"Szał" Podkowińskiego - Miroslaw Sliwa
Proza » Obyczajowe » "Szał" Podkowińskiego
A A A
Od autora: Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, co do intencji, które mną powodowały podczas pisania tego tekstu, oznajmiam, że bardzo sobie cenię ludzi mądrych i wykształconych, ale koniecznie w tej kolejności; najpierw mądrość, potem wykształcenie.

Roma locuta, causa finita*.

I co? I nic. I dupa zbita.

 

                                                                   „Szał” Podkowińskiego

 

 

Częstochowa, 1982 rok. Deszczowy, późnowiosenny dzień. Małgorzata i ja telepiemy się brudnym tramwajem z punktu A do punktu B. Za oknem jednostajnie miga bezbarwna rzeczywistość, która zdaje się nas jednak wcale nie dotykać; zwłaszcza kiedy jesteśmy razem. Pogrążeni w miłości i marzeniach brniemy przez życie na zasadzie „jakoś to będzie”, no i póki co, jakoś to jest.

 

Gośka postanowiła zaprezentować mnie swojej rodzinie. Nienawykły do takich demonstracji odczuwam lekkie zażenowanie, lecz święcie wierzę, że sobie poradzę. Salonowiec ze mnie żaden, ale przecież luz, błyskotliwość… zresztą, co mi tam konwenanse. A mój urok osobisty, to niby się nie liczy? Spokojnie, więc.

 

I tak wtuleni w siebie śpieszymy z wizytą do jej wujostwa, państwa W - wskich.

- Oni są tacy trochę „ą”, „ę” – mruczy, przywierając policzkiem do mojego ramienia.

- Ale chyba poczucie humoru jakieś mają? Jakiś dystans? Hm?

- Wujek jest fajny; lubię go, ale ciotka to okropna pozerka.

- Dobra. Przecież tylko wypijemy herbatę, coś tam pogawędzimy i spadamy.

 

Przystanek na ulicy Sienkiewicza. Wyskakujemy z tramwaju. Mży, zatem rozpinam nad nami parasol. Trzymając się za ręce, przeskakujemy kałuże. Chyba wyglądamy dzieci grające w klasy.

 

Ale oto stoimy przed drzwiami mieszkania państwa W – wskich. Wpatruję się w wizytówkę i uwierzyć nie mogę. Nie. To nie może być prawdą. No, ale jest. Cholera, jest. Na tabliczce widnieje jak byk:

 

                                                               Tadeusz W – wski

                                                               magister ekonomii

                                                               Jolanta W – wska

                                                               magister geografii

 

Małgorzata jest sto razy bardziej „zastrzelona” niż ja. Widzę jej zawstydzenie i konsternację. Chyba kiedy ostatnim razem odwiedziła familię, to tego „fioła” na drzwiach nie było. Milczymy; wtem moja dziewczyna obraca się na pięcie, jakby chciała gdzieś uciec, więc szepczę konspiracyjnie:

- Małgoś, daj spokój; skoro już tu jesteśmy…

 

Wobec tej bufonady moja panna emanuje miksem rezygnacji z dezaprobatą, ale ostatecznie puka do drzwi lokalu zasiedlonego przez magistra ekonomii i magister geografii.

 

W koszmarnie ciemnym, wyłożonym od góry do dołu korkowymi kasetonami przedpokoju, wita nas gospodarz domu.

 

Wuj Tadek to młody, trzydziestodwuletni, szczupły, niewysoki blondyn o wyraźnie zdystansowanej postawie, choć ta rezerwa zupełnie nie współgra z prawie chłopięcą twarzą i znamionującym jeszcze młodzieńczą energię błyskiem w oczach. Dostrzegam jednak w tym spojrzeniu coś jakby cień zawodu. Ledwie dostrzegalny, ale jednak. To ci dopiero reakcja na naszą obecność. No, z takim entuzjazmem, to się wita domokrążców lub Świadków Jehowy.

 

Małgorzata całuje wujka w policzek i przedstawia nas sobie.

- Mirek jestem – mówię, uśmiechając się do wujka Tadka i ściskam jego powściągliwie wyciągniętą ku mnie dłoń.

- Tadeusz – odpowiada dziwnie chłodno i z lekka jakby niechętnym „zapraszam” wprowadza nas do dużego pokoju.

Usztywniam się momentalnie.

 

Co jest, do kurwy nędzy? – myślę - Przecież Gośka umówiła się z nimi telefonicznie, no i przyszliśmy o czasie. A może ja coś źle wyglądam? Ech tam – żacham się - bez przesady.

 

Wypogadzam w związku z tym oblicze i staram się być naturalny, choć awersja okazana mi tak nagle i bez powodu przecież, nieco wytraca mnie z równowagi i nie wróży przyjemnego spotkania.

No, jak on jest ten milszy, to jaka ona jest?

 

Wychodzi z kuchni ciocia Jola, ciotka Jolanta, magister geografii, Jolanta W – wska. Bez „dzień dobry” wita nas ledwie skinieniem głowy.

Dość niespotykany – zauważam - ten ichni sovoir vivre, nawet jak na moją, mikrą raczej, znajomość protokólarnych zachowań.

 

Jolanta jest szczupłą brunetką, ubraną w ładną, prostą sukienkę, zdradzającą harmonię kształtów i gdyby nie te sztucznie ściągnięte usta, te pół kilograma złota na szyi i koafiura; ten aseksualny kok na głowie, powiedziałbym; piękna kobieta, niestety jednak, zarówno zacięte wargi, wszystkie klejnoty w nadmiarze, jak i kok znajdują się na swoim miejscu.

Nie bardzo pojmuję, jak w dwudziestej dziewiątej wiośnie życia można się tak wysztafirować. Cóż, widocznie takie zwyczaje panują w częstochowskim haj lajfie Anno Domini 1982.

 

Jak żyję jednak, nie doświadczyłem takiej asymetrii wrażeń skondensowanych na zaledwie kilku metrach kwadratowych i to w ciągu niespełna pięciu minut.

W co ja wdepnąłem?

 

Gosia, buntownik co się zowie, mieni się na twarzy, a ja niby don Kichot, zupełnie zresztą świadom swojej donkiszoterii, myślę:

A niech się wali. Co? My, my nie damy sobie rady?

 

Ni stąd, ni zowąd ciotka Jolanta wystudiowanym ruchem przedramienia wskazuje na przedpokój, który właśnie opuściliśmy i oznajmia:

- Korek.

I milczy sugestywnie. My milczymy, bo nie wiemy, o co chodzi. Milczymy o mgnienie oka zbyt długo. Nagle zaskakuję.

- Tak, tak. Rzadko spotykana wykładzina.

Przytakuję głową z uznaniem dla korka, bo widocznie ciotka tego oczekuje. Nie powiem jej przecież, że uczynili dziuplę z przedpokoju. Zamiast tego niemo czynię sobie wyrzut, że w porę nie wykazałem się właściwym refleksem.

 

Ciotka to widzi i ciotka już mnie ma.

- Tadeusz przyyyywiózł goooo z ostatniej delegacji… z Aaaaustrii gooo przyyywiózł.

Przeciąga to y, o i a, i patrzy na mnie jakbym był głównym podejrzanym w sprawie o niedopatrzenie. Widocznie tak miało być. Miałem podpaść i podpadłem. Boję się myśleć, co będzie dalej.

 

Tymczasem wuj Tadek niby nie chce tego okazać, ale poczucie dumy z bycia światowcem rysuje mu się wyraźnie na twarzy. Wie on jednak, że taka prostacka uciecha może zostać odebrana jako przejaw bezguścia i braku dobrych manier, próbuje więc niechcący okazaną afektację zbalansować pozorną niedbałością o takie tam, przecież duperele, jak pospolite dla człowieka jego pozycji, podróże zagraniczne. Zastępca dyrektora do spraw ekonomicznych, a jednocześnie przewodniczący POP PZPR w przedsiębiorstwie produkującym nikomu na nic niepotrzebne buble, naśladuje angielskiego arystokratę. Tak, tak; parodia konika garbuska, ale to się rzeczywiście dzieje.

 

Proszą siadać. Tak bardziej nakazująco niż prosząco. Siadam więc, co czynię ostrożnie, jakbym się bał, że coś mnie w tyłek ukłuje.

 

W międzyczasie obrzucam pokój spojrzeniem dyskretnym, acz uważnym, dotarło do mnie bowiem, że już nie mogę pozwolić sobie na przeoczenie żadnego artefaktu, stanowiącego wyposażenie wnętrza, bo to znowu może okazać się dla mnie zgubne.

 

Umeblowanie dość eklektyczne: stół i krzesła solidne, masywne, typowe, polskie art deco, pewnie po dziadkach odziedziczone; ładne, ale znowu w groteskowym zestawieniu z kredensem, biblioteczką, stolikiem pod telewizor na wysoki połysk i krwiście czerwonym dywanem ścielącym się u naszych stóp, delikatnie rzecz biorąc, niepokoi.

Natomiast księgozbiór małżeństwa magistrów odtrąbiających swoje wykształcenie, a przez to i swój status społeczny, tak od razu, od progu, wygląda nader ubogo: Encyklopedia PWN, Leksykon, Słownik Wyrazów Obcych, Ekonomia Polityczna Langego i kilka atlasów – to wszystko.

Poza tym na tle szarej, prążkowanej tapety, całkiem sporych rozmiarów reprodukcja „Szału uniesień” Władysława Podkowińskiego, zwykła licha kopia, za szkłem na dodatek, a osadzona w szerokich, złoconych ramach ornamentowych, domagających się wręcz oryginału, i to bez niedomówień.

 

Wujostwo udają się do kuchni, zaparzyć i dostarczyć herbatę, a Małgorzata i ja w bezdźwięcznym porozumieniu mobilizujemy wszystkie nasze siły duchowe i intelektualne, aby nie ulec kompletnemu zmiażdżeniu mentalnemu przez walec arogancko - fircykowatej mieszczańskości peerelowskiej.

 

Wtem u mnie prawie panika.

- Chyba im nie powiedziałaś, że przerwałem studia? - gorączkowo wyszeptuję zapytanie i z przerażeniem patrzę na Małgorzatę.

- Spokojnie. W ogóle nie wiedzą, że studiowałeś. Pijmy szybko tę herbatę i zrywajmy się stąd - jej ciche zapewnienie działa na mnie niczym oliwa na wzburzoną wodę, lecz jednocześnie dociera do mnie, że i ona zaczyna się tu dusić.

Puszczam do niej oko. Uśmiecha się delikatnie.

 

Gdy ja rozkoszuję się ulgą związaną z niewiedzą państwa W-wskich tyczącą mojej, niecnej rezygnacji z kształcenia wyższego, wuj Tadek nieporadnie wnosi tacę z napojami i ciasteczkami, a za jego plecami drobi ciotka Jolanta, cicho, lecz nachalnie ostrzegająca męża.

- Tadeuszu, Tadeuszu ostrożnie.

 

Boże, co za dom? Jak oni mogą żyć w tej atmosferze „tuż, tuż przed Armagedonem?”

 

Oczyma wyobraźni widzę, co stałoby się ze mną gdyby nagle dowiedzieli się o tej mojej dezercji edukacyjnej i z ulgą skazańca, któremu niespodzianie darowano życie odwracam się od tej przerażającej wizji.

 

Wszyscy siedzimy sztywno, tylko Tadeusz co chwila przekłada nogi; to założy lewą na prawą, to odwrotnie. Teraz już wiem, że nic normalnego się tutaj nie wydarzy i z rozpaczą zaczynam czuć, jak uchodzi ze mnie cała pewność siebie.

 

Przeczucia kasandryczne jakieś, zupełnie niewyjaśnione mnie przenikają.

 

Gęstą ciszę przerywa metalicznie brzmiący, wysoki głos Jolanty:

- I jakże wam się podoba?

 

Ja chyba zwariuję. Co ma nam się podobać?!

 

I prawie jak przez ścianę słyszę głos Małgorzaty:

- Mirek ma kilka dni urlopu, więc przyjechaliśmy tutaj na wystawę Adama Bujaka. Za jakieś dwie godziny - tu Gośka spogląda na zegarek – nastąpi jej otwarcie na Jasnej Górze.

 

O, Małgoś, kochana przechero moja, rzuciłaś koło ratunkowe.

 

- Adam Bujak? A któż to taki? - pyta Tadeusz.

- Artysta - fotografik. Jego specjalność to sztuka sakralna – odpowiadam.

- Sztuka sakralna? To ciebie, młody człowieku, interesuje sztuka sakralna? - Jolanta patrzy na mnie jakbym nagle zamienił się w Yeti.

- Ależ interesuję się sztuką we wszystkich aspektach. Malarstwo, muzyka, literatura, film…

- Malarstwo. O! Tak, malarstwo - Jolanta w jakimś uniesieniu, tym samym ruchem przedramienia, którym wcześniej wskazywała na korek w przedpokoju, teraz kieruje nasze spojrzenia na reprodukcję „Szału” Podkowińskiego i z komicznie przerysowanym wzruszeniem, które już mnie jednak wcale nie dziwi, niemal krzyczy:

- To jest wielka sztuka! To jest prawdziwa sztuka!

- Hm – chrząkam, bo zawsze głupieję w obliczu egzaltacji – tak, to z pewnością wybitne dzieło polskiego symbolizmu.

- Polskiego? Dlaczego tylko polskiego i jakiego symbolizmu? Przecież to naturalizm. W ostrym wejrzeniu magister Jolanty z koafiurą na głowie oraz grubymi precjozami na szyi maluje się bezbrzeżna pogarda, ale, co trzeba przyznać, z niewielką nutką litości. Oto Jolanta stawia diagnozę przypadłości, której występowania u siebie zupełnie nie byłem świadom; kliniczny idiotyzm.

 

Bez ochyby, jestem Józefem K. przed surowym obliczem Jolanty W. – sędziny ferującej wyroki w imieniu diabelskiego trybunału. Mróz ścina moje ciało i duszę.

 

Na to Gośka wybucha szyderczym śmiechem, od którego aż się zanosi.

- Ta blada, tłusta, ruda baba z miną wystraszonej beksy na wkurwionym koniku, skradzionemu pewnie biednemu Zorro, w tym teatralnie, ledwie rozświetlonym mroku; to ma być wielka sztuka?!

W gwałtownym geście sprzeciwu o mały figiel nie przewraca się razem z krzesłem do tyłu. Szybko jednak stabilizuje się i sarkastycznie wyzłośliwia ku Jolancie;

- Cioteńko, to jest wiocha.

 

Znam zamiłowanie mojej dziewczyny do abstrakcjonizmu i ekspresjonizmu, wiem, że Kandyńskiego, Klee czy Pollocka wielbi z całym oddaniem, ale świadom jestem również tego, że w normalnych warunkach nigdy by tak ostro nie zaprotestowała przeciwko sztuce figuratywnej. Widocznie ma już dosyć tego domu razem z mieszkańcami i dobytkiem. Z całą pewnością nie o upodobania jej idzie.

 

- Ależ Małgorzato, dajże spokój - Tadeusz podejmuje wysiłek aby przywołać oburzoną, ale moją dziewczynę do porządku.

A ja już nie jestem Józefem K. i taka dumka mi po głowie chodzi: Oj Tadziu, bylebyś nie powiedział jednego słowa za dużo.

 

Ale tylko sfiksowana Jolanta, nagle zbita z pantałyku, z nastroszonym od zniewagi kokiem i spojrzeniem wbitym w obrus mruczy:

- Co za krnąbrne dziewuszysko!

 

Tadeusz w zniecierpliwieniu, krótkim – "Kochanie, proszę" – uspokaja żonę. No tak, Tadziu chyba mocniej stąpa po ziemi, a ponieważ cała ta wizyta niezbyt jakoś światowo wypada, na odprężenie, wzdychając głęboko, proponuje mi kieliszek koniaku. Nie odmawiam.

 

Urażona Jolanta błądzi jeszcze wejrzeniem po stole, natomiast triumfująca Małgorzata taksuje ją lekceważąco z góry na dół, ale obie powoli spuszczają z tonu. No i dobrze.

 

Wuj Tadek usiłuje ponownie nawiązać nagle przerwaną rozmowę.

I tak sobie we dwóch gadamy o życiu. On o sobie, trochę o nich, a ja o sobie i trochę o nas. W pewnym momencie Jolanta wybudzona z odrętwienia, już raczej rzeczowo, włącza się do rozmowy:

- A po ślubie, gdzie wy mieszkać będziecie?

- No, to jest spory kłopot – odpowiadam – ale pewne możliwości są, bo i do Spółdzielni Mieszkaniowej należę od jakiegoś czasu, a poza tym złożyłem również wniosek w dziale mieszkaniowym na kopalni.

- To i tak co najmniej kilka lat sobie poczekacie – sceptycznie wieszczy Tadeusz. On to zna i wie, że gdyby nie jego oportunizm, cyniczna lojalność wobec systemu, do dzisiaj tłoczyliby się z rodzicami Jolanty, w małym, drewnianym domku na peryferiach miasta.

 

Kurwa, ja też wiem, że złote czasy wczesnego Gierka bezpowrotnie minęły, ale niech mnie szlag trafi jeślibym miał się zbrukać przynależnością do partii komunistycznej – wściekłą refleksję, pełną niemożliwości gordyjskich, przecinają słowa, bezwiednie silnej młodzieńczą nadzieją, Małgorzaty:

- Wiesz wujek, niedawno byliśmy na nowym osiedlu domków jednorodzinnych i skoro, tak czy inaczej, skazani jesteśmy na wyczekiwanie latami tego własnego „M”, to może i my rozpoczniemy budowę. – Spogląda na mnie uśmiechnięta, w rozmarzeniu.

- Są takie możliwości? – Tadziu z wątpliwością zwraca się do mnie.

- No są. Zakup działki, to nie jest problem, trochę gorzej z materiałami budowlanymi, ale z czasem chałupkę by się wystawiło. – Również zaczynam promienniej spoglądać w przyszłość.

- A pamiętasz Małgoś tę chawirę pod lasem? No istna hacjenda, mówię wam – tu, entuzjastycznie, dzielę się podziwem dla rozmachu budowli z Jolantą i Tadeuszem.

 

Ni z tego, ni z owego Jolanta marszczy brew:

- Chyba facjenda*?

Co jej znowu do łba strzeliło? – myśl jak zwiastun burzy znowu mrozi mi krew w żyłach.

Wyjaśniam, więc:

- Nie. Chodzi mi o hacjendę. Coś jakby posiadłość… no… w hiszpańskim stylu… taką.

Lecz Jolanta, która znowu jest sobą, żrąc mnie gadzim spojrzeniem, pochyla się ku mnie i powoli, acz bardzo dobitnie cedzi:

- Młody człowieku; facjenda!!! Jestem magistrem geografii, więc chyba wiem, co mówię!

 

Roma locuta, causa finita.

 

Odbiera mi mowę. Nie potrafię rozeznać; blednę czy czerwienieję. Czuję się tak, jakby ktoś zdzielił mnie w czerep gumowym młotkiem. Owłada mną piekący wstyd. Z rozpaczą wpatruję się w Słownik Wyrazów Obcych. Mam ochotę nakazać magister Jolancie głośne odczytanie znaczenia pojęć: hacjenda i facjenda, i to najlepiej ze sto razy, ale przecież… zwykła przyzwoitość nie pozwala mi się na ten temat nawet zająknąć. Nie, tak się nie robi. Znalazłem się w matni, więc tylko tępo gapię się w podłogę.

 

Czego nie zrobiłem ja, czyni moja dziewczyna. Głuchy huk dykcjonariusza ciśniętego z rozmachem na stół podrywa mnie na równe nogi.

- Niech pani magister się douczy – arogancko, na odchodnym, Małgorzata rzuca kąśliwą uwagę pod adresem ciotki Joli, a do mnie całkiem spokojnie rzecze:

- Chodźmy już, bo się spóźnimy na otwarcie wystawy.

 

Zdawkowym „do widzenia” żegnam się z kompletnie zbaraniałą Jolantą i do imentu zrezygnowanym już Tadeuszem.

 

- „Korek”.

- „Malarstwo. O! Tak, malarstwo”.

- „To jest wielka sztuka. To jest prawdziwa sztuka”.

- „Facjenda”.

- „Młody człowieku, facjenda!!! Jestem magistrem geografii, więc chyba wiem, co mówię”.

 

Prychając śmiechem, naprzemiennie przedrzeźniamy słowa, gesty i miny ciotki Jolanty.

 

Spleceni dłońmi, biegniemy, przeskakując kałuże na chodniku. Gdyby ktoś nas w tej chwili zobaczył, pomyślałby, że duże dzieci grają w klasy.

 

 

Mirosław Śliwa

 

* Roma locuta, causa finita – Rzym się wypowiedział, sprawa zakończona

* Facjenda - dawniej: interes, transakcja handlowa; spekulacja, szachrajstwo

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Miroslaw Sliwa · dnia 28.05.2015 20:45 · Czytań: 1828 · Średnia ocena: 4,6 · Komentarzy: 25
Komentarze
Heisenberg dnia 28.05.2015 20:45
Tekst może się podobać albo nie, ale na pewno jest pełen błędów. Głównie taka "optyka" (przede wszystkim interpunkcja, chociaż nie tylko), ale w takim stanie nie możemy wstawić na górną półkę. Jeśli zostanie przeprowadzona korekta, będziemy myśleć o awansie, okej?

I tak:

Cytat:
Częstochowa(,) 1982 rok

Cytat:
mruczy(,) przywierając policzkiem do mojego ramienia.

Cytat:
ale ciotka(bez przecinka) to okropna pozerka.

Cytat:
Trzymając się za ręce(,) przeskakujemy kałuże

Cytat:
To nie może być prawdą. No, ale jest. Cholera, jest. Widnieje przecież na niej jak byk

Na prawdzie widnieje?
Cytat:
obraca się na pięcie(,) jakby chciała gdzieś uciec

Cytat:
cała sobą emanuje mixem

całą sobą; lepiej "miksem" niż "mixem"
Cytat:
Wuj Tadek(bez przecinka) to młody

Cytat:
Dostrzegam jednak w tym spojrzeniu coś(b.p) jakby

Cytat:
To ci dopiero reakcja na naszą obecność?

Dlaczego pytajnik, a nie kropka?
Cytat:
takim entuzjazmem(,) to się wita domokrążców

A przed tym to, to dla odmiany przecinek powinien być
Cytat:
Ech tam –(spacja)żacham się

Cytat:
Wypogadzam(b.p.) w związku z tym oblicze

Cytat:
nieco wytracą(a) mnie z równowagi i nie wróży

Cytat:
Wysnuwa się z kuchni ciocia Jola

Rzucać w Ciebie, Mirosławie, słownikiem nie będę (bo to może po prostu literówka), ale wysnuwać, to można wniosek, ewentualnie nić ze swetra.
Cytat:
świadom swojej donkiszoterii(,) myślę

Cytat:
My milczymy, bo nie wiemy(,) o co chodzi.

Cytat:
Przeciąga to y, o i a(,) i patrzy

Cytat:
próbuje więc(b.p) niechcący okazaną afektację(b.p) zbalansować pozorną niedbałością o takie tam

Cytat:
pozwolić sobie na przeoczenie żadnego artefaktu(,) stanowiącego wyposażenie

Cytat:
reprodukcja „Szału uniesień” Władysława Podkowińskiego

No i tu jest ten obraz, który kojarzę. A w tytule mamy „Szal”. Nie wiem, o co chodzi z tym „szalem”, albo nie zrozumiałem, albo literówka w tytule
Cytat:
domagających się wręcz oryginału(,) i to bez niedomówień

„i to bez niedomówień” nie jest tu współrzędną częścią zdania, tylko dopowiedzeniem, dlatego mit o niestawianiu przecinka przed „i” tu nie obowiązuje.
Cytat:
Wtedy(,) gdy ja rozkoszuję

Cytat:
za jego plecami drobi ciotka Jolanta(,) sycząco ostrzegająca męża

(Nawiasem mówiąc, „sycząco ostrzegająca” to trochę takie „szokująco niewiarygodne”, a nawet gorzej, bo dwa imiesłowy. Osobiście wywaliłbym „sycząco”).
Cytat:
widzę, co stałoby się ze mną(,) gdyby nagle dowiedzieli się

Cytat:
i z rozpaczą stwierdzam(,) jak uchodzi ze mnie cała pewność siebie.

I raczej „stwierdzam, że”, nie wiem, czy można „stwierdzić, jak”. „Patrzę, jak”, „widzę, jak”, ale „stwierdzam, jak”, to chyba nie.
Cytat:
Jego specjalność(b.p.) to sztuka sakralna

Cytat:
na wkurwionym koniku, skradzionemu pewnie biednemu

„skradzionym”
Cytat:
to ma być wielka sztuka?!!!

Terry Pratchett nie pochwaliłby używania tylu znaków interpunkcyjnych obok siebie (chociaż wykrzykniki niby tylko trzy), jak też uważam, że to przesada, wystarczyłoby „?!”, ale jak wolisz.
Cytat:
Szybko się jednak stabilizuje

Chyba inwersja niepotrzebna, tym bardziej, że to nie całe zdanie, więc lepiej „Szybko jednak stabilizuje się”
Cytat:
z nastroszonym od zniewagi koku

na pewno nie „kokiem”?
Cytat:
wzrokiem wbitym w obrus(,) mruczy

„wzrokiem” zrymuje Ci się z „kokiem”, trzeba zmienić wzrok na spojrzenie i już
Cytat:
moją(b.p.) wściekłą refleksję

Cytat:
skazani jesteśmy na wyczekiwanie latami tego(b.p.) własnego

Cytat:
Jestem magistrem geografii, więc chyba wiem(,) co mówię

Cytat:
blednę(b.p.) czy czerwienieję. Czuję się tak(,) jakby ktoś zdzielił mnie w czerep gumowym młotkiem.

Cytat:
Piekący wstyd mną owłada.

„mnie owłada”/”mną włada”
Cytat:
hacjenda i facjenda(,) i to najlepiej ze sto razy

Cytat:
matni bez wyjścia

pleonazm
http://sjp.pwn.pl/sjp/matnia;2481845.html
Cytat:
Wuj Tadek usiłuje ponownie nawiązać raptownie przerwaną rozmowę.

Dałbyś spokój z tymi przysłówkami, tylko problemy przez nie, np. tu się nieźle zrymowało
Cytat:
Wyjaśniam(b.p.) więc:

Cytat:
Zdawkowym „Do widzenia”

„do widzenia”, małą
Cytat:
biegniemy(,) przeskakując kałuże na chodniku.




Wymieniłem oczywiste rzeczy, nie wgłębiałem się za bardzo, bo musiałbym posiedzieć nad tekstem nie niecałą godzinę, ale co najmniej ze dwie. O treści też się wypowiem, ale to może jak wrócę, po poprawkach.
Miroslaw Sliwa dnia 28.05.2015 23:10
Heisenberg, dziękuję za cenne uwagi. Poprawki naniosłem.

Pozdrawiam.

Mirek
palenieszkodzi dnia 29.05.2015 00:03
Do Mirosława!

Historyjka mało prawdopodobna a postaci przerysowane, Mirku. Nikt nie wybiera się z narzeczonym do pokręconego wujostwa. Z narzeczonym to w roku 1982 co najwyżej do rodziców panny. A te wujki bardzo nienaturalne, przerysowane, jak już napisałam. Za to bohater z narzeczoną wypadają na tym tle wyjątkowo dobrze - wyprani, wykrochmaleni, wysuszeni, wreszcie wyprasowani. Na pewno prosto z ekologicznej pralni;p. Tylko ze złym gustem, bo towarzystwa sobie nie potrafili w Częstochowie wyszykować. Nie lepiej było iść się pomodlić ? Nie jest to historia wciągająca, niestety. W moim przekonaniu nieprzemyślana.
W przyszłości trzeba stworzyć coś mniej banalnego, Mirku, co napisała Ci
palcia :)

P.S. Myślę sobie, cóż to za szal Podkowińskiego? Ale teraz te szale takie modne, zwłaszcza w telewizji, to odstąpiłam od zdziwienia ;p
Miroslaw Sliwa dnia 29.05.2015 00:20
Nic Palciu na to nie poradzę, ale historia wydarzyła się naprawdę i miała właśnie taki przebieg.

Fakt, że wypadliśmy na tle "zakręconego" wujostwa jakoś korzystniej, to nie nasza zasługa tylko tła.

Cóż, ja uznałem tę historyjkę za interesującą, ale przecież nie musi ona wszystkim się podobać.

W każdym razie dziękuję za lekturę.

Pozdrawiam. :)

Mirek
palenieszkodzi dnia 29.05.2015 00:26
Skoro się wydarzyła naprawdę, w co powątpiewam (pewnie Mirku wciskasz mi ciemnotę, bo już po dwunastej w nocy :p), to wniosek taki: lepiej opisać coś o wiele bardziej frapującego. Poza tym nabijanie się z rodziny nie jest w dobrym guście ha ha , Mirku , co napisała
palcia:)
Asia57 dnia 29.05.2015 10:36
Witaj Mirku, po pewnych korektach czyta się nieco lepiej, chociaż trochę błędów jeszcze by się znalazło ( literówki, interpunkcja). Nie będę się wypowiadać na ten temat, na pewno inni zrobią to lepiej. Co do treści, wierzę Ci, że ta historia jest prawdziwa. Żyję już dostatecznie długo by wiedzieć, że są " na tym świecie rzeczy, o których się fizjologom nie śniło". Absurdy życia codziennego przepracowałam (nawet na tym portalu), sama znam panią, której myli się dekapitacja z dekapitalizacją, a hospitacja z hospitalizacją. Pewnie na nagrobku każe sobie wyryć "mgr." - o ile w ogóle zdarzy jej się taka nieprzyjemność, jak zejście z tego najlepszego ze światów.
Pozdrawiam :)
Asia
Figiel dnia 29.05.2015 13:47
Aleś mnie, Mirku, cofnął w czasie! Doskonale pamiętam te wizytówki na drzwiach, elegancko grawerowane, gdzie gościły magistry i doktory, a za drzwiami mieszkali własnie państwo W-wscy, bo nikomu rozsądnemu nie przychodziło obwieszczać wszystkim, że oto skończył studia, niekoniecznie z celującym wynikiem.
Dobrze, że ta żenująca moda jakoś sama umarła, choć innych powodów do zażenowania nadal mamy co niemiara. Pamiętam te meble na wysoki połysk i wszechobecny wystrój wnętrz: regał, wersalka, stół "jamnik" i dwa fotele, nic więcej w przeciętnym pokoju nie dało się zmieścić, a i tak miejsca było mało. I pamiętam, że osoby z wyższym wykształceniem wysoko obnosiły nosy, bo choćby najniższy stopień naukowy przed nazwiskiem zazwyczaj budził respekt.
Przypominam sobie pewna zabawną sytuację z tamtego czasu - byłam w księgarni, gdy weszła tam para, mniej więcej koło trzydziestki, elegancko ubrana. Popatrzyli po półkach, ich wzrok zatrzymał się na pięknie wydanych pracach Oskara Kolberga, chyba z pięć tomów, w skóropodobnej oprawie, drogich jak diabli.
Poprosili o książki, uważnie obejrzeli okładki, nawet nie zajrzeli do tekstu, za to facet wyciągnął miarkę, zmierzył długość grzbietu jednej z książek i oświadczył: " Za wysoka, nie zmieści się do regału. To my dziękujemy..." Myślę, a nawet jestem prawie pewna, że też mieli tego nieszczęsnego magistra na drzwiach.

Cytat:
Wobec tej bu­fo­na­dy cała sobą ema­nu­je mik­sem re­zy­gna­cji z dez­apro­ba­tą,

Całą sobą, ale ja bym uściśliła podmiot np: Moja dziewczyna( ale wtedy już bez "całą sobą";) emanuje miksem rezygnacji itd

Cytat:
Poza tym na tle sza­rej, prąż­ko­wa­nej ta­pe­ty, cał­kiem spo­rych roz­mia­rów re­pro­duk­cja „Szału unie­sień” Wła­dy­sła­wa Pod­ko­wiń­skie­go, zwy­kła licha re­pro­duk­cja,
za szkłem na do­da­tek, a osa­dzo­na w sze­ro­kich, zło­co­nych ra­mach or­na­men­to­wych, do­ma­ga­ją­cych się wręcz ory­gi­na­łu, i to bez nie­do­mó­wień.


Spróbuj pozbyć się jednej reprodukcji:)

Cytat:
mo­bi­li­zu­je­my wszyst­kie nasze siły du­cho­we i in­te­lek­tu­al­ne, iżby nie ulec kom­plet­ne­mu zmiaż­dże­niu men­tal­ne­mu przez walec aro­ganc­ko - fir­cy­ko­wa­tej miesz­czań­sko­ści


Tu rozważyłabym zasadność "iżby".

Cytat:
Wtedy, gdy ja roz­ko­szu­ję się ulgą zwią­za­ną z nie­wie­dzą pań­stwa W-wskich


Rozpoczęłabym zdanie od "gdy", bez "wtedy" i zaimka. Lepiej się czyta.

Cytat:
Prze­cież to na­tu­ra­lizm - w ostrym wej­rze­niu ma­gi­ster Jo­lan­ty z ko­afiu­rą na gło­wie oraz gru­by­mi pre­cjo­za­mi na szyi ma­lu­je się wobec mnie bez­brzeż­na po­gar­da, ale, co trze­ba przy­znać, z nie­wiel­ką nutką li­to­ści, jed­nak.


Po "naturalizm" kropka, po pauzie dialogowej z wielkiej litery. Zabrałabym z tego zdania "wobec mnie", wyjaśnienie przyczyny pogardy jest już w następnym zdaniu. Zrezygnowałabym z "jednak", odbiera zdaniu płynność.

Cytat:
Znam za­mi­ło­wa­nie mojej dziew­czy­ny do abs­trak­cjo­ni­zmu i eks­pre­sjo­ni­zmu, wiem, że Kan­dyń­ski, Klee czy Pol­lock to dla niej pra­wie bo­go­wie, ale świa­dom je­stem rów­nież tego, że w nor­mal­nych wa­run­kach nigdy by tak ostro nie za­pro­te­sto­wa­ła prze­ciw­ko sztu­ce fi­gu­ra­tyw­nej. Wi­docz­nie ma już dosyć tego domu i jego miesz­kań­ców. Z całą pew­no­ścią nie o upodo­ba­nia jej idzie.


Spróbuj ominąć przynajmniej dwa zaimki w tych zdaniach, zbyt dużo ich.

Cytat:
- Co za krnąbr­ne dzie­wu­szy­sko?


Nie naturalniej wyglądałby "!"?
Cytat:
Ta­de­usz w znie­cier­pli­wie­niu, krót­kim – Ko­cha­nie, pro­szę – uspo­ka­ja żonę. No tak, Ta­dziu chyba twar­dziej stąpa po ziemi, a po­nie­waż cała ta wi­zy­ta nie­zbyt jakoś świa­to­wo wy­pa­da, na od­prę­że­nie, wzdy­cha­jąc głę­bo­ko, pro­po­nu­je mi kie­li­szek ko­nia­ku. Nie od­ma­wiam.


Ze względu na konstrukcje zdania, "Kochanie, proszę" zapisałabym właśnie tak, wszak cytujesz Tadeusza. "Twardziej" mi średnio brzmi, ale to tylko moje odczucie, ja po prostu nie lubię
stopniowania przymiotników, bo z reguły jakoś dziwacznie wyglądają w tekście. Jednak chcąc tę konstrukcję zachować zdecydowałabym się na " mocniej".

Cytat:
Wuj Tadek usi­łu­je po­now­nie na­wią­zać rap­tow­nie prze­rwa­ną roz­mo­wę.


Ładnie zrymowałeś " ponownie" z " raptownie" :) Albo jedno, albo drugie :)

Cytat:
ale niech mnie szlag trafi je­śli­bym miał się zbru­kać przy­na­leż­no­ścią do par­tii ko­mu­ni­stycz­nej – moją wście­kłą re­flek­sję, pełną nie­moż­li­wo­ści gor­dyj­skich, prze­ci­na­ją słowa,

Znów blisko, usunęłabym zaimek przed wściekłością.

Cytat:
to może i my roz­pocz­nie­my bu­do­wę – i spo­glą­da na mnie uśmiech­nię­ta, w roz­ma­rze­niu.


Po "budowę" kropka, po pauzie z wielkiej litery. Jeżeli po pauzie występuje czynność wyrażona paszczą czyli "powiedział", "rzekł" itd zapisujemy tak, jak to robisz z dialogami, ale np:
- To niemożliwe!- Wziął do ręki zegarek i przyjrzał mu się uważnie. Albo: - To nie tak. - Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.
Też się w tym motam:)
Cytat:
- No są. Zakup dział­ki, to nie jest pro­blem, tro­chę go­rzej z ma­te­ria­ła­mi bu­dow­la­ny­mi, ale z cza­sem cha­łup­kę by się wy­sta­wi­ło – ja rów­nież za­czy­nam pro­mien­niej spo­glą­dać w przy­szłość.

Jak wyżej, ominęłabym "ja".

Cytat:
Lecz Jo­lan­ta, która znowu jest sobą, żrąc mnie ga­dzim spoj­rze­niem, po­chy­la się ku mnie i po­wo­li, acz bar­dzo do­bit­nie cedzi:


A tu ominęłabym jedno "mnie".

Cytat:
Pie­ką­cy wstyd mnie owła­da.


Zmieniłabym szyk na " Owłada mnie/mną? piekący wstyd". W pierwotnym brzmieniu aż się prosi o przecinek i kontynuację zdania, a tak zyskujemy proste stwierdzenie.


Pozdrawiam serdecznie:)
Miroslaw Sliwa dnia 29.05.2015 14:05
Dokładnie tak Asiu. Życie potrafi napisać takie scenariusze, których nie jest w stanie spłodzić najbujniejsza nawet wyobraźnia.

Zasadniczym przesłaniem tego tekstu, nie jest wcale chęć poniżenia kogokolwiek. Ci ludzie ośmieszyli się sami. Nie musieli. Nic ich do tego nie zmuszało. Zachowywali się groteskowo, bo to mnie i Małgorzacie chcieli się pokazać jakoś "nad wyraz" no i wyszło tak jak wyszło.

Obcobrzmiące pojęcia są tutaj kompletnie nieistotne. Istotnym natomiast jest nadużycie, w celu obrony pozycji straconej, tak niemerytorycznego argumentu jak "bo ja mam wyższe wykształcenie". We wstępie napisałem, że bardzo sobie cenię ludzi wykształconych, ale mądrych i wystarczy.

Tak a propos tego co ludzie albo sami każą wypisywać sobie na nagrobkach, albo robią to ich bliscy z własnej woli, bez woli zmarłych; co prawda wiem, że osoby wybitne, kiedyś honorowało się tytułami na nagrobkach, ale kiedy podczas ostatniej wizyty na jednym z okolicznych cmentarzy zobaczyłem na nagrobku napis: dr nauk medycznych, przed nazwiskiem, to przyszło mi do głowy tylko jedno: Pani doktor, pani już tutaj nikomu nie pomoże. :)

Dziękuję Asiu za lekturę i uwagi. Jeszcze przejrzę tekst i spróbują to i owo poprawić.

Trzymaj się ciepło. Pozdrawiam. :)

Figielku, cieszę się, że Cię tu przywiało. Zaraz się biorę za nanoszenie poprawek według Twoich uwag.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Mirek
Vanillivi dnia 29.05.2015 14:49
Witaj Mirosławie,
drażnią mnie osoby takie jak opisani przez Ciebie państwo W-owscy, którzy uważają, że wykształcenie, pozycja społeczna (albo też np. wiek) daje im gwarancję na nieomylność i nieuzasadnione poczucie wyższości. Dzisiaj dostęp do studiów wyższych jest znacznie bardziej powszechny, pootwierało się masę uczelni, które jedynie stwarzają pozór dawania wiedzy, co tym bardziej prowadzi czasem do groteskowych sytuacji.
Z drugiej strony, mam nadzieję, że wybaczysz Mirosławie, ale postać narratora również nieco mnie irytuje - zupełny brak dystansu, doszukiwanie się od początku zwiastunów tego, że państwo W-wcy nie zasługują na swoje tytuły, śledzenie na każdym kroku oznak niechęci i bufonady - wreszcie - potraktowanie ich wpadki jako własnego triumfu, wyższości. Wydaje mi się, że osoba prawdziwie mądra, potrafiłaby potraktować taką sytuację z przymrużeniem oka, a tu czuję potrzebę dowodzenia na siłę "jestem mądrzejszy, mimo że nie mam studiów".
Pod tym względem opowiadanie jest dość przewidywalne, od początku można się domyślić, że będzie to ilustracja głupoty teoretycznie wykształconych.
Jeśli chodzi o formę, widzę jeszcze parę błędów, może popraw to, co wskazała Figielek, to zobaczę, czy coś jeszcze nie gra i czy można już przenieść na górną półkę.
Miroslaw Sliwa dnia 29.05.2015 15:21
Witaj Vanillivi. Dziękuję za komentarz.

Widzisz, z tą wyższością to było tak, że jej w ogóle nie było. Były za to próby obrony, wręcz rozpaczliwe; w końcu chodziło już tylko o to, aby wizyta przebiegła w miarę normalnie i aby nikt nie poniósł uszczerbku na godności. Zwyczajnie się nie dało.

Chyba nie udało mi się oddać całego absurdu, groteskowej atmosfery, w którą, zupełnie wbrew naszej woli, od progu zostaliśmy wciągnięci. O nienaturalnych gestach odrobinkę wspomniałem, ale tam była jeszcze strasznie dziwna mimika i to w całej gamie możliwości.

Spójrz jednak, tekst nawet okrojony z pewnych "dziwności" i tak Palci wydał się niewiarygodny, a myśmy wtedy zwyczajnie wdepnęli w kawałek absurdu, żywego absurdu.

Ale dość o tym. Jeszcze raz dzięki za komentarz.

Pozdrawiam.

Mirek
Vanillivi dnia 29.05.2015 18:30
Mam jeszcze taką uwagę: oczywiście słowo "hacjenda" w tym kontekście jest poprawne. Natomiast wydaje mi się, że pisownia przez "f" również może mieć swoje uzasadnienie. W Brazylii, gdzie językiem urzędowym jest portugalski, "hacjenda" to "fazenda".

http://pl.wiktionary.org/wiki/fazenda

Polak, chcąc zachować portugalskie brzmienie, będzie to wymawiał "facjenda".
Miroslaw Sliwa dnia 29.05.2015 20:26
O! Tego akurat nie wiedziałem.
Mogę Cię jednak zapewnić, że ta pani nie miała nic wspólnego z językiem portugalskim.
Jedynym znanym jej wówczas językiem obcym był język rosyjski.

Istota problemu polega na tym, że ona broniła zwykłego przejęzyczenia, bo gdyby miała wiedzę, którą Ty powyżej dzielisz się ze mną, to cóż stałoby jej na przeszkodzie aby spokojnie wypowiedzieć zdanie podobne do tego, które napisałaś w komentarzu.

Swoją drogą; fajnie, że znowu czegoś się dowiedziałem.

Możesz być pewna, że ona o portugalskiej fazendzie do dzisiaj nie słyszała. :)

Pozdrawiam.

Mirek
Heisenberg dnia 30.05.2015 14:13
Obiecałem zajrzeć jeszcze raz po poprawkach, ale tyle już zostało powiedziane o tekście, że właściwie nie wiem, co mógłbym dodać... Ogólnie opowiadanko jakoś szczególnie do mnie nie trafiło, ale nie powiem, fajne wspomnienie, pod "przesłaniem" tekstu (czy też "główną myślą", zwał jak zwał) podpisuję się obiema rękami, nogami, czy czym tam jeszcze człowiek może się podpisać. Chociaż, mówię, samo opko nie spodobało mi się jakoś wyjątkowo, styl też nie porywa... Z drugiej strony, państwo W-wsy to bardzo ciekawe postacie, przykuwają uwagę :)
mike17 dnia 31.05.2015 18:14 Ocena: Świetne!
Mirku, ten tekścior jest mega w deskę, jestem pod mega wrażeniem, wręcz w szoku, i będę do przyszłego roku :)
Jakże to uniwersalne, jakże nasze, skołtunione, niskopienne, żadne, kulawe i dziadowskie.
Syf, że korniki doić, jak mawialim w naszej przaśnej młodości.

Ale ad rem:

Zjawisko stałe, nienowe.
W każdej kulturze i na każdym kontynencie występujące.
Degręgolada przez "ę" pisana, kiełbasiana inteligencja oraz wątrobiana moralność.
Typki zgoła od razu ad kosz :)
Ale są i będą i tu mamy problem...

Cenię sobie pewną anonimowość, i nie przyszłoby mi do głowy wieszać na drzwiach zasranej blaszki z moim tytułem, owszem, jest, ale to już moja broszka, a nie tych, co lookają na moje drzwi :)

Świetnie żeś to ukazał, jestem telepnięty.
Bo sam miałem taką wizytę u wujka żony, który niedostawszy się do szkoły lotniczej z powodu "zespołu depresyjno-urojeniowego", który skrzętnie ukrywał, dał ciała i potem stał się kimś takim, jak twoi bohaterowie.
Rozmowa z nim i z jego zblazowaną żoną do dziś mi się śni, i budzę się ze śmiechem, lecz z gatunku tych cierpkich :)

No i poczucie wyższości.
Na to już nie ma neuroleptyków.
Omijać, nie dostrzegać, olać.

Tekst z jajcem, wykozaczony, czyta się na jednym wdechu - dobra robota, a więc najwyższa nota :)
Miroslaw Sliwa dnia 01.06.2015 09:41
Dzięki Michale. Dobre i mocne słowa.

Mówi się, że pycha kroczy przed upadkiem; w tej sytuacji do upadku doszło natychmiast.

Jeden mój znajomek, antropolog kultury, tak się w życiu zaczął przejmować swoją rolą, że co rusz recenzował, a to nieprzeczytane książki, a to nieobejrzane spektakle teatralne, czy filmy; z czasem zaczęło to irytować ludzi w środowisku, aż w końcu, na jakiejś imprezie tak go sobie wypożyczyliśmy, że potem przez rok na oczy nam się nie pokazał.

Trudno to pojąć, bo w tym jest jakaś śmieszna małość. Cóż jednak robić? Sam napisałeś, że takie typy były, są i będą, ale piętnować trzeba i już.

Jeszcze raz dzięki Michale.

Trzymaj się.

Pozdrawiam. :)

Mirek
bemik dnia 17.06.2015 09:03 Ocena: Dobre
A mnie uwiódł zapomniany klimat. Pamiętam te lata i wspominam je z nostalgią. Jak wszystko z młodości. Opis pokoju, kilka słów o tramwaju zachwycają trafnością. Cała scenka jak dla mnie bardzo naturalna, pełno smaczków, które wywoływały uśmiech na twarzy.
Jednak dla mnie to opowiadanie jest zdecydowanie za długie, sądzę, że spore cięcia wyszłyby na dobre tekstowi, bo - mimo wskazanych zalet - tekst trochę nużył.
Miroslaw Sliwa dnia 17.06.2015 10:11
Bemik, dzięki za lekturę i przychylną opinię.

Z tą długością opowiadań to jest tak; czasy mamy obrazkowe, ludzie zasuwają z pustymi taczkami w tą i we w tą, "bo zapierdol taki, że, kierowniku, nie ma czasu załadować", więc wszystko powinno być krótkie i skondensowane.
Ale wiesz, Bemik, przez tę skrótowość jakoś klimat się traci, chyba i wiarygodność też.
Poza tym jest to opowiadanie typu "z cyklu", bo i "Niestosowni" i "Dobra i zła literatura" i pewno jeszcze następnych kilka moich tekstów, będą do tamtych czasów, nawiązywać, a większość młodych czytelników, nie potrafi sobie wyobrazić atmosfery lat 70. czy 80. ubiegłego wieku, więc chyba nie warto ulegać pokusie skrótowości.

Jeszcze raz dzięki za odwiedziny.

Pozdrawiam. :)

Mirek
Dobra Cobra dnia 21.06.2015 13:42 Ocena: Świetne!
Hahaha! Piękne i celne zarazem!

Miroslawie,

Z jakimż wigorem przywołujesz czasy dawne, gdy piło się grużliczankę z saturatora i wszyscy przeżywali! Teraz to niemożliwe...

A czy dziś pozerstwo nie wybucha w stokroć większym stopniu? Tamten szpan to jak przelot motyla w porównaniu do dzisiejszych.

Wujostwo z aspiracjami, Szał na ścianie i korek w przedpokoju - mieszanina gwarantująca prozatorski sukces. Zapewne drzwi wejściwe mieli obite szpanerskimi deseczkami - tak odróżniali się wtedy ludzie z wyższych sfer.


Bardzo sie podobało! Dodałem Cię do Ulubionych, aby nie ominąć Twoich kolejnych pereł:)


Pozdrawiam,

DoCo
Miroslaw Sliwa dnia 21.06.2015 15:04
Spąsowiałem DoCo, no ale nic. Wielkie dzięki za wizytę, lekturę i tak przychylną opinię.

Jeśli dobry literat, a o Tobie myślę, pochwali, to należy taką pochwałę traktować jako zobowiązanie do jeszcze lepszej roboty. I dobrze; tak ma być.

Prawdą jest, że przy dzisiejszych celebrytach - pustostanach, ci niegdysiejsi marnie jakoś wyglądają, mnie chodziło jednak tylko o konkretną sytuację; o gęstość zdarzeń, słów i gestów.
Każdy uważny i czujny obserwator życia doznaje mnóstwa takich epifanii.
Ktoś powie: zwykłe życie; a dla mnie każda chwila, nawet najbardziej pospolitej egzystencji jest czymś absolutnie ekstraordynaryjnym. Zresztą Niestosownych czytałeś; zwyczajnie ciekawa sytuacja, a jednocześnie taka jakich wiele; literatura również i od tego jest.

Jeszcze raz serdeczne dzięki DoCo.

Pozdrawiam bardzo. :)

Mirek
Dobra Cobra dnia 21.06.2015 18:28 Ocena: Świetne!
Widze, że jako i mnie, cieszy Cię każda chwila życia! To piękne! Nie daj zmarnieć temu podejściu - tak wartościowemu dla życia w szczęściu i zdrowiu.

DoCo
Niczyja dnia 23.02.2016 19:09 Ocena: Świetne!
Skusił mnie tytuł, bo to jeden z obrazów, które lubię i miło wspominam:) Kłania się Muzeum Secesji, Płock, acz nie tylko.

I tak się zaczęło kuszenie, a potem wciągnął mnie sam tekst.
Ciekawa historia i pokazany kontrast między normalnością, a puszeniem się. Między byciem naprawdę mądrym, a uważaniem się za mądrego z racji (samego li tylko) wykształcenia. Między uczuciem, a sztucznością i zakłamaniem... długo by wyliczać.

Podobała mi się symetria początku i zakończenia:
"Trzymając się za ręce, przeskakujemy kałuże. Chyba wyglądamy jak dzieci grające w klasy".

Niektóre sformułowania skrzyły inteligentnym humorem, a to lubię:
"...lokalu zasiedlonego przez magistra ekonomii i magister geografii..."
"... a ja niby don Kichot, zupełnie zresztą świadom swojej donkiszoterii..."
"... księgozbiór małżeństwa... wygląda nader ubogo..." - na to i ja sama zwracam baczną uwagę wizytując, przy okazji, czyjeś domy. To świadczy o człowieku, samo przez się:)

I jeszcze ta słodycz uczucia między młodymi, którzy mają w sobie oparcie:
"... Puszczam do niej oko. Uśmiecha się delikatnie..." :)

Jedyne co bym zmieniła, to zacieśniła tekst. Jest on, jak dla mnie, zbyt rozbity, niepotrzebnie poszatkowany. Ale cała reszta super!

Pozdrawiam, Niczyja
Miroslaw Sliwa dnia 01.03.2016 13:22
Niczyja, nie gniewaj się na mnie, proszę. Dopiero po Twojej uwadze odgrzebałem komentarz.
Dzięki za dobre i mądre słowa.

A patrz jak ludzie się na to łapią.
Wykształcenie wykształceniem, no uczyć się trzeba. Inteligencja, to umiejętność kombinowania - cenne, ale o mądrość jakoś nikt nie zapytuje.

Pozdrawiam z całego serca i jeszcze raz przepraszam za gapiostwo.

Mirek
Niczyja dnia 01.03.2016 13:24 Ocena: Świetne!
Przeprosiny przyjęte:)
skroplami dnia 03.05.2018 14:58 Ocena: Świetne!
Od atmosfery w opowiadaniu, dreszcze :(. Otoczka z "zeszłego" czasu istniejąca wśród żyjących, dla większości jak garb często, w umyśle. Na szczęście są też bez otoczki wspomnienia :). Sama sytuacja w opowiadaniu bardzo delikatna, to przepraszam, "pryszcz" w porównaniu np. z "kastami" na kopalniach (lata osiemdziesiąte). I "stosunków" pomiędzy zatrudnionymi po szkołach w postaci: zawodówka, technikum, studia. Rodzina? Co najmniej w połowie panuje wojna, nawet do "kropli krwi ostatniej", naturalnej a niekiedy nie, śmierci.
Opowiadanie z roku 2015 dziś tak samo dobrze się czyta. I pięknie oddaje atmosferę pewnego rodzaju, wcale nie uciekłą w cień dnia dzisiejszego. Wszystko było, jest i będzie, do czasu :). W różny strój ubrane. A do czasu, bo jestem wierzący, pomimo "wciąż za mało" ;).
A jak tu trafiłem dziś? Musiałem ochłonąć po Twoim "Pająka przekraczanie granic". Tak, z deszczu pod rynnę wpadłem, tylko w "innym kraju" deszcz :). Jak jeszcze ochłonę, wrócę do "Pająka..." :).
Miroslaw Sliwa dnia 03.05.2018 17:51
Cześć Skroplami. Aleś mnie zaskoczył; myślałem, że do tych starych tekstów już nikt nie zagląda.
Masz rację opisana sytuacja jest dosyć uniwersalna; zmieniają się tylko ludzie, czasy i anturaż.
Staram się w swoich tekstach, na przykładach sytuacji albo przeżytych samemu albo podpatrzonych, podsłuchanych lub zasłyszanych przedstawiać pewne powszechniki dotyczące ludzkiej natury. Właściwie to mnie najbardziej w życiu interesuje. Fajnie, że już poczytałeś Pająka. Ciekaw jestem Twoich spostrzeżeń.
Dziękuję bardzo za lekturę i opinię powyższego opowiadanka.

Pozdrawiam bardzo. :)

Mirek
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty