Wiosna. Właściwie lato. Za rogiem ulicy głównej w mieście, dokładniej za budą, w której był kiedyś kiosk. Tam stoję.
Teraz nie ma (kiosku). Podejrzewam, że o czas tu chodzi, że nadgryzł nie tylko róg ulicy głównej mieście, a miasto w całości. Jednak nie o mą spostrzegawczość tu chodzi, a o to, że jeszcze stoję.
Materia wokół bimba jak na filmach akcji, w której aktor na żyrandolu rozhuśta się na tyle, żeby skoczyć. Jednak przed skokiem kadr się urywa, bo za tą budą gdzie stoję, a właściwie wszędzie wokół niej, wszystko bimba i nigdzie nie skacze. Jakbym świat widział, który w rytm czasu na kurancie sobie od prawej do lewej zapierdala. Jak chce mi się, to sobie zakasłam, jak nie to nie. Wszystko mieści mi się w pale jak na budę (kiedyś kiosk) patrzę, bo gdy w lewo spojrzę, tudzież w prawo, to jeździ mi ten szalony krajobraz, bimba no.
Ale nie o mą spostrzegawczość tu chodzi, a o to, że jeszcze stoję.
Nóżką o ziemie stukam jak w stopę perkusyjną. Jakiś rytm wybijam, czuję, że ważne jest to, że stuk stukowi równy, że rytm z wnętrza mnie, ważne że tak mnie jakoś pojebało. I do tego stuku, głową w tył i w przód ruszam, a do tej bimbającej czachy wpada mi, że jak gołąb wyglądam. Jednak po chwili zaprzeczam w myślach, bo gołąb bardziej natarczywy. Przestaje stukać i ruszać głową, jak nie patrzę na budę.
Wychodzę zza niej, i idę wzdłuż ulicy głównej mieście. Biegnę. Nie patrzę na boki, bo nie mam na nie apetytu, właściwie zły się robię na nie. Bojkotuje turystykę, zamykam oczy, razem z zamknięciem się w środku, i wykładam wała na cały ten krajobraz, biegnąc. Myślę jak skoczek o tyczce, że podeprę się i w górę, nad całe to gdzie jestem, tak czynię, jednak ani ciała, ani tyczki nie mam. Przeskoczyłem tylko kałużę.
Jednak nie o skok tu chodzi, a to, że stoję już w innym miejscu.
2.
Kiedy, tak, kiedy, kiedy, kiedy, kiedykiedykiedy.
Dojeżdżaliśmy. Odkręciłem. Flaszkę. A kiedy odjeżdżaliśmy odkręciłem flaszkę. A kiedy dojeżdżaliśmy do miejsca, z którego wyruszyliśmy, odkręciłem flaszkę. W zasadzie, mało kiedy jej nie odkręcałem. Upadam, wstaję, odkręcam. Ja odkręcam, tudzież ona mnie. Jak w przyrodzie, bo? Bo tylko w niej jest jakaś równowaga. Ład. Tu woda, tam słońce, i chuj, jabłko. Wtedy, wtedy, wtedy, wtedy. Dwa złote, mówię, biorę. W domu do doniczki, i wodą zalewam. Słońce, woda, słońce, woda, i już, rośnie. Bazylia. Wtedy to zrozumiałem. Te odkręcanie, tę wodę, to słońce, cholerną równowagę!
Wtedy też zrozumiałem, że to to. Tylko ona tak działa. Po niej widzę to, co chcę mieć. Jeśli tego nie ma, robię tak, żeby było, a jeśli naprawdę tego nie ma, robię się naprawdę zły, i znajduję coś innego, co naprawdę jest. I w zasadzie, mam to co chciałem.
Widzę siebie we wszelakich konfiguracjach z czasem i miejscem. Każda sekunda niech szuka mnie gdzie indziej. Materia niech chodzi ze mną po parku za rączkę.
Widzę siebie w balonie, pod niebem. A na dole buciki, z źle wzutym sznurowadłem. A obok bucików dzieci, pokazujące palcem na mnie, na balon.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt