Może jutro - kg
Proza » Obyczajowe » Może jutro
A A A

Poznajcie Adama.

Adam jest wysoki, ma zielone oczy, które potrafią czytać dusze innych ludzi, szerokie plecy, miły uśmiech, a co tydzień na siłowni bierze coraz więcej kilogramów na klatę. Adam lubi swoje życie,  kobiety które się w nim zmieniają jak w kalejdoskopie, swoją pracę i swoje zarobki. Ale najbardziej ubóstwia swoje auto, swoją niunię, swoje najsłodsze kochanie, któremu kupił ostatnio najnowsze alufelgi. Żadna kobieta w życiu nie była dla niego nigdy tak ważna i żadnej nie ufał na tyle, żeby pozwolić jej dostąpić zaszczytu dotknięcia kierownicy i delikatnych pedałów jego dopieszczonego autka. Matce też nie dał, ale matka to zupełnie inna historia,  Adamowi ciężko wykrzesać z siebie resztki szacunku do niej kiedy widzi ją na rzadkich rodzinnych uroczystościach.

Adam żył beztrosko, trwonił pieniądze na liczne przyjemności, był hedonistą, stuknęła mu trzydziestka. Historia jakich wiele. Adam się zakochał. I od tego zacznijmy.

***

Weronika nie miała w sobie absolutnie nic szczególnego, nigdy.  Na podwórku śmiali się z jej rudych włosów i piegów, więc któregoś dnia, gdy była już nastolatką, dorwała tubkę czarnej farby do włosów swojej matki i od tej pory zaczęła być brunetką. Oczywiście, najpierw dostała od matki w twarz za grzebanie w jej rzeczach i musiała wysłuchać wyzwisk, którymi rodzicielka obficie ją obdarzyła, ponieważ w jej mniemaniu córka w czarnych włosach wyglądała jak dziwka.

Tym solenniej obiecała sobie, że brunetką będzie już zawsze. Słowa, jak na razie, nie złamała.

Weronika skończyła pedagogikę na podrzędnym uniwersytecie w małym mieście, przepłakała tysiąc nocy po tym, jak nie mogła znaleźć po studiach pracy, biła się z myślami o wyjeździe z kraju, ostatecznie jednak została, zatrudniła się w kawiarni w jednym z większych miast, zapisała się na kolejne studia i tak oto po kilku latach zaczęła pracować jako nauczycielka, ale języka francuskiego. W jednym z lepszych liceów w mieście.

Zmieniła się. Nabrała pewności siebie. Wyrzuciła wszystkie szerokie swetry i bezkształtne ubrania z szafy. Związała się z nauczycielem biologii z liceum, w którym pracowała i wydawało jej się, że jest szczęśliwa.

Później poznała Adama.

***

Ciepły wieczór. Środek lata. Ludność miasta spragniona łona natury wybyła na peryferia miasta, usytuowała się wokół wszelkich zbiorników wodnych i czerpała z tego radość.

Adam pił czwarte piwo i zastanawiał się, dlaczego w sumie rozstał się z Kamilą i czy by do niej nie zadzwonić. Po piątym miał już pewność, że to dobry pomysł, a po szóstym szukał jej numeru w telefonie, którego jak na złość nie mógł znaleźć.  Żaden z kolegów niestety także nie dysponował numerem do niebieskookiej Kamili, tak więc trochę rozdrażniony i niezadowolony, a także lekko pijany Adam postanowił wrócić do domu.

Wsiadł w autobus i zapatrzył się w okno. Było już dosyć późno, był piątek, razem z nim podróżowała masa podchmielonych, wesołych ludzi. Irytowali go, ignorował ich i zastanawiał się, dlaczego właściwie wraca tak wcześnie, jak na niego, w taki dzień do domu, zamiast wybrać się z kumplami do jednego z ich ulubionych klubów, tak jak namawiali.

Nagle dobiegł go męski, głęboki głos.

-No, proszę, kochanie…powiedz to…wiesz, że lubię, kiedy tak mówisz…

Pewnie by go to nie zainteresowało, gdyby naraz po tych słowach nie usłyszał perlistego śmiechu a następnie najsłodszego głosu, jaki słyszał w swoim życiu, na dodatek mówiący po francusku:

- Och, no dobrze…Mon bien-aimé, je ne peux pas attendre de voir ce que vous faites aujourd'hui avec moi dans le lit.

Pożałował, że nigdy nie uczył się francuskiego. Odwrócił głowę w tamtą stronę i ujrzał brunetkę o piegowatej twarzy, mocno zarumienionej, przytuloną do wyższego od niej o głowę łysiejącego faceta.

Coś w niej zafascynowało go do tego stopnia, że obiecał sobie, iż nie spocznie, póki nie usłyszy z jej ust Je t'aime…och, albo chociaż Bonjur.

***

Jeździł tym autobusem przez resztę piątkowych, letnich wieczorów. Był irracjonalnie przekonany, że znów ją spotka i tym razem dowie się o niej czegoś więcej. Może tym razem będzie bez tego łysiejącego mężczyzny.

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w klubie. Koledzy patrzyli na niego jak na dziwaka, kiedy po raz kolejny wykręcał się od wypadu na imprezę.  Siadał zawsze w tym samym miejscu, o ile tylko było wolne, miał z niego dobry widok na cały autobus. Pamiętał, na jakim przystanku wysiedli wtedy, gdy ich widział, dlatego pojawił się w tamtej okolicy kilka razy (no…kilkanaście) niby bez powodu przechadzając się pomiędzy blokami.

W przedostatni piątek sierpnia stracił nadzieję. Obiecał sobie, że nie wsiądzie więcej w ten autobus, w końcu pójdzie gdzieś z kolegami, albo zadzwoni do Kamili, co znów zaczęło wydawać mu się dobrym pomysłem. Jednak jakaś siła zmusiła go by po raz kolejny udać się tą samą trasą w jak na złość uparcie gorący, ostatni sierpniowy piątek.

Usiadł na swoim miejscu, trochę zachmurzony i zamiast obserwować autobus, wlepił wzrok w okno. Żałował, że po raz kolejny okazał się tak naiwny, wierząc, że ją spotka, chciał już dojechać na swój przystanek, pójść do domu i napić się piwa. Najlepiej w dużych ilościach.

Obok niego ktoś usiadł. Poczuł woń francuskich perfum. Zapach ten uderzył mu do głowy, odwrócił się gwałtownie i głęboko wciągnął powietrze.

Siedziała obok. W spódnicy do ziemi w stonowanym kolorze, cienkiej bluzce na ramiączkach, czarnych, lekko kręconych włosach spływających jej swobodnie po plecach. Rozmawiała po francusku z dziewczyną, która siedziała naprzeciwko. Co jakiś czas śmiały się cicho. Mówiły szybko i niezrozumiale, zastanawiał się, jak zacząć, co powiedzieć, poczuł gulę w gardle. Nie mógł uwierzyć, że jemu, który miał już tyle kobiet, tak prosta sprawa sprawia taki problem. Za wszelką cenę nie chciał jednak tego zepsuć.

Nagle wstały i zaczęły zmierzać ku wyjściu z autobusu. Przerażony, że właśnie traci być może jedyną szansę na poznanie tajemniczej kobiety, która tak namieszała mu w głowie, również wstał i wyszedł za nimi z autobusu. Tym razem był to inny przystanek. Szedł wolno, koleżanki w pewnym momencie rozstały się i brunetka szła sama wolno w stronę jednego z bloków.

Przyśpieszył kroku. Już nie zastanawiał się co mówić. Zrównał się z nią, a  kiedy spojrzała na niego przelotnie, powiedział:

- W końcu panią spotkałem.

Zaskoczona aż przystanęła, przyglądając mu się nieufnie i pytająco.

- Parę tygodni temu…autobus…zobaczyłem panią…ja…obiecałem sobie, że muszę panią poznać….nie wiem, dlaczego….Boże, brzmię trochę przerażająco…ale niech mi pani wierzy, nie jestem niebezpieczny….ja tylko muszę….pani tak pięknie mówi po francusku – wymamrotał nieskładnie, nie zastanawiając się ani przez chwilę nad tym, co mówi.

Była zaskoczona, ale chyba trochę ją rozbawił, bo na jej usta wkradł się delikatny uśmiech.

-Très bien. Vous êtes mignons quand vous êtes tellement gêné – powiedziała niskim głosem, od którego zrobiło mu się gorąco – Czy wystarczy? – dodała już po polsku, uśmiechając się.

- Och nie, mógłbym tego słuchać godzinami, chociaż nic z tego nie rozumiem .

Zaśmiała się ciepło, spojrzała na niego uważnie po czym zerknęła na zegarek.

- Przykro mi, ale muszę już iść. Chłopak na mnie czeka.

I odeszła. Stał jak wmurowany, nie mógł się ruszyć, zawołał tylko za nią, chcąc za wszelką cenę poznać jej imię.

***

Przeszukał tysiące Weronik na wszystkich portalach społecznościowych  zanim trafił na jej profil. Napisał. Czekał długie dwa dni. Odpisała. Nie odchodził od komputera. Nieomal czcił każde słowo, które napisała. Zaczęli umawiać się na kawę. Później zabierał ją do kina. Później ocierał jej łzy po kolejnej kłótni z Arturem. Później scałował wszystkie te łzy z policzków. Później całował ją w usta. Później całował jej brzuch, uda i piersi i czuł się najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.

Jego myślenie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zapomniał, że w ogóle kiedykolwiek imprezował w klubach z kolegami. Ignorował esemesy i nieodebrane połączenia od Kamili i innych dziewczyn. Nagle zaczął zwracać uwagę na reklamy targów ślubnych i odwracał się za każdym wózkiem lub kobietą w ciąży na ulicy. Weronika była jedyna, najlepsza, ukochana i na zawsze. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Mieli odmienne charaktery, ale mimo tego doskonale się dogadywali. Po dwóch miesiącach bycia razem wprowadziła się do niego. Po czterech miesiącach oświadczył się jej, kolejne kilka miesięcy później wzięli skromny ślub w małym kościółku w jej rodzinnej miejscowości. Płakała, kiedy na ślubie pojawił się jej ojciec, dopiero później dowiedział się, że nie były to łzy szczęścia.

Pragnął mieć z nią dziecko. Dwójkę dzieci. Chciał wybudować dla nich dom, wypełnić go miłością i sprawić by Weronika już zawsze była szczęśliwa. Czuł się przepełniony energią jak nigdy dotąd, po raz pierwszy w życiu czuł się naprawdę szczęśliwy.

***

Przygotowałem na kolację zupę cebulową i gulasz jagnięcy. Weronika uwielbia francuską kuchnię, szczególnie gdy to ja stoję przy kuchence, a ona siada na blacie, opowiada mi jak spędziła dzień i ciągle tylko dolewa sobie wina, które miało być do kolacji. To nic, zawsze kupuję dwa.

Została dłużej w pracy, pewnie wywiadówka się przeciągnęła. Wskoczyłem pod prysznic, ogoliłem się, nawet założyłem świeżą koszulę.

Przyszła dziwnie rozpromieniona. Żadnego buziaka na powitanie, nawet nic nie powiedziała, w milczeniu ściągnęła buty, jednak ciągle się uśmiechała. Zaintrygowany oparłem się o framguę i obserwowałem ją.

Podeszła do mnie, wspięła się na palce i delikatnie dotknęła zimną dłonią mojego policzka. Jej oczy błyszczały, miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale byłem pewny, że wcale nie była smutna.

Drugą ręką objęła mnie za szyję i zbliżyła swoje usta do moich. Całowała mnie tymi chłodnymi ustami, przyciągnąłem ją do siebie, jedną dłoń zanurzając w jej słodko pachnących włosach i uznałem, że kolacja może poczekać. Nagle jednak odsunęła się, spojrzała mi prosto w oczy i ściskając mnie z całej siły za rękę powiedziała szeptem:

- Jestem w ciąży.

I wtedy po raz kolejny w życiu zaznałem uczucia spełniającego się marzenia. Nie wiedziałem w tamtej chwili czy bardziej kocham ją, czy to malutkie stworzonko kiełkujące pod jej sercem. Porwałem ją na ręce i przytuliłem z całej siły, zanurzając twarz w jej włosach, a pod powiekami czułem cisnące się łzy.  Nie wiem, ile staliśmy tak w drzwiach do kuchni, przytulając się i całując na zmianę, ale miałem wrażenie, że trwa to wieczność, wspaniałą, cudowną wieczność. W końcu usiedliśmy do stołu i jedząc kolację na przemian wymyślaliśmy a to imię dla dziecka, to rozważaliśmy czy będzie to chłopiec czy dziewczynka, to zaczęliśmy zastanawiać się, czy nie zmienić mieszkania na większe, żeby bobas miał swój kąt. Weronika śmiała się, że to będzie chyba jedyna istota, która, jak podrośnie, dostąpi zaszczytu prowadzenia mojego auta. Weronice nigdy nie dałem kluczyków, po tym jak widziałem, jak parkuje swoim fiatem. Oj nie bardzo uśmiechała mi się wizja, żeby to samo miał przeżyć mój samochód.

Po kolacji leżeliśmy w milczeniu w łóżku, nago, gładziłem ją po brzuchu. Było mi tak dobrze, tak błogo, ona, jej zapach, jej dłoń w moich włosach, jej oddech mieszający się z moim, w takiej chwili miałem ochotę paść na kolana i dziękować Bogu za ten niezwykły przypadek w moim życiu, miałem ochotę dziękować mu za wszystko, bo wszystko, co przeżyłem, doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem teraz.

Znów łzy napłynęły mi do oczu. Boże, to szczęście zamieniło mnie w nieustannie rozklejającego się faceta.

 

***

Miał poranne mdłości, zupełnie jak Weronika. Śmiała się, że tak się z nią solidaryzuje, wygoniła go do przychodni, lekarz stwierdził, że to jakiś wirus, przepisał leki przeciwwymiotne i wszystko minęło. Co prawda nie wspominał jej, że męczą go coraz bardziej uporczywe bóle głowy, ale uznał, że to przez nadmiar pracy, mało sypiał, brał coraz więcej zleceń, chciał zarobić jak najwięcej, by podarować tej małej istotce gdy przyjdzie na świat wszystko, czego będzie potrzebowała.

W kwietniu do bólów głowy, coraz silniejszych, dołączyły także zawroty, ale również to zbył. Stwierdził, że pójdzie do lekarza jak tylko skończy to zlecenie. A później kolejne. I następne. Dopiero w maju w końcu znalazł się w gabinecie lekarskim. Siwy doktor słuchał uważnie o jego bólach głowy, coraz silniejszych tabletkach przeciwbólowych łykanych jak cukierki, o zawrotach głowy i zaburzeniach równowagi. Słuchał uważnie, wypisał skierowanie do innego lekarza, kolejny lekarz do jeszcze innego, później badania, a wszystko kosztem urywania się z pracy i ukrywania wszystkiego przed Weroniką, bo przecież po co dokładać jej trosk i martwić niepotrzebnie, kiedy ciąża była coraz bardziej zaawansowana. Cieszył się tylko, że stać go na to, by mieć wszystko od ręki, a nie czekać w kolejce po pół roku jak inni pacjenci, którzy nie mieli pieniędzy na prywatne wizyty.

Rezonans, tomografia, w końcu pewnego czerwcowego dnia siedział spokojnie w gabinecie lekarskim, nawet ból głowy mu dziś za bardzo nie dokuczał. Nie mógł się doczekać aż wróci do domu i pojadą z Weroniką na weekend poza miasto, tak jak jej obiecał. W myślach już snuł plany gdzie pójdą, co będą robić i gdzie będzie ją całował. Później jego myśli obrały inny bieg, zaczął zastanawiać się czy robotnicy zdążą skończyć remont nowego mieszkania przed narodzinami ich córeczki bądź synka, nie chcieli znać płci aż do rozwiązania. Postanowił dać robotnikom trochę więcej pieniędzy, żeby szybciej się uwinęli.

Lekarz wszedł i zamknął za sobą cicho drzwi. W dłoni trzymał zapewne wyniki jego rezonansu i tomografii, Adam nie potrafił nic odczytać z jego twarzy. Doktor usiadł ciężko w fotelu i zasępił się. Milczeli przez chwilę. Adam wziął głęboki oddech, już chciał zapytać o co chodzi, kiedy gabinet wypełniły ciche ale dosadne słowa doktora:

- Guz

-Jaki guz?

- Glejak wielopostaciowy. Czwartego stopnia. Zlokalizowany w móżdżku, stąd te zaburzenia równowagi, bóle i zawroty głowy. Bardzo duży, naciekający na okoliczne tkanki. Nieoperacyjny.

Doktor spojrzał w okno za nim, dając mu czas na przetrawienie tych słów. Podświadomość Adama już wiedziała, co oznaczają te słowa, jednak nie chciał ich do siebie dopuścić.

- Co to znaczy? – zapytał.

- Możemy zastosować chemioterapię i radioterapię, naświetlania, jednak przy najlepszym rokowaniu zostało panu pół roku życia, może więcej.

I świat jakby się zatrzymał. Patrzył temu doktorowi prosto w oczy, chcąc usłyszeć coś jeszcze. Lekarz odwrócił wzrok.

Tak bardzo pragnął usłyszeć coś jeszcze. Że jest jeszcze jakaś szansa. Że usuną jednak tego guza, że spróbują. Oddychał ciężko, z trudem łapał powietrze. Jego myśli gnały w zawrotnym tempie.

 

Chemioterapia, rzyganie, wypadanie włosów, radioterapia i to wszystko na co, skoro i tak umrę?

Boże, umrę, ja umrę. Boże, ale dlaczego?! DLACZEGO? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego właśnie ja?

Dlaczego nie zobaczę jak dorasta moje dziecko? Myślałem, że zestarzejemy się z Weroniką w szczęściu i zdrowiu, Boże, czy wszyscy są tak naiwni? Czy to zawsze tak musi być, zawsze? Jednak nie ma szczęśliwych zakończeń? Zawsze dostaje się coś na chwilę, a później świat się o to upomina?

 

- Nie chcę leczenia – powiedział i było to jedyne czego był pewien – Bez leczenia ile czasu mi zostało?

Lekarz westchnął głęboko.

- Dwa miesiące, najwyżej trzy.

Adam wstał i przez dłuższą chwilę nie mógł zmusić się by dojść do drzwi. Spojrzał raz jeszcze na doktora.

- Dziękuję, dziękuję panu bardzo. Do widzenia.

I wyszedł, mając niejasne przeświadczenie, że gdy kolejnym razem się spotkają, jeden z nich będzie martwy i na pewno nie będzie to lekarz.

***

Tak postanowił. Nic nie powie Weronice, za to podaruje jej najwspanialsze trzy miesiące w jej życiu. Zapewni jej wszystko, co tylko może i być może nawet zdąży zobaczyć swoje dziecko. Nie przyszło mu łatwo zaakceptowanie tego, ale świadomość, że czas przecieka mu niesamowicie szybko przez palce jakby przyśpieszyła pogodzenie się z wyrokiem. Przynajmniej Weronika nie będzie musiała patrzeć jak męczy się z leczeniem, nie będzie musiała opiekować się nim, mając na głowie jeszcze dziecko, gdy będzie po kolejnej chemii . A on przecież i tak umrze. Nie chce tych trzech miesięcy więcej spędzonych na męczącym umieraniu. Postanowił wykorzystać ten czas najlepiej jak potrafił.

Wsiadł w samochód, powiedział Weronice, że wróci wieczorem i pojechał do matki. Ledwo pamiętał adres, ale trafił. Otworzyła mu, zadbana jak zawsze, chociaż kolejne lata odciskały na jej twarzy wyraźnie piętno, była  zaskoczona jego widokiem. Zaprosiła go do środka, zaparzyła kawy i postawiła na stole jakieś ciastka. Milczała. Adam rozglądał się po zadbanym pokoju, starając się ignorować dziwne ukłucie, które pojawiało się za każdym razem gdy trafiał na rodzinne zdjęcie, na którym widniała jego matka z dwójką dzieci i w objęciach mężczyzny, który nie był jego ojcem.

- Chyba dojrzałem, żeby ci wybaczyć  -wyrzucił z siebie i obserwował jej reakcję.

Kiwnęła głową, jakby zachęcając go, by mówił dalej.

- Już nie mam ci nic za złe, zachowywałem się jak gówniarz, a dawno powinienem to wszystko zrozumieć, w końcu jestem już dorosły. Od dawna.

Westchnęła, powoli mieszając kawę.

- Widzisz, życie z twoim ojcem nie należało do łatwych…

- Nie musisz mi mówić – przerwał jej – mieszkałem z nim pięć lat i było to o pięć lat za długo.

- Skoro wiesz, jaki jest,  dlaczego…

- Chyba nie potrafiłem dopuścić tego do siebie – powiedział cicho – nie mogłem ci wybaczyć tego, że mnie zostawiłaś…mnie i tatę…

- Przecież chciałam, żebyś ze mną zamieszkał. Wiedziałeś, co się dzieje w domu, Boże, przecież ja płakałam co noc i codziennie błagałam Boga, żeby tylko nic ci się nie stało!  - w oczach matki pojawiły się łzy.

- Przecież wiesz, że ojciec nigdy nie podniósłby na mnie ręki – powiedział łagodnie – To ja podniosłem rękę kilka razy na niego, kiedy pijany rozwalał wszystko w domu, albo…

Urwał. Spojrzał jej w oczy i poczuł dotkliwy żal, że nie zdąży nadrobić tylu straconych na bezsensownych urazach lat z matką. Położyła dłoń na jego dłoni i uśmiechnęła się ciepło. Po jej policzkach spływały łzy. Wiedział, że musi powiedzieć jej coś jeszcze. To ona musi pomóc jego rodzinie, gdy jego zabraknie.

- Mamo, ja umieram.

***

Widziała, jak mizernieje, ale tłumaczył to przepracowaniem, tym całym zamieszaniem z przeprowadzką i dzieckiem, które lada chwila miało pojawić się na świecie. Obiecała sobie, że gdy tylko ich oczko w głowie przyjdzie na świat, zagoni go do lekarza, koniecznie musi się przebadać!

Był wspaniały. Niemalże na rękach ją nosił, co teraz byłoby trudne z racji tego, że ważyła teraz dużo więcej. Codziennie czymś ją zaskakiwał. To różą co rano, śniadaniami do łóżka, drobnymi prezentami, nieustannie mówił jej rzeczy, po których miała wrażenie, że kocha go jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Zabierał ją we wszystkie miejsca, które chciała odwiedzić.

- Jesteś najlepszym, co mi się przydarzyło w życiu – wyszeptał jej wczoraj, tuląc do siebie, myśląc, że już śpi; nie spała – Pamiętaj o tym, jak bardzo cię kocham. Proszę, pamiętaj.

Głos lekko mu się załamał. Miała wrażenie, że płacze, chciała coś powiedzieć, dać znać, że wcale nie śpi, ale zanim to zrobiła, dobiegł ją jego miarowy oddech. Zasnął.

Kiedy tylko się dziś obudziła, wiedziała, że coś jest nie tak. Zasadniczo obudziły ją skurcze. Adama nie było obok. Zostawił karteczkę na poduszce, że musiał pilnie skoczyć do pracy, ale na stole czeka na nią śniadanie.

Zaczęła mierzyć częstotliwość skurczów. Czuła się coraz gorzej. W końcu chwyciła za telefon, Adama ciągle nie było. Zadzwoniła do niego, że musi zawieźć ją do szpitala, to „już”. Pojawił się szybciej niż się spodziewała, zawiózł ją do szpitala. Obiecał, że będzie czekać i poprosił, żeby urodziła mu zdrowego syna.

Jakiś czas później, gdy cała spocona i obolała wydała na świat potomka, zastanawiała się, skąd on do cholery wiedział, że to będzie właśnie syn? Płakała ze szczęścia i pragnęła by Adam był teraz przy niej.

Miała nadzieję, że szybko przyjdzie. Będzie taki szczęśliwy i dumny. Jego jednak wciąż nie było.

Co go zatrzymało?

***

- Czas zgonu, 18.02 – powiedział lekarz zdejmując rękawiczki i wychodząc z sali. Nienawidził tego momentu, ale doświadczenie w zawodzie mówiło mu, że w niektórych przypadkach po prostu nic więcej nie da się zrobić. A ten pacjent miał wyjątkowo wielkiego guza mózgu, nie można było mu pomóc. Westchnął i wzrokiem znalazł starszą, ale zadbaną kobietę, której po policzkach płynęły łzy. Jej twarz była jednak stosunkowo spokojna, jakby trochę przerażona. Spojrzał jej w oczy, nie zdążył się odezwać, ona tylko kiwnęła głową, jakby zrozumiała, co chce jej przekazać. Odwróciła się i odeszła.

-Nie można było nic zrobić! – zawołał za nią, zaniepokoiło go jednak jej zachowanie, bał się, że może sobie coś zrobić, w końcu ludzie różnie reagowali na takie wiadomości, szczególnie matki. Poszedł dyskretnie za nią i ze zdziwieniem zauważył, że wchodzi na oddział ginekologiczno- położniczy.

Zastanawiał się nad tym przez chwilę po czym wzruszył ramionami i zszedł do swojego gabinetu. Pora na kawę.

Może jutro będzie lepszy dzień.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kg · dnia 23.11.2015 00:22 · Czytań: 614 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Komentarze
chocomilka dnia 23.11.2015 15:38 Ocena: Bardzo dobre
Wzruszająca historia, wzbudza zainteresowanie już od pierwszych słów. Bardzo dobrze się czyta i moim zdaniem zasługuje na rozwinięcie w niektórych fragmentach, by czytelnik miał szanse bardziej wczuć się w opisywaną akcję:)
kg dnia 23.11.2015 20:52
Jak miło coś takiego usłyszeć :) dziękuję bardzo! A co do rozwinięcia racja, może podejmę się tego za jakiś czas :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty