Gryf stratocastera jak dłoń kobiety machającej na pożegnanie. Dotknął sztywnych strun, by ją uspokoić.
Przycisnął palce do progów. Raz, dwa i trzy – zwolnił nacisk. Jeszcze ma siłę. Tylko ten jęk zawodu, który zastygł nad powierzchnią fendera. Z łóżka widział dokładnie, że dzień będzie mglisty i chłodny.
Był już prawie zjawą w Londynie. Ludzie przestawali w niego wierzyć. Amerykanin. Full stop.
A właściwie, co to znaczy? W tej chwili i później, grubo później? Afroamerykanin na krótkich roboczych wakacjach, na gościnnych występach. Pobierał nauki od innych. Próbował tutejszej heroiny, która jednak wywoływała te same wycieńczające fantasmagorie, co towar dostępny w Stanach. Potrzebował kogoś, kto powiedziałby mu, gdzie jest jego miejsce. Szukał chmur o niespotykanych kształtach i kolorach.
Gdyby nie kolorowe ciuchy, przemykałby prawie niezauważony. Lecz nie tylko to przykuwało do niego wzrok. Jedna rzecz, wyjątkowa, właściwie dłoń, zawsze silna i gotowa, ale drżąca jak liść, dłoń wirtuoza – lewa. Zasłaniał nią oczy przed słońcem, odganiał nią natrętne muchy i przede wszystkim szarpał nią struny, grał. Pierścienie dodawały palcom dostojeństwa, odwagi i subtelnej dumy. Potrzebował tego, jak kotwicy, która przytwierdzała szybujące gdzieś tam w górze ciało do stałego lądu. Sen o zeppelinie był kuszący.
Wydawał szczodrze, również i tą dłonią. W rzeczywistości kupował czas naprędce, bezrefleksyjnie, na łapu-capu, wciskał forsę dupom zafascynowanym jego lewą ręką. Włosami i wielkimi oczami potulnego kota, i jeszcze ustami. I stylem bycia. Żeby przypadkiem nie zdejmowały z niego spojrzeń, w których aureoli grzał swoje ego.
- Dotknij cipki lewą ręką – prosiła Chloe. Najpierw zamknij oczy powoli, dokładnie w taki sposób, jakbyś karmił motyla. Inaczej byłoby zbyt łatwo - instruowała.
Co byłoby zbyt łatwe? - tracił orientację, kontrolę. Kręciła nim jak chciała.
- Nie podglądaj!
Zamykał posłusznie oczy, a ona zdejmowała ubranie.
Po chwili czuł ją obok siebie, ciepłą i zapraszającą.
- Wybacz, że nie mogę czulej Chloe.
- Będziemy mieć dziecko.
- Ale Chloe, będę musiał wyjechać stąd, wcześniej czy później, do Ameryki.
- Ameryka, Ameryka, obiecany ląd, na któr uciekają zakłopotani kochankowie. Gdzie jest, ta Ameryka? Mówisz
o niej, jakby była ukryta w niebie. Zabierzesz mnie tam? Chloe szukała niebieskimi oczami słowa „tak” na jego ustach.
- Słyszałam „tak” kochanie! Powtórz gałganie, wiem że słyszałam!
Przekonywał ją z bólem w sercu, że nie mogła, nie powinna była słyszeć „tak”. On nie jest tym Panem na tak. Niepoukładane struny, krnąbrne, buntownicze wydawały często niepewne lub fałszywe tony. „Nie wiem” i „nie” Chloe. Wsłuchaj się jeszcze raz i nie oznajmiaj światu, że złapałaś stracha na wróble za poły płaszcza.
Dotknął strun jeszcze raz. Poczuł senność. Jakby biała pościel pragnęła przytrzymać go jeszcze przez chwilę. Matka wygoniłaby z łóżka, o tej porze. Kiedy był chłopcem jej spokojny i zmęczony głos dobiegał zwykle
z kuchni: Synku, chodź do mamy, zanuć coś...
Nie chciał nucić jak grzeczna dziewczynka w chórku parafialnym. Zawieszał pełnokrwiste dźwięki na niewidzialnych strunach. Nikt inny poza nim nie dostrzegał wibracji, nie słyszał zgrzytu i jazgotu. Wściekły, zarysowywał długimi paznokciami spód największej z patelni. M-mmmmy babyyyyy! Yyyyeahhh! Ściany dostawały od tego gęsiej skórki.
Jak już się trochę zaaklimatyzował Chloe zabrała go nad morze. Patrzył na fale z długiego i szerokiego mola.
Wiał zimny wiatrz. Ludzie siadali na ławkach i nieruchomieli jak posągi, opatuleni w jakieś okrycia.
Mumie – pomyślał.
- Chloe, tu nie ma nic dla mnie, chodźmy stąd, muszę ćwiczyć.
- Spodoba ci się, zobaczysz. Dalej na północ są kolorowe klify. Pokażę ci wieś.
Wieś zaskoczyła ciszą i bezosobowością. Wąskie drogi, zastawione po obu stronach kamieniami
i zielone krzaki. Włożyła mu do kieszeni płaszcza buteleczki z kolorowym piaskiem.
- Czy twoje wizje są właśnie takie, jak te długie i kolorowe pasma, wijące się w kółka i do góry, jak serpentyny?
- Nie Chloe, słuchaj... nie masz racji... nawet się nie domyślasz. Bezruch, milczenie, ta cisza wszędzie, nie mająca początku, ani końca, przerażają mnie. Potrzebuję, wiesz czego.
Nie mogła dostrzec głodnych źrenic człowieka, którego niechcący pokochała.
Źrenic zataczających coraz większe kręgi.
Szczęśliwa jak dziecko podarowała mu kapelusz z szerokim rondem i pawim piórem.
- Masz smutasie!
To było jak pożegnanie, ten niechciany kapelusz, który spadł z sufitu, jak czarna zjawa.
Z brzucha wypchanego sześciomiesięczną ciążą wystawał wąski stożek pępka. Junior z ciekawością obserwował przez zasklepiony otwór przedpole nowego świata.
- Szukaj synku, szukaj, ale tylko szczęścia – nuciła Chloe.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt