Pewnego niczym nieróżniącego się od innych dnia Ziemowit Piszczykarp z całą rozpaczliwą wyrazistością zdał sobie sprawę, że właściwie nie ma po co żyć. Nie byłby jednak sobą, gdyby po takiej konstatacji od razu podjął pochopną decyzję zakończenia własnej egzystencji. Co to to nie. Jako człowiek racjonalny i niełatwo poddający się emocjom postanowił wszystko gruntownie przemyśleć. Dopiero wówczas, rozważywszy wszelkie za i przeciw, zdecydował ostatecznie, że lepszego wyjścia nie ma - powinien się zabić.
Z pełnym przekonaniem po raz ostatni w życiu się ogolił, po raz ostatni skropił twarz wodą kolońską, po raz ostatni ubrał się w swój najlepszy garnitur, po raz ostatni nałożył płaszcz i kapelusz, a przed wyjściem z mieszkania po raz ostatni omiótł je wzrokiem. A jednak czegoś żal, pomyślał i ciężko westchnął. Postanowienia jednak nie zmienił. Wyszedł.
Do mostu, z którego zamierzał skoczyć, miał ledwie dwie przecznice. Przebył je spacerowym krokiem, po raz ostatni przyglądając się zanurzonemu w wieczornym spokoju miastu. W oknach domów i kamienic paliły się światła. Ludzie żyli swoim życiem. Ileż oni mają problemów, których ja już nie mam - niejako utwierdzając się w swej decyzji, pomyślał Ziemowit Piszczykarp. A jednak nuta jakiegoś smutku zagrała mu w sercu. Rzewne dźwięki nieokreślonej straty. Nie poddając się tej melodii, przyspieszył nieco kroku. Po chwili stał już na balustradzie mostu.
W dole szeroka rzeka płynęła czarnym jak sadza nurtem, Ziemowit Piszczykarp wsłuchiwał się w jej odwieczny szum, bezskutecznie czekając na tę tak często opiewaną projekcję najważniejszych chwil życia, rzekomo wyświetlających się tuż przed samym końcem. Zamiast tego kilka mało istotnych strzępów: czyjaś czapka frunąca ponad ulicą w bardzo wietrzny dzień, lepki smak oranżady, chłód niezidentyfikowanej piwnicy, jakaś ledwo znajoma twarz. Właściwie chyba nieznajoma, widziana być może tylko raz, gdzieś, kiedyś. Wszystko. W zasadzie znalazł w tym naprędce pewną prawidłowość - dziwne, nieodgadnione, pozbawione logiki życie, więc i jego podsumowanie zupełnie wyzute z sensu. Zrezygnowany pokręcił głową, machnął ręką, ostatni raz wciągnął w płuca powietrze, ostatni raz odetchnął. Koniec pieśni. No to hop.
- Skacze pan? - Nagle zza pleców doszedł go jakiś beznamiętny i dość bezbarwny głos. Zaskoczony aż do przestrachu Ziemowit Piszczykarp stracił równowagę i dosłownie w ostatniej chwili zdołał uchwycić się stalowej liny, elementu podwieszanej konstrukcji mostu.
Ściskając ją kurczowo obiema rękami, odwrócił głowę i spojrzał w dół. Na chodniku stał mężczyzna w podobnym, jak jego, płaszczu, w podobnym, ale trochę innym kapeluszu na głowie. Jego rondo, przy wydatnym wsparciu ciemności, przysłaniało mu twarz. Mężczyzna włożył do ust papierosa, po czym błysnął płomieniem zapałki, zasłaniając go dłonią przed wiatrem. Po chwili spod ronda buchnęły siwe kłęby dymu. Strzepnąwszy płomień, oparł się łokciami o balustradę.
- Niech mnie pan nie powstrzymuje! - desperacko krzyknął Ziemowit Piszczykarp. - Jestem zdecydowany. Nie mam po co żyć.
- A czy ja pana powstrzymuję? - tamten wzruszył ramionami. - Palę tylko i jak każdego wieczoru patrzę na rzekę. To mnie, widzi pan, uspokaja.
Ziemowit Piszczykarp na chwilę oniemiał. Myślał, że się przesłyszał lub czegoś nie zrozumiał. Przez kilka długich sekund wpatrywał się w zdumieniu w stojącą w dole i najzwyczajniej w świecie palącą papierosa postać.
- I co? - zdobył się wreszcie na pytanie. - Tak pan sobie pali i zupełnie pana nie interesuje, że ktoś chce skoczyć z mostu i ze sobą skończyć!?
- To pańskie życie... - padło w beznamiętnej odpowiedzi wraz z kolejną smugą dymu.
Jeszcze mocniej zdumiony Ziemowit Piszczykarp zapatrzył się gdzieś w dal - na miasto migoczące w ciemności nikłymi światłami, na z trudem odcinające się od mroku kontury drzew i dachów. Głos nieznacznie mu się załamał:
- Znieczulica, zwyczajna znieczulica. I pan się dziwi, że nie mam ochoty żyć w takim świecie.
- Niech pan łaskawie raczy zauważyć, że ja się ani przez moment niczemu nie dziwiłem - spokojnie odparł mężczyzna, a ognik jego papierosa, wyglądający w ciemnościach jak jakiś zbłąkany, świecący owad, zaigrał pod rondem kapelusza.
- I nawet nikogo pan nie zaalarmuje, że na moście stoi samobójca?
- Nie śmiałbym sprawiać kłopotów, jest pan przecież zdecydowany.
Ziemowit Piszczykarp pokręcił głową z bezradnym niedowierzaniem, a w tej samej chwili na wierzch jego dłoni ściskającej linę spadła jakaś samotna, lodowata kropla. Sądząc, iż zaraz lunie deszcz, spojrzał w mroczne i ciężkie niebo nad sobą, lecz kolejne krople się nie zjawiły. Pomyślał, że być może była tylko ta jedna i właśnie ta jedna dosięgła akurat jego dłoni. Co za wieczór, pomyślał.
- To skoro nie zamierza pan nic robić, to niech pan stąd idzie - powiedział gniewnie. - Przeszkadza mi pan. W takiej chwili wolałbym być sam.
- Oj, teraz jest pan niegrzeczny - wciąż beznamiętnym i dość bezbarwnym głosem zauważył mężczyzna. - Każdego wieczoru stoję w tym właśnie miejscu i nie może mi pan tego zabronić. Ja pana stąd nie wyganiam. Nie mówię, żeby pan zszedł lub żeby skoczył w toń. Nic nie mówię.
- No właśnie, nic pan nie mówi - nieco rozpaczliwie rzekł Ziemowit Piszczykarp. - Nikt nigdy niczego nie mówi. Znikąd słowa, znikąd wsparcia. I pan się dziwi, że nie chce mi się żyć.
- Ale przecież ja...
- Tak, wiem, pan się niczemu nie dziwi - Ziemowit Piszczykarp z irytacją machnął ręką.
Ten odrobinę zbyt zamaszysty gest sprawił, iż znów stracił równowagę. Przechyliło go do przodu i tylko siła drugiej ręki wciąż ściskającej stalowy linę, siła, o jaką nawet się nie podejrzewał, powstrzymała swobodny lot ku czarnemu jak sadza nurtowi rzeki. Krzyknął przerażony. Przez ułamek sekundy przed oczyma widział tylko bezkresną, zabójczą toń. Jeszcze ściślej przywarł do liny.
- Ciekawe - w głosie mężczyzny z papierosem po raz pierwszy pojawiło się coś na kształt zainteresowania.
- Co!?
- Chce się pan zabić, a mimo tego robi pan wszystko, by nie spaść. Ciekawe.
- Bardzo się cieszę, że zdołałem pana zaciekawić - drżąc i ledwo tłumiąc furię powiedział Ziemowit Piszczykarp. - Jestem niezmiernie rad. Po prostu fruwam ze szczęścia.
- No, z tym fruwaniem to bym jednak w pana przypadku uważał... - kłąb dymu niczym para buchnął spod kapelusza.
- Co pan kpi sobie ze mnie!? - już nie tłumiąc furii, wrzasnął Ziemowit Piszczykarp. - Kim pan w ogóle jest? A może pan tylko czeka, żebym skoczył, co? Rozrywki pan szuka? Śmierć na żywo! Ale atrakcja!
Z zachowaniem wszelkiej ostrożności, co przy jego wzburzeniu nie było wcale takie proste, puścił linę i zeskoczył z balustrady. Zeskoczył na chodnik.
- Niedoczekanie! Koniec balu! Ha!
Wściekle obrócił się na pięcie i ruszył w stronę, z której przyszedł, zostawiając za plecami mężczyznę o niewidocznej twarzy. Ten chwilę przyglądał się oddalającej postaci, a potem zdeptał ogryzek wypalonego papierosa i jakby w ogóle nieporuszony tym, co zaszło, zapalił drugiego.
Ziemowit Piszczykarp wracał do domu, trzęsąc się z wściekłości i klnąc w duchu na czym świat stoi. Kilka razy nie tylko zresztą w duchu. Przed drzwiami trochę się już uspokoił, a kiedy wszedł do mieszkania, przez moment wydawało mu się, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Ściągnął płaszcz, odłożył kapelusz. Usiadł na krześle, westchnął i smętnie zwiesił głowę. Jutro czekał go kolejny dzień. Niczym nieróżniący się od innych.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt