Rozdział V
Malarz, co malarzem nigdy nie był
Johny wolnym krokiem zbliżał się do willi państwa Taylorów. W głowie kotłowały mu się różne myśli, te dobre jednak zamykał w „szufladach mózgu” i przekręcał klucz. Nie mógł w chwili, kiedy są tak blisko zrezygnować, nie mógł dać sobie wyplewić złej osobowości. Jednak pokłady dobra, które miał w sobie, coraz częściej dawały mu się we znaki.
Zapukam, wejdę tam, jak gdyby nigdy nic, rozejrzę się i dam znać Fredowi – proste, pomyślał. Tylko, co z właścicielami, trzeba ich jakoś spławić, by za bardzo nie przeszkadzali.
W całym domu rozległ się przeraźliwy pisk dzwonka do drzwi. Nikt nie otwierał.
Johny zadzwonił jeszcze raz, trzymawszy rękę na dzwonku chwilkę dłużej. Znowu nic.
Odszedł do drzwi i udał się w stronę podwórza.
Obszedł cały dom, rozglądając się wkoło i kontemplując. Przemierzał podwórze w poszukiwaniu drugiego wejścia, albo czegoś, czym można by się było dostać do domu. Patrzył w górę, w lewo, na stodołę. Nic. Absolutnie nic, co pozwoliłoby mu wykonać jego misję.
Ja to mam pecha…, choć może nie. Na twarzy Johna pojawił się cyniczny uśmiech. Oto znalazł, to czego pragnął. Drabina. Stara połamana zwitka gałęzi stała oparta o tylnie okno prowadzące na strych – do dawnego pokoju pana Moreau.
Los się do mnie uśmiecha… A ja jestem taki niewdzięczny.
Bandzior wielokrotnie nie zwracał uwagi na dziejące się wkoło niego rzeczy. Na znaki, które daje mu los. Nie potrafił zidentyfikować zjawiska, kiedy czegoś potrzebował, to się pojawiało. Do teraz uważał, że to kwestia przypadku.
Cały świat to kwestia jednego wielkiego przypadku. Świata nie stworzył Bóg, po prostu wybuchł punkt, który uczynił Wszechświat, a wraz z nim planety i gwiazdy.
Dzisiejszego dnia, jakoś tak od samego rana, miał dziwne wrażenie, że wszystko, co do tej pory wydawało mu się tylko kwestią przypadku, ma ściśle określone miejsce i rolę. Odtrącał je, ponieważ ta koncepcja burzyła wizje świata, którą tak długo układał.
Powoli zbliżył się do drabiny. Chwycił ją mocno obiema rękami, sprawdzając przy tym, czy jest stabilna. Stała mocno wbita w ziemię, tak jakby celowo, ktoś ją tu postawił, żeby on mógł wejść i znaleźć skarb.
Podniósł jedną nogę, by wejść na pierwszy szczebel, gdy nagle poczuł, że druga noga odrywa się od ziemi i ciągnie go wysoko w górę.
Latał ?!
Unosił się kilka centymetrów nad ziemią, nie trzymając się niczego ani nie wchodząc po drabinie. Po chwili, coś mocniej pchnęło go w górę. Z impetem wpadł przez okno do chłodnego, ciemnego strychu. Przez chwilę leżał na zakurzonej podłodze wciąż jeszcze oszołomiony tym, co się przed chwilą stało.
W tym samym czasie Fred siedział w aucie i rozmawiał przez telefon, żwawo przy tym gestykulując. W prawej ręce trzymał papierosa i od czasu do czasu, kiedy milknął, zaciągał się nim, kojąc zdenerwowanie. Głos w słuchawce brzmiał:
– Nie możemy pozwolić sobie na błędy. Nie teraz kiedy, jesteśmy tak blisko. Pamiętaj, ZORG nie popełnia błędów. Skarb musi być nasz, czy z narażeniem czyjegoś życia, czy też nie.
– Tak jest, Panie Szefie. Panuję nad sytuacją. Do widzenia.
Fred odłożył słuchawkę. Zaciągnął się ostatni raz, po czym otworzywszy przednią szybę wyrzucił niedopałek. Popatrzył na dom.
Mam nadzieję, że niczego nie spieprzysz, braciszku – pomyślał.
***
John leżał na podłodze, wciąż nie pojmując co się stało. Włosy miał lekko rozczochrane, bluzkę na pół wyciągniętą ze spodni, a buty leżały kilka centymetrów przed nim. Nie stracił przytomności, był w pełni świadomy tego, że przed momentem wykradł ptakom tajemnicę lotu, bo oto znalazł się na tym piętrze bez wchodzenia po drabinie.
Wstał. Otrząsnął się. Otarł twarz z kurzu.
Stał chwilę wpatrując się w przestrzeń przed nim. Był to duży strych, mniej więcej 12 metrowy. Miał na przeciwległych ścianach zamontowane po dwa okna, a ogólny chaos panujący w pomieszczeniu, spowodowany głównie porozrzucanymi przedmiotami sprawiał wrażenie przytłaczającego.
Gdzieś w kącie stała sztaluga z niegdyś świeżo malowanym obrazem, dziś przykrytym białą płachtą. Dalej znajdował się stolik i krzesło. A wszędzie oprócz tych harmonijnych przedmiotów leżały sterty starych kartonów, bibelotów, zarówno kobiecych, jak i męskich. Stare tuby po farbach. Pędzle różnej długości. Wszystko to, czego potrzebuje malarz, by stworzyć prawdziwe dzieło sztuki.
Pracownia.
Johny przyglądając się wszystkiemu uważnie, czasem co nie co dotykając, spacerował po pomieszczeniu. Rozglądał się, badał, a to wszystko po to, by mieć jasny i klarowny obraz sytuacji, w której się znalazł. Był już pewien, że stelaż i puste tubki po farbach należały do jednej jedynej osoby – do malarza, a to pomieszczenie to jego pracownia.
Zadumał się. Sam kiedyś chciał zostać, właśnie takim artystom, ale życie niestety zepchnęło go na drogę przestępczą.
Wędrując przez dłuższą chwilę po strycho-pracowni zdał sobie sprawę, że złamał dotychczasowe ustalenia planu i zamiast wejść drzwiami, wszedł oknem. Nie było mu to specjalnie na rękę, bo musiał na szybko wymyślić coś nowego, coś czym zaskoczy mieszkańców willi, a jednocześnie sam nie będzie poszkodowanym i nie wpadnie w ręce policji.
– Wiem! Kiedy ktoś zapyta mnie, co tu robię, powiem, że zostałem zaproszony przez poprzedniego właściciela domu, by obejrzeć jego prace nadające się na wystawę. Dostałem od niego klucz od domu, a że wcześniej nie znalazłem czasu, przez…. przez… - Johny zatrzymał się na chwilę w swoim głośnym kontemplowaniu, by zdjąć ze sztalugi białą płachtę. Nie mógł nadziwić się, co zobaczył pod nią.
Obraz był wyraźnie nie dokończony. Przedstawiał pewną małą dziewczynkę, mniej więcej w wieku pięciu, może sześciu lat, huśtającą się na małej, drewnianej huśtawce przymocowanej do konarów drzew stojących obok czegoś, co kształtem przypominało fontannę. Jednak pozostałe elementy rajskiego ogrodu, w którym przebywała dziewczynka, kwiaty wkoło niej nie były wykończone – zwyczajne szkice, namalowane inną kreską, niż kreska mistrza.
Johny był wyraźnie poruszony widokiem, który ujrzał na obrazie. Przypomniały się mu jego pierwsze chwile z dzieciństwa, na placu zabaw z rodzicami, kiedy całą trójką śmiali się, bawili, a szczęście witało każdy dzień w ich życiu. Teraz po tragicznym wypadku to były jedynie puste wspomnienia. Puste, acz wesołe.
Po chwili mężczyzna wrócił do pełnej świadomości, wyprostował się, przywdział maskę prawdziwego złoczyńcy i znów był zwarty i gotowy, by wykonać powierzone mu zadanie. Całe ZORG liczy na niego! Nie mógł rozczulać się nad sobą, bo to nie czyni z niego prawdziwego faceta z jajami.
– Na czym to ja stanąłem…, a tak… wcześniej nie znalazłem czasu, by przyjść po obrazy, bo miałem bardzo napięty grafik, goniły mnie terminy, i takie tam. – machnął ręką – Będę wiedział, co powiedzieć w obliczu nadchodzącego zagrożenia.
Udał się w kierunku stojących w lewym rogu pomieszczenia schodów i zszedł na dół jak gdyby nigdy nic.
***
– Aurelio, kiedy ty w końcu rozpakujesz te przeklęte kartony?! Po raz kolejny bym prawie się o nie zabił. Nie przeszkadzają ci one?
Marcel poprawiał strącony karton, tak aby jak najmniej szkód narobił następnym razem. Kiedy ojciec wstał i postanowił pójść do łazienki na piętrze, by trochę się ogarnąć i umyć, wpadł na ten przeklęty bagaż i nabił sobie niezłego guza na kolanie tłukąc przy tym zabytkową porcelanę znajdującą się wewnątrz pudła.
Aurelia wstała, patrząc gniewnym wzrokiem na męża. I tym razem nie obędzie się bez kolejnej awantury.
– I co zrobiłeś! Przez twoje cholerne niezdarstwo straciłam zastawę, którą otrzymała od mojej prababki na łożu śmierci. – kobieta krzyczała rzewnie gestykulowała.
Marcel obrócił się w stronę drzwi. Chciał wyjść, by uniknąć kolejnych scysji.
– Gdybyś nie poukładała tych kartonów, gdzie popadnie, to by się nie pozbijały twoje zabytkowe zastawy. Nie widzisz tego, jak utrudniają one przejście, chociażby do łazienki. – odparł spokojnie Marcel.
– Aha, czyli teraz to moja wina, tak? Jak prosiłam cię wczoraj, byś wyniósł niektóre pudła na korytarz, to powiedziałeś, że jesteś zbyt zmęczony i jak zwykle położyłeś się spać.
– A co, to człowiek już nie może zdrzemnąć się z dwie godzinki? – zdenerwował się .
– Wiesz, dwie godzinki w porównaniu z tym, jak długo ty spałeś, to pikuś. Spałeś, aż do teraz. Jedyne, co w nocy zrobiłeś, to poszedłeś tylko do toalety. Tylko, że wtedy jakoś nie przeszkadzały ci te kartony! – żachnęła się Aurelia.
Marcel machnął tylko ręką i wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę schodów – do łazienki na pierwszym piętrze. Nim jednak wstąpił na nie, przysłuchiwał się chwilę hałasom dobiegającym z dołu – z pokoju rodzeństwa. Krystian i Marta znowu się kłócili, a on i tym razem nie mógł ich powstrzymać. Taki wiek – pomyślał i wszedł na schody.
Idąc kawałek korytarzem na pierwszym piętrze wciąż przysłuchiwał się hałasom. Z każdym krokiem, kiedy przybliżał się do drzwi łazienki dźwięki stawały się coraz głośniejsze. Stanąwszy przy drzwiach hałaśliwego pokoju, mógł wyraźnie usłyszeć, o co jest ta cała kłótnia. Smoki, elfy, Argos.
Pewnie kłócą się o jakąś książkę, albo powieść, nie będę im przeszkadzał – pomyślał. W końcu niech uczą się savoir-vivru dobrej i rzetelnej dyskusji.
***
Johnemu drugie piętro domu zbytnio nie odpowiadało. Było mniejsze niż wszystkie inne korytarze w tym domu, węższe, słabo wystrojone, a pokoje były zaledwie dwa – sypialnia państwa Taylorów i jeszcze nie wykończona łazienka, wcześniej przeznaczona na skrytkę. Postanowił, że na chybił trafił wejdzie do jakiegoś pokoju, a nóż coś trafi. Może od razu skarb!
Lekko uchylił pierwsze drzwi po swojej lewej stronie. Było ciemnawo. Pokój był mały, mniej więcej dziesięć na dziesięć metrów. Wszędzie walały się kartony, a na środku stało łóżko.
– Marcelu, czy to ty? – zawołał jakiś niski kobiecy głos.
Johny przestraszył się. Z początku myślał, że przypadkowo włączył jakieś urządzenie, które mówi, ale kiedy tajemniczy głos powtórzył swoje pytanie, był już pewien, że w pokoju ktoś był.
W łóżku coś się delikatnie poruszyło. Leżąca na nim kobieta przewróciła się z boku na bok, dotykając przy tym poduszki, na której ostatnio spał jej mąż.
– Teraz się nie będziesz odzywał, co? – wymamrotała cicho i ospale Aurelia. – Zbiłeś zastawę i teraz boisz się przyjść, hę? No chodź Marcelu, chodź, chodź, już się nie gniewam.
W głosie kobiety było wyraźnie słychać nutkę kokieterii. Johny nie chcąc mieć kłopotów oddalił się szybko, zamykając drzwi. Za nim odszedł od pokoju usłyszał jeszcze, jak kobieta nawołuje swojego męża. Przyspieszył kroku i zbiegł po schodach.
***
Krystian i Marta szli za Jakubem w stronę dawnej sypialni rodziny Moreau. Oboje mieli nietęgie miny, a chłopak z każdym krokiem marudził coś pod nosem. Marta ze spuszczoną głową szła, wytrwale o czymś myśląc.
Argos? Czym jest Argos? Czy to jakieś miasto? Kim jestem, że się do tego wszystkiego dałam namówić. Dlaczego? Po co? Co to za legendy, o których on ciągle mówi? Ile w tym jest prawdy, a ile kłamstwa?
Jakub przystanął i obrócił głowę w stronę dzieci.
– Wiem Marto, co dręczy twoje myśli. Ale musisz mi zaufać.
– Ona niczego nie musi! – wtrącił się Krystian.
Lokaj podszedł do Marty i chwycił ją za ramię.
– Ze mną ci nic nie grozi. Uwierz. Ty i twój brat jesteście jedynymi osobami, które są w stanie uratować Argos przed zagładą ze strony Kachorry. Pisano o was już w starych argosjańskich legendach. Ten dzień, jak i wiele innych, które wydarzą się w waszym życiu został spisany na kartach Bukargosjum. To taka stara księga przyszłości. Mądrość naszych przodków. Uwierz.
Marta stała przed Jakubem z opuszczoną głową. W jej umyśle wciąż rodziły się nowe pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Nie chciała za nim podążać, ale coś podpowiadało jej, że musi, że to obowiązek, dzięki któremu zrobi coś pożytecznego. Ocali świat. Posłuchała.
Kiedy Jakub zobaczył lekki uśmiech na twarzy dziewczynki ucieszył się.
Uwierzyła – pomyślał. I ja to sprawiłem.
Drzwi do sypialni państwa Moreau otworzyły się piszcząc przy tym niemiłosiernie.
– Zawsze zapomnę je naoliwić. – powiedział Jakub.
– Jak to zawsze? – rzekł chłopak.
– Wiesz, mieszkam w tym domu od kiedy pamiętam.
– To znaczy… Chcesz powiedzieć, że byłeś tutaj zawsze, nawet kiedy ten dom wystawiano na sprzedaż?
– Tak, Krystianie. Byłem w Argosie. Stąd bardzo łatwo się tam dostać. Zaraz wam pokażę, tylko musicie mi pomóc, a przynajmniej ty Krystianie. Marto pomożesz nam również?
Jakub podszedł do zakurzonej toaletki Urietty Moreau. Gestem przywołał do siebie Krystiana i kazał mu chwycić jedną stronę stolika, na którym stało lustro. Chłopak uczynił posłusznie to, co kazał mu zrobić mężczyzna, choć wciąż był w stosunku do niego nieufny.
– Widzicie? – zawołał Jakub.
Dzieci ostrożnie zbliżyły się do niego. Stały za jego ramieniem i wpatrywały się w małe drzwiczki na ścianie, ujawnione po przesunięciu toaletki.
Jakub westchnął. Podszedł do drzwiczek. Dotknął ich i wrócił do rodzeństwa.
– Tak. Czuję jak pulsuje w nich moc Argosu. Czujecie? To zapach argosjańskich kwiatów Sydriusa. To drzewo obfituje w najsmaczniejsze owoce w całym Wszechświecie. Po za tym jesteśmy jedynymi eksporterami tego towaru na intergalaktycznych przestrzeniach.
– Gdzie? – zdziwił się Krystian.
– Na Argosie. W galaktyce. Nie wspominałem wam, że Argos to planeta? Nie?
Krystian pokiwał głową.
– No to teraz już wiecie. Kraj, do którego zaraz się przeniesiemy jest oddalony od waszego o miliony lat świetlnych, a te drzwi to jedyny portal do niego. Dlatego musimy przez nie przejść. Ale niestety w takim stanie się tam nie dostaniemy. Zbliżcie się jeszcze, dobrze?
Jakub powędrował w stronę malutkich drzwi, a dzieci zaraz za nim.
– Będę musiał was zmniejszyć, żebyście mogli się przecisnąć. Tylko ostrzegam jak już tam wejdziecie, nie będzie odwrotu.
– Czyń, co masz czynić – powiedziała cicho Marta i lekko wysunęła się przed szereg.
Lokaj uniósł ręce. Wymamrotał coś pod nosem i wypowiedział magiczne zaklęcie.
Kiedy rodzeństwo znajdowało się pod wpływem czarów, powoli zmniejszając się, ze schodów do pokoju wpadł nagle zdyszany Johny. Potknął się o róg dywanu. Wpadł na całą trójkę i razem wpadli we Wrota prowadzące na Argos.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt