnieca mnie najbardziej. Tylko na łonie natury można poczuć się całkiem niezależnym. Jeśli lubisz wyzwania, chodź ze mną. Pokażę ci, w jaki sposób osiągnąć najwspanialszy stan z możliwych. Wolność niczym nieskrępowana.
− Dokąd teraz? − zapytał Karol.
− Kawałek za miasto. Słyszałem o pewnej wdowie z córką. Podobno dziewczyna trochę wydziwia, ale przynajmniej nie wybiera się do zakonu.
Rzeczywiście Wanda − bo tak miała na imię młoda, rudowłosa panienka, o której wspominał Edward − była dość intrygująca. Na pozór milcząca, chłodna, zamknięta w sobie, nie reagowała na bodźce zewnętrzne. Ktoś stwierdziłby, że sprawiała wrażenie upośledzonej. Aby zmienić zdanie, należało zajrzeć w głąb jej umysłu. Chłód i skrytość były maską, którą Wanda zdjęła przed Karolem, gdy zostali sami.
− Powiem ci coś w sekrecie, jeśli chcesz − rzekła rudowłosa.
− Słucham.
− Znam sposób na nieśmiertelność.
Karol długo myślał, zanim odparł:
− Aha.
− Coś ci pokażę, niedowiarku. − Dziewczyna rozchyliła kołnierz własnej bluzki, obnażając dwa zaczerwienione ślady na szyi. − Widzisz? − spytała.
− Masz jakieś uczulenie?
− Głupiś jak wszyscy. To po kłach wampira.
− Kto ci to zrobił?
− Vlad Palownik.
− To wasz sąsiad?
− Skąd. Nie znasz największego hospodara wołoskiego?
− Mało kogo znam z miasta, mieszkam na wsi.
− No więc wybrał mnie na swoją żonę i ochrzcił imieniem Wendy.
− Znaczy jesteś już zaręczona?
− Można tak powiedzieć. Niedługo nasze zaślubiny.
− Bierzecie od razu kościelny?
− Zdurniałeś?! Mój luby nie stanie nigdy naprzeciw ołtarza.
Do pokoju zastukał Edward. Przez lekko uchylone drzwi oznajmił, że pora wracać do domu.
− Czyli wujek słyszał już nowiny o pannie Wandzie? − spytał Karol podczas drogi powrotnej.
− Owszem − rzekł Edward. − Sporo się nasłuchałem. Biedna dziewczyna.
− Dlaczego?
− Chciałbyś być na jej miejscu?
− Może jej przyszły mąż nie jest wcale zły. To, że Jehowy nic nie znaczy.
− O czym ty mówisz, Karolku?
− Panna Wanda jest zaręczona z jakimś Palownikiem, który podobno ją nawet ugryzł. Wydaje mi się, że to jakiś dziwny zagraniczny zwyczaj.
− Chryste, chłopcze, co ona ci nagadała? To biedne dziewczę straciło kontakt z rzeczywistością po śmierci ojca. Jej poczciwa matka opłaciła najlepszych lekarzy, ale wszystko na nic, jak widać. Musisz być bardziej czujny, synu.
− To chyba kiepski dzień. Może pora, żebym wracał na wieś.
− Nie marudź. Obiecałem twojej matce, że znajdziemy ci żonę i słowa dotrzymam, choćbym miał skonać. Głowa do góry, jutro też jest dzień. Odpoczniesz trochę.
Sen przyszedł szybko.
Mały świntuch z ciebie. Dobrze wiem, że lubisz mnie podglądać, gdy jestem sama w domu. Specjalnie usunęłam z okna zasłony. Znasz moje zwyczaje lepiej niż ja sama, ale nie wiesz wszystkiego, mój mały.
Tuż przed dziewiątą Edward zbudził Karola na śniadanie. Już podczas posiłku nie omieszkał przekazać siostrzeńcowi kilku cennych wniosków, jakie wyciągnął z dnia minionego.
− Najważniejsze, żebyś nie udawał twardziela. Kobiety to sprytne istoty i zaraz odkryją pozoranta. Jesteś typem wrażliwego młodzieńca i tak się zachowuj.
− Kiedy ja, wuju, nie wiem, co robić − powiedział Podyma.
− To kwestia intuicji. Wszystkiego można się nauczyć. Dziś odwiedzimy pannę Basię. Dziewczyna jak malowana. Grzech byłoby nie spróbować. Zainteresuj ją czymś na początku.
− Tylko czym?
− Na pewno jest taka dziedzina, w której jesteś specjalistą. Zastanów się moment.
Karol przewertował w myślach krótką listę umiejętności, które posiadł. Po chwili odparł:
− Może świniobicie.
− Boże broń, chłopcze! − skarcił go wujek. − Żadna kobieta nie chce słuchać takich okropności.
Po śniadaniu wyruszyli w drogę. W trasie Edward ani na monet nie tracił animuszu, zarzucając krewniaka praktycznymi radami, jak sądził.
− Na każdą okazję należy mieć przygotowaną anegdotę.
− Nie znam żadnej.
− Coś na pewno słyszałeś, widziałeś, może ktoś ci opowiedział, a nawet jeśli nie, wymyśl coś sam.
− Ale to nie będzie prawda.
− Anegdota nie musi być prawdziwa. Dla zabawy wymyśla się różne rzeczy, jak choćby ciekawostka o czechosłowackich hokeistach.
− Wujek zmyślił tę historię?
− Chyba nie sądzisz, że istnieją takie przypadki, Karolu. Zrobimy tak. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, opowiesz pannie Basi moją anegdotę.
− Ale to anegdota wujka, nie mógłbym.
− Mam ich całe mnóstwo. Śmiało. Poćwicz trochę w pamięci, żeby nie dać plamy.
I począł Karol powtarzać raz po raz wydumane nazwiska czechosłowackich hokeistów niczym pacierz. Nim się obejrzał, dotarli na miejsce.
Przy stole w gościnnym pokoju zasiadła piątka osób; matka i ojciec Barbary, wuj Edek oraz młodzi. Dziewczyna natychmiast zajęła miejsce obok Karola, zachęcając go do próbowania różnych pyszności.
− Praca na gospodarce musi być ciężka, prawda, panie Karolu? − zagaiła rozmowę pani Głowacka.
− Owszem, proszę pani − odparł Podyma. − Przy ziemi zawsze dużo roboty.
− A wiele tej ziemi?
− Niewiele… − młodzieniec chciał kontynuować, ale natychmiast przerwał mu Edward.
− Małe pole, ale za to jakie żyzne. Na własne oczy widziałem. Kukurydza wysoka jak dorodna jabłoń. Siekierą trzeba rąbać.
Tym razem ożywił się Głowacki.
− Kukurydza gotowana, będzie kolba po kolana!
Żart rozbawił zebrane towarzystwo do tego stopnia, że nawet Karol zdobył się na odwagę, by opowiedzieć historię o czechosłowackich napastnikach. Anegdotka przypadła do gustu zwłaszcza pannie Barbarze, której policzki oblał słodki rumieniec. Później rozmowa zeszła na inne tematy.
− Młodzi szansy powinni szukać za granicą − stwierdziła pani Głowacka.
− Ależ nic to nie zmienia − oponował Edward. − Wszystko wszędzie jednakowe. No choćby taki rolnik. W Ameryce nazywa się farmerem, ale grzebie w tym samym gnoju, co nasz. Ksiądz to pastor, a McDonald’sa i u nas uświadczysz. Jedyna różnica polega na tym, że za oceanem więcej Murzynów i Żydów, a i to wkrótce wyrówna globalizacja.
− No nic, młodzi pewnie chcą pobyć trochę sami. Basiu, oprowadź pana Karola po okolicy.
Kiedy młoda Głowacka pokazywała swojemu towarzyszowi uroki miasta, rodzice wraz z wujem Edwardem próbowali dobić targu.
− Jak wiele tej ziemi, Edziu? Tylko nie bujaj, na wszystko musi być kwit − rozpoczął negocjacje Głowacki.
− Bo ja wiem. Gospodarka jak każda inna.
− Tyle, że nasza Basia to wyjątkowa dziewczyna − wtrąciła matka. − Nie jeden ukradłby dla niej gwiazdkę z nieba. Bez obrazy, ale Karol nie wygląda na zbyt zaradnego.
− Racja − przyznał Głowacki. − Chłop musi mieć jaja. Wielkie, twarde i na wierzchu.
− Czego więc oczekujecie ode mnie?
− Gwarancji, że nasze dziecko trafi w dobre ręce − rzekła pani domu.
− Karol muchy by nie skrzywdził. Znam go od kołyski.
− Miałam na myśli godne życie i odrobinę luksusu.
− Na wsi trudno o pałace.
− A kto każe im iść na wieś?
− Zaraz, zaraz. Chyba nie wszystko rozumiem. Chcecie, żeby Karol przeprowadził się do miasta? A co z ojcowizną?
− Sprzedać w cholerę. Na co komu pole kukurydzy.
− Sprzedać? − Zdumiał się Edward. − Ziemię, którą uprawiają z dziada pradziada?
− Edziu − znowu przemówił Głowacki. − Na bok sentymenty. Jak młody chce mieć żonę z prawdziwego zdarzenia, to i warunków trzeba odpowiednich. Sam rozumiesz, że każda ze stron chce być zadowolona. Nie ma co podejmować pochopnie decyzji. Pomyśl do jutra.
Głowacka wyszła do kuchni, aby zaparzyć kawę. Tymczasem jej mąż zapytał Edka o pewną sprawę.
− Znasz się, Edziu, na medycynie?
− Na czym konkretnie?
− Różne takie choroby.
− Jakie?
− Powiedzmy, że wstydliwe.
− Może jaśniej, do cholery.
− Najlepiej będzie, jak pokażę.
Głowacki wstał od stołu, rozsunął zamek błyskawiczny rozporka, po czym opuścił spodnie do kolan, obnażając przyrodzenie.
Twarz Edka wykrzywił grymas obrzydzenia.
− I jak, co myślisz? − naciskał Głowacki.
− Pierwszy raz widzę coś takiego − przyznał Edward.
− Serio? Ale co ci to przypomina?
− Wygląda jak pasożyt albo grzyb.
− Tasiemiec?
− Na fiucie? Skąd. Powinieneś pójść do lekarza.
− Boję się.
− Czego?
− Że mi go utną. Sam wiesz, jak to u nas wygląda. Taniej wychodzi amputacja niż leczenie.
− Bzdura. Mogą uciąć ci palec, nogę albo ucho, ale nie kutasa. To jakby pójść z dolegliwościami głowy. Przecież łba ci nie urżną. W najgorszym razie czeka cię jakiś zabieg.
− No nie wiem, tyle się słyszy o pomyłkach lekarskich. Słyszałem, że jednemu gościowi amputowali zdrową nogę. Rozumiesz, kurwa?
− Pomyłki z reguły dotyczą podwójnych narządów. Trudno czasem odróżnić lewą nogę od prawej. Fiuta masz jednego i koniec.
Pamiętasz, jak mówiłam o wolności, że nie ma nic lepszego i tylko ona gwarantuje pełnię satysfakcji? Długo tak sądziłam, ale przyszedł dzień, w którym przekonałem się, jak podniecająca bywa uległość. Pierwszy raz z kajdankami zaliczyłam w wieku szesnastu lat. Potem próbowałam wszystkiego; sznura, paska, łańcucha, kabla i innych rzeczy. Najbardziej fascynowało mnie zdanie się na czyjąś łaskę. Skrępować mogłam się sama, ale uwolnić już nie.
Nazajutrz Edward jak zwykle przygotował śniadanie. Uwadze jego nie umknęła markotność siostrzeńca.
− Przygotowałeś coś, chłopcze? − zapytał Karola.
Tamten nie zrozumiał.
− Słucham?
− No wiesz, żeby przekonać do siebie pannę Basię nie wystarczy opowiedzieć anegdotki. To dobre na początek dla rozluźnienia atmosfery, ale teraz trzeba czegoś więcej. Jakiegoś wyznania. Wiesz, co jej powiedzieć?
− Nie mam pojęcia.
− W takich chwilach najlepiej przemówić sercem.
− Kiedy, wuju, ja nic nie czuję.
− Teraz nie, ale za jakiś czas na pewno się to zmieni.
− A jeśli nie?
− Później będziesz nad tym myślał. Teraz sprawę trzeba postawić jasno. Umówiłeś się z nią?
− Nie chciała.
− Jak to?
− Po prostu odmówiła.
− Poczekaj no, nie taka była umowa. − Edward wstał, po czym podszedł do telefonu. Wykręcił numer i czekał na połączenie. Zdążył jedynie powiedzieć: „halo”, kiedy rozmówca po drugiej stronie zaczął krzyczeć do słuchawki.
Gdy mężczyzna powrócił do stołu, wyglądał na poważnie zmieszanego. Zdołał powiedzieć jedynie:
− Głowacki na mnie nawrzeszczał. Coś ty powiedział pannie Basi?
− Że kocham inną, wujku − wyznał Karol.
− No to pięknie. Która ci przewróciła w głowie? Fanka Chrystusa czy ta nieszczęsna świruska? Opamiętaj się, na Boga, synu. Głowaccy to nie jest najlepszy materiał na teściów, ale za to Basieńka palce lizać. Natychmiast jedziemy, może jeszcze nie wszystko stracone. Przeprosisz jak prawdziwy dżentelmen z kwiatami i wstawisz kit, że uroda panny Basi tak cię zamroczyła, żeś zdurniał. Albo nie, lepiej zostań tu i poczekaj. Twój widok mógłby ich wszystkich rozdrażnić, a tego nie chcemy.
Edward wybiegł z domu, zostawiając Karola samego. Jechał bardzo szybko, nie zdążył nawet opracować planu działania, a przecież Głowaccy nie należeli do ludzi, których zadowoli byle co. W tej chwili nie wystarczał zapis części ani nawet całości ziemi. Trzeba wyciągnąć asa z rękawa, choćby miało to być niezgodne z prawdą.
− Karol posiada ogromny majątek po pradziadku − zarzucił przynętę Edward, gdy Głowacki chciał go przepędzić.
− Co za majątek? − Zdawało się, że rybka połknęła haczyk.
− Łupy wojenne − konfabulował dalej Edward. − Pradziadek służył w Wehrmachcie jako dowódca batalionu SS. Tuż przed likwidacją getta suto napchał kieszenie, ale chwilę po wojnie dostał kulkę.
− Są na to papiery?
− No skąd. Żydowskie złoto słabo znosi kontrolę skarbową.
− Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś?
− Dopiero wczoraj chłopak mi o wszystkim powiedział. Strasznie przeżył rozstanie. Chyba panna Basia powinna o tym wiedzieć.
− Jak się nazywał pradziadek? Muszę mieć pewność, że nie blefujesz.
− Bolen. Diether Bolen, ale wszyscy mówili na niego per „Łowca Żydów”. Sprawdź w internecie.
− Poczekaj tu. − Głowacki już miał iść po córkę, gdy przyszło mu coś na myśl. − Ale on tych Żydów, no wiesz…?
− Co?
− Strzelał do nich?
− Tylko zagazowywał. Usypiał ich, a potem okradał. Jak się Żydzi budzili, myśleli, że to sprawa Palestyńczyków.
− Całe szczęście. Nie przyjąłbym złota splamionego krwią. Nawet jeśli to krew Żydów.
Kiedy Barbara stanęła naprzeciw wujka, miała oczy zaczerwienione od płaczu. Na sam widok robiło się przykro.
− Moje biedne dziecko − rzekł współczujący Edward. Chciał przytulić dziewczynę, ale ta zrobiła krok w tył.
− Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! − ostrzegła. − Chcę być sama, zrozumiano?
− Ależ drogie dziecko, nikt tego nie chce. Ty także. Pozwól, że się tobą zaopiekujemy.
− Niech pan lepiej pilnuje Karola. Głupek zamierza wyruszyć w podróż za swoją ukochaną. Mam nadzieję, że odnajdzie szczęście i więcej go nie zobaczę.
− Co też panienka opowiada? O jaką podróż chodzi?
− Bo ja wiem. Bez przerwy chrzanił o Florydzie. Mam to gdzieś, żegnam.
Barbara trzasnęła drzwiami przed zdezorientowanym Edwardem. Gdy wreszcie oprzytomniał, wsiadł do auta. Nim wyjechał, w boczną szybę zastukał Głowacki.
− Mam pewne wątpliwości − wyznał ojciec Barbary. − A co jeśli Żydzi odkryją, że to nie Palestyńczycy zapierdolili im złoto tylko pradziadek Bolen? Takie rzeczy są przecież możliwe. Znajdą Karola, a potem mnie i co wtedy?
− I się wkurwią − odpowiedział wujek, po czym ruszył w drogę.
W poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki naprowadzającej na ślad uciekiniera przetrząsnął wszystkie rzeczy siostrzeńca. Wciąż główkował nad tym, co powiedziała mu Barbara. Dlaczego młodemu i nieśmiałemu mężczyźnie tak nagle zbiera się na podróż i to aż na Florydę. Skąd on w ogóle wie, jak tam dojechać? Przecież nie ma pociągów jadących prosto do USA.
Z torby zniknęło jedynie kilka ubrań. Chłopak zostawił przybory toaletowe. Dopiero gdy Edward opróżnił zawartość torby na podłogę, pośród rozrzuconych ubrań dostrzegł egzemplarz kolorowego pisma. Był to jeden z tych magazynów, który wystawiano w witrynach dworcowych kiosków w najwyższym punkcie, aby dzieciom trudniej było dostrzec szczegóły. Nagłówek nosił tytuł „Seks i przemoc”. Poniżej, w centralnym punkcie okładki, piersiasta blondynka obnażała wnętrze umięśnionych ud. Edward wertował gazetę z wypiekami na twarzy, aż natrafił na artykuł, w którym piękna dziewczyna imieniem Jackie opowiadała o swoich fantazjach. Tekst kończył akapit:
Kiedyś często mawiałam, że coś nie jest dla mnie, ale życie nauczyło mnie, że trzeba próbować. Tak odkryłam, co kręci mnie najbardziej. Ty też możesz spróbować. Stać cię na to. Chcesz poznać mnie bliżej? Wystarczy tylko zrobić ruch. Marzenia są po to, aby je spełniać. Chcesz, abym spełniła twoje…?
Edward myślał nad różnymi wyjściami. Pewnym było, że za irracjonalnym zachowaniem Karola stała kobieta. Nie on pierwszy i nie ostatni wpadł w pułapkę namiętności. Pozostawało odnaleźć biedaczynę i wyrwać go ze szponów ułudy. W tym celu należało wczuć się w rolę młodego, naiwnego prowincjusza.
W jaki sposób postępuje ktoś tak naturalny jak Karol? Odpowiedź była prosta, tak więc wujek czym prędzej wyszedł z mieszkania wprost na ulicę. Rzucił okiem na prawo i lewo. Nieopodal cukierni stała taksówka. Całe szczęście wolna.
− Dokąd jedziemy? − zapytał kierowca.
− Floryda − rzekł lakonicznie wujek.
Taksówkarz spojrzał na odbicie pasażera w lusterku, po czym stwierdził:
− Nie wygląda pan na takiego.
Włączyli się do ruchu.
− Czym mogę służyć, młody człowieku? − powiedział na przywitanie wąsaty facet w hawajskiej koszuli i okularach przeciwsłonecznych. Przez lekko uchylone drzwi dostrzegł dość żałośnie wyglądającego Karola.
− Dzień dobry. − Ukłonił się Podyma. − Chciałbym zobaczyć pannę Jackie. Podobno tu mieszka.
− Za kilka stów, chłopcze, znajdziemy nawet królową angielską, ale o tej porze będzie ciężko. Jest przed południem. Jak u ciebie z finansami?
Chłopak wyciągnął z kieszeni plik wygniecionych banknotów. Wszystko same Dolary. Pieniądze spoczęły w dłoniach wąsacza, który rzekł:
− Przejdźmy więc do rzeczy. Rozgość się, przyjacielu.
Teraz obaj szli korytarzem w stronę czegoś przypominającego salon. Facet w hawajskiej koszuli wciąż liczył pieniądze i mówił:
− Dla dobrych klientów mamy pełną paletę barw. Czerwone cipki, białe, futerka w wersji retro, cipki z kolczykiem lub bez, ufryzowane jakby prosto z salonu, cipki czarne, żółte. Wyglądasz na niedoświadczonego w tej kwestii, więc obalmy pewien mit. Azjatki nie mają na skos, jasne? Reklamacji nie przyjmujemy. Cipki wszelkiej maści do wyboru. Enjoy. Musisz tylko chwilę poczekać. Dziewczyny odpoczywają. To w końcu burdel, nie piekarnia, ale spokojna głowa. Za moment przyprowadzę taką Jackie, że kutas sam ci wyfrunie ze spodni.
Kilka minut później alfons przyprowadził, a właściwie przywlókł za sobą młodą brunetkę. Dziewczyna wyglądała na zaspaną i niezbyt zadowoloną z wizyty klienta.
− A oto twoja Jackie − powiedział uradowany wąsacz, wskazując dziewczę jak eksponat. − I co, podoba się?
− Panna Jackie ma jasne włosy − skomentował zażenowany Karol.
Alfons obrzucił brunetkę pełnym wyrzutów spojrzeniem. Następnie uderzył ją w głowę tak, że kasztanowe włosy ześlizgnęły się na podłogę, odsłaniając gładko zaczesaną fryzurę w kolorze blond.
− No to teraz w porządku − stwierdził gość w hawajskiej koszuli. − Zmykajcie do pokoju.
Kiedy oboje siedzieli na łóżku w ciasnym pokoiku, milczenie jako pierwsza przerwała dziewczyna.
− Co chcesz robić?
− Porozmawiać − odparł Karol.
− Idź do psychologa. Swoją drogą wyglądasz na dziwnego, dlatego od razu ustalmy zasady. To, że jestem dziwką nie znaczy, że nie czuję bólu jak pozostali. Wspominam o tym na wszelki wypadek, gdybyś nabrał ochoty na pięści w odbycie albo coś takiego. Po drugie nie strzelaj na mnie, kowboju. Spuść się na prześcieradło, dywan, sufit, ale nie na mnie. Chyba nie muszę wspominać o biciu, klapsach, gaszeniu petów, duszeniu, pluciu, gryzieniu, szarpaniu za włosy, szczypaniu tra la la. Poza tym wszystkim nie żałuj sobie, kochasiu.
− Chciałbym tylko porozmawiać z panną Jackie.
− Kręcą cię pogaduszki. Dobrze, wyobraź więc sobie, że jestem tą cholerną Jackie i rozmawiamy. Wiesz, masz bardzo ładną twarz. Serio, wygląda całkiem nieźle, ale wiesz co, mogłaby wyglądać jeszcze lepiej, gdybym na nią usiadła. Chciałbyś dotknąć noskiem mojej łechtaczki?
Karol nie bardzo wiedział, co robić. Miał ochotę uciec, ale wówczas nie dopiąłby swego, a przecież nie przybył tutaj, żeby odejść z niczym.
− Chcę porozmawiać z panną Jackie − dalej obstawał przy swoim.
− Co to za jedna? − spytała dziewczyna.
− Podobno tu mieszka. Lubi chodzić na plażę i jest mokra, ale nie od wody. Tyle wiem.
− Mówiłam już, że jesteś dziwny? Słuchaj, kochanie, nie znam Jackie ani żadnej innej zdziry, która lubiłaby chodzić mokra na plażę.
− Widziałem ją w gazecie.
− Hm, ze wszystkich dziewczyn, jakie znam, jedynie Paloma dostąpiła sławy. Kiedy jej stary dowiedział się, że dała dupy ze dwa tysiące razy, wziął młotek i jebnął ją z całej siły w przedziałek. Potem widziałam zdjęcie, jak leżała w plastikowym worku. Wszyscy widzieli.
Stojąc na chodniku Edward obserwował duży, neonowy napis „Floryda” na ścianie jednego z budynków. „Floryda” nie jaśniała teraz, jako że było zupełnie widno. Nad napisem piętrzyła się namalowana palma z kokosami u samej góry. Wujek, niewiele myśląc, zapukał do drzwi. Gdy nikt nie odpowiedział, zapukał ponownie. W końcu zjawił się facet w hawajskiej koszuli, który zapytał:
− W czym mogę pomóc?
− Szukam kogoś − odparł Edward.
− Niech pan idzie na policję.
− Był tu młody mężczyzna. Cichy, spokojny i bardzo naiwny, prawda?
− Nie widziałem, przykro mi.
Chwilę trwało, nim obaj doszli do porozumienia. Pertraktacje kosztowały Edwarda całą stówę, ale wreszcie alfons zaprowadził go do salonu.
− Sam pan rozumie, że musimy dbać o spokój klientów − tłumaczył po drodze. − Dziwny ten pana siostrzeniec. Kto przychodzi do burdelu nad ranem? Pytał o jakąś Jackie.
− Gdzie go znajdę? − zapytał wujek.
− Zaraz, zaraz. Chyba nie chce pan teraz wejść do środka.
− A niby dlaczego nie?
− Coś panu powiem − zaczął alfons. Wyglądało na to, że zamierza dotknąć drażliwego tematu, jak ojciec w rozmowie z nastoletnim synem. − Przychodzą tu różni ludzie. Niech zgadnę, pana siostrzeniec jest prawiczkiem, co? Każdy ma pewne potrzeby i obaj dobrze wiemy, o co chodzi. Przychodzi do nas wielu młodziaków, żeby zaliczyć swój debiut. Udają Bóg wie kogo, ale z trudem panują nad trzęsącymi się nogami. Niektórzy są tak zestresowani, że w kluczowym momencie miękną jak rozgotowany makaron. Wyobraża pan sobie? Trzysta sześćdziesiąt cztery dni w roku żołnierz stoi sztywno na warcie, aż tu nagle próba ognia i ucieczka do bunkra. Są tacy, którzy pukając do naszych drzwi, mają już na sobie gumę. Widziałem jednego gówniarza, który w drodze na pięterko dostał rozwolnienia. Pół nocy okupował nasz klop. Wielu z chłopców ejakuluje w gacie, zanim kobitka mrugnie okiem. Rozumie pan, co chcę powiedzieć?
Edward doszedł do wniosku, że nie powinien przerywać siostrzeńcowi inicjacji. Mogłoby to wywołać u Karola szok i przykre konsekwencje w przyszłości. Zajął więc miejsce na kanapie w salonie, a obok niego siadła prostytutka, którą alfons przyprowadził dla towarzystwa. Ciało dziewczyny okrywała jedynie przezroczysta koszulka nocna.
− Jak ci na imię, skarbie? − zaczął dyskusję wujek.
− A jakie imiona lubisz? − rzekła tamta. Przyjrzała się uważnie rozmówcy, co nie było łatwe przy ciężko opadających powiekach. − Skądś cię kojarzę. Nie kazałeś mi przypadkiem na siebie sikać?
− Boże broń.
− Hm, może i nie. Nie mam pamięci do twarzy. Jesteś dealerem?
− Nic z tych rzeczy.
− Szkoda, huknęłabym trochę białego.
Karol i Edward wracali do domu autobusem. Od samego burdelu nie zamienili z sobą ani słowa. Dopiero kilka przystanków później wujek postanowił poruszyć temat ostatnich wydarzeń.
− Myślę, Karolu, że najlepiej będzie, jeśli twoi rodzice nie poznają prawdy. W mieście to pewnie nic wstydliwego, ale na prowincji panują inne obyczaje. Skąd w ogóle miałeś pieniądze?
− Pamięta wujek, jak mój ojciec wyjechał do Stanów kłaść azbest? Odłożył wtedy trochę grosza na specjalną okazję. Kiedy mi je wręczał, powiedział, że dziewczyny z miasta czują pieniądze, a już na pewno Dolary. Dlatego cały czas trzymałem je w gaciach.
Potem znowu długo milczeli. Edward bardzo chciał zapytać o coś siostrzeńca, nie bardzo jednak wiedział, jak zacząć. Wreszcie przemówił tak:
− Nie chciałbym być wścibski, ale to dla twojego dobra, Karolu. Czy ta dziewczyna, z którą byłeś, no wiesz, czy była dla ciebie uprzejma?
− Nawet bardzo − odparł Podyma. − Długo rozmawialiśmy. Sporo się dowiedziałem o kobietach.
− Tylko rozmawialiście?
− Tak. Powiedziała mi na przykład, że najcenniejsze w kobiecie jest niedostrzegalne dla oka. I jeszcze to, że czasem w kurwie można odnaleźć prawdziwą damę, a w damie kurwę, za przeproszeniem wuja.
− To prawda, chłopcze. Ciężko w takim układzie o dobre rozwiązanie. Dawniej wszystko było łatwiejsze. Oczekiwaliśmy od kobiet konkretów, one od nas także, a dziś wszystko stanęło na głowie.
− Jeśli wolno mi coś powiedzieć − dołączyła do dyskusji pasażerka w średnim wieku siedząca tuż za mężczyznami. − Od jakiegoś czasu słyszę, co też pan opowiada temu biednemu chłopcu i nie wierzę. Według pańskiej teorii najlepiej byłoby powrócić do klasycznego układu, gdzie los kobiet spoczywa w męskich dłoniach. Otóż według mnie po dziś dzień wiele kwestii ważnych dla kobiet pozostaje nierozwiązana pod jarzmem patriarchatu. A jeśli już widać choćby przejaw niezależności, natychmiast mamy do czynienia z kontratakiem. Zacofane, ślepe, myślące stereotypami społeczeństwo. Oto, co pan tworzy.
− Co szanowna pani ma na myśli? − Edward obrócił się do rozmówczyni. Ta natychmiast odparła:
− Emancypację naturalnie.
− Pani wybaczy, ale jeszcze się dzisiaj nie emancypowałem. Nasz przystanek, Karolu.
Chwilę potem zmierzali pieszo do domu.
− Dlaczego wujek tak postąpił? − zapytał Karol.
− Feminizm to coś jak faszyzm − stwierdził wujek. − Tyle, że chodzi o kastrację. Feministka zamiast nadziewać pierogi, obmyśla plan globalnej zagłady mężczyzn. Z taką nie zaznałbyś spokoju. Poza tym one nie golą nóg.
Ostatniej nocy przed powrotem na wieś Karol dużo myślał. Nie potrafił spokojnie zasnąć. Wiercił się co chwilę na tapczanie, nie dając tym samym odpocząć także wujowi, choć Edward i tak by nie zasnął. Był co prawda odrobinę zmęczony, ale nie potrafił się rozluźnić. Męczyła go porażka, bo przecież zawiódł własną rodzinę. Wystarczyło tylko znaleźć kandydatkę dla Karola. Nie musiała być szczególnie ładna ani mądra. Chodziło po prostu o dobrą dziewczynę, z dobrą reputacją. Nic poza tym.
Edward czuł, że musi coś zrobić, żeby zrekompensować choć odrobinę siostrzeńcowi niepowodzenie.
− Śpisz, chłopcze? − zapytał wchodząc cicho do pokoju.
− Nie − rzekł Karol i ułożył się w pozycji siedzącej. Poczekał aż wujek siądzie na krześle, a potem zapytał: − Co się stało, wujku?
− Przyszedłem, bo chciałem na coś się przydać. W szukaniu żony nie pomogłem, ale mam co nieco jeszcze w głowie. Więc gdybyś chciał coś wiedzieć, pytaj śmiało.
Karol dłuższy czas myślał, aż w końcu przypomniał sobie.
− Co to jest łechtaczka?
− Jaka taczka? − nie dosłyszał Edward.
− Łechtaczka − powtórzył głośniej Podyma.
Teraz wujek przez chwilę szukał odpowiednich słów. Jako że nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy, postanowił improwizować.
− Chodzi o termin anatomiczny. Nie łamże sobie głowy nauką, Karolku. Skomplikowana sprawa. Srom, mówi ci to coś?
− Wujek sra? Teraz?
− Mam na myśli kobiecy srom, rozumiesz?
− Nie.
− Mniejsza z tym. Śpij już.
− Chyba nigdy nie znajdę żony.
− Nie przejmuj się, chłopcze. Większość mężczyzn nie wie, o co tak dokładnie chodzi ze sromem. Bóg stworzył srom chyba tylko po to, żeby z nas zakpić.
− Amen.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt