Proza » Obyczajowe » Pan Gienek
A A A
Od autora: Wklejam to dla Vanillivii.

Pan Gienek

 

To jeden z moich byłych sąsiadów, którego nie sposób nie lubić. Taki ciepły, o wystarczająco słusznej budowie, a przy tym misiowato-serdeczny typ. Na pierwszy, drugi, trzeci i czwarty rzut oka można powiedzieć: człowiek bez wad, bo zawsze sympatyczny, otwarty na innych i bezpośredni. Bez zbędnej gry i udawania. Typowy przykład jednostki zdolnej do współpracy, zaspakajający podstawowe społeczne potrzeby. Po części własne oraz drugich napotkanych na jego codziennej, prawie od zawsze tak samo wydeptywanej ścieżce. I bez zbędnego łamania schematów oraz niepotrzebnych wychyleń.

I co ciekawe, ale do realizacji potrzeb społecznych przyczyniał się, w największym chyba stopniu jego nałóg, to jest palenie papierosów. Żeby zrealizować akt palenia, pan Gienek musiał wychodzić na galerię, na której znajdowały się również mieszkania sąsiadów. Nie sposób zatem było na niego się nie natknąć. I przy okazji nie pogawędzić miło...

Jak dobrze, że w bloku w ogóle istniała taka możliwość; zwłaszcza gdy się mieszkało w najdłuższym bodaj, budynku w Europie. Budynku, który połknął średniej wielkości miasteczko. Gdzie wyobcowanie związane z taką wydłużoną niczym wąż formą budownictwa, wyciągnęło się, w tym bardziej jeszcze niedostępną dla wspólnego przeżywania, istnienia, przestrzeń. Mowa oczywiście o około kilometrowym gdańskim Falowcu.

W którym to znajduje się ponad sto mieszkań w jednej klatce. Wystarczająca cyfra do ogarnięcia, a raczej nie do ogarnięcia, zważywszy, ile osób liczyła sobie każda z poszczególnych rodzin. A dzieci? Na szczęście wtedy rodziły się jeszcze normalnie i chyba z normalnej miłości, bo nierzadko wypływającej z radości powojennego odnalezienia i możliwości budowania wszystkiego od nowa. Można więc chyba śmiało powiedzieć, że były to dzieci zupełnie Nowego Czasu. A nawet szumnie określić ich dziećmi Nowej Nadziei.

Czas jednak upływał w tempie podobnym do wody w Wiśle i tak wszyscy żyli w tym jednym, Wielkim Domu. Domu, który niósł nadzieję na ustabilizowane i spokojne życie; na zwyczajny, bo bez zbędnych pretensji, dostatek. A stał za tym oczywiście w miarę równy, a zatem i sprawiedliwy podział dla wszystkich. W zadziwiająco też szybkim tempie, jak na owe możliwości, budowały się szkoły, przedszkola, kwitła też w niemałym stopniu infrastruktura, a zakłady pracy,  głównie stocznia, wchłaniały, a potem około piętnastej wypluwały tysiące zadowolonych, że kroczą coraz szybciej do upragnionej stabilizacji, do obowiązkowo niedzielnych rosołów i spacerów wzdłuż przyjaznego Bałtyku.

Bałtyku, który nie zdradzi nikogo i nigdy, a zawsze ukoi, oderwie myśli, które już chciałyby się rozwichrzyć - ale tam, nad jego brzegiem, na szczęście, prawo większe ma bryza przekształcająca się co pewien czas w wichurę i wreszcie sztorm. Tak, by jedynie wyznaczać bezpieczny rytm wszechświata i przypominać, że pomimo wszystko trwa, i coś się naprawdę w nim istotnego dzieje. I nic nie obumrze i nie rozpadnie się w nudzie i zapomnieniu niezmienną jednostajnością.

Jednostajność? Po tak dojmującej burzy dziejowej pragnęło się trochę tej jednostajności i zwyczajnego zacumowania i czasem nic nie dziania się, a nawet takich zwyczajnych codziennych, rutynowych czynności. Warunkujących wreszcie, choć jako takie poczucie bezpieczeństwa i tak długo wyczekiwany odpoczynek… przed ewentualnym następnym lotem w niebo lub skokiem w przepaść.


Co się więc stało, że dzieci Nowej Nadziei, wytęsknione dzieci nowych czasów zawiodły, i nie stały się motylami z lekkością dryfującymi po nowym Niebie i nowym Czasie? Dlaczego założyły potem glany, a wcześniej krzykliwie kolorowe spódnice i spodnie, następnie kolczyki, koraliki gdzie popadło; krzykliwie barwiły włosy, bądź golili się na łyso? Lub też coraz częściej ginęły za kratami więzień, bądź szpitali, które są tym samym, jeśli nie gorszym o wiele jeszcze przybytkiem; czy też w najgorszym przypadku wyskakiwały ostentacyjnie z ich wielkiego, wspaniałego Domu. Pomnika nowych Szans, i wielu, wielu podobnych domów, w których się w takim oczekiwaniu i nadziei, porodziły.

Nie tylko dzieci powojennych dzieci czuły się z czasem coraz bardziej podzielone, w porażającej, acz nie od razu zauważalnej, niczym postępujący paraliż, odrębności. I zgubiły się w meandrze schodów, balkonów i galerii i na siłę powciskanych lokali. Ale i oni sami. Dzieci wielkiej Migracji oraz powojennych i nowych Ustaleń. Dzieci Wielkiej Wojny, które gdzieś należało pomieścić; ten wielki wysyp z Wileńszczyzny, Kijowszczyzny i Lwowszczyzny, nie mówiąc o zrównanej niemal doszczętnie z ziemią Warszawy i tysięcy innych polskich miast. Gdzieś trzeba było.. i to jak najszybciej.

Wszyscy, dosłownie wszyscy byli aż nadto zmęczeni konfliktem na tak globalną skalę, jak też związanymi z nim niedogodnościami i dręczącą wciąż w koszmarach sennych traumą nad traumami. Jednakże nadzieja na Nowe dodawała im skrzydeł, to owa nadzieja budowała niezliczone ilości domów, szkół, przedszkoli i zakładów pracy, wielkich fabryk i hut. I to w niewyobrażalnie szaleńczym i zawrotnym tempie! By mieć wreszcie swój, choć z gruzów podniesiony ale za to własny dom, własny kąt…

Także i tu, na wypalonym wojenną pożogą Wybrzeżu, należało pomieścić jak największą ilość mieszkańców prawie zupełnie zrujnowanego Gdańska i wszystkich przybyłych zewsząd, do swojej wreszcie i ponownie, Polski.

Tak więc, maleńkie kuchnie w wielkim i bardzo śmiałym architektonicznie Domu; niezbyt fortunne, bo z reguły podłużne i na przestrzał z drzwiami na zewnątrz, pokoiki, co zapewniało przeciągi, jakich nigdzie w naszym kraju nie spotkasz; był to z nadzwyczajną cierpliwością wyczekiwany i wymarzony kawałek przestrzeni. Jakże wówczas upragnionej i docenionej.

Pan Gienek patrząc z galerii Wielkiego Domu w stronę Bałtyku z widocznym fragmentem Helu rozpaczliwie wciskającego się pomiędzy fale, byleby bliżej stałego lądu, ostoi pewności i trwania, pamiętał o tym doskonale.

Nie narzekał więc ani na przeciągi, ani na dom w którym mieszkał. Kochał go takim jakim był, za sam fakt, że niegdyś w latach oczekiwań spełnił podstawowe potrzeby tysięcy ludzi. I odtąd stał się trwałym przytuliskiem, co absolutnie wszystkim zapewniło poczucie bezpieczeństwa i wreszcie, jako takiego uporządkowania oraz ładu i sensu, z czego aż nadto zdawał sobie sprawę. I nie utyskiwał jak niektórzy. Z przyzwyczajenia albo z nieprzyzwyczajenia się do wygody wreszcie i nie zagrażającej niczym powszedniości.

Jego jowialny sposób bycia, a więc i niemal stale goszczący na jego twarzy uśmiech, był tym, na co się czekało. Czekało szczególnie, zwłaszcza w takim tyglu... i z latami coraz bardziej okrutnego i wzajemnego od siebie rozdzielenia i prawie że zapomnienia, że kiedyś w ogóle byliśmy jakąkolwiek społecznością. Że cokolwiek budowaliśmy wspólnie z wielkim zapałem i oddaniem. Owszem, bywamy, jesteśmy nią jedynie w obliczu potężnych politycznych zrywów, bądź poważnie zagrażających żywiołowych klęsk. Ale też nie zawsze i nie wszyscy…

A pan Gienek? Eminencja jakich wiele w tym krajobrazie. Więc jak niejeden na Wybrzeżu całe życie przepracował w Stoczni. Posiadając wyższe wykształcenie i smykałkę oraz niezły pomyślunek wiódł z żoną i dwójką dzieci wystarczająco godziwe i spokojne życie. Czasem zakłócane nadzwyczajnymi obserwacjami z galerii, na której przestał niemal pół wieku, bezskutecznie zmagając się z nałogiem. Jednakże nic szczególnego się nie wydarzyło. Niemniej, zdumiewało go coraz bardziej, co też to porobiło się z grzecznym Piotrusiem sąsiadów, którego rodzice na wszystkie imieninowo- urodzinowe spotkania i w wielkie kościelne święta, prowadzili za rączkę ubranego wraz z bratem w garniturek z muszką w groszki albo schludny mały krawacik.

Piotruś się oczywiście buntował… Nie, nie okazywał tego wprost, skądże! Był zbyt dobrze i przyzwoicie, bo po wileńsku wychowany, niemniej jego butna i nabzdyczona mina mówiła sama za siebie. A pan Gienio chociaż coraz bardziej zmęczony pracą, czy też rutyną, trudno to teraz ocenić; widział jak Piotruś przeistacza się stopniowo z chłopczyka w znakomicie skrojonym garniturku i śnieżnie białej koszulce, którą uszyła mu babcia lub mama, w zbuntowanego nastolatka. Zabijakę.

Tak właśnie po latach określił Piotrusia – punka, bo nim stał się ostatecznie, gdy z niemałym, jak można się domyślać, trudem wyskoczył z przymusowych uniformów i zaczynał mieć władzę nad niewysokiego wzrostu i bardzo zapracowaną – matką, która także dzielnie zasilała szeregi gdańskiej stoczni. Oczywiście, by się przeciwstawić matce, której, patrząc na to całkiem z boku, tak naprawdę niczego nie można było zarzucić; musiał dopomóc sobie butaprenem, marihuaną i tzw. psylocybami.

Jego ugrzeczniony brat nadal był grzeczny, ale co pewien czas zwracał na siebie uwagę w sposób zupełnie i nieoczekiwanie inny. Był to bowiem zawzięty piroman, który dostarczał panu Gienkowi i innym sąsiadom szczególnych atrakcji, podpalając śmietniki i co tylko się dało. Z kolei syn drugich sąsiadów miast irokeza na głowie miał czystą glacę, gdyż był zupełnie łysy; za to zawsze niósł przed sobą jak tarczę groźny wyraz twarzy, z wciąż napiętą uwagą i głową skierowaną w dół… aż w końcu gdzieś przepadł na ileś lat. Powiadają że w więzieniu.

Jeszcze inny syn sąsiadów studiował psychologię. Jakich szukał tam rozwiązań? I dlaczego? I co wreszcie z dziećmi pana Gienka? Jak na inżyniera, dość, dość oczytanego, człowieka. Niby robotnika, jednakże najnowszego sortu, bo powojennego, prawie że inteligenta. Skoro ten właściwy kwiat inteligencji jeśli nie sczezł gdzieś podczas Holokaustu, to został w diabły wybity przez współpracujących w czasie tuż przedwojennym i wojennym, Niemców i Rosjan.

Zatem, pan Gienek i jemu podobni, to druga poprawiona ideologicznie wersja. Nowy narybek.

Zresztą, pan Gienek, fakt związany z jego latoroślami zazwyczaj pomijał milczeniem, machając ręką, gdy tylko ktokolwiek próbował o nie zapytać. Wcześniej ponoć nie rzucały się specjalnie nikomu w oczy. Zwyczajne dzieci jakich w okresie wyżu demograficznego było tysiące. Na galerię, tę zawieszoną dumnie od ponad półwiecza przestrzeń, wychodziło się z klaustrofobicznej i dusznej kuchni po łyk słońca i powietrza, a także po łyk zwyczajnej rozmowy - gdzie na szczęście, niezawodnym i stałym punktem był pan Gienek właśnie. Natomiast jego dzieci gdy już dorosły, zniknęły gdzieś zupełnie, choć wiem, że nie opuściły Trójmiasta.

Z kolei jego żonę widywałam nadzwyczaj rzadko i to dość przelotnie. Jaka była? Taka jakaś ciemna, surowa, twarda i obca, a nawet chyba w wyrazie tak jakby nieco męska i ciut kanciasta. Wziąwszy pod uwagę miękkość sylwetki, z dość rozlaną, bo księżycowatą twarzą pana Gienka, tak można było ją odebrać. Jako zimną, zamkniętą i nieufną. W każdym razie nieprzystępną i bardzo, ale to bardzo odległą.

Dobrze, że popołudniowe słońce rozjaśniało naszą galerię i jej atmosferę, przy wydatnym oczywiście współudziale, zazwyczaj gawędzącego z każdym, Gienia. Co by nie mówić, owe przypadkowe spotkania i rozmowy odsuwały na dalszy plan własne kłopoty. Trwało to jakiś czas. Do zamieci pierwszego krwawego grudnia, jak też i do tego następnego, niemniej pamiętnego. Znaczonego tym razem wielkim pomnikiem.

Dzieci rosły, a z nimi wciąż rosło miasto, sukcesywnie zagrabiając wolną i nieokiełznaną przestrzeń nadmorskich łąk, dzikich parków oraz gęsto pokrytych lasami, morenowych wzgórz. Mijało następne ćwierćwiecze a pan Gienio wciąż trwał na swoim stanowisko; zaś dzieci coraz bardziej zbuntowane, w przeważającej części zawiodły swoich przyzwoicie i solennie pracujących rodziców; aż wreszcie zaczęły powoli wyfruwać z przyciasnych gniazd, zaś utopia oazy i spokoju rozpadła się ostatecznie, kiedy i System w końcu się wziął i przewrócił.

No, bo przecież nikt tak pojedynczo, na myśli mam mieszkańców takich wszystkich bezpiecznych domów, tego nie chciał. Jeśli już, to żeby było tylko bardziej sprawiedliwie i jeśli można, lepiej; ale i tak się przewróciło. I rozpadło. Dosłownie WSZYSTKO!?


Najpierw jednak piwnice rozbrzmiewały dziką, nieznośnie niepojętą, hałaśliwą, potem i nierzadko coraz bardziej prymitywną muzyką, naładowaną sprzeciwem wobec wszystkiego i wszystkich, następnie niepokoiły coraz bardziej grupy, nierzadko zbyt głośnej i skandalizującej, bo zbuntowanej młodzieży, czasem zbiorowe mordy na ulicy w wykonaniu dzieci, również i z tzw. porządnych domów …. i tak jakoś się to niepostrzeżenie rozlało, rozprzestrzeniło. Wymknęło spod kontroli i klosza Bezpiecznej Przystani. Nieważne gdzie i jak rodzi się bunt. Ważne, że się rodzi… a skąd i dlaczego, to odwieczne pytanie zapewne wszystkich pokoleń. Widać jest to wpisane w naturę. W odpowiednim czasie właściwa dla każdego pokolenia kontestacja, upór, gwałtowność. I niechęć. Czy aby jednostronna?

Pan Gienek nieraz myślał o przyczynie zarzewia, które miało się miało zamienić się w następną rzekę krwi i przemocy.

- Przecież, tak żeśmy dobrze chowali te nasze dzieci, daliśmy im to co najlepsze…. W zasadzie miały prawie wszystko, w przeciwieństwie do nas i naszych rodziców… może miały za dobrze? Teraz jest o wiele gorzej. Wiem, wiem, na pozór mamy kokosy i wszystkiego w bród, nieograniczony niemal dostęp do informacji, wolność słowa, słowem upragnioną demokrację. A jednak tamten czas, to był najbezpieczniejszy czas. A teraz? Teraz mamy, ale Pospolitą Konsumpcyjną Pankrację!

Co się zatem stało? Czego im brakowało? Każdy miał pracę i potem mieszkanie. Wczasy. I miał co jeść. Każdy! Kto to widział kiedyś żebrzącego bezdomnego albo umierającego z zimna na dworcu, czy ulicy? Toż to w głowie się po prostu nie mieści! I kto widział takie różnice w płacach i w warunkach bytowych? Kto widział? Ale co ja tam się będę powtarzał, wszyscy wiemy o co chodzi. Tylko dlaczego, i jak to się zaczęło?

Zamyślił się puszczając zręczne tytoniowe kółka w niebo pochylone dość wyrozumiale nad wzburzonym i wystarczająco groźnie kłębiącym się od bielonej szaleństwem kipieli, Bałtykiem. I przypomniał sobie gołębie…

Te, które babcia Marianna dokarmiała na balkonie u sąsiadów. Polubiły babcię, polubiły balkon i uznały za swój własny dom, a więc zakładały gniazda, wysiadywały jajka, a potem pielęgnowały pisklęta. Nigdy nie mógł się nadziwić, skąd one, te gołębie, mają w sobie tyle czułości. Jakże pieściły te piórka i chroniły od najmniejszej niepogody nieporadne nieopierzaki; a ojciec, nie tylko zdobywał pokarm, ale wykazywał się nie mniejszą, jeśli nawet nie większą czułością, niż matka. Tyle pieszczot nie tylko nie dostało żadne z jego dzieci, ale też i nie spotkał u innych rozumnych, dwunogich. Rozumnych? Zawstydził się.

To nie koniec jednak jego wspomnień w związku z miłością, nie bał się w tym oto, z pozoru tak nikczemnym kontekście, użyć takiego słowa. Miłość...

Bo gdy tak pieściły piórka swoich małych, dokarmiały głodem wyciągnięte pod balustradę niemal dzióbki, to było to nadto oczywiste. Troszczyć się, pielęgnować, skoro powołało się je na ten wątpliwy i kruchy świat. No ale, to co działo się potem, do jakiej kategorii zaliczyć? Za nic nie mógł pojąć determinacji gołębich rodziców, gdy te w pewnym, najmniej przez człowieka oczekiwanym momencie, z niemniejszą mocą i samozaparciem jak podczas obdarowywania potomstwa niewyobrażalną czułością, zaczęły je wypychać siłą w zupełne niewiadome, bo w poza świat; czyli poza balustradę, a więc poza bezpieczną, bo jedynie znaną im przestrzeń balkonu.

Reszta, to jak sen marzyciela. Odległość nie do pokonania. Coś, co miało znamię jedynie cudownego i bezpiecznego tła. Ten wpisany w ich wzrastanie obszar dziania się poza… to z reguły radosne krzyki bawiących się na placu zabaw dzieci, echa pobliskiego przedszkola oraz szkoły, a także szczebiot innych ptasich braci, szum pobliskiej topoli, oraz lipy, a czasem ludzką ręką posadzonych poświątecznych świerków. Spokojny warkot parkujących i ruszających leniwie samochodów. Toteż opór ze strony młodych był równie niewyobrażalnie nieugięty, bo podszyty atawistycznym lękiem, jak samozaparcie i nieprzejednanie rodziców. A kończyło się zawsze i li tylko, zwycięstwem wieńczącym najpiękniejszą chwilą, bo zawsze szczęśliwym lotem. Oni, rodzice, zawsze wiedzieli, kiedy, w którym momencie dokonać aktu największej i może jedynej inicjacji. Inicjacji…

Czyżbyśmy, my Ludzie zapomnieli o tym, o czym pamiętają jeszcze tzw. prymitywne plemiona?

A więc to jest miłość? Z posmakiem i z założenia mądrej bezwzględności. Jednakże czy w Wielkim, wspaniale zorganizowanym Domu istniała taka możliwość? I czy gdyby nie taki właśnie System, miałby on szansę w ogóle powstać. Z ruin i zgliszcz? Wydobyć się spod partyzanckiego głównie płaszcza, oraz niezliczonych i nie utulonych nigdy łez?

Czy podporządkowany, nisko opłacany niewolnik, w takim oto osobliwie niepojętym tempie i czasie, byłby w stanie odbudować cały kraj, dosłownie cały kraj? – zastanawiał się wciąż. Czy karty dziejów nie mają przypadkiem albo może i nie przypadkiem, swojego nierozpoznawalnego przez jednostkę rytmu i zasadnej, bardziej aniżeli nam się wydaje, konfiguracji. Kto wie? Wszak tylko nadzieja i poczucie sprawiedliwej wspólnoty ma moc Feniksa. A więc było, jak powinno było być? Dlaczego więc przestało istnieć. Też normalna kolej rzeczy, wpisany w proces Wszechświata cykl?

- Niezadowoleni są zawsze ale żeby aż tak? Na taką skalę? Teraz jest po stokroć gorzej i więcej niezadowolonych i co? I nic! I nic z tym nie możemy zrobić! Jedynie ruszyć, ale palcem w bucie!

I czemu to? Czyżby wszystkiemu winne było rozdzielenie, a raczej podzielenie społeczeństwa.? Tylko jak do tego doszło, że każdy sobie rzepkę teraz skrobie? Jak to się zaczęło? I dlaczego na Wybrzeżu najpierw?

I co do tego mają gołębie?

Taaa… subkultury. To zaczęło się tutaj, szczególnie tutaj… bardzo niewinnie, niezauważalnie. I przez to parszywie podstępnie??? Nie, brzmi za ostro i pompatycznie nawet. Myśmy po prostu pracowali, musieli pracować, nie mogliśmy, jak te gołębie, wtedy pieścić się. Nie było na to czasu. Dzieci w przeważającej części z kluczem na szyi. I kogo tu winić? Dzisiaj Niemca, wczoraj Ruskiego, Turka, Szweda za potop… i tak dalej i tak dalej?

To niezupełnie tak i nie tędy droga. My ich, a oni nas, czyżby to napędzało dialektyczne koło historii, bo koło karmy na pewno. Zresztą, to jedno i to samo. No, ale teraz konkretnie - Gienek nie dawał za wygraną - gdzie tkwi zasadniczy błąd, a zatem i przyczyna?

- No, taak – zaciągnął się jeszcze mocniej- gołębie nie siedzą tyle przed telewizorem, a zwłaszcza Internetem. I nie mają ustawicznie pochylonych głów na gadżetami typu komórka, na uszach nie mają słuchawek. Nadal jasno patrzą w niebo i słuchają rytmu świata, i jak dawniej wpisują się w najbardziej podstawowe dźwięki i choć powtarzalne, ale wciąż jednak sycące wyobraźnię, obrazy. Wystarczy zmiana barwy nieba lub najmniejsza zmiana kierunku wiatru oraz nieustannie toczące się życie, tam w dole i zewsząd, by cieszyć się byle czym. By szybować, jak się chce i kiedy się chce i z pasją oraz zwiewną lekkością przecinać ciężkie, stalowe chmury w poszukiwaniu jaśniejszych plam, niezmiennie kraszonych ciepłem słonecznych promieni.

Telewizor, czyżby to była pierwsza i największa przyczyna wielkiego społecznego Podziału i rozwarstwienia, z którego ludzkość już nigdy się nie podniesie? Telewizor, ten dawca rozrywki wprost na tacy, bez żadnego wysiłku twórczego, ze strony odbiorcy, ma się rozumieć.. .Wysiłku, który zawsze ale to zawsze jest najlepszym gwarantem radości i spełnienia, a w każdym razie ustawicznego spełniania się, a więc i wpisanego nam wzrostu, rozwoju.

Wygląda na to, że zostaliśmy, ale z kuszącym atrybutem Stamtąd - surogatem Nowych Czasów. Miast z możliwością normalnego, naturalnego wzrastania, budowania i doświadczania. Może gdyby nie zostały zakłócone proporcje? Może gdyby percepcja nie została tak intensywnie przesterowana w stronę mediów, bowiem Internet, to następny etap w dekonstrukcji znanej nam rzeczywistości- cieszylibyśmy się nadal i niemniej intensywnie swoją wzajemną obecnością?

Jakby nie spojrzeć, w ten oto sposób i po raz pierwszy na tej znanej nam przestrzeni dziejów, zakłóciliśmy naturalny rytm świata, a jego mądre pulsowanie zamieniliśmy na pulsujące zimnym światłem, odbitym na ścianach milionów mieszkań, z milionów bezdusznych telewizorów oraz komputerów. Wrzeszczących i wymądrzających permanentnie i jak kropla w skale drążących naiwne umysły i wciskaną na potrzeby Wielkich, ideologią, a raczej wszechobecną marketingową frazesologią.

Owszem, można powiedzieć: ależ to okno na świat. Ot, wyświechtany, lecz po części słuszny banał. Gdyby jednak od początku wszystkie drzwi i wszędzie były szeroko i serdecznie na całym świecie otwarte, byłoby różnie, raz gorzej lub lepiej, ale by Było. Bowiem, przez okno nie widać za wiele. W takim przypadku można się tylko zachłysnąć i ulec Wielkiej Iluzji. Albo raz i na zawsze przestraszyć i uciec w najmniej widoczny kąt. I nie robić nic.

Zasklepić się i udawać, że wszystko jest w porządku. Że taka kolej rzeczy, dziejów…I tak też się stało i to z obydwu stron Okna. Z której strony by nie patrzeć, działo się tak i tak, ale nigdy zgodnie z tym, co było naprawdę po jednej i po drugiej jego stronie…

Jednakże czemu na Wybrzeżu akurat szybciej wszystko się działo? Zdaje się jednak, iż tutaj właśnie, jak nigdzie indziej, był dostęp do wszelkiej, rwanej ( i to jest właśnie najgorsze) informacji. Statki wpływały, odpływały…

I chyba nie przypadkiem, bo głównie poprzez nowinki muzyczne wytworzył się swoisty ferment i zakłócenia w ugruntowywanym skutecznie eterze. Wydawało się, że nic się nie przebije przez ideologię utwardzaną z taką pieczołowitą troską i kształtowaną w Jedyną Słuszną Rzeczywistość. I któż mógłby przypuszczać, jak potężna siła może się zawierać się nie tylko w słowie, ale i samym czystym dźwięku. Nie mówię, że każdy kraj, podobnie jak RPA na swojego Sugar mena, który niezauważalnie i stopniowo w świadomości poszczególnej jednostki przewraca wszystko do góry nogami. Niemniej, nie sposób nie wziąć wspomnianych oddziaływań po uwagę. I tak rodziły się, powstawały subkultury. A wszystko jak wiadomo, zaczyna się niewinnie od undergroundu… a nierzadko od pozornie zwykłej zabawy.

Gienio pytań miał coraz więcej… i coraz bardziej, coraz bardziej był rozżalony, rozgoryczony… Toteż częściej sięgał po nalewkę własnej produkcji, bowiem na szczęście nikt wtedy jeszcze nie próbował działkowcom odbierać ich ogrodów, jedynego prawdziwego azylu i pomimo wszystko, jako takiego kwitnienia jeszcze wzajemnych relacji.

Niemniej, w obliczu niespełnienia głębszych jeszcze marzeń i oczekiwań, oraz dążeń całego pokolenia, owe działania, czyli wzajemne toasty, poczęstunki i inne podobne wymyślunki, gwoli poprawienia sobie nastroju, usprawiedliwiały się niejako same…

… a Geniowi najgorzej było wtedy, gdy był blisko, bo tuż, tuż emerytury. I wszystko by grało, gdyby nie to cholerne biodro, które go z czasem zupełnie zawiodło. Wilgoć stoczniowych doków dała o sobie znać po latach. Tyle, że zupełnie nie w porę, czego następstwem było rozległe zwyrodnienie, operacja, a potem długotrwała rehabilitacja. Z tego co mówił, miał prawo do ciut wcześniejszej emerytury, jednak wykorzystano jego chorobę i nie przyznano mu jej, jak też nie chciano przyznać renty, bo gdy stocznia plajtowała to przeznaczyli go do grupowego zwolnienia. Itp. itd. W jego wcześniej ustabilizowanej świadomości i otaczającej go rzeczywistości pojawiło się coś niepojętego. Coś, było nie do pomyślenia przed Wielką Przemianą.

Walka o swoje racje zajęła mu kilka lat. Skończyły się też pieniądze, bowiem za liczne rozprawy sądowe trzeba było płacić, a z powodu narastającego stresu i niemal beznadziejnej walki, stan biodra się pogarszał i ból był coraz bardziej dotkliwy i nie do zniesienia.
Tak więc by go złagodzić oraz wielkie poczucie niesprawiedliwości, do papierosów coraz częściej dołączała butelka piwa. Dobrze, że miał przyjaciół, którzy w owym trudnym czasie wspierali go finansowo, a nierzadko i rozluźniającym drinkiem… niemniej długi rosły!

I tak to się zaczęło…

A żona? Zaczynała chyba mieć już dość tej sytuacji, bowiem widywałam ją coraz rzadziej. Ale też nikt i nigdy nie słyszał z ich strony awantury czy choćby głośniejszej wymiany zdań.

Z kolei pan Gienek robił się coraz to bardziej pulchny i Gieniowaty, coraz bardziej wylewny, i przelewny też. Jego nadmiernie wzbudzone libido wysokojakościowymi i odżywczymi trunkami szukało możliwości spełnienia. Stawał się więc Gienio coraz bardziej przymilny, zaczepny i rozerotyzowany. A gdy wprowadziła się młodsza sąsiadka, to tak się przymilał, flirtował i choć niezbyt nachalnie, to zaczął ją coraz bardziej adorować i najzwyczajniej uwodzić.

Najpierw komplementował, zachwycał się krągłościami i wdziękami sąsiadki, ale ileż można … Tak więc zaczął się uskarżać. Rozwlekle i boleśnie. Na nowy system, który go tak okrutnie skrzywdził, bowiem całe życie przepracował w jednym miejscu pełen oddania i poświęcenia, i na co mu teraz przyszło i gdzie jest teraz forpoczta młodzieży wykształconej także i za jego pieniądze? Czyszczą ubikacje na Zachodzie, tyrają w barach, na budowach, gdyż są niewolnikami po Czarnych, Rumunach Turkach, bądź Hindusach. I to właśnie jego, nasze dzieci, wnuki służą wciąż i od zawsze rzeczywistym Panom tego świata. Itp… itd…

Widać było, że zżerało go to od środka i zupełnie zakłóciło poczucie bezpieczeństwa. Gorycz rozlewała się po jego wnętrzu, podobnie jak goryczka chmielu po wnętrznościach. Nie sposób było mu nie współczuć i nie rozeźlić się na to, co się obecnie wyrabia. Taką to sprawiedliwość właśnie wywalczyliśmy?! Taką właśnie!?

Ale też, ile można się źlić i pastwić nad tym, co oczywiste i wciąż takie bolesne? Ile można się, oraz innych bulwersować? I nurzać, bebłać się w swojej niemocy i zupełnej bezradności. Człowiek staje się wówczas pusty z wycieńczenia, pozbawiony jakiejkolwiek energii i twórczej myśli. W konsekwencji pojawia się jedynie bolesna i trudna do strawienia, bo bezgłębna nuda. I totalny bezsens wszystkiego. Który zawsze zaczyna się od nieporadności i niewiary. I braku nadziei. Zmęczył się więc tym pan Gienek, zmęczyli i napotykani sąsiedzi, i młodsza nieco i w miarę ładna sąsiadka.

Toteż, panu Gieniowi tym bardziej było źle, smutno i coraz bardziej markotnie. Coraz bardziej topiąc się w smutku i beznadziei, z dnia na dzień coraz intensywniej podtapiał opokę, na której tyle lat wiernie i tak niezachwianie trwał. I tak galeria zamieniła się z oazy wzajemnej przychylności i zdrowego użalania, w nieudany trakt niemożności, osaczenia i w konsekwencji, bezbrzeżnej rozpaczy.

Coraz częściej mijany zdawkowym dzień dobry i pospiesznym, a co tam u pana, panie Gieniu, oraz zmęczony konieczną i taką z rozpędu kurtuazją, pan Gienio zaczepiał już inne, lecz nadal te ładniejsze kobietki ze swojej klatki, przekomarzał się z nimi, flirtował, gaworzył i coraz bardziej się znowu skarżył…. ale tym razem już…. na swoją nieczułą i okrutnie zimną żonę. Co to tylko gdzieś tam ciągle z dziećmi, a on wiecznie sam. I gdzie one są tak naprawdę, że o ojcu zupełnie zapomnieli?

A Ona? A Ona, potem pojawia się nagle, ni stąd ni zowąd i robi mu naloty, a przecież on jej nigdy nie zdradził. I tu już cały potok żalów i niechęci wylewał się tak intensywnie, jak Gienio wlewał w siebie butelki, puszki piwa, a potem coraz częściej przezroczyste, ale za to coraz bardziej ogniste kieliszki.

Żona, owszem, pojawiała się czasem jak duch i sądzę, iż to zasadnicze, nie uszło jej uwadze.

Nie ukrywam, iż samotność drugiego, rozgoryczonego człowieka budzi współczucie i zainteresowanie. Zwłaszcza miłego i dobrego kompana. A żal, zbyt często spotykany na wspólnej galeryjnej przestrzeni, udziela się bardzo i haczy najczulsze struny, zwłaszcza, w miarę wrażliwego człowieka; szczególnie gdy do tego dołączy się jakiś własny przejściowy mol, albo jaki inny troll.

Samotnością w wielości skażeni jesteśmy już wszyscy. Jedyną i najlepszą, nieważne że chwilową, ale jednak ucieczką od tego dotkliwie bolesnego uczucia jest możliwość współodczuwania, rozumienia. Wzajemne zwierzanie i otworzenie serc.

I w taki oto sposób, pewnego razu w oparach Gieniowej rozpaczy, przypomniałam sobie mój wilczy bilet i złamany paskudnie życiorys, i od tego czasu egzystencję na granicy wytrzymałości, i coś we mnie pękło. Nigdy nie ślubowałam egzystencji w okowach przyzwoitej abstynencji, niemniej prowadziłam zdrowy tryb życia. Jednakże razu pewnego zwyczajny problem małżeński wytrącił mnie z zony tzw. dobrych obyczajów. I wówczas to właśnie, nie odmówiłam Gieniowi jego działkowej - cud naleweczki.

Oczywiście, byłam na czczo, bo w największej rozpaczy, tak więc ochoczo nad wyraz przyjęłam serdecznie serwowaną wiśnióweczkę, a pan Gienio stwierdził, że najlepiej z kubeczka i wprost. I tak też wprost i od razu upiłam się i to w sztok!

Jakże mi dobrze na ów moment i wspaniale było, a co mi tam problemy! Nie dotrzymane obietnice, zgasłe przed czasem nadzieje, zaprzepaszczone gaże i tantiemy… Mogłabym już zawsze w takim rozkosznym zawieszeniu trwać, jako że samo mi się śmiało, cieszyło, wszystko poluźniało i pachniało pięknem i najmniej spodziewaną i całkiem nawet wykwintną, jak na mój wisielczy przed chwilą nastrój, radością. A obok, na dłoni wielkiej i ciepłej, podane takie bardzo czerwone, i o smaku wiśniowym, serce. Nurzałam się tak więc w obłokach Gieniowego zrozumienia, współczucia i lekkości, a co wydawało się jeszcze przed chwilą syzyfowym kamieniem, od tej chwili stało się zwiewnym i miękkim jak puch kumulusem, zaś słońce wnikające ochoczo na galerię, pieściło mi ciepłem twarz i wygładzało potargane złą myślą, włosy. Cóż, za magia!

Odczucia, odczuciami, lecz ten głównodowodzący Inkwizytor czyli rozum, czuwa! Na samym początku zwłaszcza. Czujnym więc okiem spostrzegłam, kiedy to ni stąd, ni zowąd, prawie że nadeszła na tę sielankę, żona pana Gienia. Ta zła, zimna i zadufana w sobie zołza, po części odpowiedzialna za tragiczny los naszego miłego i wspaniałego sąsiada! Jednakże Genio, nie wiedzieć kiedy, zdążył się sprytnie zmyć, a ja zostałam sam na sam z tą niewdzięczną heterą, która nigdy wcześniej ani dzień dobry, ani nic podobnego. Takie: [i]ani be, ani me, ani kukuryku…
[/i]
I tak patrzę na to wszystko zwolnionym i takim byczym, kiwającym się wzrokiem. Patrzę i patrzę na tę bezlitosną cwaniarę, co to Gienia samego tak często zostawia i szukam tej wyrachowanej bezwzględności w jej twarzy, a tu… nic. Żona! Zwykła żona! Nim zamknęła za sobą drzwi, popatrzyła na mnie z daleka, bowiem byłam bliżej już swoich, aniżeli jej…

… i wówczas to, jak mnie nie olśniło, jak nie olśniło!. Jakże ona jest niepospolicie piękna, jaka piękna, że też przez tyle lat tego nie widziałam! A że byłam tak cudownie pijana, więc rozkapała się ze mnie, ta w trzeźwej konieczności, jak się okazało, latami tłumiona wszechobecna i wszechogarniająca miłość. I rozlała się i po całej galerii i całym naszym Wielkim Domu. Odczekałam więc kiedy Piękna już Żona ponownie wyjdzie na galerię...

no i po krótkim czasie wyszła!

- Proszę, panią, sąsiadko kochana, widzi mnie pani? I widzi pani, jaka ja jestem pijana, jaka zupełnie pijaniusieńka; nigdy mnie pani takiej nie widziała, prawda? Zatem niech mnie pani posłucha: In aqua sanitas, in wino veritas. Jest pani piękną, naprawdę piękną kobietą. O mój Boże i to jak piękną!

Zaskoczyło ją to zupełnie. Stanęła jak wryta. Oszołomiona, pogubiona i wdzięczna, nawet nie za treść, bo pewnie nie zdążyła jej jeszcze w ogóle przyswoić, oswoić, uwierzyć i pojąć. Wdzięczna za sam akt odwagi, to nic że pijanej, ale spełnionej wreszcie. Ludzkiej, do człowieka drugiego, odwagi. Co powiedziała? Coś tam… i jakie to ma teraz znaczenie?

Ano, chyba jedynie takie, że od tamtej pory stała się ciepłą i bardzo serdeczną sąsiadką. I mimo, że starsza, ale to ona już z daleka się kłaniała się i uśmiechała serdecznie. Nie jestem już pijana, ale jej piękno jest trwałe. Galeria pojaśniała nową radością i odnalezieniem.

A pan Gienek? A pan Gienek uwodził, drinkował ze ślicznotkami dość ostentacyjnie i wciąż narzekał, ale był jeszcze wystarczająco pewny siebie i nie mniej wypełniony złością i krytyką głównie do połowicy, skoro Ojczyzna w końcu, po długotrwałej i bardzo wyczerpującej walce, ale jednak, przywróciła mu prawo do renty, czy też emerytury nawet.

Po dość niedługim czasie, odwiedzając gasnących powoli, moich staruszków - rodziców, spotkałam go znowu… i jakże się przeraziłam, gdy ujrzałam przed sobą starego i zblazowanego, oraz kompletnie załamanego człowieka. Nie patrzy jak niegdyś prosto i jasno w oczy.

Jednak lata poprzedniej, galeryjnej zażyłości zrobiły swoje... nie wytrzymał więc i niemal się rozpłakał:

- Jak mogła mi to zrobić, jak mogła! Rozumie pani! Oszalała na stare lata? Rozwód?! Kiedyśmy przeżyli razem całe życie!? Nie chciałem się na to, oczywiście, zgodzić. Mówiłem jej: dziewczyno odbiło ci? Po co Ci to? Teraz, gdy tyle razem przeszliśmy? No powiedz, po co?

- No ale cóż miałem zrobić, podpisałem ugodę, przecież nic na siłę się nie da! I świat mi się zawalił kochana sąsiadko, zupełnie. Wszystko runęło w jednej, jedynej chwili, wraz z tym nieszczęsnym podpisem. Rozumie pani, wraz z tym jednym podpisem rozpadło się całe moje życie. Nie było zbyt kryształowe, a rozpadło się na tysiące kawałków, jak kryształ właśnie.

- Albo jak kryształowy kieliszek lub karafka- pomyślałam, ale nie powiedziałam nic. Pokiwałam ze zrozumieniem głową.

No, bo i cóż mogłabym powiedzieć…

.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Daniela Jadwiga Jarszak · dnia 17.04.2015 17:46 · Czytań: 605 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
Vanillivi dnia 18.04.2015 04:24
Dziękuję za dedykację. Jestem zaszczycona i wzruszona! Co prawda, mój nick pisze się inaczej, no ale sama wybrałam sobie taki dziwny, więc naraziłam się na jego przekręcanie.
Przechodząc do meritum:

Cytat:
Typowy przykład jednostki zdolnej do współpracy, zaspakajający podstawowe społeczne potrzeby. Po części własne oraz drugich napotkanych na jegocodziennej, prawie od zawsze tak samo wydeptywanej ścieżce. I bez zbędnego łamania schematów oraz niepotrzebnych wychyleń. I co ciekawe, ale do realizacji potrzeb społecznych przyczyniał się, w największym chyba stopniu jegonałóg,

Powtórzenie: potrzeby/niepotrzebnych/potrzeb.

Cytat:
I co ciekawe, ale do realizacji potrzeb społecznych przyczyniał się, w największym chyba stopniu jego nałóg, to jest palenie papierosów. Żeby zrealizować akt palenia, pan Gienek musiał wychodzić na galerię, na której znajdowały się również mieszkania sąsiadów. Nie sposób zatem było na niego się nie natknąć. I przy okazji nie pogawędzić miło...

Powtórzenie: 3x się

Cytat:
Jak dobrze, że w bloku w ogóle istniała taka możliwość; zwłaszcza gdy się mieszkało w najdłuższym bodaj, budynku w Europie.

Zbędny przecinek.

Cytat:
Mowa oczywiście o około kilometrowym gdańskim Falowcu.

W którym to znajduje się ponad sto mieszkań w jednej klatce.

Połączyłabym te dwa zdania w jedno.

Cytat:
Na szczęście, wtedy rodziły się jeszcze normalnie i chyba z normalnej miłości, bo nierzadko

wypływającej z radości powojennego odnalezienia i możliwości budowania wszystkiego od nowa.

Brak przecinka. Te trzy wyrazy: miłości/radości/możliwości rymują się, to brzmi kiepsko.
No i co to jest "normalna miłość"? A jaka jest "nienormalna"?

Cytat:
A dzieci? Na szczęście wtedy rodziły się jeszcze normalnie i chyba z normalnej miłości, bo nierzadko

wypływającej z radości powojennego odnalezienia i możliwości budowania wszystkiego od nowa. Można więc chyba śmiało

powiedzieć, że były to dzieci zupełnie Nowego Czasu. A nawet szumnie określić ich dziećmi Nowej Nadziei.


Powtórzenie: 3x dzieci.

Cytat:
A stał za tym, oczywiście, w miarę równy, a zatem i sprawiedliwy podział dla wszystkich.

Brak przecinków.

Cytat:
W zadziwiająco też szybkim tempie, jak na owe możliwości, budowały się szkoły, przedszkola, kwitła też

w niemałym stopniu infrastruktura,

Powtórzenie: 2x też

Cytat:
Tak, by jedynie wyznaczać bezpieczny rytm wszechświata i przypominać, że pomimo wszystko trwa, i coś się

naprawdę w nim istotnego dzieje. I nic nie obumrze i nie rozpadnie się w nudzie i zapomnieniu niezmienną

jednostajnością.

Powtórzenie: 2x się

Cytat:
I nic nie obumrze i nie rozpadnie się w nudzie i zapomnieniu niezmienną jednostajnością.

Jednostajność?

Masz taką manierę, kończenia akapitu jakimś słowem i zaczynanie następnego od tego samego. Ten zabieg, zastosowany raz,

może zaciekawić, ale przy kolejnym irytuje, wygląda dziwnie.

Cytat:
Po tak dojmującej burzy dziejowej pragnęło się trochę tej jednostajności i zwyczajnego

zacumowania i czasem nic nie dziania się, a nawet takich zwyczajnych codziennych, rutynowych czynności.

Warunkujących wreszcie, choć jako takie poczucie bezpieczeństwa i tak długo wyczekiwany odpoczynek…


Zaznaczonych jest zbyt dużo. Niepotrzebnie wszystko tak dookreślasz.
Powtórzenie: 2x się.

Cytat:
czy też, w najgorszym przypadku, wyskakiwały ostentacyjnie z ich wielkiego, wspaniałego Domu.


Brak przecinków.

Cytat:
czy też w najgorszym przypadku wyskakiwały ostentacyjnie z ich wielkiego, wspaniałego Domu. Pomnika

nowych Szans, i wielu, wielu podobnych domów, w których się w takim oczekiwaniu i nadziei, porodziły.

Powtórzenie: domu/domów.

Cytat:
Wszyscy, dosłownie wszyscy, byli aż nadto zmęczeni konfliktem na tak globalną skalę, jak też związanymi z

nim niedogodnościami i dręczącą wciąż w koszmarach sennych traumą nad traumami.

Brak przecinka.

Cytat:
Jednakże nadzieja na Nowe dodawała im skrzydeł, to owa nadzieja budowała niezliczone ilości domów, szkół,

przedszkoli i zakładów pracy, wielkich fabryk i hut. I to w niewyobrażalnie szaleńczym i zawrotnym tempie! By mieć

wreszcie swój, choć z gruzów podniesiony ale za to własny dom, własny kąt…

Powtórzenie: domów/dom.

Cytat:
Także i tu, na wypalonym wojenną pożogą Wybrzeżu, należało pomieścić jak największą ilość mieszkańców prawie

zupełnie zrujnowanego Gdańska i wszystkich przybyłych zewsząd, do swojej wreszcie i ponownie, Polski.

Mam wrażenie, że wszyscy już to zrozumieli, niepotrzebnie tłumaczysz w kółko to samo, czytelnik jest mądry i wystarczy

powiedzieć mu raz, żeby pojął.

Cytat:
Pan Gienek, patrząc z galerii Wielkiego Domu w stronę Bałtyku z widocznym fragmentem Helu rozpaczliwie

wciskającego się pomiędzy fale, byleby bliżej stałego lądu, ostoi pewności i trwania, pamiętał o tym doskonale.

Brak przecinka.

Cytat:
Nie narzekał więc, ani na przeciągi, ani na dom w którym mieszkał. Kochał go takim, jakim był, za

sam fakt, że niegdyś w latach oczekiwań spełnił podstawowe potrzeby tysięcy ludzi.

Brak przecinków.

Cytat:
I nie utyskiwał, jak niektórzy.

Brak przecinka.

Cytat:
Z przyzwyczajenia, albo z nieprzyzwyczajenia się do wygody, wreszcie i nie zagrażającej niczym

powszedniości.

Brak przecinków. Przed "albo" z zasady przecinka nie stawiamy, tutaj jednak mamy do czynienia z wtrąceniem, więc

powinien on być.

Cytat:
Jego jowialny sposób bycia, a więc i niemal stale goszczący na jego twarzy uśmiech, był tym, na co

się czekało

Powtórzenie: Jego/jego. Zrezygnowałabym z drugiego.

Cytat:
Eminencja jakich wiele w tym krajobrazie. Więc jak niejeden na Wybrzeżu całe życie przepracował w

Stoczni.

Powtórzenie: jakich/jak

Cytat:
Posiadając wyższe wykształcenie i smykałkę oraz niezły pomyślunek, wiódł z żoną i dwójką dzieci

wystarczająco godziwe i spokojne życie.

Brak przecinka.

Cytat:
Czasem zakłócane nadzwyczajnymi obserwacjami z galerii, na której przestał niemal pół wieku, bezskutecznie

zmagając się z nałogiem. Jednakże nic szczególnego się nie wydarzyło. Niemniej, zdumiewało go coraz

bardziej, co też to porobiło się z grzecznym Piotrusiem sąsiadów,

Powtórzenie: 3x się

Cytat:
A pan Gienio, chociaż coraz bardziej zmęczony pracą, czy też rutyną, trudno to teraz ocenić; widział jak

Piotruś przeistacza się stopniowo z chłopczyka w znakomicie skrojonym garniturku i śnieżnie białej koszulce

Brak przecinka.

Cytat:
Tak właśnie po latach określił Piotrusia – punka, bo nim stał się ostatecznie, gdy z niemałym, jak można

się domyślać, trudem wyskoczył z przymusowych uniformów i zaczynał mieć władzę nad niewysokiego wzrostu i bardzo

zapracowaną – matką, która także dzielnie zasilała szeregi gdańskiej stoczni.

Powtórzenie: 2x się.

Cytat:
Jego ugrzeczniony brat nadal był grzeczny

Coś mi tu nie gra.

Cytat:
Z kolei syn drugich sąsiadów miast irokeza na głowie miał czystą glacę, gdyż był zupełnie łysy; za to

zawsze niósł przed sobą jak tarczę groźny wyraz twarzy, z wciąż napiętą uwagą i głową skierowaną w dół… aż w

końcu gdzieś przepadł na ileś lat.

Powtórzenie: głowie/głową

Cytat:
Powiadają, że w więzieniu.

Brak przecinka.

Cytat:
Skoro ten właściwy kwiat inteligencji, jeśli nie sczezł gdzieś podczas Holokaustu, to został w diabły

wybity przez współpracujących w czasie tuż przedwojennym i wojennym, Niemców i Rosjan.

Brak przecinka. A nie wojennym i powojennym?

Cytat:
Zatem, pan Gienek i jemu podobni, to druga poprawiona ideologicznie wersja. Nowy narybek.

Zresztą, pan Gienek, fakt związany z jego latoroślami zazwyczaj pomijał milczeniem

Unikałabym podobnych fraz na początku dwóch sąsiadujących ze sobą akapitów.

Cytat:
Zwyczajne dzieci, jakich w okresie wyżu demograficznego było tysiące.

Brak przecinka. Były tysiące.

Cytat:
Natomiast jego dzieci, gdy już dorosły, zniknęły gdzieś zupełnie, choć wiem, że nie opuściły Trójmiasta.

Brak przecinka.

Cytat:
Dzieci rosły, a z nimi wciąż rosło miasto

Żeby uniknąć powtórzenia, wystarczy napisać: "Dzieci rosły, a z nimi miasto". Zobacz, że to brzmi o wiele prościej i

ciekawiej.

Cytat:
Mijało następne ćwierćwiecze, a pan Gienio wciąż trwał na swoim stanowisko

Brak przecinka. Stanowisku, nie stanowisko.


Cytat:
zaś utopia oazy i spokoju rozpadła się ostatecznie, kiedy i System w końcu się wziął i przewrócił.

Powtórzenie: 2x się

Cytat:
No, bo przecież nikt tak pojedynczo, na myśli mam mieszkańców takich wszystkich bezpiecznych domów, tego nie chciał.

Zaznaczone bym przemyślała.

Cytat:
Najpierw jednak piwnice rozbrzmiewały dziką, nieznośnie niepojętą, hałaśliwą, potem i nierzadko coraz bardziej prymitywną muzyką, naładowaną sprzeciwem wobec wszystkiego i wszystkich, następnie niepokoiły coraz bardziej grupy, nierzadko zbyt głośnej i skandalizującej, bo zbuntowanej młodzieży, czasem zbiorowe mordy na ulicy w wykonaniu dzieci, również i z tzw. porządnych domów ….

Powtórzenie: 2x nierzadko. Uważaj na takie zdania wielokrotnie złożone, bo w nich giniesz.

Cytat:
Nieważne gdzie i jak rodzi się bunt. Ważne, że się rodzi… a skąd i dlaczego, to odwieczne pytanie zapewne wszystkich pokoleń. Widać jest to wpisane w naturę. W odpowiednim czasie właściwa dla każdego pokolenia kontestacja, upór, gwałtowność.

Powtórzenie: pokoleń/pokolenia.

Cytat:
Pan Gienek nieraz myślał o przyczynie zarzewia, które miało się miało zamienić się w następną rzekę krwi i przemocy.

Coś w tym zdaniu Ci się poknociło.

Cytat:
A jednak tamten czas, to był najbezpieczniejszy czas.

Niezbyt dobrze brzmi to powtórzenie.

Cytat:
Co się zatem stało? Czego im brakowało?

A tu rym.

Cytat:
Ale co ja tam się będę powtarzał, wszyscy wiemy, o co chodzi.

Brak przecinka.

Cytat:
Ale co ja tam się będę powtarzał, wszyscy wiemy o co chodzi. Tylko dlaczego, i jak to się zaczęło?

Powtórzenie: 2 x się

Cytat:
Zamyślił się, puszczając zręczne tytoniowe kółka w niebo, pochylone dość wyrozumiale nad wzburzonym i wystarczająco groźnie kłębiącym się od bielonej szaleństwem kipieli, Bałtykiem.

Brak przecinków. Powtórzenie: 2x się.

Cytat:
To nie koniec jednak jego wspomnień w związku z miłością, nie bał się w tym oto, z pozoru tak nikczemnym kontekście, użyć takiego słowa. Miłość...

Może lepiej jego rozmyślań o miłości?

Cytat:
Czyżbyśmy, my Ludzie zapomnieli o tym, o czym pamiętają jeszcze tzw. prymitywne plemiona?

Bo przecież człowiek prymitywny to nie człowiek.

Cytat:
I, czy gdyby nie taki właśnie System, miałby on szansę w ogóle powstać.

Brak przecinka. Na końcu zdania dałabym znak zapytania.

Cytat:
Wydobyć się spod partyzanckiego głównie płaszcza, oraz niezliczonych i nie utulonych nigdy łez?

Łzy nie mogą być nieutulone. Może lepiej "nieotartych"?

Cytat:
Czy karty dziejów nie mają przypadkiem, albo może i nie przypadkiem, swojego, nierozpoznawalnego przez jednostkę rytmu i zasadnej, bardziej aniżeli nam się wydaje, konfiguracji.

Brakujące przecinki. Znowu, to pytanie, więc znak zapytania na końcu, nie kropka.

Cytat:
A więc było, jak powinno było być? Dlaczego więc przestało istnieć.

Powtórzenie: 2x było. Kropka zamiast znaku zapytania.

Cytat:
Niezadowoleni są zawsze, ale żeby aż tak? Na taką skalę? Teraz jest po stokroć gorzej i więcej niezadowolonych i co?


Cytat:
I czemu to? Czyżby wszystkiemu winne było rozdzielenie, a raczej podzielenie społeczeństwa.?

Zbędna kropka.

Cytat:
Myśmy po prostu pracowali, musieli pracować, nie mogliśmy, jak te gołębie, wtedy pieścić się.

Musieliśmy.

Cytat:
Dzisiaj Niemca, wczoraj Ruskiego, Turka, Szweda za potop… i tak dalej, i tak dalej?

Lepiej Ruska. Brak przecinka.

Cytat:
My ich, a oni nas, czyżby to napędzało dialektyczne koło historii, bo koło karmy na pewno.

Znak zapytania zamiast kropki.

Cytat:
My ich, a oni nas, czyżby to napędzało dialektyczne koło historii, bo koło karmy na pewno. Zresztą, to jedno i to samo

Powtórzenie: 3x to.

Cytat:
I nie mają ustawicznie pochylonych głów na gadżetami typu komórka, na uszach nie mają słuchawek

Powtórzenie: 2x mają, literówka: na zamiast nad.

Cytat:
Wystarczy zmiana barwy nieba lub najmniejsza zmiana kierunku wiatru oraz nieustannie toczące się życie, tam w dole i zewsząd, by cieszyć się byle czym.

Powtórzenia: 2x życie, 2x się.

Cytat:
Telewizor, ten dawca rozrywki wprost na tacy, bez żadnego wysiłku twórczego, ze strony odbiorcy, ma się rozumieć.. .

Spacja w złym miejscu.

Cytat:
Wysiłku, który zawsze, ale to zawsze, jest najlepszym gwarantem radości i spełnienia, a w każdym razie ustawicznego spełniania się, a więc i wpisanego nam wzrostu, rozwoju.

Brakujące przecinki.

Cytat:
Gdyby jednak od początku wszystkie drzwi i wszędzie były szeroko i serdecznie na całym świecie otwarte, byłoby różnie, raz gorzej lub lepiej, ale by Było.

Powtórzenie: były/Było.

Cytat:
Że taka kolej rzeczy, dziejów…I tak też się stało i to z obydwu stron Okna. Z której strony by nie patrzeć, działo się tak i tak, ale nigdy zgodnie z tym, co było naprawdę po jednej i po drugiej jego stronie…


Cytat:
Zdaje się jednak, iż tutaj właśnie, jak nigdzie indziej, był dostęp do wszelkiej, rwanej ( i to jest właśnie najgorsze) informacji.

Zbędna spacja.

Cytat:
I chyba nie przypadkiem, bo głównie poprzez nowinki muzyczne, wytworzył się swoisty ferment i zakłócenia w ugruntowywanym skutecznie eterze.

Brak przecinka. Ugruntowany skutecznie eter? To nie ma żadnego sensu. Może sprawdź, czym jest eter.

Cytat:
A wszystko, jak wiadomo, zaczyna się niewinnie od undergroundu… a nierzadko od pozornie zwykłej zabawy.

Brak przecinka.

Cytat:
Toteż częściej sięgał po nalewkę własnej produkcji, bowiem na szczęście nikt wtedy jeszcze nie próbował działkowcom odbierać ich ogrodów, jedynego prawdziwego azylu i pomimo wszystko, jako takiego kwitnienia jeszcze wzajemnych relacji.

Powtórzenie: 2x jeszcze. "Kwitnienie wzajemnych relacji" nie brzmi dobrze.

Cytat:
… a Geniowi najgorzej było wtedy, gdy był blisko, bo tuż, tuż emerytury.

Powtórzenie: było/był.

Cytat:
I wszystko by grało, gdyby nie to cholerne biodro, które go z czasem zupełnie zawiodło. Wilgoć stoczniowych doków dała o sobie znać po latach. Tyle, że zupełnie nie w porę, czego następstwem było rozległe zwyrodnienie, operacja, a potem długotrwała rehabilitacja.

Rymy: biodro/zawiodło, operacja/rehabilitacja.

Cytat:
Z tego co mówił, miał prawo do ciut wcześniejszej emerytury, jednak wykorzystano jego chorobę i nie przyznano mu jej, jak też nie chciano przyznać renty, bo gdy stocznia plajtowała to przeznaczyli go do grupowego zwolnienia.

Powtórzenie: przyznać/przyznano.

Cytat:
W jego wcześniej ustabilizowanej świadomości i otaczającej go rzeczywistości pojawiło się coś niepojętego.

Rym: świadomości/rzeczywistości.

Cytat:
Skończyły się też pieniądze, bowiem za liczne rozprawy sądowe trzeba było płacić, a z powodu narastającego stresu i niemal beznadziejnej walki, stan biodra się pogarszał i ból był coraz bardziej dotkliwy i nie do zniesienia.

Powtórzenie: 2x się.

Cytat:
Stawał się więc Gienio coraz bardziej przymilny, zaczepny i rozerotyzowany. A gdy wprowadziła się młodsza sąsiadka, to tak się przymilał, flirtował i choć niezbyt nachalnie, to zaczął ją coraz bardziej adorować i najzwyczajniej uwodzić.

Powtórzenia: 2x się, przymilny/przymilał.

Cytat:
Ale też, ile można się źlić i pastwić nad tym, co oczywiste i wciąż takie bolesne? Ile można się, oraz innych bulwersować? I nurzać, bebłać się w swojej niemocy i zupełnej bezradności. Człowiek staje się wówczas pusty z wycieńczenia, pozbawiony jakiejkolwiek energii i twórczej myśli.

4x się

Cytat:
Toteż, panu Gieniowi tym bardziej było źle, smutno i coraz bardziej markotnie. Coraz bardziej topiąc się w smutku i beznadziei, z dnia na dzień coraz intensywniej podtapiał opokę, na której tyle lat wiernie i tak niezachwianie trwał.

Powtórzenie: 3x bardziej.


Cytat:
I tak galeria zamieniła się z oazy wzajemnej przychylności i zdrowego użalania, w nieudany trakt niemożności,

Kolejny rym.

Cytat:
A Ona? A Ona, potem pojawia się nagle, ni stąd ni zowąd, i robi mu naloty, a przecież on jej nigdy nie zdradził.

Brak przecinka.

Cytat:
A żal, zbyt często spotykany na wspólnej galeryjnej przestrzeni, udziela się bardzo i haczy najczulsze struny, zwłaszcza, w miarę wrażliwego człowieka; szczególnie gdy do tego dołączy się jakiś własny przejściowy mol, albo jaki inny troll.

Powtórzenie: 2x się, rym mol/ troll.

Cytat:
I w taki oto sposób, pewnego razu w oparach Gieniowej rozpaczy, przypomniałam sobie mój wilczy bilet i złamany paskudnie życiorys, i od tego czasu egzystencję na granicy wytrzymałości, i coś we mnie pękło. Nigdy nie ślubowałam egzystencji w okowach przyzwoitej abstynencji,

Powtórzenie: egzystencję/egzystencji, do tego jeszcze rym z abstynencji.

Cytat:
Jakże mi dobrze na ów moment i wspaniale było, a co mi tam problemy! Nie dotrzymane obietnice, zgasłe przed czasem nadzieje, zaprzepaszczone gaże i tantiemy

Znowu rym, być może celowy, ale kiepsko to brzmi.

Cytat:
Cóż, za magia!

Zbędny przecinek.

Cytat:
Patrzę i patrzę na tę bezlitosną cwaniarę, co to Gienia samego tak często zostawia i szukam tej wyrachowanej bezwzględności w jej twarzy, a tu… nic. Żona! Zwykła żona! Nim zamknęła za sobą drzwi, popatrzyła na mnie z daleka, bowiem byłam bliżej już swoich, aniżeli jej

Powtórzenie: 2x jej.

Cytat:
A że byłam tak cudownie pijana, więc rozkapała się ze mnie, ta w trzeźwej konieczności, jak się okazało, latami tłumiona wszechobecna i wszechogarniająca miłość. I rozlała się i po całej galerii i całym naszym Wielkim Domu.

Powtórzenie: 3x się.

Cytat:
Odczekałam więc, kiedy Piękna już Żona ponownie wyjdzie na galerię...

Brak przecinka.

Cytat:
Wdzięczna za sam akt odwagi, to nic, że pijanej, ale spełnionej wreszcie.

Brak przecinka.

Cytat:
Ano, chyba jedynie takie, że od tamtej pory stała się ciepłą i bardzo serdeczną sąsiadką. I mimo, że starsza, ale to ona już z daleka się kłaniała się i uśmiechała serdecznie.

Powtórzenia: 2x się, serdeczną/serdecznie.

Cytat:
Nie patrzy jak niegdyś prosto i jasno w oczy

Jak się patrzy jasno w oczy?

To tyle, jeśli chodzi o błędy. Sporo ich było, a pewnie jeszcze nie udało mi się wyłapać wszystkiego. Gdy poprawisz wskazane, warto by przejrzeć tekst jeszcze raz.
Jeśli chodzi o treść - mogłoby być ciekawie, temat ma w sobie potencjał. Losy człowieka mieszkającego w wielkim blokowisku, wśród ludzi z traumami, ukształtowanego przez komunistyczny system i nie mogącego się odnaleźć w nowej rzeczywistości, dałoby się opisać naprawdę ciekawie. Na początku, mimo wielu błędów, czytałam tekst z zainteresowaniem, poczułam atmosferę blokowiska i tamtych lat.
Niestety, opowiadanie zabiło straszne przegadanie, wielokrotnie powtarzane banały (takie refleksje jak pan Gienio ma bardzo wielu ludzi, tylko czy naprawdę warto tak długo się nad nimi rozpisywać?) i też niestety język.
Starasz się pisać barwnie, ale nie do końca panujesz nad swoim stylem, przez to pojawiają się okropne zdania wielokrotnie złożone, w których giniesz, nietrafione porównania, liczne powtórzenia (o błędach interpunkcyjnych nawet już nie wspominając. Musisz jeszcze dużo pracować nad językiem, wtedy uda Ci się stworzyć naprawdę dobre opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie.
swistakos dnia 18.04.2015 09:17
Zostało jeszcze coś bez błędu? ;p

6.4 Komentarz musi jasno wyrażać opinie danego Użytkownika na temat utworu.

6.6 Komentarz powinien być tak rozbudowany, aby autor domyślił się, co przeszkadzało lub podobało się komentującemu.

6.8 Komentarze to nie czat. Od rozmów niezwiązanych z tematem utworu jest shoutbox, prywatna wiadomość lub inna forma kontaktu z autorem.

przyp. red. EF
barbara kupiec dnia 22.04.2015 20:01
Praca korektora zapewniona - jak w banku. Korektorka odstawiła kawał roboty - ale czy dobrej? Czasem tak, a czasem nie. Przegadany styl pisarza, to też specyficzny styl używany nawet przez zacnych pisarzy. Natomiast ingerencja w samą treść dzieła ( refleksje pana Gienia są dobrem autora) jest niegrzeczna) - to nie jest praca maturalna do poprawiania pod kątem wiem lepiej " co autor miał na myśli"
Pozdrawiam.






Twój komentarz nie odnosił się w rzeczywistości do treści utworu. Skomentowałaś komentarze poprzedników, ignorując przy tym zamieszczony tekst, a tym samym autora, który czeka na opinie, naruszyłeś w ten sposób przestrzeń autor – tekst - czytelnik.

Przypomnę, że obowiązują tutaj zasady, które zaakceptowałaś rejestrując się na Portalu:

6.4 Komentarz musi jasno wyrażać opinie danego Użytkownika na temat utworu.

6.6 Komentarz powinien być tak rozbudowany, aby autor domyślił się, co przeszkadzało lub podobało się komentującemu.

6.8 Komentarze to nie czat. Od rozmów niezwiązanych z tematem utworu jest shoutbox, prywatna wiadomość lub inna forma kontaktu z autorem.

6.9 Zabronione jest komentowanie innych komentarzy i osób komentujących.

przyp. red. EF[/i]


odpowiedź - cyt. "Przegadany styl pisarza, to też specyficzny styl używany nawet przez zacnych pisarzy" - to moja opinia dot. bezpośrednio treści utworu. Nie naruszyłam przestrzeni autora. Autor nie rości sobie z tego tytułu pretensji.
Daniela Jadwiga Jarszak dnia 06.01.2019 15:47
Dawno mnie tu nie było. Chciałam podziękować za wnikliwą pracę nad moim tekstem. To dla mnie wielka pomoc.

Witam w Nowym Roku z Najlepszymi Życzeniami. :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty