Klątwa - Figiel
A A A
Od autora: Trzyczęściowa opowieść z dreszczykiem, dla amatorów gatunku, a że wersja nieco light, to do poczytania w ramach relaksu. Z uwagi na długość tekstu podaję na razie część pierwszą, jeśli się spodoba, wrzucę następne, jeśli nie – po prostu nie będę zamęczać.

Klinika Neurochirurgii, Instytut Psychiatrii i Neurologii, dokumentacja medyczna pacjenta: Marek Chmielewski, fotokopia prywatnego listu, kwiecień 2029.

 

Kochanie!

   Przyjdą, uwierz, że przyjdą! Wypełzną z najmroczniejszych zakamarków, rozewrą paszcze drgające wąskimi językami i pochłoną nas, naszą rodzinę, wszystko, co osiągnęliśmy. Obudzone ze snu, głodne, czujnie nas obserwują, szukając grzesznych uczynków kłamstwa, zdrady, nienawiści, zaniedbania. Karmią się nimi i rosną. Mówię Ci: nic nie jest tym, na co wygląda. Mulengro them jest zamknięte dla dusz nieczystych, one staną się skrzydłem demona. Moc klątwy pogrążonych w rozpaczy sięga czterech pokoleń naprzód. Nie ma ucieczki, jest tylko walka. Ja już to wiem.

Widziałem demona. Przyszedł z bezdennego mroku, miał postać ptaka z dwiema głowami, uzbrojonymi w zakrzywione dzioby. Pary połyskliwych, czerwonych oczu wpatrywały się we mnie z nienawiścią, a szponiaste nogi tańczyły niecierpliwy taniec. Naraz krzyknął gardłowym, przeraźliwym jękiem, a potem poderwał się do lotu. Przeleciał tuż nade mną, niknąc w ciemności z głośnym łopotem skrzydeł. Wtedy mnie naznaczył.

To było na samym początku. Zlekceważyłem go, więc powrócił. Nocą, we śnie.

Dopadł mnie na leśnej ścieżce, zalanej blaskiem księżyca, prześwitującego między czubkami sosen, w wibrującej ciszy, której nie zakłócał nawet najmniejszy szelest.

Rozpościerając posklejane brudem skrzydła, spłynął z sosny i wylądował tuż przede mną, tak blisko, że czułem bijący od niego chłód i zapach zgnilizny.

  Ugiął w kolanach, obciągnięte czarną skórą nogi, wbił ostre pazury w piasek, a potem pochylił się nisko, kierując na mnie czujne spojrzenie czterech krwistych oczu. Syknął i wyprostował się.

Był przerażająco ogromny, wiedziałem, że wystarczy jedno uderzenie potężnego skrzydła lub błyskawiczny ruch ostrych dziobów, by mnie unicestwić. Stałem w bezruchu, niezdolny wykonać najmniejszego gestu. Ogarnięty paraliżującym strachem starałem się nie patrzeć w jego upiorne oczy.

 Wydał z siebie donośny skrzek, który echem odbił się od pni drzew i rozniósł po uśpionym lesie, a potem rozpostarł skrzydła, zasłaniając księżyc. Brudnozielona tafla piór zaczęła falować, a oblepione błotem, strzępiaste pióra rozszeptały się niezliczonymi, ludzkimi głosami – zawodzącymi płaczliwie, bojaźliwymi, błagalnymi, a także nienawistnie złorzeczącymi, tętniącymi wściekłością oraz strachem. Szept narastał, stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, aż w końcu ciszę zapełniły krzyki.

Krzyczałem wraz z nimi, z przerażenia, rozpaczy i bólu, wiedząc, że Ty i cała nasza rodzina została skazana na cierpienie, gdyż rozgniewałem demony. Wybacz mi, proszę.

                                                                                                                                     Twój Marek

 

       *** 

      Jutro czeka mnie operacja. Mówią, że to tylko zabieg i pokładają w nim ogromne nadzieje. Położą mnie na wygodnym, rozkładanym fotelu, puszczą na sufit kolorowe obrazy i będę się na nie gapił, podczas gdy cybernetyczny nóż usunie z mózgu przyczynę obecnego stanu rzeczy. Potem będę nowym człowiekiem – niby tym samym, ale bez pamięci niektórych zdarzeń.

 Muszę uciekać. Tak… Uciekać! Potem zastanowię się co dalej, choć na myśl o tym, co mnie czeka, włosy stają dęba, a serce wali jak oszalałe. Boje się, zwyczajnie sram ze strachu, ale muszę trzymać się przeszłości, by przyszłość mogła zaistnieć. Nie wiem jeszcze jak to zrobić. Kurwa mać! Gdyby nie te przeklęte, ostatnie pół roku! Wszystko było nie takie, jak powinno…

 Zaczęło się tamtego październikowego dnia, w łagodnym świetle popołudniowego słońca, gdy siedzieliśmy z Lisą i ciotką Marią w wygodnych wiklinowych fotelach, ustawionych na trawniku ogrodu, w cieniu potężnej lipy, skąd można było podziwiać prowadzącą nie wiadomo dokąd aleję wiekowych dębów.

Ciotka zaprosiła nas do siebie, prawdę powiedziawszy, bez specjalnej okazji. Nie miałem najmniejszej ochoty na spotkanie ze starszą panią o języku ostrzejszym niż brzytwa ani z jej diabelskim kotem, który, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, syczał i parskał, ilekroć na niego spojrzałem. Bez zbędnych wyrzutów sumienia mógłbym to zaproszenie zbagatelizować, gdyby nie Lisa, która łagodnie nalegała, bym przedstawił ją ciotce, choć ta nawet nie raczyła pojawić się na naszym ślubie.

 Kocham żonę do szaleństwa. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez jej uśmiechu i tego zadziornego tonu w głosie, gdy przekonuje mnie do swoich racji. Nie wiem, jak mógłbym obejść się bez widoku łagodnego wgłębienia przy biodrze, kiedy śpi na boku, albo zroszonych potem piersi, gdy się kochamy. Dlatego ulegam jej zawsze i tym razem nie było inaczej.

 Zresztą, poddałem się nie tylko Lisie, ale i prośbom matki, która delikatnie, choć kategorycznie zażądała, bym odwiedził jej siostrę.

Dlatego właśnie siedziałem w niewygodnym fotelu, próbowałem pić herbatę z maciupeńkiej filiżanki, uważając, by jej nie połknąć, i jednocześnie pozwalałem Lisie robić to, co należało – zachwycać się domem, przytakiwać starszej pani oraz chwalić urodę kota z piekła rodem, podczas gdy sam lustrowałem wzrokiem zieloną przestrzeń rozległego terenu.

W dębowej alei zauważyłem jakiś ruch. Początkowo sądziłem, że biega tam jakieś zwierzę, bo poruszało się chyłkiem między drzewami, ale gdy przyjrzałem się uważniej, nie byłem już pewien, co widzę.

Zgrabiona postać o posturze karła nie przechodziła ani przebiegała między drzewami, lecz znienacka materializowała się to za jednym, to za drugim pniem. Za każdym razem widziałem wysuwającą się ostrożnie - na ułamek sekundy, nie więcej niż mgnienie oka - bladą twarz, albo źle skryty kawałek nogi, potem jakieś lekkie zawirowanie powietrza z białawą mgiełką i dziwny kształt znów wychylał się zza kolejnego pnia. Wszystko odbywało się tak szybko, że nie umiałem nawet określić, kim ani czym jest.

Pomyślałem, że uległem halucynacji, więc przetarłem palcami oczy, od ich kącików do nasady nosa i z powrotem. Spojrzałem ponownie na rząd dębów. Postać była przy ostatnim drzewie, tuż obok domu. Ostrożnie wysunęła się zza pnia. Wydawało mi się, że patrzy w naszym kierunku. Ponownie przetarłem oczy.

Zerknąłem jeszcze raz, nad głową Lisy, ale nikogo już tam nie było. Jedyny ruch, który spostrzegłem to ten, gdy moja pogrążona w rozmowie żona lekko skinęła głową, a po jej włosach prześlizgnęły się promienie słońca.

Udałem więc, że niczego nie widziałem, przeniosłem wzrok na Marię i uprzejmie rzuciłem:

– Piękny ogród, ciociu.

Spojrzała na mnie bladoniebieskimi oczami, w których nie było ciepła, a jedynie chłód lodowej pustyni.

– Ty, Krzysztofie, nie jesteś zbyt bystry. Nigdy zresztą nie byłeś. – Machnęła lekceważąco ręką. – Lisa, to co innego, może będzie miała na ciebie dobry wpływ. Postaraj się tylko o mądre potomstwo, bo nie zniosłabym kolejnych głupków w rodzinie.

– Ale… – zacząłem, lecz nie pozwoliła mi dokończyć.

– Płodzenie dzieci nie zaczyna się od „ale”, tylko czegoś innego. Kup sobie jakiś podręcznik, jeśli nie wiesz! Doprawdy – zwróciła się do Lisy z lekkim zniecierpliwieniem. – Nie wiem, jak sobie z nim radzisz. A teraz już idźcie, jestem zmęczona.

Pożegnaliśmy się w pośpiechu.

Ani tego dnia, ani później nie komentowaliśmy dziwacznej wizyty. Wrodzony takt nie pozwalał Lisie nazwać ciotki wredną babą, czy też wiedźmą, ja zaś starałem się wyrzucić z pamięci całą sprawę, łącznie ze smyrgającą między drzewami postacią.

Po tym spotkaniu firma wysłała mnie na dwutygodniowe szkolenie, a gdy wróciłem okazało się, że w ogóle nie muszę zawracać sobie głowy starszą panią, bo już nie żyje.

– Bardzo mi przykro – powiedziałem nieszczerze, gdy mama przekazała mi smutną nowinę. – Co się stało?

– No właśnie, w tym problem. Nie wszystko jest jasne…

– Nie ustalili przyczyny zgonu? – zdziwiłem się. – Pewnie i tak wpiszą „niewydolność oddechowo – krążeniowa”. Zawsze tak robią.

– Nie – pokręciła głową. – Z sekcji wynika...

– Z sekcji?! – wpadłem jej w słowo. – Po co robić staruszce sekcję?

– Tak zdecydowała policja. Właśnie z sekcji wyszło, że… w ciele Maryli nie było ani kropli krwi.

Zaśmiałem się nerwowo.

– Mamo, wampiry nie istnieją!

– Oh, przecież wiem… – Na zmęczonej twarzy, malował się wyraz niezdecydowania, jakby zastanawiała się, czy mówić dalej. – Tylko że.. w ciele ciotki nie było również serca, wątroby i płuc. Ktoś rozpłatał jej klatkę piersiową, wyjął narządy, a potem zszył ranę jedwabną nicią. Na twarzy miała rozłożoną białą chustę, przyszytą do twarzy w okolicy ust i nosa. I jeszcze… ten ktoś zmiażdżył jej wszystkie kości rąk i nóg. Nawet palce.

– Po co, u licha, miałby to robić?!

Wzruszyła bezradnie ramionami i ciągnęła dalej beznamiętnym głosem:

– Gdy policja otrzymała wyniki sekcji, wrócili do domu Maryli. Przywieźli ze sobą psa, któremu podetknęli pod nos słoiczek z kawałkami zakrwawionego prześcieradła z łóżka ciotki. No, i ten pies zaprowadził ich w kąt ogrodu, w krzewy jaśminu. Tam ziemia była świeżo wzruszona, więc zaczęli kopać i w płytkim dole znaleźli metalowe pudło oraz kanister, oba owinięte w folię. Chyba nie muszę mówić, co w nich było.

 Zrobiło mi się niedobrze, więc tylko skinąłem głową.

– Potem przyszedł policjant, który pędzelkiem nakładał jakiś srebrny proszek na pudło i kanister, przykładał kawałki folii, a potem kręcił głową, mówiąc, że sprawca nic nie zostawił, żadnych śladów linii papilarnych czy rękawiczek.

 W milczeniu trawiłem ponure informacje. Wyglądało to na robotę jakiegoś porąbańca, bo przecież trzeba mieć mocno skopane pod czaszką, żeby na miejscu zbrodni ściągać krew, wykonywać sekcję i łamać kończyny, co by nie było, nieboszczykowi. Niespecjalnie kochałem ciotkę, ale nawet ona nie zasługiwała na taką śmierć.

– Jest coś jeszcze – powiedziała mama.

– Tak?

– Dwa dni przed twoim powrotem przyszedł tu jakiś człowiek. Chciał z tobą rozmawiać, ale nie powiedział, o co chodzi. Zapisał tylko numer telefonu i prosił, żebyś zadzwonił, gdy wrócisz. Kartka leży na półce, w przedpokoju.

Rzeczywiście, znalazłem ją w lakowej miseczce, stojącej obok figurki murzyńskiego chłopca.

Numer telefonu zapisany był odręcznie jakby w pośpiechu. Poza tym, nie było żadnego nazwiska, ani choćby imienia właściciela telefonu.

Zastanawiałem się, czy istnieje powód, dla którego miałbym spełnić prośbę nieznajomego i wystukać te dziewięć cyfr, z których cztery były piątkami, ostatecznie jednak uznałem, że tak samo nie ma powodu, by to zrobić, jak nie istnieje powód, dla którego powinienem sobie odpuścić.

Numer telefonu, jak się okazało, należał do prawnika ciotki, który bez zbędnych ceregieli zaprosił mnie na odczytanie testamentu. Tylko mnie, ale z jakiegoś powodu nie wydawało mi się to dziwne. Testament był krótki i jednoznaczny – dziedziczyłem dom ciotki wartości około miliona złotych, wraz z całym wyposażeniem. To już było bardzo dziwne, bo przecież Maria nie miała żadnego powodu, by mnie tak hojnie obdarować. W rzeczywistości, przypuszczałem, że majątek zapisze jakiejś organizacji dobroczynnej, lub Związkowi Kotów Rasowych, ostatecznie, Stowarzyszeniu Postaci Śmigających Wśród Drzew.

Testament zawierał też prośbę, by uszanować ostatnia wolę zmarłej i spełnić dwa warunki: po pierwsze, nie sprzedawać nieruchomości przez okres najbliższych pięciu lat, po drugie, zatrzymać kota o imieniu Marcel i zapewnić mu dom do końca jego żywota. O ile pierwsza prośba nie nastręczała żadnych trudności, tak druga była co najmniej niewygodna, bo nie wyobrażałem sobie życia z kotem, wydającym co krok ostrzegawcze syki. Jednak i teraz zdanie Lisy przeważyło, tym razem na korzyść Marcela.

– Przesadzasz – roześmiała się, gdy mamrotałem pod nosem słowa niezadowolenia. – To najbardziej koci kot na świecie, uwierz mi, wiem, co mówię.

Uwierzyłem, w końcu była weterynarzem.

Miesiąc później wynajęliśmy nasze mieszkanie jakiemuś łysemu gościowi, który w milczącym skupieniu podpisał umowę i odebrał klucze, zaś sami wprowadziliśmy się do drewnianego domu z prawdziwymi okiennicami, dachem pokrytym czerwoną dachówką, oraz czterema przeszklonymi werandami. Dom był w doskonałym stanie i wyróżniał się staromodnym urokiem wśród sąsiednich, nowobogackich willi.

Pierwszy miesiąc wdawał się nam szczęśliwym snem. Po ciasnym mieszkaniu nie mogliśmy nacieszyć się przestrzenią pokoi i wdziękiem saloniku jakby żywcem wyjętego z dziewiętnastowiecznej powieści. Wieczorami siadywaliśmy na werandzie, wpatrując się w ogołocone z liści lipy i dęby, lub rozgwieżdżone niebo. Poczucia szczęścia nie zdołał mi nawet zakłócić Marcel, który wykazał się dużym taktem, spędzając całe dnie na wędrówkach sobie znanymi ścieżkami. Przynajmniej tak sądziłem, wnioskując po licznych śladach kocich łap na cieniutkiej warstwie pierwszego śniegu. Poza tym kota z piekła rodem widywałem tylko przy misce i, co zaskakujące, wcale na mnie nie syczał.

Gdy już poczuliśmy się dobrze zadomowieni, postanowiliśmy zaprosić rodziców. Niestety, teściowie, Anna i Krzysztof, z żalem musieli odmówić, powołując się na wcześniej zaplanowany wyjazd, ale obiecali odwiedzić nas po powrocie. Natomiast moja matka chętnie przyjęła zaproszenie, bo od śmierci ojca czuła się nieco samotna. Co jednak najważniejsze, bardzo lubiła Lisę i obie panie łączyła nić sympatii, a nawet, rzekłbym przyjaźni, więc Lisa z radością przygotowała jej ulubione dania – zupę cebulową oraz polędwiczki w żurawinach z opiekanymi ziemniaczkami, a nawet zrobiła sernik. Obiad podaliśmy w przestronnej jadalni, gdzie królowały potężne meble: rzeźbiony kredens i stół, z krzesłami o wysokich oparciach.

Siedliśmy we troje, w jednym końcu grzmota, zdolnego pomieścić dwadzieścia cztery osoby i zaśmiewaliśmy się z jego gabarytów, próbując odgadnąć, jak można prowadzić rozmowę z krańcowych miejsc, bez konieczności zdarcia gardła.

To było bardzo miłe, rodzinne spotkanie i takim pewnie by pozostało, gdybym w pewnym momencie nie palnął bezmyślnie:

– Nie wiem, dlaczego Maria wykazała się taką łaskawością, bo ostatnio wyrażała się o mnie niezbyt pochlebnie. Chyba cioteczka rzuciła losy i zwyczajnie padło na mnie? Biedaczka musiała zdawać sobie sprawę, że ma niewielu przyjaciół i w rodzinie raczej nikt za jej złośliwościami płakać nie będzie.

 Nie miałem nic złego na myśli. Ostry język ciotki był niejednokrotnie obiektem naszych rozmów, a nawet kpin. Tym razem mama zareagowała dziwnie – jej twarz stężała, a w oczach mignęły iskierki smutku.

– Ja płaczę – powiedziała powoli. – I jeszcze długo będę płakać. – Niemal wyzywająco spojrzała mi w twarz, ale zaraz spuściła głowę. – Wiesz, powinnam ci już dawno powiedzieć… – wyszeptała. –  Maria… była… moją matką. I twoją babką – dodała jeszcze ciszej.

Kątem oka zauważyłem, że Lisa unosi dłonie do ust, jakby chciała stłumić krzyk.

Zakręciło mi się w głowie. To jakiś żart, zwyczajnie niemożliwe!

Od zawsze wiedziałem, że dziadkowie, Marian i Helena, zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem sześć miesięcy. Odkąd pamiętam, w każde Święto Zmarłych jeździliśmy na cmentarz, gdzie starannie czyściliśmy ich grób z opadłych liści oraz ustawialiśmy świeże kwiaty. Zapalaliśmy dwa znicze, jeden od matki, drugi ode mnie, a potem, wdychając charakterystyczną woń topiącego się wosku, staliśmy przez chwilę w zadumie, kuląc się pod zimnymi podmuchami wiatru. Ostatni raz byliśmy tam nie dalej, jak tej jesieni.

Wyznanie matki wstrząsnęło mną do głębi. Stawiało pod znakiem zapytania trzydzieści lat mojego dotychczasowego życia i wszystko, co wiedziałem o własnej rodzinie.

Jednak pamięć podsunęła mi wspomnienie jedynego uśmiechu, który widziałem na twarzy ciotki. Ten uśmiech skierowany był do mojej matki, jej córki, jeśli to, co usłyszałem było prawdą.

– Jak to możliwe? – zapytałem po nieskończenie długiej ciszy.

– Zwyczajnie. – Mama wzruszyła ramionami, była w tym jakaś bezradność i rezygnacja. – Jestem dzieckiem adoptowanym.

– Adoptowanym? – powiedziałem powoli, jakbym powtarzał jakiś nowy, niezrozumiały wyraz.

– Tak. Maria nie mogła mnie wychowywać… dla  bezpieczeństwa. To długa historia. Nie wiem, czy powinnam…

– Powinnaś.

Zanieśliśmy talerze do kuchni i w brzęczącej ciszy, przerwanej tylko na chwilę syczeniem wrzątku w czajniku, Lisa przygotowała herbatę i ciasto. Potem przeszliśmy do salonu, gdzie w kominku buzował ogień. Mama zajęła miejsce w fotelu, my, na kanapie. Pełne niepokoju oczekiwanie zawisło w powietrzu i stało się wręcz namacalne. Przez ułamek sekundy poczułem się znów jak mały chłopiec, czekający na tajemniczą opowieść, jedną z tych, które mama miękkim szeptem snuła wieczorami, gdy byłem dzieckiem. Kto, jak kto, ale ona umiała czarować słowem.

 – Maria jako dziecko i młoda dziewczyna mieszkała tu, w tym domu – zaczęła, zatapiając wzrok w tańczących płomieniach. – Był świadkiem jej życia, które zapewne potoczyłoby się innym torem, gdyby nie pewne wydarzenia.

Maria miała dobre maniery i staranne wykształcenie. Nie była pięknością, ale też nie odpychała brakiem urody, toteż szybko znalazła adoratora. Problem w tym, że jej wybranek nie był ani adwokatem, ani lekarzem, ani nawet zwykłym robotnikiem fizycznym, którego rodzina – z bólem, ale w drodze wyjątku – mogłaby zaakceptować.

Był Cyganem, synem Talaithy, która szumiąc szeroką, kwiecistą spódnicą i potrząsając złotymi kolczykami, chodziła od domu do domu, czasem sama, czasem w towarzystwie swojego pierworodnego, młodzieńca o dymnej skórze i czarnych jak węgiel oczach.

Talaitha pukała do drzwi i wołała śpiewnie: „Daj pani powróżyć, połóż pieniążek, a Cyganka prawdę ci powie, nigdy nie skłamie, wróżba spełni się prędko”.

To właśnie powiedziała młodej Marii przed drzwiami tego domu.

Dziewczyna była ciekawa przyszłości, jak każda młódka, ale przede wszystkim spodobał się jej ciemnooki Milos, więc chichocząc i strzelając w jego kierunku oczami, wyciągnęła dłoń do Talaithy.

Cyganka przyjrzała się dłoni dziewczyny, zmarszczyła brwi, a potem odsunęła od siebie rękę ze strachem, tak wyraźnie wypisanym na twarzy, że Maria aż się wzdrygnęła.

– Nie, panienko – wymamrotała Talaitha i potrząsnęła złotymi kołami u uszu. – Dziś zły dzień na wróżenie, dłonie nie chcą mówić.

– Może cokolwiek? – zapytała z nadzieją Maria.

– Nie. Nie mówią. – Talaitha odwróciła się na pięcie tak energicznie, że kwiecista spódnica zawirowała niczym stado motyli. – Chodźmy – mruknęła do syna. – Nic tu po nas.

Zdarzenie może nie miałoby żadnych konsekwencji, gdyby nie to, że młodemu Cyganowi spodobała się zalotna Maria, więc następnego dnia, już bez Talaithy, wrócił pod dom wśród dębów i lip, gdzie ukryty wśród listowia, na szerokim konarze rozłożystego drzewa, czekał tak długo, aż zobaczył postać dziewczyny w ogrodzie. Tam, ukryci w altanie odbyli pierwszą rozmowę, która dała początek ich uczuciu i dalszym wydarzeniom.

Rzecz oczywista, młodzi nie mieli akceptacji żadnej z rodzin.

Ojciec Marii grzmiał oburzeniem, a matka ukradkiem połykała łzy wstydu i upokorzenia, gdy wieść o romansie młodych obiegła sąsiadów.

Talaitha zaniosła się jękliwym lamentem, zaraz po tym, jak syn oświadczył, że weźmie Marię za żonę. Błagała, by ją zostawił i wybrał porządną cygańską dziewczynę, która będzie dla niej podporą na starość.

Młodzi byli jednak uparci.

Pewnej księżycowej nocy Maria wybiegła z domu w najlepszej sukni i z małym kuferkiem w ręku. Kuferek i własną rękę oddała Milosowi, który zaprowadził ją do cygańskiego obozu, gdzie wobec Starszyzny oświadczył wolę poślubienia bladolicej panienki, a że był mężczyzną i jego pragnienie stało ponad słowem matki, mimo sprzeciwu Talaithy ślub się odbył.

Gdy wiadomość o tym dotarła do domu wśród lip, matka dostała histerii, a ojciec Marii udał się do knajpy, gdzie po raz pierwszy i ostatni w życiu spił się do nieprzytomności.

Przez następne lata nikt nie miał żadnej wiadomości o Marii, bowiem Cyganie tak, jak znienacka pojawili się w okolicy, tak zniknęli.

Po trzech latach, pewnego mglistego poranka, w drzwiach domu rodziców Marii stanęła brudna, wyczerpana kobieta. Chwila minęła, nim rozpoznali w niej własną córkę.

Maria była nieskora do wynurzeń, oświadczyła tylko, że jej cygański mąż popełnił samobójstwo i nie ma już czego szukać wśród tamtej społeczności.

Rodzice otoczyli marnotrawną córkę stosowną opieką, więc w niedługim czasie dziewczyna była na powrót uśmiechniętą, zalotną panną. Jako że ślub zawarty w cygańskim obozie był prawnie nieważny, nie miała statusu rozwódki, lecz „panny z incydentem”, ale mimo to szybko znaleziono jej stosownego adoratora, któremu ów incydent nie przeszkadzał. Był niemłodym człowiekiem i wiele w życiu widział, wiec nie przejmował się reputacją przyszłej małżonki, a i Maria, wbrew obawom rodziców, nie odrzuciła jego zalotów. Nie miał co prawda gibkiego ciała oraz płomiennych oczu Milosa, za to niemałe pieniądze. Roman, przyszły mąż, był starszy od niej o dwadzieścia lat, ale to nie stanowiło przeszkody.

W rok później urodziło się ich pierwsze dziecko, dziewczynka, mała płaczliwa istotka, która zmarła w wieku dwóch miesięcy.

Wtedy nie słyszano o syndromie śmierci łóżeczkowej, wiedziano tylko, że czasem niemowlęta umierają bez żadnej przyczyny i to może zdarzyć się każdemu. Wszyscy pospieszyli do zbolałej matki z wyrazami współczucia, jednak, gdy w wieku czterech miesięcy zmarła jej druga córka, ludzie zaczęli szeptać, że z Marią jest coś nie tak.

Gdy zaszła w ciążę po raz trzeci, najpierw dostała histerii, potem zemdlała, a w końcu, obejmując obronnym gestem brzuch, w którym łagodnie, wśród wód płodowych, balansowało nowe życie, uchyliła rąbka tajemnicy z przeszłości.

  Milos był doskonałym kochankiem, ale leniwym i apodyktycznym mężem. Całymi dniami nie robił nic, zajmując się swoimi męskimi sprawami, zazwyczaj pogawędkami z innymi mężczyznami, podczas gdy na Marię spadł ciężar utrzymywania obojga.

Podobnie jak teściowa chodziła od domu do domu, opowiadając bajki na temat przyszłości każdemu, kto położył na jej dłoni monetę. Czasem pomagała Talaithcie w kradzieżach – zajmowała uwagę ciekawej przyszłości pani domu, plotąc banialuki, jakie tylko zdołała wymyśleć, a Talaitha myszkowała po domu. Rzadko wracały z pustymi rękoma.

Po trzech latach bycia posługaczką i złodziejką, byle tylko zaspokoić swojego wiecznie niezadowolonego i leniwego męża, zrobiła coś, co zatrzęsło całą społecznością cygańską.

Pewnego popołudnia, ze skupioną twarzą, ściskając w ręku kolorową spódnicę weszła na plac, gdzie wokół ogniska wypoczywali mężczyźni. Podeszła do męża i bez słowa zaczęła smagać go spódnicą po głowie, tułowiu i nogach. 

Małżonek wił się pod razami, nie tyle z bólu, ile obrzydzenia i strachu, bowiem dla Cygana być dotkniętym przez kobietę częścią garderoby zakrywającą jej strefy intymne, to mageripen – czysta forma skalania: odebranie mężczyźnie honoru i miejsca w rodzinie i życiu społeczności. 

Maria machała spódnicą bez wytchnienia, do czasu, gdy na plac, z rozdzierającym popołudniowe powietrze krzykiem, wpadła Talaitha i wyrwała jej z ręki kwiecistą materię.

Wiedziała, że jej syn został nie tylko upokorzony, ale i skazany na samotność do końca swoich dni, bo kontakt ze skalanym zagraża tym samym każdemu, kto zbliży się nieszczęśnika. Od tej pory nikt nie odważy się podać mu ręki lub usiąść przy jednym stole. Wszyscy, znajomi i rodzina będą go unikać w obawie, by również nie zostać oddalonym z grupy.

Wiedział to również Milos, który jeszcze tego samego wieczora powiesił się na gałęzi buka rosnącego na skraju obozu. Rodzaj śmierci nie miał już dla niego znaczenia.

W społeczności zawrzało. Zwołano radę Starszyzny, która postanowiła wygnać Marię, ta zaś, wysłuchawszy wyroku, odeszła, jak stała, z dumnie podniesioną głową, ścigana pełnym nienawiści krzykiem Talaithy:

 Oby twoje córki przeżywszy w łonie, nie doczekały na tym świecie końca niemowlęctwa! Oby twój kobiecy pomiot zginął na zawsze!

Wtedy nie sądziła, by klątwa teściowej miała jakąś moc. A jednak dwukrotnie stało się właśnie tak, jak jej życzyła. Dlatego wśród łez oświadczyła, że nie urodzi kolejnego dziecka.

Rodzice i Roman najpierw osłupieli, a potem zaczęli tłumaczyć córce, że uwierzyła w średniowieczne zabobony i gusła, które nie mają nic wspólnego ze śmiercią jej córek, a pozorne wypełnianie się klątwy jest jedynie dziełem przypadku.

Sami chyba jednak w to nie wierzyli, bo jeszcze tego samego dnia uradzili, że zwiozą Marię na wschód, do Szeptuch, rodzimych wiedźm, które podobno leczą ziołami i potrafią zdejmować uroki.

Ciążę postanowiono zachować w tajemnicy, natomiast rodzinie powiedziano, że dla podreperowania zdrowia Maryla jedzie na kurację wzmacniającą nad morze. Maryla przyjęła pożegnalne wizyty i wyjechała, jednak nie nad morze, a do małej wioski, gdzie mieszkała rodzina jej męża. Miała tam pozostać do rozwiązania.

Sześć Szeptuch czuwało nad jej ciążą, a wszystkie bezradnie rozkładały ręce, bo klątwę rozpoznały, ale była tak mocna, że żadna z nie dysponowała odpowiednią mocą, by ją zdjąć.

W ich bezradnej obecności urodziła córkę. Szeptuchy zabezpieczyły dziecko, jak umiały, ale zaznaczyły, że ich ochrona może być niewystarczająca. Powiedziały też, że klątwa Thalaity może stracić na sile, im dalej córka będzie trzymana od matki.

Maria, gdy tylko wstała z połogu, zaniosła dziecko do pobliskiego klasztoru sióstr Nazaretanek. Zakonnice prowadziły mały sierociniec, do którego trafiały zazwyczaj dzieci będące owocem „chwil zapomnienia” eleganckich mężatek i frywolnych aktorek.

Tam nie tłumacząc wiele, wręczyła Matce Przełożonej okrągłą sumkę, którą wyłożył na ten cel jej mąż i zażądała, by w dokumentach wpisano, że dziecko zostało znalezione pod klasztorem, a jego matka jest nieznana. Pieniądze, które zaproponowała, były na tyle duże, że mogły na jakiś czas zaspokoić potrzeby ubogiego sierocińca, więc Matka Przełożona przyjęła je, prosząc w duchu Boga o przymknięcie oka na ten grzech.

Mama przerwała opowieść i oderwała wzrok od płomieni. Upiła łyk wystygłej kawy i ciągnęła dalej:

 – Zakonnice dały mi na imię Teresa. Podobno byłam spokojnym, zawsze uśmiechniętym maluchem, toteż nie skończyłam roku, gdy znaleźli się chętni, by uznać mnie za własną córkę. Marian i Helena Kołeccy, ludzie, których przez całe życie uważałeś za swoich dziadków, byli czuli i opiekuńczy, dorastałam więc otoczona miłością, nie mając pojęcia o prawdziwym pochodzeniu. Dopiero potem dowiedziałam się, że Maria, tuż po adopcji, ponownie udała się do klasztoru, gdzie wręczyła Matce Przełożonej następną kopertę, tym razem w zamian za ujawnienie, gdzie obecnie mieszka jej córka. Siostra szybko zmówiła modlitwę i kopertę przyjęła, w zamian przekazując wąski pasek papieru, z odręcznie wykaligrafowanym adresem i nowym nazwiskiem dziewczynki. Maria trzymała go w szkatułce z biżuterią, jednak z powodu klątwy bała się do mnie zbliżyć, mimo że dawno minął okres niemowlęctwa. 

Gdy dwa dni przed ślubem wracałam do domu od krawcowej, po ostatniej przymiarce sukni, pod domem spotkałam kobietę, która poprosiła mnie o chwilę rozmowy.

Zdziwiłam się, ale w jej smutnej twarzy było coś, co spowodowało, że się zgodziłam. Weszłyśmy do domu i tam, w salonie dowiedziałam się prawdy.

Nie chciałam uwierzyć, nawet wtedy, gdy rodzice, unikając mojego wzroku, potwierdzili słowa nieznajomej.

Rodzice początkowo sądzili, że Maria chce wyłudzić od nich pieniądze, więc mężczyzna, którego nazywałam ojcem, drżącym tonem zapytał, jaka kwota wchodzi w grę. Kobieta zmierzyła go tylko pełnym bólu spojrzeniem.

Dopiero gdy przywiozła nas do tego domu, gdzie mieszkała wówczas z mężem i starzejącymi się rodzicami, a wszyscy oni potwierdzili jej historię, uwierzyłam, że to prawda. Po długich minutach konsternacji, padło pytanie: co dalej?

 Ostatecznie - zgodnie z rodzinnym zwyczajem - postanowiono sprawę zachować w tajemnicy.

Maria pojawiła się na moim weselu i została przedstawiona jako ciotka, która wyemigrowała z rodzicami, będąc dzieckiem, a teraz znudzona życiem na obczyźnie postanowiła wrócić do kraju. Nikt nie wnikał w szczegóły i dla wszystkich stała się ekscentrycznym i niespecjalnie rodzinnym członkiem familii.

Gdy zaszłam w ciążę, Maria wpadła w obsesję. Przychodziła codziennie i z kształtu brzucha oraz wyglądu cery usiłowała odgadnąć, czy noszę w łonie syna, czy córkę. Odetchnęła dopiero gdy pokazałam jej wrzeszczącego chłopca, z nielichym przyrodzeniem. Była bardzo szczęśliwa. Jednak krótko po śmierci swoich rodziców, a później, Romana, któremu życie odebrał zawał serca, Maria zupełnie odsunęła się ode mnie i ludzi, gorzkniejąc w samotności. Nigdy nie wybaczyła sobie młodzieńczego uniesienia, które na zawsze pozbawiło ją tego, co dla kobiety najważniejsze: spełnionego macierzyństwa. Ta świadomość wysysała z niej życie, ale tylko ja o tym wiedziałam.

Mama westchnęła i zamilkła.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Słowa miały kształt i smak waty, ledwo je wykrztusiłem.

– A gdybyś wiedział, byłbyś szczęśliwszy?

– Nie wiem… Nie pozwoliłaś mi spróbować.

– Przestańcie – poprosiła cicho Lisa i zwróciła się do teściowej: – Wiem, mamo, że chciałaś dobrze. Rozumiem cię i Marek też kiedyś zrozumie. Ale teraz… teraz nie możemy już nic zrobić, pozostaje tylko pogodzić się z rzeczywistością.

– Dziękuję ci, moje dziecko. – Mama spojrzała na Lisę z wdzięcznością, a potem zawiesiła wzrok na mnie. Był w nim smutek, wstyd, żal i wątła, jak nić babiego lata, nadzieja. – Wybaczysz mi, synu?

Wiedziałem, że tak. Lisa miała rację: bezsensem jest mocować się z przeszłością. Przynajmniej tak wtedy myślałem. Dopiero późniejsze zdarzenia uświadomiły mi, że się myliłem.

 Wszyscy bardzo się myliliśmy.

To, czego staliśmy się świadkami, pozbawiło nas spokoju, równowagi psychicznej i… złudzeń.

Co było pierwsze? A tak, już pamiętam – ta noc, kiedy ciszę uśpionego domu przerwał huk, jakby wielka dłoń klasnęła w ciemności.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Figiel · dnia 30.06.2015 19:46 · Czytań: 1001 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 17
Komentarze
Miroslaw Sliwa dnia 01.07.2015 00:53
Publikuj Figielku, publikuj, bo opowieść bardzo ciekawie się zapowiada.
No ja już teraz będę pilnie śledził.
Pozdrawiam. :)
Mirek
bemik dnia 01.07.2015 18:15
Cytat:
gdyby nie Lisa, która de­li­kat­nie na­le­ga­ła

Cytat:
proś­bom matki, która de­li­kat­nie, choć ka­te­go­rycz­nie za­żą­da­ła,
- niby oddzielone od siebie, ale ponieważ dotyczy to tej samej sprawy jakoś rzuciło mi się w oczy
Cytat:
bym jej sio­strę od­wie­dził.
- bym odwiedził jej siostrę.
Cytat:
Zgra­bio­na po­stać, o po­stu­rze karła nie prze­cho­dzi­ła, ani prze­bie­ga­ła mię­dzy drze­wa­m
- oba przecinki zbędne
Cytat:
Za każ­dym razem, przez uła­mek se­kun­dy wi­dzia­łem wy­su­wa­ją­cą się ostroż­nie, na uła­mek se­kun­dy[quote]
, nie wię­cej niż mgnie­nie oka,
- a to powtórzenie to konieczne?
Cytat:
Ostroż­nie wy­su­nę­ła się za pnia.
- zza
Cytat:
Tam zie­mia była świe­żo wzru­szo­na więc, za­czę­li kopać i w płyt­kim dole zna­leź­li me­ta­lo­we pudło oraz kar­ni­ster,
- przecinek przed więc, a nie po. Karnister mówi mama bohatera, więc odpuszczam, choć to kanister.
Cytat:
z opie­ka­ny­mi ziem­niacz­ka­mi, a nawet upie­kła ser­nik.
- powtórzenie (może niezbyt dokładne, ale jednak)
Cytat:
dwa meble
- kredens i stół to faktycznie dwa meble, ale krzesła do tego, to już trochę więcej. Proponuję pominąć "dwa meble"
Cytat:
wróż­ba speł­ni się na pręd­ko”
- na pewno?
Cytat:
Cy­gan­ka przyj­rza­ła się jej dłoni dziew­czy­ny
- albo jej albo dziewczyny
Cytat:
któ­re­mu owy in­cy­dent nie prze­szka­dza
- napisałabym tu ów
Cytat:
Roman, przy­szły mąż był star­szy
- to wtrącenie, więc po mąż też przecinek
Cytat:
na ga­łę­zi buka
- buka?
Cytat:
że chce Maria wy­łu­dzić
- że Maria chce
I jeszcze gdzieś zamieniłeś Marię na Marylę - to nie to samo imie.

Ciekawy wstęp, trochę rodem z romansów, ale widzę, że zdecydowanie nie pójdzie to w kierunku romantycznej bajeczki. Urywasz w bardzo ciekawym momencie - chwała Ci za to. Wiadomo, ze czytelnik zajrzy do następnego fragmentu, tym bardziej jeśli lubi wplecione już wcześniej smaczki.
Czekam na ciąg dalszy.
B.
Figiel dnia 01.07.2015 19:35
Mirku, jakże miło Cię widzieć! Cieszę się, że mam w Tobie czytelnika, i choćby dlatego, będzie ciąg dalszy. Prawdę mówiąc, to jest powieść, napisana, a jakże, tylko efekt końcowy mnie w żaden sposób nie satysfakcjonuje, więc całość wysyłam w niebyt, a na razie w te pędy ratuję co się da, zwijając tekst do krótszej formy, dokąd mnie jeszcze na jego widok szlag nie trafia. Troszkę mi szkoda tematu.

Pozdrawiam serdecznie:)

bemik
wstyd mi za to niechlujstwo, ale ja już chyba ze starości ślepnę, bo setki razy sprawdzałam tekst po korektach, właśnie pod kątem "jej dłoni dziewczyny" albo "na prędko", jako pozostałość po "na pewno". No i powtórzeń, zupełnie niepotrzebnych.
"Karnister" mawiała moja babcia, więc go sobie zapożyczyłam, ale masz rację, to niekoniecznie musi być zrozumiałe dla innych.
Z Marią i Marylą - cóż, wiedziałam , że tak będzie! Zmieniałam imię bohaterki i zamiast jak normalny człowiek posłużyć się opcją "zmień wszystko", uparłam się na ręczne, choć rozum mówił, że nie upilnuję. No i masz!
bemik, super, że masz takie czujne oko, zaglądaj nim do mnie jak najczęściej.
A czemu nie buk? Drzewo, konary ma, rośnie na granicy lasów, wisielca utrzyma.
Co do romansu, on tu pełni rolę kanwy, jest swego rodzaju narzędziem, na pewno nie podmiotem.
Ale - pękam z dumy z powodu interpunkcji! Przecinka po "więc" nie liczę, bo mieści się w kategorii "niechlujstwo", pozostałe błędy nieliczne, czuję się, jakbym wlazła na Mount Everest!
Poprawki wykonane.
Pozdrawiam serdecznie:)
amsa dnia 01.07.2015 20:21
Figiel - mam nadzieję, że nie zrobisz psikusa i puścisz dalsze części, bo ciekawość mnie zżera:). Kapitalna historia, świetnie nakreślony nastrój, niby spokój, nic się nie dzieje, a jednak buzuje magma pod wulkanem przeszłości. Muszę Ci powiedzieć, że epizod z wyznaniem prawdy swojej córce przez Marię/Marylę, jest dla mnie osobiście jakby wyjęty z życia mojej mamy, poza pewnymi szczegółami, jakbyś opisała jej historię...
Co do spraw technicznych, na przecinkach się nie znam, ale czasem mi ich brakowało optycznie, co przecież nie znaczy, że prawidłowo. Być może dlatego, że niekiedy masz zbyt długie zdania, gdzieś było takie na cały akapit. Masz powtórki, znalazłam miejsca, gdzie nie pasował szyk zdania, ale może nie pasował tylko moim oczom, hm...
Musisz zdecydować się na Marię albo Marylę, to różne imiona, a jeśli chcesz je używać wymiennie, musisz to jakoś uzasadnić.
Poza tym jestem zachwycona nakreśloną historią, tajemnicą i nadchodzącym... Ale to sobie poczytam:).

Pozdrawiam

B)

postać - powtarzasz, może sylwetka, kształt itp.
Cytat:
osza­la­łe. Boje(ę) się

Cytat:
W dę­bo­wej alei za­uwa­ży­łem jakiś ruch. Po­cząt­ko­wo są­dzi­łem, że biega tam ja­kieś zwie­rzę,


Cytat:
to za jed­nym, to za dru­gim pniem(.)
Cytat:
Po­my­śla­łem, że ule­głem ha­lu­cy­na­cji, więc prze­tar­łem pal­ca­mi oczy, od ich ką­ci­ków do na­sa­dy nosa i z po­wro­tem

Za każ­dym
- wydaje mi się, że wystarczy - prze­tar­łem pal­ca­mi oczy.
Cytat:
Na twa­rzy miała też roz­ło­żo­ną białą chu­s­tę,
- bez też
Cytat:
To już było bar­dzo dziw­ne, bo prze­cież Maria
- Maryla czy Maria?
Cytat:
Nie wiem, dla­cze­go Maria wy­ka­za­ła
- Maryla czy Maria?
Cytat:
cze­ka­ją­cy na ta­jem­ni­cza(ą) opo­wieść, jedną z tych

Cytat:
Maryla machała spódnicą bez wytchnienia, do czasu, gdy na plac,
- teraz znowu mamy Marylę :(
Cytat:
Wszy­scy, zna­jo­mi i ro­dzi­na będą go uni­kać w oba­wie, by sa­me­mu nie zo­stać ska­la­nym.
- sprofanowany, okryty hańbą, skażony itp.

Cytat:
Star­szy­zny, która po­sta­no­wi­ła wy­gnać Marię,
- i znowu pojawia się Maria
Cytat:
dnia ura­dzi­li, że z(a)wio­zą Marię na wschód


Cytat:
Ro­dzi­ce po­cząt­ko­wo są­dzi­li, że chce Maria wy­łu­dzić
- przestaw szyk - Maria chce wyłudzic
Cytat:
Ro­ma­na, któ­re­mu ode­brał życie zawał serca,
- szyk - któremu życie odebrał
bemik dnia 01.07.2015 22:19
Figiel, czytanie własnego tekstu nawet sto razy nie sprawi, że ujrzysz błędy. Cieszę się, że pomogłam. Jeśli napiszesz ciąg dalszy, skontaktuj się ze mną na priv, chętnie przeczytam i pobawię się w korektę. Lubię i często to robię. A szczególna przyjemność sprawia mi betowanie dobrych i ciekawych tekstów, gdzie widać, że Autora ponosi twórcza wena i stąd się biorą "jej rękę dziwczyny", a nie stąd, że Autor nie ma zielonego pojęcia, co pisze.
Przy buku nie chodziło mi o rodzaj drzewa, a odmianę :rol:
Figiel dnia 01.07.2015 22:28
Amso
aaale wtopa z tymi imionami. Ma być Maria. W tej nieszczęsnej powieści była Maryla, przerobiłam na Marię, historię rodzinną przekleiłam i sprawdziłam! zamianę imion, tyle że nieskutecznie, więc słusznie mi Czytelnicy wytykają. Obiecuję solennie, że pozwolę komputerowi wykonać za mnie robotę, jest zdecydowanie dokładniejszy. Powtórki zaraz kasuję, literówki poprawiam.

Cytat:
Po­my­śla­łem, że ule­głem ha­lu­cy­na­cji, więc prze­tar­łem pal­ca­mi oczy, od ich ką­ci­ków do na­sa­dy nosa i z po­wro­tem

Dlatego tak, bo ruch przecierania oczu można wykonać zwiniętymi w pięść dłońmi, (sennie) zewnętrzną częścią dłoni ( coś przeszkadza), albo właśnie palcami przy kącikach, gdy wydaje nam się, że w ten sposób poprawimy ostrość widzenia. O ten rodzaj "przecierania" mi chodziło.

Cytat:
Wszy­scy, zna­jo­mi i ro­dzi­na będą go uni­kać w oba­wie, by sa­me­mu nie zo­stać ska­la­nym.


Będę bronić skalania, cała literatura tematu tłumaczy rytuał podźitko mageripen jako "skalanie spódnicowe". Jest to dokładnie to, co zrobiła Maria. W kulturze romskiej pojęcie skalania ma konkretne znaczenie i konkretne następstwa, ponieważ w zasadzie grzebie za życia skalanego, wyrzucając go poza nawias społeczności, bo kontakt ze skalanym grozi innym tym samym. Zresztą, wśród Cyganów pojęcie skalania, dokładnie tak nazywanego jest wszechobecne. Istnieje wiele tabu, których przekroczenie powoduje skalanie i jest to związane z takimi zdarzeniami jak menstruacja u kobiet, okres połogu, dom, w którym ktoś zmarł, terminy w jakich i co można jadać po pogrzebie bliskiej osoby i szereg innych. Bycie skalanym nie jest hańba czy naznaczenie, to coś groźnego, odbierającego człowiekowi ludzki wymiar, zepchnięcie go do granicy tabu i... nieodwracalne.
Prawdopodobnie argumentacja dla tego właśnie słowa jest w tekście zbyt słaba, pomyślę o tym.

Co do inwersji, mam do nich dość łagodny stosunek, uważam, że jeśli tekst nie jest nimi naszpikowany, mają prawo bytu, a czasem wręcz fajnie wydobywają melodię zdania.

Cytat:
epizod z wyznaniem prawdy swojej córce przez Marię/Marylę, jest dla mnie osobiście jakby wyjęty z życia mojej mamy


No, zobacz:) Scena zmyślona od początku do końca, a jednak wyobraźnia kreuje wtórne historie, bo życie już je wymyśliło.
Cieszę się, że opowieść Cię zaciekawiła. A rodzinne tajemnice? No, cóż bywają groźne i brzemienne w skutkach. Właśnie znienacka.
Pozdrawiam serdecznie:)

bemik,

a jak ten "buk" powinien się odmienić, buku? Ale sobie drzewo wybrałam:) Niespecjalnie mądra wiki dopuszcza w dopełniaczu obie formy, ale sprawdzę jeszcze w normalnych książkach.
Dzięki za ciepłe słowa i kuszącą propozycję, ale ja twardy zawodnik jestem: ma wyjść porządnie spod mojej ręki, po prostu więcej dyscypliny i skupienia, a mniej zaufania do umiejętności. Niemniej, bardzo, bardzo dziękuję za propozycję. Co do nieskończonych korekt - można i sto trzydzieści trzy razy i błędów się nie dostrzeże, za to zbiera się na mdłości od patrzenia na te same zdania. Ale mam miskę:)
Pozdrawiam serdecznie:)
amsa dnia 01.07.2015 23:03
Figiel - z tym skalaniem to chodziło mi, że właściwie cały akapit masz usiany tym słowem
Cytat:
Kon­takt ze ska­la­nym za­gra­ża ska­la­niem in­nych, więc na za­wsze wy­łą­cza nie­szczę­śni­ka z cy­gań­skie­go życia. Od tej pory nikt nie od­wa­ży się podać mu ręki lub usiąść przy jed­nym stole. Wszy­scy, zna­jo­mi i ro­dzi­na będą go uni­kać w oba­wie, by sa­me­mu nie zo­stać ska­la­nym.
- propozycja synonimu dotyczyła jakiegokolwiek powtórzenia.

Co do tego przecierania, to wystarczy, że napiszesz - palcami, dopowiedzenie, jak wygląda owa czynność jest niepotrzebne. Inwersje, ja też je lubię, ale te które zaznaczyłam źle brzmią, haczą, zwłaszcza jak się przeczyta głośno. Ale ja mam "słoniowe" ucho :).

Pozdrawiam

B)
Figiel dnia 01.07.2015 23:27
Amso, mózg mi odebrało z tego upału, już kombinuję. Co do szyku, masz absolutną rację "chce Maria" to nie zamierzona inwersja, a zwykły błąd. Romana też przestawię, jeśli "źle Ci się słyszy", bo mój słuch strasznie kiepsko wyłapuje takie rzeczy, ale czego tu wymagać od kogoś, kto fałszuje "Wlazł kotek na płotek".
Pozdrawiam:)
bemik dnia 01.07.2015 23:37
Figiel, z tym bukiem masz rację - dopuszczalne są obie formy. Jakoś mi tak dziwnie zabrzmiało, ale od razu nie sprawdziłam, dopiero jak Ty powiedziałaś, to pogrzebałam. :)
amsa dnia 01.07.2015 23:39
Figiel - ja też fałszuję:), nie mam poczucia rytmu, a jednak dysonans zwykle udaje się wyłapać, właśnie przy głośnym czytaniu. Dlatego - śpiewaj jak chcesz, ale czytaj głośno, nawet jak nie chcesz:).

B)
Figiel dnia 01.07.2015 23:58
bemik,
buk uratowany:)

Amso, no właśnie nie czytam. Wiem, że to ponoć dobra metoda, nawet próbowałam, ale - serio - niespecjalnie te zgrzyty słyszę, i raczej nie dlatego, że tekst od nich wolny. Już szybciej je wyczuję albo zobaczę, choć nie zawsze jak widać.
Alicja225 dnia 02.07.2015 18:51
Poziom S. Kinga po prostu! Czyta się świetnie - wciąga niesłychanie. Do tego na serio interesująca fabuła. Strasznie podoba mi się ten motyw z cyganami. Jestem mega ciekawa dalszych części i domagam się ich tutaj! :D
Dobra Cobra dnia 03.07.2015 09:10
Figlo,

Literacko pierwsza klasa i mjód (przez "j" pisany) na oko czytelnika. Warsztat przesłodki, wykonanie brawurowe. Ochy i achy jednym słowem.

To jednak dreszczyk, więc najczęściej przywołuje się istoty nadprzyrodzone. Demony to jednak nie są dobre stworzenia do zabawy. A klątwa to cholernie poważna sprawa. Nie powinno się z tym igrać. Czy zatem utwór nie jest gloryfikacją diabła?

Co napisała Dobra Cobra w pełni swych sił psychicznych i fizycznych.

Odchodząc powiadam: malina. Wymyka się jednak jednoznacznej ocenie.


Do następnego!


DoCo
Figiel dnia 04.07.2015 11:02
Alicjo225, niezmiernie się cieszę, że opowieść znalazła Twoje uznanie, a przyrównanie jej do Kingowskiego poziomu to ogromny komplement, choć do Kinga baaardzo mi daleko. Eh, chciałabym umieć tak tworzyć klimaty jak on, a o bezkresie Kingowskiej wyobraźni nie wspomnę.
Miło mi będzie gościć Cię pod kolejną częścią.

DoCo,
Cytat:
Demony to jednak nie są dobre stworzenia do zabawy. A klątwa to cholernie poważna sprawa. Nie powinno się z tym igrać. Czy zatem utwór nie jest gloryfikacją diabła?


No, nie są. Zdecydowanie. Ani one, ani klątwy, a których w pewnych kręgach sadzi się, że mają autentyczną moc zdolną zaszkodzić człowiekowi. Przyznam, że nigdy nie myślałam o tekstach typu mystery lub horror w tych kategoriach, ani o tym, że w istocie przez uczynienie bohaterem "sił nieczystych" są one swego rodzaju ukłonem w stronę ezoterycznej natury rzeczywistości, niekoniecznie tej dobrej. Niemniej, motyw odwiecznej walki dobra ze złem można potraktować również jako przypomnienie, że owe "siły nieczyste" są bezsilne wobec miłości, przyjaźni, oddania i lojalności. Przynajmniej w większości przypadków, a jak będzie tym razem, okaże się na końcu.
Naprawdę mjód literacko? Oj, bo zacznę pękać z dumy:)

Pozdrawiam gorąco, o trzy stopnie wyżej, niż na zewnątrz:)
mike17 dnia 06.07.2015 14:54 Ocena: Świetne!
Droga Autorko, wyśmienicie figlująca z przepiękną polszczyzną, biję Ci bravo, bo dałaś pokaz pod wieloma względami niepośledni, wręcz zjawiskowy.

Już sam początek opisujący psychotyczne przeżycia bohatera zachęca do lektury, a potem się już leci po calaku, bo kawałek bardzo zacny i wciągający, o co więcej, choć długi, misternie napisany, by nie nużyć - ani razu to nikczemne uczucie nie stało się moim udziałem!

Utwór niewątpliwie mnie zainteresował, bo co jakiś czas sam popełniam "dreszcze" i lubię ten gatunek literacki, a u Ciebie malina - czapa z glacy za świetną konstrukcję kawałka, dogłębne przemyślenie wszystkich wątków, no i wykon.

Następne części przeczytam już po powrocie z wakacji, ale wrócę, jak niespłacony weksel :)

Chłopak z Czerniakowa :)

:)
Figiel dnia 06.07.2015 16:44
Hej, Chłopaku z Czerniakowa:)
Nie zdziwiłabym się, gdybyś poczuł znużenie, ba! nawet przysnął, bo fragment rzeczywiście długi, a w tej duchocie można kimnąć nawet nad kawałkiem, który normalnie stawia na równe nogi.
Super, że się podoba, bo wiem, że dreszcze lubisz i pisujesz, tym bardziej Twoje zdanie jest dla mnie cenne, gdyż ja dreszczowo jeszcze w pieluchach siedzę. Ale - próbuję, bo sama ten gatunek w wykonaniu Mistrzów notorycznie czytuję.
Jak już się na łajbie wyszalejesz, wracaj z nowymi siłami i komentami. Bo taki weksel, to ja chętnie przytulam:)
Dzięki za notę i...
stopy wody pod kilem!
Pozdrawiam gorrąco :)
mike17 dnia 06.07.2015 18:10 Ocena: Świetne!
Figiel napisała:
Jak już się na łajbie wyszalejesz, wracaj z nowymi siłami i komentami.

Masz to jak w banku :)

Ahoy :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty