Siewca własnego losu - WKT
Proza » Długie Opowiadania » Siewca własnego losu
A A A
Od autora: Co zostanie z otaczającej nas rzeczywistości, jeśli okroimy ją z doświadczeń zmysłowych i naszych wyobrażeń na jej temat?
Jak wielki absurd jesteśmy gotowi zaakceptować w momencie, gdy jesteśmy do tego zmuszeni? I na ile możemy zaufać samym sobie?

Tworząc "Siewcę..." usiłowałem odpowiedzieć sobie na wiele pytań, a owe odpowiedzi zawiodły mnie w różne, czasem nawet trochę niespodziewane miejsca. Nie publikowałem niczego od lat, ale też od lat nie stworzyłem niczego nadzwyczajnego. Te dzieło jest oparte na pomyśle, który według mnie jest dobry, dlatego też się tu znalazło. Mam tylko wątpliwości, czy podałem je odpowiednio atrakcyjnie i spójnie.
Moim osobistym zarzutem jest to, że owy tekst cierpi na przerost treści nad formą, ale to już będziecie musieli ocenić sami.

Jest to opowiadanie science-fiction (jeśli rozumieć je dosłownie) i trudno powiedzieć o nim coś więcej bez spoilerowania. Ah, i wiem, że na komputerze czyta się niekomfortowo, więc gdyby ktoś chciał wersję pdf/mobi na czytnik, to niech napisze na wkt.abc@gmail.com.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury,
WKT

Siewca własnego losu

 

Jeśli czytasz te słowa to znaczy, że wkrótce zacznie się na nowo, a ty będziesz w tym uczestniczył. Nie wiadomo od której roli zaczniesz, ale możesz być pewny jednego: początek będzie taki sam jak koniec, a po którymś razie nie będziesz w stanie ich od siebie odróżnić.
Twoim największym i jedynym atutem jest to, że czytasz teraz moje słowa. W najlepszym przypadku okażesz się mądrzejszy ode mnie i uda ci się dojść do końca, prawdziwego końca - w najgorszym, nie ma to kompletnie żadnego znaczenia.

Zawsze najczarniejszy z możliwych scenariuszy jawił mi się w ten sposób - wszyscy umierają, wszyscy poza mną. Zostaję ostatnim człowiekiem na ziemi, skazany na samotne dożywocie i wspominanie tego co było a nie wróci. Okazuje się jednak, że istnieją możliwości (a nawet pewności), przy których wspomniana przed chwilą wydaje się być całkiem znośna. I właśnie w takiej opowieści przyszło nam brać udział. Mówi się czasem, że najlepsze opowieści pisze życie - mój przykład udowadnia, że najgorsze również.

Mój mały świat był ułożony, ograniczał się w zasadzie do ładnego domu na przedmieściach, jeszcze ładniejszej żony oraz liceum w którym pracowałem. Był właśnie środek lata, i choć przeciętny człowiek uważa, że nauczyciele w wakacje mają tyle wolnego co ich podopieczni, nie jest to do końca prawda. Program nauczania zmieniał się już kolejny raz z rzędu, tak więc i ja musiałem włożyć trochę pracy w przyswojenie jego nowych punktów oraz dostosowaniu podręczników. Choć to prawda, że w tym okresie miałem więcej wolnego niż większość moich znajomych. Był to więc czas szczęśliwy, budził mnie zapach śniadania i dźwięk krzątającej się w kuchni Magdy. A także śpiew ptaków, powiew letniego wiatru i wszystkie inne uroki mieszkania na przedmieściach - jednym słowem, żyć nie umierać.

Tamtego dnia jednak obudziło mnie coś zupełnie innego. Było jeszcze przed siódmą gdy otworzyłem oczy. Nie miałem najmniejszej ochoty wstawać, prawdę mówiąc nie wyspałem się zbyt dobrze. Moja żona, Magda, jest osobą bardzo otwartą, towarzyską i uprzejmą, jest też bardzo podatna na cudze wpływy. W rezultacie w naszym domu często goszczą akwizytorzy, różnej maści Świadkowie Jehowy i inni zawodowi zawracacze głowy. I wczoraj zdarzyło się, że Magda uprzejmie wpuściła dwóch przedstawicieli banku, którzy do późnej nocy namawiali nas na kredyty, lokaty i inne obligacje, których naturalnie nie potrzebowaliśmy - jednak musiały upłynąć ponad dwie godziny, żeby zdali sobie z tego wreszcie sprawę.
Tak więc w świetle tego wydarzenia uznałem, że mogę sobie pospać przynajmniej dwie godziny dłużej niż zwykle. Na szczęście w porę wyczułem, że jest coś nie tak.
Po otwarciu oczu zobaczyłem Magdę, stała tuż przy łóżku z dość zagadkowym wyrazem twarzy. Mruknąłem coś niewyraźnie na znak, że nie jestem teraz w formie do rozmów i planowałem po prostu odwrócić się na drugi bok. Jednak moją uwagę przykuł przedmiot, który trzymała w dłoni - długi nóż kuchenny do krojenia mięsa.
Na twarzy Magdy dostrzegłem przelotny cień, jakby się zawahała. A później wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie.
Nóż złapała oburęcznie, uniosła go do zamachu i opuściła gwałtownym ruchem. Byłem zbyt zaskoczony by cokolwiek zrobić, po prostu uniosłem ręce by spróbować się jakoś zasłonić. Szczęśliwie okrywała mnie kołdra, i choć stanowiła raczej słabą zasłonę, w przypadku krótkiego noża zadziałała wystarczająco. Ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od mojej twarzy.
Odepchnąłem żonę nogami, upadła na ziemię zostawiając nóż w kołdrze, w którą i ja się teraz zaplątałem. Powoli też zaczynało do mnie dochodzić, że to raczej nie jest dziwaczny sen.
Próbowałem wtedy coś powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko jakiś niezrozumiały bełkot. Fakt, że wciąż walczyłem z kołdrą, obudziłem się dosłownie pięć sekund wcześniej no i byłem w całkowitym szoku.
Wstała szybciej niż ja, jej spojrzenie się nie zmieniło, przebiegła wzrokiem po pokoju i szybko wybiegła na korytarz. Wróciła jednak już po krótkiej chwili, dokładnie w momencie gdy udało mi się uwolnić z kołdry. W jednej dłoni miała nóż, choć krótszy i bardziej tępy od poprzedniego. W drugiej trzymała gaz pieprzowy.
- Poczekaj! - udało mi się krzyknąć na widok gazu - Cokolwiek się stało, mogę...
W tym momencie ruszyła prosto na mnie, mierząc gazowym sprejem w moją twarz. Zawsze uważałem, że potrafię błyskawicznie podejmować decyzje i skrycie byłem nawet dumny z tej cechy. I tym razem to właśnie ona mnie uratowała, mimo że i tu wybór nie był łatwy. Rzuciłem się szczupakiem przez okno, które na szczęście było otwarte. Niestety sypialnia mieściła się na piętrze, więc upadek nie należał do przyjemnych - choć podejrzewam, że pozostanie w sypialni mogłoby być jeszcze gorszym rozwiązaniem.
Na podwórku za siatką dostrzegłem sąsiada. Nie było w tym nic dziwnego, o tej porze zwykle ustawiał zraszacze do trawy. Nawet ucieszyłem się na jego widok, gdyż cokolwiek stało się mojej żonie, wiedziałem że sam sobie z tym nie poradzę.
- Hej, Krzysiek - zawołałem - coś się stało Magdzie. Mógłbyś zadzwonić po... - w tym momencie przerwałem, gdyż Krzysiek, sąsiad którego znałem od prawie siedmiu lat, zaczął właśnie wspinać się po niewysokiej siatce oddzielającej nasze działki, i niezbyt  zgrabnie wylądował po mojej stronie. Ani na chwilę nie spuszczał ze mnie spojrzenia, a w jego ruchach było coś niezwykle niepokojącego. W ręku trzymał saperkę.
W tej jednej krótkiej chwili zdałem sobie sprawę, że Krzysiek raczej mi nie pomoże - i wiedziony przeczuciem zacząłem biec w przeciwną stronę. Początkowo do auta, ale szybko zrozumiałem, że przecież nie mam kluczyków - zresztą, nie miałem w ogóle nic poza piżamą. Desperacko wybiegłem więc po prostu na ulicę, kątem oka widząc, że intuicja mnie nie myliła i Krzysiek faktycznie pędzi za mną.
Natychmiast ogarnęły mnie wątpliwości. Może byłem na tyle wstrząśnięty, że po prostu źle zrozumiałem całą sytuację? A może jednak... wciąż śnię?

Usłyszałem za sobą okrzyk Magdy: - Paweł, stój!
Wbrew rozsądkowi, który w tej chwili u mnie i tak nie działał, zatrzymałem się i obejrzałem.
Moja żona, piękna jak zwykle, z tym swoim pełnym uroku uśmiechem na twarzy, machała do mnie żebym się zatrzymał. W jednej dłoni wciąż trzymała gaz pieprzowy.
- Kochanie, to tylko takie żarty! - zawołała.
Pierwszy raz poczułem coś na kształt gniewu. Jeśli to faktycznie żarty, to daleko wykraczały poza zwykłe ramy dobrego humoru. Ale nawet w takim przypadku coś mi tu wciąż nie pasowało.
Samochód nadjechał nie wiadomo skąd, ale może nie powinienem się dziwić, wszak stałem na środku ulicy. Kłopot polegał na tym, że na mój widok zamiast wyhamować, zaczął przyśpieszać. Dosłownie w ostatniej chwili udało mi się uskoczyć w bok. Zauważyłem również twarz kierowcy - to też był jeden z moich sąsiadów, choć tego prawie nie znałem.
Żarty, do cholery! - udało mi się pomyśleć. Czerwona smuga która niemal mnie rozjechała, zatrzymała się gwałtownie na środku ulicy 50 metrów dalej... i zaczęła równie gwałtownie wykręcać rozjeżdżając przy tym hydrant. Magda pędziła w moją stronę, a równolegle do niej biegł Krzysiek, wciąż uzbrojony w saperkę.
Mój mały i ułożony świat stał się jeszcze mniejszy, i zdecydowanie dużo mniej ułożony.

*

Zgubiłem ich dopiero w parku. Szczęście, że ścigające mnie auto nie pozbierało się po zderzeniu z hydrantem, w innym przypadku ta historia skończyłaby się zapewne w tym właśnie momencie.
Planowałem jak najszybciej dostać się na pobliski posterunek policji, choć na poważnie brałem pod uwagę lokalny oddział psychiatryczny. Co prawda czułem się całkiem nieźle, ale rzeczy które mnie spotkały po prostu się nie zdarzają. Może kilkanaście lat użerania się z młodzieżą zrobiło swoje, i faktycznie z moją głową stało się coś bardzo złego? Nauczyciele są wszak w grupie wysokiego ryzyka, nie byłby to pierwszy przypadek tego typu. Najchętniej po prostu wykręciłbym w telefonie numer alarmowy, ale oczywiście komórka została w domu. I jak na złość, w moim polu widzenia nie było żywego ducha - choć z drugiej strony, może to i dobrze? W każdym razie lepiej nie spotkać nikogo, niż wpaść na Magdę czy jednego z moich sąsiadów.
Wtedy jednak kogoś dostrzegłem - staruszka podpierająca się laską szła dróżką równoległą do mojej, lecz na szczęście zwróciła uwagę na moje gorączkowe wołanie. Chwilę później byłem już przy niej. Nie powiem, poczułem się troszkę niepewnie gdy na mój widok mocniej zacisnęła dłoń na lasce, ale może po prostu narastająca we mnie paranoja zaczęła brać górę.
- Proszę pani, potrzebuję pomocy! - powiedziałem bardzo zdyszany, właściwie od samego domu aż do tego miejsca biegłem praktycznie bez przerwy.
- Tak?
Jej rzeczowy ton trochę mnie uspokoił, może jednak było ze mną wszystko w porządku.
- Zdarzył się wypadek, może pani zadzwonić na policję?
- Tak, mogę - zaczęła pośpiesznie grzebać w torebce, później wybrała numer, ale komórki mi nie podała.
- Halo, policja? Wpadłam na Pawła Jankowskiego - słysząc te słowa zupełnie mnie zamurowało - Nie, wciąż jesteśmy w parku. Przy wschodniej bramie. Tak - dopiero po tych słowach się rozłączyła.
- Co się tu do cholery dzieje? - wydyszałem.
- Niech pan się nie martwi, poczekamy chwilę, zaraz ktoś przyjdzie.
- Ale nie rozumiem, kim pani jest? Kim wy wszyscy jesteście? - zacząłem się rozglądać, nie byłem wcale już pewien czy chcę czekać ze staruszką na policję.
- Musi pan ze mną poczekać, wszystko się wyjaśni - po tych słowach włożyła dłoń do torebki i stała tak w nienaturalnej pozycji, najwidoczniej ukrywając coś co w niej trzyma. Moje złe przeczucia sięgały zenitu, jednak w tej samej chwili na scenie pojawiła się kolejna postać. Mężczyzna ubrany w płaszcz i kapelusz z szerokim rondem, od razu skojarzył mi się z bohaterem jakiegoś starego filmu szpiegowskiego lub detektywistycznego. Staruszka na jego widok odsunęła się ode mnie i skinęła mu lekko głową. On jej również, a jednocześnie w jego dłoni pojawiła się metalowa, teleskopowa pałka, którą rozłożył jednym krótkim zamachem z wprawą godną profesjonalisty.
Nie miałem już siły uciekać, cofnąłem się tylko i uniosłem przed siebie ręce w obronnym geście.
- Poczekajcie, zaszło jakieś cholernie wielkie nieporozu...
Facet jednak nie dał mi dokończyć, uniósł rękę z pałką, a następnie wymierzył cios z całej siły... prosto w staruszkę. Siła uderzenia rzuciła kobietą aż na trawnik, a wokół jej głowy zaczęła się szybko powiększać kałuża czerwonej cieczy. Z trzymanej wcześniej w torebce dłoni wysunęło się na ziemię niewielkie urządzenie - paralizator.
W tej chwili zorientowałem się, że facet trzyma mnie za ramiona i już od kilku chwil mocno mną potrząsa.
- ...czasu, musimy uciekać! - jego słowa powoli zaczęły do mnie dochodzić, choć ja wciąż obserwowałem leżącą staruszkę, obracając w pamięci te jedną scenę: świst rozcinającej powietrze pałki, głuchy trzask złamanej szczęki lub/i nosa w momencie gdy jej głowa odskoczyła jak piłka, a następnie upadające na trawę bezwładne ciało.
- Tak... powinniśmy iść - wyszeptałem.

*

Zaraz przy wejściu do parku stała zaparkowana taksówka, i to właśnie tam mnie zaprowadził. Jechaliśmy w milczeniu, nie pamiętam drogi, popadłem w coś w rodzaju letargu. Sprawa była poważna i zdecydowanie mnie przerastała. Nie mogłem wymyślić żadnej teorii, która choć w części wyjaśniałaby obecną sytuację.
- Ona nie przeżyje - odezwał się nieznajomy - Ta starsza kobieta z parku. Jutro w gazetach napiszą, że umarła w wypadku lub w wyniku napaści. Coś wymyślą. Potrafią być bardzo kreatywni w takich sprawach.
- Kto?
- Ci którzy nas szukają. Mów mi Izaak. Jak syn Abrahama... albo jak Newton.
- Teraz już wiem, że to ze mną jest coś nie tak.
- Po prostu lubię biblijne imiona, zresztą ty też takie masz. Paweł, jeden z najlepszych przykładów nawrócenia w całym Piśmie Świętym. No patrz, już jesteśmy.
Tak, byliśmy - pomyślałem - w szczerym polu, tak dosłownie. A metaforycznie: w czarnej dupie - jedyny człowiek który nie chce mnie zabić dopiero co skatował staruszkę, a teraz rozprawia o biblii.
Szczere pola to może lekka przesada, choć fakt, że wyjechaliśmy za miasto. Kierowaliśmy sie polną drogą, by po chwili zjechać z niej w stronę niewielkiej kępy drzew. Dopiero za nią Izaak zatrzymał taksówkę i kazał mi wysiadać.
Chwycił leżącą na ziemi brunatną płachtę, którą zakrył auto, a następnie skinął na mnie i obaj wkroczyliśmy do zagajnika.
- Powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi? - spytałem.
- Nie. Powiem ci tylko to, co sam wiem.
- Świetnie - słowo te niemal wyplułem - Więc?
Mężczyzna odgarnął z ziemi grubą warstwę ściółki, by odkryć niezbyt dobrze zamaskowany stalowy właz.
- Pierwszy był Drwal - Izaak silnym ruchem otworzył właz, z którego buchnęła fala chłodnego powietrza - tak go nazywam, choć w rzeczywistości był chyba leśniczym. Nie wiem dokładnie skąd miał informacje, ale sam tego nie rozgryzł, ktoś mu pomagał.
Uratował go właśnie cynk, że po niego idą. Jego siostra i jej mąż, mierzyli do niego z gnata, ale i tak zarąbał ich siekierą. Urządzono później obławę, ale swoje okolice znał bardzo dobrze, więc udało mu się zbiec. Twardy to był gość.
Zaczęliśmy schodzić pod ziemię po metalowej drabince, o niesamowicie rzadkim rozstawie szczebli. Było ciemno, więc Izaak uruchomił przyczepioną do paska latarkę.
- Pewnego razu odbywałem wyjazd służbowy, zatrzymałem się w hotelu. Rano on - Drwal - stał nade mną. Rzucił mi moje własne zdjęcie, ktoś mi je musiał zrobić kilka dni wcześniej z ukrycia, a później powiedział że idą po mnie. Wziąłem go rzecz jasna za psychola, ale że wymachiwał spluwą na lewo i prawo, wolałem udawać że wierzę w każde jedno jego słowo. Później okazało się, że naprawdę po mnie idą. Wszyscy. Obsługa hotelowa rzucała się na mnie z mopami, szczotami... przepychaczkami, co kto miał pod ręką. Dziesięcioletni chłopiec próbował mnie zadźgać swoim scyzorykiem. Koszmar. We wszystkich telewizorach, na wszystkich programach wyświetlano wywiady z moją rodziną, która apeluje, abym dobrowolnie oddał się w ręce policji. Drwal mówił, że to ich sposób na to, żeby wyłapywać tych, którzy się im wymknęli. Wiesz, prowokacja, sieją wątpliwości, wmawiają nam paranoję. Wywołują presję, żebyśmy sami oddali się w ręce kata... to jest, w ich ręce.
Na samym dole schronu - bo właśnie tym musiała być tajemnicza konstrukcja w której sie znaleźliśmy - Izaak przekręcił dźwignię, a korytarz w którym staliśmy natychmiast rozświetlił się oślepiającym światłem.
- Tutaj właśnie przyprowadził mnie Drwal - odezwał się ponownie - DeBeTe, "Druga baza tymczasowa". Nie, nie mam pojęcia gdzie jest pierwsza, nigdy w niej też nie byłem. Najbliższe drzwi to sypialnie, dalsze to kuchnia i magazyny. Żarcia na kilka lat, jeśli ktoś lubi konserwy.
- Co było później?
- Powiedział mi co nieco. Niektórym ludziom zdarza się to, co nam. Nie wiadomo dlaczego padło akurat na nas, a nie na innych, ale wiadomo, że za tym wszystkim ktoś stoi. Nasza rodzina, zwykli przechodnie, to są jedynie nieświadome pionki. Między czwartą a piątą rano, ich wspomnienia się zresetują i nie będą pamiętali, że próbowali cie zabić. W ogóle nie zarejestrują tego dnia, tak jakby go nie było. Który jest według ciebie dzisiaj?
- Szesnasty sierpnia?
- Mylisz się. Szesnasty będzie jutro. Dzisiaj jest dzień pomiędzy piętnastym a szesnastym, dzień którego formalnie nie ma. Pamiętać go będą tylko my, czyli ofiary, oraz łowcy wyższego szczebla. Ale nie zwykli ludzie.
- Nie wierzę. To niemożliwe. Nie da się usunąć całego dnia...!
- Czyżby? No nic, w to akurat nie musisz mi wierzyć, jutro sam się o tym przekonasz - zrobił krótką pauzę - Drwal chciał zgromadzić jak najwięcej ludzi takich jak my. We dwójkę uratowaliśmy trzecią osobę, podsłuchując policyjne częstotliwości. Zresztą tak trafiłem dzisiaj na ciebie.
Mężczyzna zabębnił palcami w metalową ścianę, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Poczekaj tu chwilę, idę zakryć samochód jakimiś gałęziami. Mogą nas łatwo wypatrzeć śmigłowcem, a wolałbym nie dekonspirować tej kryjówki. To jedyna porządna jaką mam.
Zostałem sam ze swoimi myślami, jednak w tej chwili rozmyślanie o całej tej sprawie przyprawiało mnie tylko o ból głowy - poza tym, i tak chciałem wpierw usłyszeć koniec historii Izaaka.
Moją uwagę przykuło staroświeckie radio stojące niemal w wejściu do pomieszczenia sypialnego. W pierwszej chwili wątpiłem, żeby odbierało pod ziemią, ale z drugiej strony po co w takim razie Izaak miałby je tu trzymać? Bez namysłu przekręciłem gałkę, a z zakurzonego głośnika zaczął dobiegać niewyraźny męski głos:
- ...na audycja związana z obławą na Pawła Jankowskiego, który wciąż jest na wolności, uzbrojony i niebezpieczny. Jest z nami pani Magda Jankowska, która na własne żądanie wypisała się dziś po południu ze szpitala. Mogłaby pani opowiedzieć o historii, która przydarzyła się dziś rano?
- Najpierw chciałam powiedzieć - głos Magdy aż zadudnił mi w uszach - że mój mąż jest po prostu zagubiony. Jego lekarze są zdania, że doświadcza ciągłych halucynacji i po prostu nie wie co robi ani w jakim stanie się znajduje. Gdy wczoraj dowiedziałam się, że zbiegł z zakładu miałam świadomość, że może wrócić do domu, choć... - tutaj na chwilę przerwała, jakby próbowała stłumić szloch - zaskoczyła mnie jego agresja. Jeśli słuchasz mnie teraz, Pawle, wiedz, że wciąż cie kocham, wszyscy chcemy ci po prostu pomóc.
Głos mojej żony mnie hipnotyzował - była to Magda jaką znałem, Magda jakiej mi teraz straszliwie brakowało. Byłem gotów uwierzyć w jej słowa choćby po to, żeby móc ją choć przez chwilę zobaczyć.
- Powinieneś to wyłączyć - usłyszałem za sobą Izaaka, jednak uciszyłem go gestem. Na chwilę wszystko na świecie - poza głosem mojej żony - przestało się liczyć.
- W jakich okolicznościach - podjął prowadzący - pani mąż trafił do zakładu psychiatrycznego?
- Myślę, że nigdy się nie podniósł po śmierci naszej córki...
- Nigdy nie mieliśmy dzieci - powiedziałem zaskoczony w połowie do siebie a w połowie do Izaaka.
- ...a pierwszy atak jego choroby nastąpił dwa lata później. Wyjechaliśmy na wakacje tylko we dwoje, choć później dołączył do nas mój brat. Wynajęliśmy domek w lesie, to była stara leśniczówka...
Magda nie wytrzymała i zaczęła płakać, a prezenter najwidoczniej był rozdarty pomiędzy uspokajaniem jej, a kontynuowaniem audycji. Izaak spróbował wyłączyć radio, ale złapałem go za rękę i posłałem mu gniewne spojrzenie - choć od razu zacząłem żałować, to był prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie który stał po mojej stronie.
- To wtedy... - Magda najwidoczniej wzięła się w garść - mój mąż wziął siekierę i po prostu... to działo się tak szybko. Mój brat, Mariusz, nawet nie zdążył nic zrobić, już pierwszy cios ...
Izaak wyłączył radio i tym razem go nie powstrzymywałem. Zorientowałem się, że siedzę na ziemi, choć nie pamiętam chwili w której usiadłem.
- Mówiłeś, że Drwal zabił siekierą swoją siostrę i jej męża. To było w jego leśniczówce, prawda?
- Oni próbują ci pomieszać w głowie...
- Cholernie dobrze im to idzie - przerwałem mu sucho.
- To pieprzeni mistrzowie manipulacji, mieli pod parkiem kamery, wiedzą że ci pomagam i opowiadam o wszystkim. Wykorzystują to przeciw tobie. To moja wina, nie powinienem ci nic mówić - westchnął - Kłamstwo jest najskuteczniejsze wtedy, gdy zawiera w sobie część prawdy.
Wstałem gwałtownie.
- Teraz chcę wiedzieć wszystko. Mówiłeś, że uratowaliście trzecią osobę. Co się stało z nią i tym Drwalem?
- Nazywała się chyba... Marta? Magda? Mam słabą pamięć do imion. Narkomanka na odwyku, była w rozsypce jeszcze zanim to wszystko się zaczęło. Zgarnęliśmy ją w ostatniej chwili, wprost z ulicy, ale nie wytrzymała. Dwa dni później sama oddała się w ręce tamtych. Drwal chciał ją powstrzymać, i przypłacił to życiem. A co do niej, znikła bez śladu. Według mnie po prostu ją zabili, ale Matematyk miał teorię, że...
- Matematyk?
- Czwarta osoba, której świat wywrócił się do góry nogami. Trafiłem na niego zupełnie przypadkiem. Geniusz, dwa doktoraty, prowadził wykłady na uniwerkach na całym świecie. Nieco autystyczny i oderwany od rzeczywistości, ale może właśnie to go uratowało. Gdy go tu sprowadziłem, zamknął się w pokoju i całymi dniami robił jakieś obliczenia. Początkowo myślałem, że ucieka w pracę, żeby nie myśleć o tym co go spotkało, ale było wręcz odwrotnie. Koleś chciał OBLICZYĆ rozwiązanie problemu, jak sam mawiał.
- ...znalazł je?
Izaak parsknął.
- Cholera wie, ale miał kilka ciekawych teorii. Uczepił się najbardziej tego resetowania wspomnień. Uważał, że musi istnieć jakaś maszyna albo zjawisko które to powoduje. Dużo mówił o elektryczności, pływach, falach. W końcu stwierdził, że wspomnienia resetują się samoistnie u wszystkich, codziennie, po prostu prawie nikt tego nie zauważa. Gdy pojedyncza jednostka jakimś cudem wyłamie się ze schematu, wtedy...
- ...cały świat zaczyna na nią polować - dokończyłem - Brzmi jak bardzo wydumana teoria spiskowa.
- Pamiętaj - moje wcześniejsze słowa najwyraźniej trochę rozdrażniły Izaaka - że uczestniczysz w takiej teorii. To raczej... "praktyka spiskowa".
- Gdzie jest teraz Matematyk?
- W zaświatach. Któregoś razu rano obudził mnie wystrzał i znalazłem go martwego. Zostawił krótki liścik: "Jutro to nie dzisiaj, dzisiaj to nie wczoraj. Jest tylko jedno rozwiązanie." Nie wytrzymał, podobnie jak Marta - westchnął, najwidoczniej po części obwiniał się za ich los.
- Znalazłeś jeszcze kogoś? Kogoś... w naszej sytuacji?
- Nie. Ty jesteś ostatni.
Zapadło milczenie. Nie wiem dlaczego, ale ostatnie słowa Izaaka zabrzmiały wyjątkowo nieszczerze. Jego historia w zasadzie od początku mi się nie podobała, jakby czegoś w niej brakowało.
- Mówiłeś, że wspomnienia zachowują tylko my... i łowcy?
- Łowcy, agenci... Nie wiem jak ich inaczej nazwać. Ciężko ich rozróżnić od reszty, ale czasem chodzą w garniturach albo ubierają się jakby byli z innej epoki. Dlatego kobieta w parku dała się zaskoczyć, myślała że jestem jednym z nich. Są wyszkoleni i uzbrojeni, to właśnie oni załatwili Drwala. Tak czy inaczej, oni znają odpowiedzi na nasze pytania... a dzięki tobie, mamy możliwość sobie z nimi trochę pogawędzić - uśmiechnął się tajemniczo - Wiesz, miałem tu dużo czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. Drwal nie myślał o "jutrze", chciał uratować jak najwięcej osób. Ja próbowałem przeczekać, Marta chciała z nimi iść na współpracę, a Matematyk... też nie widział żadnego wyjścia z sytuacji. Najwyższy czas coś z tym zrobić.
- A więc masz plan?
- Mam plan - przytaknął.

*

Tego dnia nie rozmawialiśmy już zbyt wiele. Mimo moich bardzo  stanowczych - delikatnie mówiąc - nalegań, Izaak nie chciał mnie wtajemniczyć w swoje zamierzenia. Za to zniknął na kilka godzin, najwidoczniej poczynając jakieś przygotowania.
Dostałem zakwaterowanie, choć moje "łóżko" raczej nie zasługiwało na swoją nazwę. Mimo to, położyłem się w nim jeszcze przed zachodem słońca - bardzo chciałem, żeby ten szalony dzień wreszcie się skończył.
Ogarnęła mnie apatia, błogosławiona pustka. W pewnym momencie jedyna rzecz o której byłem w stanie myśleć, to fakt, że leżę dziesięć metrów pod ziemią... jakbym znalazł się we własnym grobie jeszcze za życia.
Sen jednak wciąż nie nadchodził.
Mimowolnie niektóre sprawy zaczęły wypływać na powierzchnię mojej świadomości. Głos mojej żony opowiadający scenę w leśniczówce, scenę, którą barwnie sobie wyobraziłem. Drwal, który dosłownie wyrąbał sobie drogę do wolności, również w leśniczówce. Dziwne i niepokojące powiązanie.
Ta kobieta, narkomanka, której imienia Izaak nie był pewien. Może Magda? Tak jak moja żona, która swoją drogą również kiedyś była na odwyku? A później ten Matematyk... do cholery, sam jestem nauczycielem matematyki, kiedyś rozważałem nawet karierę naukową! Sporo tych zbiegów okoliczności...
- Paranoja - powiedziałem na głos.
- Paranoja - powtórzył obcy głos niczym echo, na co odruchowo się wzdrygnąłem. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to Izaak leży na sąsiedniej koi. Zupełnie nie pamiętam momentu gdy przyszedł, chyba jednak musiałem się zdrzemnąć chociaż na chwilę.
- Słyszałem kiedyś - podjął - ciekawą opinię na ten temat. Gdy mówisz: "mój szef mną manipuluje", prawdopodobnie wszystko jest z Tobą w porządku. Ale gdy powiesz: "telefon mojego szefa mną manipuluje", to dopiero jest prawdziwa paranoja. Idź spać, jutro czeka nas ciężki dzień.

*

Kolejny dzień faktycznie był ciężki, a przynajmniej tak właśnie się zaczął. Jeszcze przed świtem dotarliśmy na moje osiedle, by rozpocząć niekończące się czekanie na "tych, którzy pamiętają".
Mój dom wyglądał zupełnie normalnie, ale jeszcze nigdy nie czułem aby był tak odległy. Jak co rano, Krzysiek wyszedł ustawić zraszacze, co mi przypomniało, że mój koszmar zaczął się dokładnie dobę temu. Wszystko wyglądało jak zwykle, sąsiedzi wychodzili do pracy, a zniszczony wczorajszymi wypadkami hydrant stał na swoim dawnym miejscu, bez żadnych śladów ostatnich przejść.
Miałem ogromną ochotę wbiec do środka, wziąć Magdę w ramiona i upewnić się, że wszystko w porządku, ale zdaniem Izaaka byłaby to pewna śmierć. Ponoć nie tylko my obserwowaliśmy teren, zresztą takie właśnie było założenie jego planu: odnaleźć "łowców", którzy rzekomo tu na mnie czekają, i śledzić ich z nadzieją, że doprowadzą nas do swojego mocodowacy. Byłem sceptyczny niemal od samego początku, plan Izaaka miał wiele luk, ale z drugiej strony sam nie miałem lepszych pomysłów.
Izaak wyglądał na taksówkarza który czeka na klienta, a ja musiałem położyć się na tylnich siedzeniach by nie rzucać się w oczy. Było to i niewygodne, i frustrujące - bo niewiele widziałem - ale to kolejna rzecz która zdaniem Izaaka nie podlegała dyskusji.
- I co - spytałem usiłując setny już raz znaleźć wygodniejszą pozycję - dzieje się coś ciekawego?
- Tak. Od dwudziestu minut wszystkie przejeżdżające auta były czerwone.
- Co to znaczy?
- Nie mam pojęcia - parsknął krótkim śmiechem.
- Świetnie. Akurat mam nastrój na kiepskie dowcipy.
- Wybacz, przez ostatnie tygodnie nie miałem za bardzo okazji rozmawiać z ludźmi. Moje poczucie humoru mogło się trochę stępić.
- Nie tylko ono. O ile faktycznie tamci obserwują mój dom, to nasz pobyt tutaj jest raczej kiepskim pomysłem. Jeśli widzieli cie na kamerach z parku to wiedzą, że jeździsz taksówką i wiedzą jak wyglądasz, a okulary i sztuczne wąsy raczej nie załatwią sprawy.
- Wiedzą, że jeżdżę taksówką i właśnie dlatego nie spodziewają się, że bylibyśmy na tyle bezczelni, żeby jej dzisiaj używać. Ukrywam się przed nimi od dłuższego czasu, wiem jak działają i czego się po nich spodziewać.
To już drugi raz, kiedy słowa Izaaka zabrzmiały fałszywie. Zupełnie, jakby było coś, o czym mi nie powiedział - w innym przypadku nie miałoby to sensu. Tym razem byłem zdeterminowany, by drążyć sprawę do końca, ale w tym momencie znowu się odezwał.
- Oho, zaczyna się.
Podniosłem głowę, by wyjrzeć przez okno. Dwadzieścia metrów od nas stał biały van przy którym rozmawiało dwóch mężczyzn w garniturach.
- Długo tu już stoi? - spytałem.
- Stał tu jeszcze przed naszym przyjazdem. To ich punkt obserwacyjny, ale chyba był do tej pory pusty, tych dwóch dopiero co przyszło. Zapewne w środku mają kamerę i monitorowali teren zdalnie. Trochę to dziwne, bo wygląda na to, że chcą odjechać, a przecież nie ma jeszcze południa.
- Może nas zauważyli?
- Raczej są przekonani, że gdybyś miał się pojawić, już by się to stało.
- Zaraz. Skądś ich znam... - w mojej głowie poruszyło się jakieś odległe wspomnienie, jednak chwilę zajęło zanim połączyłem ich twarze z konkretnym wydarzeniem - byli u mnie przedwczoraj. To akwizytorzy z banku, próbowali nas naciągnąć na jakieś lokaty.
- Najwidoczniej jednak nie pracują dla żadnego banku. A przynajmniej nie tylko.
- Albo się mylisz, i to zwykli akwizytorzy.
- Są uzbrojeni, to raczej nie jest przypadek - Izaak uciął temat.
Biały van ruszył i dość szybko zniknął za zakrętem, ale Izaak nawet nie dotknął kluczyków w stacyjce.
- Nie możemy za nimi jeszcze jechać - odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie - wtedy faktycznie by się zorientowali.
- Więc po cholerę...?
- Podłożyłem im nadajnik. Wtedy jak wyszedłem sie odlać.
- Powinieneś mi mówić takie rzeczy.
- Musiałbym zrezygnować z podziwiania tego pełnego irytacji zdziwienia na twojej twarzy - Izaak uruchomił silnik oraz GPS, który bezbłędnie wskazywał nam drogę do - póki co - ruchomego celu.

*

Rezydencja do której doprowadził nas sygnał nadajnika była duża, ale z zewnątrz sprawiała wrażenie trochę zapuszczonej. Dwumetrowy mur, niegdyś zapewne dostojny i śnieżnobiały, dzisiaj w całości pokrywał gęsty bluszcz, upodabniający całość do mocno sponiewieranego i nadwątlonego przez czas żywopłotu. Nie była to żadna przeszkoda, ale szczerze mówiąc, nie zachęcał do wejścia.
Ktoś jednak musiał tam mieszkać, bo przez stalową bramę dokładnie widzieliśmy zaparkowanego przed budynkiem vana.
Czekanie mnie dobijało. Czułem się dziwnie, jak w gorączce, było mi trochę niedobrze, ale uznałem, że to stres zaczyna dawać mi się we znaki. Jednak odczuwałem również coś w rodzaju ekscytacji.
- Czuję się jak bohater jakiegoś taniego filmu sensacyjnego... - powiedziałem bez zastanowienia, chyba po prostu chciałem przerwać przedłużającą się ciszę, która zaczynała być nie do zniesienia.
- Kto wie, może jesteśmy bohaterami jakiejś historii, zrodzonej w umyślne szaleńca lub wirtuoza - spojrzał się wymownie w niebo - Wiesz, że...
Przed kolejną deprymującą sentencją Izaaka uratował mnie ruch przed rezydencją. Usłyszeliśmy podwójne trzaśnięcie drzwi vana, a automatyczna brama zaczęła się otwierać wypuszczając auto.
- Jak tylko zniknie za rogiem... - zaczął Izaak, a ja w lot chwyciłem jego pomysł, choć był to już kolejny który nie przypadł mi do gustu. Zostawiliśmy za sobą taksówkę i wbiegliśmy na teren rezydencji zanim brama zamknęła się do końca, bez żadnego planu i wiedzy o tym co nas może czekać w środku.
Równie dobrze mogliśmy trafić na uzbrojonych ochroniarzy, psy obronne, kamery i cholera wie co jeszcze. Podejrzewałem, że Izaak ma jakiegoś asa w rękawie, ale nie byłem pewien czy to wystarczy. Poza tym nie ufałem ani w jego intencję, ani w rozsądek - a jednak coś kazało mi powstrzymać się z kwestionowaniem jego szalonych pomysłów. To "coś", to była desperacja, choć nie od razu to zrozumiałem.
Posesja od środka wyglądała jeszcze gorzej niż od zewnątrz, a sam budynek był praktycznie ruiną. Nie przypominał jednak miejsc, gdzie zimują bezdomni lub gdzie uczniowie wybierają się na wagary. Nie było graffiti ani powybijanych szyb czy puszek po piwach. Cały teren wyglądał, jakby pół wieku temu został porzucony i od tamtej pory ludzka stopa go nie naruszyła.
A jednak, ludzie z vana spędzili tu niemal godzinę, a brama wjazdowa była zupełnie zautomatyzowana. Prawdę mówiąc stanowiła jedyny element, który wyglądał na nowy.
Dalej wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie. Izaak wbiegł do środka przez najbliższe drzwi, a w jego dłoni błysnął rewolwer. Na ten widok aż zakręciło mi się w głowie, znów w przebłysku wciąż świeżego wspomnienia zobaczyłem staruszkę z parku, leżącą na ziemi, otoczoną aureolą krwi.
Nagle wpadłem na Izaaka, który gwałtownie się zatrzymał, jednocześnie jego rewolwer wystrzelił. Zorientowałem się, że jesteśmy w staroświecko urządzonym pomieszczeniu, kątem oka zobaczyłem kominek i kilka mebli. Izaak spojrzał się na mnie z wyrzutem, widocznie obwiniając mnie o przypadkowy strzał.
W pomieszczeniu nie byliśmy sami. Na fotelu, przed ogromnym (i zapewne ogromnie drogim) kinem domowym siedział około sześćdziesięcioletni mężczyzna, zupełnie siwy. Zbłąkana kula wybiła szybę w oknie tuż za nim, musiała chybić o centymetry.
Spojrzał się na nas z zaskoczeniem, a później bardzo powoli uniósł rękę i wskazał nią na  stojący nieopodal barek:
- Napijecie się czegoś?

*

- Ręce na widoku, połóż na kolanach - na twarzy Izaaka pojawił się uśmiech, i chyba nawet coś w rodzaju ulgi - A ty - zwrócił się do mnie - przeszukaj dom, może znajdziesz tu coś cieka...
- Nie - starzec i ja zaprotestowaliśmy jednocześnie, poczym on dodał - wolałbyś być przy tej rozmowie, Pawle. To ty jesteś tragiczną postacią tej sztuki, zasługujesz chociaż na tyle.
- Obojętnie - warknął Izaak, wciąż mierząc do mężczyzny z rewolweru, mimo że oczywiste było, że nie stanowi zagrożenia - Śledziliśmy twoich ludzi, wiemy kim jesteś...
- Czyżby? "Wiemy"? - starzec się roześmiał - Może ty tak, ale twój przyjaciel wciąż nie ma pojęcia w jakiej kabale się znajduje - uniósł dłonie jakby chciał bić brawo, ale ręka z rewolwerem niespokojnie drgnęła i obaj mężczyźni zamarli.
- Do rzeczy - powiedziałem niespokojnie, i ku mojemu zażenowaniu, dość piskliwie - Czego od nas chcecie? Dlaczego ludzie tracą wspomnienia i na nas polują? Dlaczego... - miałem w głowie tak wiele pytań, że nie byłem nawet pewien od czego zacząć. Na szczęście starzec przerwał mój wywód.
- Oj, to pasjonująca historia. Teraz niewiele osób pamięta początki, ale na szczęście, ja jestem jedną z nich.
- I chętnie podzielisz się swoją wiedzą, prawda? - spytałem i skinąłem na Izaaka, który odłożył rewolwer na stół, tak jakby sam widok broni miał zachęcać mężczyznę do mówienia.
- O tak, w innym przypadku byście mnie torturowali. To by było nieprzyjemne - powiedział tonem, jakby mówił o drobnej niedogodności - Zaczęło się od przełomu naukowego jakim było odkrycie prawideł rządzących światem. Media nazywały to "rozszyfrowaniem kodu rzeczywistości" czy nawet "kluczem transcendencji". Rozwiązało to wszystkie zagadki nauki jakie wcześniej stały przed człowiekiem, głównie z dziedziny fizyki, ale nie tylko. Odpowiedzi na pytania: "co było na początku?" i "czy Bóg istnieje?" znalazły się wreszcie w zasięgu ręki. Przynajmniej tak się wydawało. Zespół 260 osób, najwybitniejszych fizyków, matematyków, inżynierów i technologów zbudował urządzenie, które mogło dowolnie manipulować rzeczywistością. Wszystko to opierało się na jednej zasadzie: nasz świat już od swoich początków, średnio co dobę ulegał anihilacji. O godzinie czwartej trzydzieści, plus-minus trzydzieści siedem minut, przestawał istnieć. Niemal jednocześnie odradzał się od nowa, niczym feniks z popiołów. Każdy element poprzedniego świata był odwzorowany w nowym, z dokładnością co do molekuły. Podobnie, "wczytywane" były również świadomości i wspomnienia ludzi nań żyjących. Cała destrukcja i kreacja odbywały się w jednym krótkim odcinku czasu: jednostce Laplace'a, jak to wtedy nazywano. Wcześniej nikt nie mógł tego odkryć, albowiem nie istniały czasomierze które mogłyby zarejestrować tak krótką chwilę. Dzisiaj, w naszych realiach - nawiasem mówiąc - również takie nie istnieją.
Więc, gdy złamano "kod rzeczywistości", można było wpływać na świat, który miał się narodzić. Zbudowano w tym celu urządzenie, nazywane "Koroną". Ludzie którzy ją stworzyli, mieli zamiar wykorzystać jej niemal boską moc do stworzenia świata idealnego. Pojawiły się propozycje, pojawiły się projekty nowych rzeczywistości, spośród których wybrano najlepszy.
Ale nie wszyscy się z nim zgodzili. Wśród tych 260 projektantów pojawił się zdrajca. Przywłaszczył sobie Koronę i zanim ktokolwiek się zorientował, zaczął zmieniać świat.
Zmienił go w to, co widzimy teraz.
Świat paradoksu, obrzydliwa karykatura, pełna historycznych porażek, zawiści i nietolerancji. Bratobójcze wojny, wypaczona religia wedle której ludzie co niedzielę oddają się metafizycznemu kanibalizmowi... oraz najgorsze ze wszystkiego: pieniądze - nieistniejące medium, które rządzi tym wszystkim. Patologia i propaganda napierają na nas z każdej możliwej strony. Tak źle nie było nawet w naszych prawdziwych początkach.
Zdrajca jednak nie przewidział, że organizacja - agencja - dla której pracowało owych 260 projektantów, nie zaufa im w pełni. Wcześniej przygotowano zabezpieczenia, z których najważniejszym była druga Korona, zbudowana w tajemnicy.
Gdy świat zmienił się w kierunku niepożądanym, agencja od razu użyła swojej Korony do zablokowania tej pierwszej, jawnej. Ochroniła wspomnienia najważniejszych członków agencji, gdyż zdrajca próbował wymazać wiedze wszystkich ludzi, w szczególności o samym sobie, i nadać im wspomnienia pasujące do nowopowstałego świata. Agencja zaczęła trzymać zdrajcę w szachu gdyż obie Korony blokują się nawzajem, a właściwie toczą nieustanną walkę. Dopóki jedna istnieje, druga ma bardzo mocno ograniczone możliwości, i odwrotnie. Z tym, że nasza - agencji - wygrywa tę walkę. Mieliśmy nad zdrajcą dwa cykle przewagi, zanim zorientował się, że jego kontrola nad światem jest ograniczona, i że wciąż istnieją ludzie którzy pamiętają jego zdradę.
Teraz nikt nie może stworzyć świata znacznie różnego od obecnego. Agent Zero - bo tak nazywamy zdrajcę - może w łatwy sposób modyfikować wspomnienia 259 swoich współpracowników, bo to na nich się skupił na samym początku, postrzegając ich jako rywali i potencjalne zagrożenie.
My mamy podobny wpływ na ogół ludzkości, miliardy pionków, potrafimy również tworzyć pojedyncze obiekty. Obie strony mogą też zmieniać nieznacznie historie... tylko tyle i aż tyle. Gdyby jednak jedna z Koron została zniszczona, właściciel drugiej zostałby Bogiem - wszechmogącym i wszechwiedzącym.
- Jesteś szaleńcem jeśli w to wierzysz, lub jeśli wierzysz, że my uwierzymy - zawyrokowałem, ale i tak byłem wstrząśnięty. Mężczyzna wcale nie wyglądał jakby postradał zmysły, a jego ton był całkiem rzeczowy i konkretny.
- Gdzie jest Korona agencji? - spytał Izaak jakby nie słyszał moich słów. Zignorował też moje pełne zdziwienia spojrzenie.
- To dobre pytanie, ale mam lepsze - starzec uśmiechnął się - gdzie jest twoja?
Zapadła cisza, w której obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Izaak pokręcił głową, był to gest zakłopotania, który we mnie wzbudził już tylko niepokój. Sięgnąłem błyskawicznie po rewolwer.
- Widzę - zaczął starzec - że twój przyjaciel zaczyna łączyć fakty. Zaraz się domyśli, że go wykorzystałeś, i że prawdopodobnie, zamierzałeś go zabić chwilę po tym, jak zabijesz mnie...
- Nie - Izaak powiedział stanowczo, patrząc na mnie - Pamiętaj co ci o nich mówiłem, próbują namieszać ci w głowie. Nie jestem żadnym zdrajcą. Oddaj mi broń, dobrze?
- Ci ludzie z vana, co robili u mnie dwa dni temu? - teraz ja zignorowałem Izaaka.
- U ciebie? - starzec uniósł brwi - Nic o tym nie wiem. Powinieneś się spytać tego, kto dał ci wspomnienia z tamtego dnia...
- Milcz - Izaak podniósł głos - a ty, nie powinieneś wierzyć w jego słowa. Część brzmi przekonywująco, ale...
- "Przekonywująco"? To jakieś pierdolone science fiction! - miałem ochotę wyjść i pojechać prosto do domu, ale rewolwer nieprzyjemnie ciążył w mojej dłoni. Obaj mężczyźni wpatrywali się we mnie z wyraźnym niepokojem.
- Możesz o tym pomyśleć, jak o koszmarze z którego wkrótce się obudzisz - powiedział ostrożnie starzec - Wystarczy, że go zastrzelisz. Albo po prostu oddasz mi broń. Ja zajmę się resztą.
- Pamiętasz - zaczął Izaak - moment, w którym twoje życie się zawaliło? Według tego co powiedział, to on sam i jego współpracownicy za to odpowiadają. Gdyby nie oni, ty wciąż żyłbyś z Magdą...
- Według tego co powiedział - posłałem mu chłodne spojrzenie - jesteś zdrajcą, który zdradził mnie raz, i zapewne zamierzał zrobić to po raz wtóry. Lepiej nie powołuj się na jego słowa.
Odetchnąłem głęboko, rozkoszując się ciszą która zapadła po moich słowach.
- Ta historia, poza tym, że jest absurdalna, jest też nielogiczna. Na czym niby miała polegać moja rola? - spojrzałem pytająco na starca.
- To proste. Nie wiedzieliśmy - do teraz - kim jest zdrajca, poza tym, że to jeden z 260 osób których nie potrafimy kontrolować. Więc staraliśmy się ich pojmać lub zabić, by metodą eliminacji, dojść wreszcie do niego - skinął na Izaaka - Namierzaliśmy kolejnych podejrzanych, jednak nie było to łatwe. Używał swojej Korony, by mylić tropy - dawał wam nowe "wcielenia". Dla ciebie to jest przynajmniej trzecie: wcześniej byłeś leśniczym, a później sławnym  naukowcem.
Gdy udało nam się odnaleźć jednego z was, robiliśmy "dzień którego nie było", czyli polowanie z użyciem wszystkich naszych ludzi. Czyli... wszystkich ludzi na tej planecie, prawie. Niestety ciężko było zsynchronizować taką akcję, a zdrajca bez przerwy krzyżował nam plany, ale i tak do tej pory wykluczyliśmy już niemal dwie setki ludzi. On zaś robił się co raz bardziej zdenerwowany i zdesperowany. Zrozumiał, że jedynym wyjściem jest zniszczenie naszej Korony, więc próbował użyć ciebie jako przynęty.
Niespodziewanie zwrócił się do Izaaka:
- Ty głupcze! Myślałeś, że tego nie przewidzimy? Że nas przechytrzyłeś? To koniec. Ja miałem was tu tylko zatrzymać, aż zainstalowane pod sufitem czujniki w pełni zeskanują wasze DNA - wskazał mimowolnie na czarną skrzynkę zawieszoną przy wejściu do pomieszczenia - Teraz mamy wasze sygnatury, a nasza Korona wykorzysta je by wymazać wam pamięć przy następnym restarcie. Tego nie będziesz w stanie zablokować. Odnalezienie drugiej Korony nie będzie już potrzebne, skoro nie będziesz pamiętał jak jej używać... ani nawet o jej istnieniu.
- Dość słyszałem - zacząłem stanowczo - idziemy na policję i tam wyjaśnimy... - w tym momencie Izaak rzucił się prosto na mnie. Wiedziałem, że nie mogę wypuścić broni, ale ta wiedza niezbyt mi pomogła w jej utrzymaniu. W następnej chwili leżałem na ziemi, z paraliżującym bólem ręki. Usłyszałem trzy strzały, wszystkie trafiły w czarną skrzynkę będącą rzekomym czujnikiem. Poleciały iskry - cokolwiek robiło te urządzenie zapewne przestało działać.
Kolejne dwa wystrzały nie pochodziły z rewolweru i zlały się w jedno z okrzykiem Izaaka. Siła trafienia wyrzuciła mężczyznę na kilka metrów w tył. W rękach starca zobaczyłem dwururkę ze skrócona lufą. Błyskawicznie zaczął przeładowywać obrzyna, a ja - niewiele myśląc - ruszyłem sprintem do wyjścia.
Gdy tylko wybiegłem z rezydencji brama wjazdowa została staranowana przez taksówkę Izaaka.
Szczerze mówiąc po ostatnich szalonych dwóch dniach nie sądziłem, żeby coś jeszcze mogło mnie zaskoczyć. A jednak - za kierownicą siedziała moja żona, Magda.
- Wskakuj! - krzyknęła.
Nie przypuszczałem, żeby nasze kolejne spotkanie miało miejsce w takich okolicznościach, ale nie było teraz czasu na rozważania. Jeszcze nie zdążyłem nawet zamknąć drzwi, gdy taksówka wystrzeliła do tyłu na pełnym gazie.
Z budynku wybiegł starzec, z prędkością której bym się po nim nie spodziewał. Wymierzył broń i wystrzelił.
Huk był niesamowity, czułem, jakby cały samochód zaczął się rozpadać. Szyby rozprysły się na wszystkie strony, a w moje ciało uderzył grad odłamków. Trwało to tylko dwie sekundy, ale były to najdłuższe dwie sekundy w moim życiu.
Magda mimo to wyjechała na ulicę, a później z piskiem opon ruszyła do przodu, zostawiając przeklętą rezydencję gdzieś za nami.

*

- Usłyszałam strzały, nietrudno było się domyśleć, że nie wszystko poszło zgodnie z planem.
- Z planem? - spytałem zdezorientowany. Kim właściwie była moja żona... i ile wie? Najwidoczniej odgrywała jedną z głównych ról w szaleństwie, które mnie ogarniało.
- Przepraszam, ale to był jedyny sposób - w jej głosie usłyszałem autentyczny żal -
Domyślałam się, że mogli zastawić pułapkę, dlatego wystawiłam im Izaaka. To on był prawdziwą przynętą. Chcieli zdrajcę, więc im go dałam.
- Ty - powiedziałem, gdy już udało mi się odzyskać zdolność mowy.
- Miał moje wspomnienia, więc był przekonywujący. A nawet przekonany. Nie patrz tak na mnie, wiem, że to było okrutne. Tobą też manipulowałam, ale brak wspomnień miał cię ochronić.
- Rzuciłaś się na mnie z nożem!
- Planowałam cie pokaleczyć, żebyś wziął sprawę na poważnie. No i musiałam grać swoją rolę. Jeszcze gorsze było opowiadanie w radiu tych wszystkich bzdur... gdyby się domyślili, to byłby prawdziwy koniec.
- Czy ty... czy my... w ogóle jesteśmy małżeństwem?
Teraz ona była zaskoczona.
- Zawsze byłeś moim przyjacielem i partnerem. We wszystkim. To co widzisz wokół siebie, ten świat, to był nasz wspólny pomysł. Nie jest idealny, bo przerwano nam w połowie. Chociaż czasem myślę, że i tak jest dużo lepiej niż było.
Zorientowałem się, że nie wracamy do domu. Magda jechała tą samą polną drogę, która Izaak wiózł mnie do DeBeTe.
- Nie wiem już, co jest prawdziwe i komu mogę ufać - stwierdziłem ze smutkiem.
- Prawda zmienia się co cykl... ale to co nas łączy, nigdy się nie zmieni - położyła swoją dłoń na mojej. Była mokra od krwi. Dopiero wtedy zorientowałem się, że jej rany wyglądały poważnie. Ja sam byłem mocno pokaleczony, i w miarę jak adrenalina opadała czułem się coraz gorzej, ale Magda ewidentnie potrzebowała lekarza.
Kaszlnęła i splunęła krwią.
- Mamy mało czasu - powiedziała zatrzymując taksówkę dokładnie w miejscu, gdzie stawał Izaak, a później ponownie kaszlnęła krwią - Izaak miał podsłuch, więc wiem o czym rozmawialiście w rezydencji...
- Musimy cie zabrać do szpitala - przerwałem stanowczo, ale ona pokręciła głową.
- Już za późno, zresztą w szpitalach będą nas szukać w pierwszej kolejności. Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli naprawdę zeskanowali twoje DNA, będą mogli użyć na tobie swojej Korony. Jutro obudzisz się jako ktoś inny, z nowymi wspomnieniami. Ale myślą, że dorwali zdrajcę, więc pewnie pozwolą ci żyć. Nie wiedzą jak ważny jesteś... i minie kilka cykli, zanim się zorientują.
- Co masz na myśli?
- Korona to urządzenie, które ma te same wady co każde inne: może zostać uszkodzone, skradzione lub sabotowane. Kilkanaście cykli temu postanowiliśmy, że bezpieczniej będzie zespolić ją na stałe z żywym człowiekiem.
Jej głos robił się coraz słabszy, więc nie byłem pewien czy dobrze zrozumiałem. Zdjąłem bluzę, próbując desperacko zaimprowizować jakiś opatrunek, ale nawet nie wiedziałem od czego zaczął. Z ciała Magdy wystawały odłamki szkła, a krwawienie robiło się coraz bardziej obfite.
- Słuchaj mnie uważnie! - krzyknęła słabo - Ty jesteś Koroną, rozumiesz? Wciąż jesteś dla nich groźny, tym bardziej teraz... Musisz wysłać sobie wiadomość, a później dokończyć to co zaczęliśmy.
- Jak?
- Musisz CHCIEĆ. Jesteś Koroną... wyślij sobie wiadomość, a dojdzie... w ten czy inny sposób...
- Magda, skarbie... - nie byłem pewien, czy nie bredzi, ale przestałem już o tym myśleć. Bez względu na wszystko, moja żona umierała na moich oczach a ja nie mogłem nic zrobić. Położyłem ostrożnie dłoń na jej policzku.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - spytałem cicho. Jej oddech zaczął się urywać.
- Tak... bądź przy mnie.
- Jestem. Zawsze będę.

*

Miłość nie jest kwestią wspomnień. To coś, co rodzi się znacznie głębiej, niż w naszym umyśle, niejako nawet bez jego udziału. Czegoś takiego nie można było po prostu zaprogramować w mojej głowie.
Spędziłem z Magdą jej ostatnie chwile. A później jeszcze wiele godzin patrząc na jej martwe ciało, wspominając chwilę, w której ją poznałem. Wiem, że była prawdopodobnie fałszywa, ale to nic nie szkodzi. Tak jak powiedziała Magda - prawda zmienia się co cykl.
Było już dobrze po północy, zanim się otrząsnąłem.
Jeśli jej przewidywania były prawdziwe, za kilka godzin nie będę nawet o niej pamiętał.
Jednak wciąż było coś, co mogłem zrobić.
"Wyślij sobie wiadomość" - mówiła. To nie mogło być tak proste jak wysłanie maila do samego siebie, tym bardziej, że nie znałem swojego przyszłego adresu. A może jednak?
"Musisz CHCIEĆ." A dojdzie, w ten czy inny sposób - pomyślałem.
- Chcę - wypowiedziałem na głos niczym zaklęcie, ale oczywiście nic się nie stało. Nic poza tym, że zacząłem się głębiej zastanawiać.
W jednym z pomieszczeń w DeBeTe znalazłem stary zeszyt i długopis. Zasiadłem przy stole i spojrzałem się na białą kartkę papieru.
- W ten czy inny sposób - mruknąłem. I zacząłem pisać:
"Jeśli czytasz te słowa to znaczy, że wkrótce zacznie się na nowo, a ty będziesz w tym uczestniczył. Nie wiadomo od której roli zaczniesz, ale możesz być pewny jednego: początek będzie taki sam jak koniec, a po którymś razie nie będziesz w stanie ich od siebie odróżnić.
Twoim największym i jedynym atutem jest to, że czytasz teraz moje słowa. W najlepszym przypadku okażesz się mądrzejszy ode mnie i uda ci się dojść do końca, prawdziwego końca - w najgorszym, nie ma to kompletnie żadnego znaczenia..."

 

 

Koniec

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
WKT · dnia 14.09.2015 17:04 · Czytań: 650 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 7
Komentarze
skroplami dnia 14.09.2015 21:09 Ocena: Świetne!
Kondensacja napięcia i science, doskonale ujęte, w tempie, przeczytałem w chwilę a nie zauważyłem że takie długie przecież. Chwilę? Czas był jak sekunda :).
Nie mam zarzutów, nie widzę minusów, doskonała treść i tekst :).
Bernierdh dnia 15.09.2015 08:27
Bardzo fajne :) Klimatem i tematyką bardzo przypomina Dicka (chyba szczególnie "Przypomnimy to panu hurtowo", podobieństwa są spore) ale mi to pasuje, bo go uwielbiam.
Jest oczywiście kilka wad. Sporą część przecinków zamieniłbym na kropki. Z jakiegoś powodu nie podobały mi się też niektóre dialogi, ale nie jestem w stanie stwierdzić, co dokładnie mi w nich nie pasowało. Były chyba jakieś... mało naturalne. Niezbyt polubiłem też marionetkowego głównego bohatera, ale jego postawa jest w sumie zrozumiała.
Jakiekolwiek wady blakną jednak przy wciągającej i ciekawej fabule, poza tym styl masz na tyle przyjemny, że opowiadanie czytało się zupelnie gładko. Historia może mieć jakieś luki, jednak spodobała mi się wystarczająco, by nie chciało mi się ich szukać. No i fajnie, że pod warstwą rozrywkową jest materiał do przemyśleń (znów w dickowskim stylu) włącznie z moją ulubioną kwestią boga/człowieka.
Zdecydowanie warto było przeczytać.
Pozdrawiam serdecznie :)
Vanillivi dnia 15.09.2015 18:22
Witaj WKT.
Spójrz na dwa pierwsze akapity:


Cytat:
Jeśli to czy­tasz to zna­czy, że wkrót­ce za­cznie się na nowo, a ty bę­dziesz w tym uczest­ni­czył. Nie wia­do­mo od któ­rej roli za­czniesz, ale mo­żesz być pewny jed­ne­go: po­czą­tek bę­dzie taki sam jak ko­niec, a po któ­rymś razie nie bę­dziesz w sta­nie ich od sie­bie od­róż­nić.Twoim naj­więk­szym i je­dy­nym atu­tem jest to, że czy­tasz teraz moje słowa. W naj­lep­szym przy­pad­ku oka­żesz się mą­drzej­szy ode mnie i uda ci się do­pro­wa­dzić to do końca, praw­dzi­we­go koń­ca- w naj­gor­szym, nie ma to kom­plet­nie żad­ne­go zna­cze­nia.

Za­wsze naj­czar­niej­szy z moż­li­wych sce­na­riu­szy jawił mi się w ten spo­sób - wszy­scy umie­ra­ją, wszy­scy poza mną. Zo­sta­ję ostat­nim czło­wie­kiem na ziemi, ska­za­ny na sa­mot­ne do­ży­wo­cie i wspo­mi­na­nie tego co było a nie wróci. Oka­zu­je się jed­nak, że ist­nie­ją moż­li­wo­ści (a nawet pew­no­ści), przy któ­rych wspo­mnia­na przed chwi­lą wy­da­je się być cał­kiem zno­śna. I wła­śnie w ta­kiej opo­wie­ści przy­szło nam brać udział. Mówi się cza­sem, że naj­lep­sze opo­wie­ści pisze życie - mój przy­kład udo­wad­nia, że naj­gor­sze rów­nież.

Zobacz, ile razy powtarzasz "to", "ten", "tego". Brzmi to bardzo niezręcznie. I oczywiście, możesz kombinować, jak przepisać powyższe akapity, ale ja sugeruję wyjście bardziej radykalne: rezygnację z nich i rozpoczęcie opowiadania od "Mój mały świat był ułożony...". W ten sposób zaczniesz akcję bezpośrednio, bez zagadywania czytelnika, takich prób niby -zaintrygowania, które są w gruncie rzeczy niezbyt ciekawe.

Cały tekst ponadto warto dopracować pod względem powtórzeń i brakujących przecinków. Jest tego dużo, a niestety nie mam czasu teraz wypisywać wszystkiego. Język, jakim się posługujesz, jest raczej prosty, niezbyt wyszukany, ale komunikatywny, czyta się. Fabuła również nie jest jakaś bardzo oryginalna, ale jak sam widzisz po poprzednich komentarzach - takie pisanie ma swoich zwolenników. Jak na debiut nie jest źle, ale na pewno czeka Cię jeszcze dużo pracy nad językiem. Pozdrawiam serdecznie
WKT dnia 15.09.2015 18:29
Dziękuję za komentarze: zarówno pochlebne jak i krytyczne - postaram się wyciągnąć z nich wnioski.
...i tak, Dick był jedną z moich inspiracji.
Pozdrawiam.
Dobra Cobra dnia 16.09.2015 14:35
Sajens - fikszyn powiadasz... Jako, że nie cenię sobie tego gatunku jakoś nadzwyczajnie - przetestuję najnowsze spojrzenie na ten dział poprzez Twoją opowieśc.


Drogi/a WKT,

Cytat:
Moja żona, Magda, jest osobą bardzo otwartą, towarzyską i uprzejmą, również wobec nieznajomych, ale przez to jest też bardzo podatna na cudze wpływy.
To dość brawurowe założenie. Towarzyskość i uprzejmość niekoniecznie sprwiają, że jesteśmy podatni na wpływy innych! Myślę, że jest wiele innych cech charakteru, które na to zezwalają, ale nie te przez Ciebie wyliczone.


Bankowcy, przesiadujący do późnej nocy w mieszkaniu klienta! Wow! Czy to sprawia, że opowieść jest z gatunku fantastycznego????? I najpierw siedzieli do późnej nocy, a potem trzeba było dwóch godzin, żeby zrozumieli i sobie poszli.
Niby można to jakoś ogarnąć, ale powstaje jakieś zamieszanie w zeznaniach, czyli libretcie.


Cytat:
Tak więc w świetle tego wydarzenia uznałem, że mogę sobie pospać przynajmniej dwie godziny dłużej niż zwykle. Na szczęście w porę wyczułem, że jest coś nie tak.
Jak to: w porę wyczułem? Tak napisałbym, gdyby bohater był świadomy, nie spał i był w konfrontacji z kimś lub czymś. A on po prostu spał, a jednak wyczuł. Niefortunnie to pobrzmiewa...

Cytat:
Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się, co czuję człowiek gdy ktoś mu bardzo bliski stara się go skrzywdzić.
Ale tu nikt nie krzywdzi! Zona stara się ZABIĆ swojego męża, a nie krzywdzić go. Zapis nie jest adekwatny do wydarzeń.

Cytat:
Zawsze uważałem, że potrafię błyskawicznie podejmować decyzje i skrycie byłem nawet dumny z tej cechy, i tym też razem to właśnie ona mnie uratowała, mimo że i tu wybór nie był łatwy.
Może podzielić to na dwa zdania, bo są w takim zapisie dośc karkołomne.
?

Cytat:
w tym momencie przerwałem, gdyż Krzysiek, sąsiad którego znałem od prawie siedmiu lat, zaczął właśnie wspinać się po niewysokiej siatce oddzielającej nasze działki, i niezbyt zgrabnie wylądował po mojej stronie. Ani na chwilę nie spuszczał ze mnie spojrzenia, a w jego ruchach było coś niezwykle niepokojącego. W ręku trzymał saperkę.
Hehehe, dobre! Tak 3maj!

Cytat:
oczątkowo do auta, ale szybko zrozumiałem, że przecież nie mam kluczyków - zresztą, nie miałem w ogóle nic poza piżamą.
oczątkowo do auta, ale szybko zrozumiałem, że przecież nie mam kluczyków - zresztą, nie miałem [NA SOBIE NICZEGO] poza piżamą. ?

Cytat:
Szczęście, że ścigające mnie auto nie pozbierało się po zderzeniu z hydrantem, w innym przypadku ta historia skończyłaby się zapewne w tym właśnie momencie.
Samochód to niemyśląca maszyna, więc pisanie o nim, że "się nie pozbierało" jest słabe.

Cytat:
Facet jednak nie dał mi dokończyć, uniósł rękę z pałką, a następnie wymierzył cios z całej siły... prosto w staruszkę.
Ale akcja się nakręca! Ojej!

Cytat:
- Ona nie przeżyje - odezwał się nieznajomy - staruszka.
. Bardzo niezgrabne zdanie. Może lepiej by było: - "Staruszka nie przeżyje", albo coś w podobie. Bo tak jest słabo.

Cytat:
Uratował go właśnie cynk, że po niego idą. Jego siostra i jej mąż, mierzyli do niego z gnata, ale i tak zarąbał ich siekierą.
Dzielny koleś! Tak z motyką na Słońce! Nooooo!

Cytat:
- Powinieneś to wyłączyć - usłyszałem za sobą Izaaka, jednak po prostu uciszyłem go gestem.
- Powinieneś to wyłączyć - usłyszałem za sobą Izaaka, jednak uciszyłem go gestem. Bez "po prostu", ltóre rozwala zdanie niepotrzebnie. Jak sądzę.

Cytat:
- A więc masz plan?
- Mam plan - przytaknął.

*

Tego dnia nie rozmawialiśmy już zbyt wiele. Mimo moich bardzo stanowczych - delikatnie mówiąc - nalegań, Izaak nie chciał mnie wtajemniczyć w swój plan.
Za dużo słowa: plan. Można coś wymyślewć, żeby koło siebie nie stały dwa powtórzenia, albo chociaż jedno powtórzenie, to ostatnie.

Cytat:
Na fotelu, przed ogromnym (i zapewne ogromnie drogim) kinem domowym siedział około sześ...
Ogromnie drogim - zlepek dwóch niepasujących do siebie wyrazów.

Cytat:
Gdy tylko wybiegłem z rezydencji brama wjazdowa została staranowana przez taksówkę Izaaka.
Szczerze mówiąc, po ostatnich szalonych dwóch dniach, nie sądziłem, żeby coś jeszcze mogło mnie zaskoczyć. A jednak - za kierownicą siedziała moja żona, Magda.
- Wskakuj! - krzyknęła.
Co za zwrot akcji! Jakie emocje!

-------

Jak na sajens - fikszyn opowieśc całkiem wporzo, jak dla mnie, prześmiewcy tego gatunku lyterackiego.

Generalnie za dużo zaimków, szwankuje też w wielu miejscach przecinkowośc, czyli interpunkcja.

Ale opo całkiem wporzo! Może wyjaśnienie starca, przydybanego w willi, jest zbyt długie, jak na resztę tekstu. Można to było skrócić o połowę, jak myślę.

Zwroty akcji są, jak w przednim filmie lub dobrej opowieści sensacyjnej. I dla mnie to raczej sensacja, a nie fantastyka. Ale zapewne można tu mówić o pograniczu tych dwóch gatunków.


Mimo długości daje się czytać, aczkolwiek opisy trącają lekką naiwnością i niewprawieniem Autora/ki w pisanie.

Podobało się. Można by nad tym jeszcze trochę popracować, a ocena mogłaby podskoczyć o jeden stopień w górę, co jest tak pewnym, jak to, że jutro znów wzjedzie słońce.


Pozdrawiam,

DoCo
WKT dnia 16.09.2015 18:58
Ołkej. Dzięki za uwagi, z wieloma się zgadzam - w szczególności interpunkcja to faktycznie mój słaby punkt, nigdy nie mogłem jej dobrze wyczuć. Na pewno będę to jeszcze dopieszczał, i dzięki wam wiem w którą stronę iść to powinno ;)
Pozdrawiam
dangerousNight dnia 20.09.2015 22:30 Ocena: Bardzo dobre
Podzielam zdanie Vanillivi. Choć rozumiem sens zapętlenia końca z początkiem, to stwierdzam, że można byłoby to inaczej sformułować, albo w ogóle pominąć. Takie działania mają sens w przypadku króciutkich opowiastek, gdzie chcesz wywołać szok. Osobiście, gdyby zdarzyło mi się coś takiego jak w tym opowiadaniu na pewno nie napisałbym takiego melodramatycznego prologu. Raczej coś takiego: "Przeczytaj to, przemyśl, a potem rób co chcesz".
Co do samej fabuły: dobra, wartka akcja, która przyciąga uwagę. Opisy trochę kuleją jak na mój gust. Niby dobre, ale trochę nienaturalne. Nie pasują mi do osoby wykształconej jaką jest bohater. Jest też kilka potknięć stylistycznych. Ale używając mojego ulubionego porównania opowiadania z żywopłotem: kilka cięć sekatorem i będzie dobrze. :)
Opowieść niby science fiction. Jednak więcej fiction niż science, ale na określenie fantastyka zasługuje. :)
Jestem raczej fanem naukowych i pseudonaukowych wyjaśnień, dlatego twoje wyjaśnienie pozostawiło po sobie niedosyt. Może to nie świat się anihiluje, ale cały "wymiar" kwantowy ulega całkowitej zmianie, zmieniając reguły rządzące wszechświatem, a także nasze wspomnienia, które według pewnej hipotezy również istnieją na poziomie kwantowym? Można by to uznać za anihilacje w skali makro, a jakoś lepiej mi to brzmi. Dodatkowo nie wiadomo czy jest możliwe, więc zostawia po sobie pytanie: "To może być prawdą?" A to w przypadku tej opowieści byłoby pożądane ;) (Jakby co służę pomocą :) )
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty