Objawienie Jana - WKT
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Objawienie Jana
A A A
Od autora: W noc wigilijną przyśnił mi się niżej opisany świat, wraz z przynajmniej 1/4 fabuły. Ostatnio bardzo rzadko miewam wenę, więc nadarzającą się okazję postanowiłem wykorzystać do cna - pisałem jednym ciągiem dopóki nie skończyłem, a zajęło to dobre pół dnia. Część kolejnego poszła na redagowanie oraz poprawki, no i voila. Jest.
Miłej lektury i szczęśliwego nowego roku.

Objawienie Jana

 

- To kiedyś była dżungla - usłyszałem własny głos.
Staliśmy obserwując nienaturalne cmentarzysko drzew. Cały krajobraz od wschodu pokrywały kilometry wyschniętych na wiór pnączy i drewnianych kikutów.
- Ameryka Południowa - zawyrokował Seryjny - Raczej nie Afryka.
- Kogo to obchodzi? - warknąłem zniechęcony - Smith, masz to?
Niski skulony nad kartką papieru mężczyzna wyglądał jakby chciał zaprzeczyć, ale ostatecznie pokiwał niechętnie głową. Znałem jego zastrzeżenia - żaden z nas nie miał pojęcia jak daleko mogą sięgać pozostałości dżungli, a bez szczegółowych informacji każdy kartograficzny wysiłek okazywał się daremny. Jednak zapasy zaczynały się kończyć, a tak duża zmiana jak ta zmniejszała szanse na zajście następnych w najbliższym czasie. To z kolei oznaczało, że dłuższe pozostawanie poza bezpieczną strefą było zbędnym ryzykiem.
- To przebija Wieżę Eiffla - stwierdził Seryjny, nawiązując do naszego największego znaleziska z ubiegłego miesiąca - a podobno translacje miały się z czasem zmniejszać.
- I zniknąć zupełnie - dodał Świstak, najwidoczniej ciesząc się, że ma do powiedzenia coś mądrego - ale myślę, że to propaganda.
- Idziemy - uciąłem dyskusję - Seryjny, pilnujesz tyłów. Ty Świstak trzymaj się blisko mnie, może zdążę cię powstrzymać zanim znowu zrobisz coś głupiego.
Świstak wydął wargi w parodii pocałunku wiedząc, że mnie tym zirytuje, jednak nie dałem niczego po sobie poznać.
Całą czwórką ruszyliśmy na północ, w stronę gdzie mieliśmy nadzieję odnaleźć kwaterę główną. Oczywiście zawsze istniało ryzyko, że baza przeniosła się na drugi koniec świata albo że my nieświadomie trafiliśmy do innego sektora. Żaden z nas nigdy nie przeżył translacji osobiście, ale podobno przebiega w sposób zupełnie niedostrzegalny. Po prostu nagle okazuje się, że jesteś w zupełnie innej części świata niż sekundę temu.
Nie robiliśmy postojów aż do wieczora. Nie zatrzymując się na zmianę zjedliśmy konserwy i zażyliśmy simplexy.
Nieustannie towarzyszyła nam muzyka ze słuchawki Smitha. Na plecach nosił mały akumulator z panelem fotowoltaicznym wymontowanym z jakiejś radiostacji. Muzyka była mu równie niezbędna do życia jak jedzenie i simplexy, odtwarzacz nie przestawał grać nawet jak spał. Kiedyś z tego żartowaliśmy, ale raz dla zabawy Świstak podkradł mu słuchawki - niewiele brakowało, żeby Smith nas wszystkich nie powystrzelał. To niesamowite ile furii kryje się w tym niskim, niepozornym człowieczku. Od tamtej pory nikt ani słowem nie wspominał o muzyce, ale ta wciąż grała nie dając o sobie zapomnieć. Co ciekawe, Smith ciągle słuchał tego samego - zdaje się, że był to jeden z kawałków The Rolling Stones.
Mechanicznym ruchem i niemal nieświadomie wyjąłem portfel wypełniony bezwartościowym plikiem banknotów - oraz w przeciwieństwie do pieniędzy- bezcenną fotografią moich bliskich. Córka i żona uśmiechały się do mnie ze zdjęcia, na co odruchowo odpowiedziałem własnym uśmiechem. Miałem nadzieję, że żyją w jakimś lepszym sektorze niż ja - gdziekolwiek by to nie było.
Krajobraz ciągle się zmieniał. Mijaliśmy pagórki, leje po bombach, fragmenty budynków i usypiska podziemnych skał. Translacja nie ograniczała się tylko do powierzchni ziemi.
Tuż przed zmrokiem na pustym horyzoncie zamajaczała pojedyncza większa budowla wyglądająca na kościół. Kolejny obiekt którego ostatnio tu nie było, jednak tym razem nikt nie narzekał. W dobrze zachowanych budynkach często znajdowaliśmy przydatne graty, poza tym i tak potrzebowaliśmy miejsca na nocleg.
- Do kościoła wchodzi Polak, Niemiec i Rosjanin... - Świstak wyszczerzył się znad lufy swojej m-czwórki.
Był to jego ulubiony dowcip, który z czasem nawet mnie zaczął bawić. Zawsze zastanawiałem się, czy puenta którą wspólnie mieliśmy odkryć okaże się tym razem faktycznie zabawna. Dla tradycji przypomniałem mu: - Nie jestem Niemcem.
Na początku wojny w moim ogródku zmaterializował się kawałek Muru Berlińskiego, o czym kiedyś nieopatrznie wspomniałem Świstakowi - od tamtej pory nie dawał mi spokoju.
Wskazałem gestem, by razem z Seryjnym weszli pierwsi, a ja zaraz za nimi. Smith, chociaż teoretycznie był tylko naszym kartografem, zabezpieczał tyły. Prawdopodobnie i tak strzelał lepiej niż którykolwiek z nas.
Każdy napotkany na drodze obcy mógł być naszym potencjalnym wrogiem. Niezależnie, czy faktycznie był człowiekiem, czy też tylko człowieka udawał.
Cywili w najmniejszym stopniu nie obchodziła wojna. Złomiarze chcieli tylko przetrwać, nawet jeśli oznaczało to zabijanie i grabienie ludzi, którzy teoretycznie powinni ich chronić. A jedynie wojsko otrzymywało regularne dostawy simplexów i prowiantu.
Z drugiej strony były demony - sprawcy całego zamieszania, jeśli tak można nazwać zepchnięcie ludzkości na krawędź zagłady. Istoty te prawdopodobnie przybyły z kosmosu. Nie posiadały  bojowych okrętów ani żadnego uzbrojenia, ale używając podstępu i sprytu niemal wygrały całą wojnę już w pierwszych dniach jej trwania. Potrafiły przybierać ludzkie formy oraz ekstrahować z ludzi ich wspomnienia. Również to one zapoczątkowały translację, choć nie jest jasne w jakim celu - i w jaki sposób.
Gdy istnienie demonów wyszło na jaw, ludzie wykorzystali chyba każdy dostępny sposób, żeby  je zneutralizować - użyto broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, w praktyce celując niemal na ślepo. Można powiedzieć, że sami zniszczyliśmy nasz świat, ale jedna z metod musiała okazać się skuteczna, gdyż demony zaprzestały ofensywy. Chociaż pojawiły się i inne teorie na ten temat - być może uznały, że nie ma już czego zdobywać? Albo przyczaiły się czekając, aż resztki ludzkości same się wybiją?
Simplex był koktajlem różnych substancji mającym w założeniu chronić użytkownika przed efektami promieniowana, chorób i toksycznych substancji w powietrzu. Spodziewano się jednocześnie, że demony z uwagi na odmienną fizjologię nie będą w stanie wykorzystać go do własnej ochrony.
Niespodziewanie pojawiały się jednak różne efekty uboczne, z których najgorszym była permanentna bezpłodność.
Tak więc ludzkość sama zesłała na siebie zagładę. Teraz gdy o tym myślę wydaje mi się, że być może od samego początku taki był plan demonów.
Oprócz naszego świata straciliśmy również nadzieję na lepsze jutro, choć byli i tacy, którzy łudzili się, że znajdą rozwiązanie problemu bezpłodności. Nasi naukowcy z pewnością pracowali nad tym nawet w tej chwili, ale jeśli robili jakieś postępy to nikt o tym nie wiedział.
Wnętrze kościoła było zupełnie puste, nie licząc drewnianych ław, konfesjonału, ołtarza oraz wiszącego za nim krzyża.
Seryjnemu wskazałem lufą konfesjonał, a Świstakowi drzwi do zakrystii. Sam ruszyłem schodami prowadzącymi do wieży dzwonniczej, która stanowiła największy plus naszej tymczasowej siedziby - pustkowie wokół pozwalało bez przeszkód obserwować teren na ładnych kilka kilometrów w każdą stronę.
- Poruczniku! - usłyszałem głos z dołu, tylko Smith zwracał się do mnie w ten sposób. Ton jednak był naglący i wiedziałem, że nie oznacza nic dobrego. Mieliśmy towarzystwo.

*

Smith nie zaniedbał swych obowiązków, wciąż pilnował wyjścia. Pozostali celowali w księdza, który kulił się za ołtarzem.
- Ukrywał się z w zakrystii - Seryjny splunął nie odrywając oczu od kaznodziei - twierdzi, że jest Węgrem.
- Polak-Węgier dwa bratanki - powiedział Świstak, ale bez entuzjazmu. Nawet on rozumiał generalną zasadę: duża grupa ludzi to prawdopodobnie faktycznie ludzie, a pojedyncze jednostki są zapewne demonami lub szaleńcami. W dzisiejszych czasach nikt inny nie włóczy się samemu.
- Jestem ksiądz Jan - mężczyzna wyprostował się, jakby nagle postanowił robić dobrą minę do złej gry - Witajcie w kościele świętego Hieronima.
Jego angielski był bezbłędny i pozbawiony akcentu. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie.
Wymieniłem spojrzenia z resztą. Obecność księdza nikomu nie była na rękę. Nie zamierzaliśmy zabijać cywili, ale nie uśmiechało nam się również ryzykować.
- A ksiądz - zacząłem beztroskim tonem - to długo "bawi" w okolicy?
- Od wczoraj - rzekł zmartwionym tonem - powiecie mi gdzie jestem?
Westchnąłem głośno i kazałem reszcie opuścić broń, ale zachować czujność. Postanowiłem nie spuszczać księdza z oczu, a jego ostateczny los rozstrzygnąć jutro. Jeśli okaże się niegroźny być może zabierzemy go ze sobą.
Na noc zabarykadowaliśmy obydwa wyjścia - główne i te w zakrystii, a Smith rozstawił czujniki. Na pierwszą wartę na wieżę wysłałem Seryjnego.
Dziwny to był człowiek,  ale w tych czasach ciężko było znaleźć kogoś całkowicie zdrowego na umyśle.
W czasach, w których niemal co czwarty człowiek próbował targnąć się na własne życie. Tych którzy podjęli co najmniej dwie próby samobójcze, ale jednocześnie w wyniku pecha, własnej głupoty lub słabej woli nie potrafili rozstać się z tym światem, nazywano półżartem seryjnymi samobójcami. Jeśli wierzyć plotkom, Seryjny próbował przynajmniej siedem razy - dlatego przydomek przylgnął do niego na stałe. To dziwne, ale wydawał się rozsądnym i zrównoważonym człowiekiem, w dodatku sympatycznym i godnym zaufania. Ale pozory potrafiły mylić nawet jeszcze przed wojną.
Wdałem się w dłuższą rozmowę z księdzem. Sprawiał wrażenie normalnego i oczywiście zagubionego. Z łatwością potrafiłem wyobrazić sobie jego obecny punkt widzenia: sam, obcy, w zupełnie nieznanym miejscu. Podobno pochodził z niewielkiej wioski o nazwie niemożliwej do wymówienia, w sektorze osiemnastym. Nie słyszałem o sektorze osiemnastym, co oznacza tylko tyle, że nasz z nim nie sąsiadował. Ksiądz Jan musiał wylądować bardzo daleko od domu - o ile mówił prawdę.
Chętnie przyjął zaproponowaną dawkę szczepionki, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Nie zraził się do mnie nawet, gdy stwierdziłem, że skuję go na noc kajdankami. Zacząłem mieć głęboką nadzieję, że jednak nie okaże się demonem - w innym świecie pewnie mógłbym go polubić.

*

Długo nie mogłem zasnąć, w końcu po prostu poszedłem zmienić Seryjnego na warcie. Połowę czasu poświęcałem na noktowizor i monitor czujników, a połowę na bawienie się portfelem, na zmianę wyjmując i chowając fotografię mojej rodziny. Zabawne, że kiedyś - wypchany - portfel był symbolem szczęścia i dobrobytu, a dzisiaj stanowił mój osobisty amulet ochronny i sarkofag z pogrzebanymi wspomnieniami. Wiedziałem, że one gdzieś tam są i pewnie tęsknią za mną, ale gdzie? W jakim sektorze? Ten świat był zbyt duży i zbyt chaotyczny bym mógł liczyć, że prędko je odnajdę.
Udział w misjach kartograficznych stanowił najlepszym pretekst, by prowadzić poszukiwania na własną rękę - nawet jeśli w bardzo ograniczonej skali.
- Rodzina? - usłyszałem za sobą głos naszego więźnia. Wciąż był skuty, choć wcześniej przeplotłem jego łańcuch przez pręt mocujący ołtarz, co powinno go na stałe unieruchomić.
- Jak ksiądz się uwolnił?
- Mieszkam tu od dziesięciu lat, znam każdy centymetr tego budynku - zrobił krótką pauzę - Teraz pewnie myślisz, że jestem jednym z nich, co?
W jednej dłoni wciąż trzymałem fotografię, a druga zupełnie nieświadomie znalazła się na kaburze colta. Moje ruchy zdradzały mnie bardziej niż słowa.
- A jesteś?
- Gdyby tak było, pewnie bym skłamał. Lub po prostu was pozabijał - wzruszył ramionami - Nie mogę zasnąć. Jeden z twoich ludzi ciągle słucha muzyki.
Ostatnie zdanie trochę mnie odprężyło.
- Podobno określenie "demony" pochodzi właśnie z kościoła - postanowiłem zmienić temat. Byłem ciekaw opinii duchownego na temat obecnego końca świata.
- Tak nazwał je papież. Mówił, że to stwory z piekła, uwolnione przez Lucyfera. Początek apokalipsy. Czekamy na powrót Syna Bożego, który uwolni nas od tej plagi.
- Wierzy ksiądz w to wszystko?
- Nie - jego odpowiedź zaskoczyła mnie, ale mężczyzna nie podjął wątku dopóki go o to nie poprosiłem.
- To próba dla ludzkości, zesłana przez Boga, nie przez Lucyfera. Być może jednak czekamy na zbawiciela, który położy temu kres. A co pan o tym myśli, poruczniku?
- Myślę, że jeśli Bóg istnieje, to chyba niezbyt nas lubi.
W myślach miałem na to o wiele mocniejsze słowa, ale nie chciałem obrażać poglądów duchownego. Prawdę mówiąc uważałem, że to wszechmocny odebrał mi rodzinę, a przynajmniej stało się to za jego zgodą.
- Czas iść spać - powiedziałem ostatni raz zerkając na fotografię.

*

Obudziło mnie przekleństwo Seryjnego. Klął po rosyjsku i to tak, że nie sposób było go zrozumieć.
- Co jest? - spytałem zaspany chwytając za m-czwórkę.
- Kłopoty - powiedział Seryjny. Minęliśmy księdza, który wciąż spał i wspięliśmy się na wieżę gdzie czekała reszta.
Na horyzoncie majaczyła zbliżająca się karawana. Smith i Świstak obserwowali ją przez lornetki.
- Złomiarze - powiedzieli zgodnie.
Przestawiłem własny noktowizor na zwykły tryb optyczny, żeby przekonać się na własne oczy. W centrum kolumny jechały trzy traktory z przyczepami na których podróżowały kobiety z dziećmi. Całość prowadził dżip z ciężkim karabinem maszynowym. Ewidentnie wojskowy sprzęt. Po bokach podróżowało również kilku konnych, na oko również dobrze uzbrojonych.
- Najwyżej pięćdziesięciu ludzi - rzekł Świstak.
- Jednak potrafisz liczyć - stwierdził Seryjny - To wciąż dziesięć razy więcej niż my, jeśli uwzględnić też księdza.
- Większość nie stanowi zagrożenia. Ciekawi mnie, jak zdobyli tego dżipa - pomyślałem na głos. Samochody były cenne, nawet patrolom kartograficznym z rzadka takie przydzielano.
- Wszyscy na dół - rozkazałem - może nie będą nas niepokoić.
To było strasznie naiwne założenie, ale na tym pustkowiu nie dalibyśmy rady uciec przed dżipem. W najgorszym wypadku dojdzie do obrony kościoła, co i tak było lepszym rozwiązaniem niż rozpaczliwa ucieczka.
Ksiądz Jan już się obudził. Najwidoczniej wyczuł, że coś jest nie tak, jednak w odpowiedzi na jego nieme pytania kazałem mu tylko siedzieć cicho i nie przeszkadzać.
Nie było już czasu na zbędne uprzejmości - w najgorszym wypadku taki czas już nigdy nie nadejdzie.
Wzmocniliśmy trochę barykady na wejściach, a później rozstawiłem ludzi na pozycjach w różnych częściach nawy.
Nie byliśmy patrolem bojowym, więc nie posiadaliśmy dużych nadwyżek amunicji, ale mimo wszystko trzy m-czwórki, miotacz ognia i kilka granatów mogło utrzymać potencjalnych napastników na dystans przez jakiś czas.
Prawdę mówiąc, kościół średnio nadawał się do obrony - wszystkie okna umieszczono zbyt wysoko. Wizję sytuacji mieliśmy głównie dzięki czujnikom rozstawionym przez Smitha. Jego zdaniem złomiarze nie znajdą ich dopóki nie będą wiedzieć czego szukają.
Dżip zatrzymał się przed kościołem. Przez drzwi słyszeliśmy przytłumioną rozmowę, a później próbę dostania się do środka. Gdy w ruch poszły łomy stwierdziłem, że pora działać.
- Kto tam?! - zawołałem. Nastała chwila ciszy, najwidoczniej złomiarze naradzali się między sobą.
- Uchodźcy. Potrzebujemy wody i simplexów.
Mieliśmy lekki nadmiar tych drugich, ale na pewno nie starczyłoby dla całej karawany. A oddając palec łatwo można stracić całą rękę.
- A znacie to? - usłyszałem za sobą szept Świstaka - Polak, Niemiec i Rosjanin bronią się w kościele, a tam...
W takich chwilach mam ochotę zwyczajnie go zastrzelić.
- Jeszcze Węgierski ksiądz i... - Seryjny spojrzał na Smitha, który mimo angielskiego nazwiska z pewnością nie był ani Anglikiem ani Amerykaninem.
- Zamknąć się - mało-finezyjnie uciszyłem drużynę, chociaż rozumiałem, że był to ich sposób na rozładowanie napięcia. Po chwili odkrzyknąłem - Nie mamy!
Ponownie po drugiej stronie zapadła pełna napięcia cisza, która tym razem nie trwała zbyt długo.
- Naprawdę ich potrzebujemy! Mamy kobiety i dzieci.
Wbiłem wzrok w wiszący nad ołtarzem krzyż, jednak wszechmocny nie dał mi żadnej wskazówki.
- Mamy też karabin maszynowy - usłyszałem inny głos z zewnątrz - i możemy go użyć. Lepiej otwórzcie.
Uznałem, że jest to odpowiedź na jaką czekałem. Podszedłem cicho do Świstaka.
- Idź na górę i puść im serię nad głowami. Tylko nie daj się trafić i sam nikogo nie traf.
- Ta jest.
Chwilę później usłyszeliśmy terkot m-czwórki.
- Wycofują się - stwierdził Smith, wpatrzony w odczyty czujników.
Po tym pokazie karawana faktycznie się do nas zniechęciła i pojechali dalej. Jednak nie dość daleko - rozbili obóz w odległości niecałych dwóch kilometrów.
- Zapewne jeszcze z nami nie skończyli - stwierdził Świstak schodząc z wieży. Początkowo chciałem go ochrzanić, bo wolałem, żeby nie spuszczał z nich oka, ale dostrzegłem że krwawi.
- Ty idioto - straciłem nad sobą panowanie - mówiłem, żebyś nie dał się trafić.
Natychmiast poczułem wyrzuty sumienia - jego stan wyglądał dość poważnie.
Oczywiste było, że spędzimy w kościele więcej czasu niż planowaliśmy. Cały dzień poświęciliśmy na łatanie Świstaka i obserwację karawany.
Ten facet miał pecha odkąd go poznałem. Jego ksywa wzięła się od dwóch górnych jedynek, które stracił przy przypadkowym kontakcie z przydrożnym głazem. Zawsze jeśli komuś miało się przydarzyć coś nieprzyjemnego, to padało właśnie na niego.  Często jednak sam był sobie winny - lubił kusić los, choć akcja na wieży to zapewne głupi przypadek. I tak czułem się winny.
Czas nie działał na naszą korzyść. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, że Świstak potrzebuje profesjonalnej opieki medycznej.
Karawana postanowiła jednak przenocować w okolicy, a niewykluczone, że chcieli nam złożyć nocną wizytę.
Seryjny siedział na wieży, a ja bawiłem się portfelem, od czasu do czasu zerkając na fotografię. Smith montował granatnik do swojej m-czwórki, a ksiądz Jan siedział razem ze mną i Świstakiem. W rękach trzymał biblię. Była to duża księga, stare wydanie uwzględniające zapewne kilka wersji językowych. Zorientowałem się, że zawsze miał ją przy sobie - zarówno przy naszym pierwszym spotkaniu, jak i później na wieży podczas rozmowy ze mną. Wpatrywał się w okładkę jakby był wstanie przebić ją spojrzeniem.
- Przeczytaj coś, klecho - poprosił Świstak. O ile wiedziałem był ateistą, a to dużo mówiło o jego obecnym stanie.
Ksiądz Jan przez długą chwilę nie reagował. Gdy zaczynałem sądzić, że jednak nie dosłyszał prośby Świstaka, powolnym ruchem odłożył księgę i położył dłoń na czole rannego mężczyzny.
Drugą ręką zdarł opatrunek z jego ramienia i nie przejmując się krwią przyłożył dłoń do rany.
Świstak zemdlał, a ja poderwałem się na równe nogi.
Ksiądz Jan odwrócił dłoń, na której prócz krwi metalicznie połyskiwała wyciągnięta z rany kula. Najdziwniejsze jednak było to, że Świstak przestał krwawić.
- Ciało ludzkie to zasadniczo prosty organizm - stwierdził ksiądz tonem nauczyciela - Wystarczy zapewnić mu warunki oraz usunąć przeszkody, a sam będzie się rozwijał, chociażby w nieskończoność. Największa przeszkoda dla ludzi to... inni ludzie.
- Jak to zrobiłeś? - spytałem wstrząśnięty. Zauważyłem, że Smith trzyma broń w pogotowiu.
- Tam na wieży - odparł ksiądz - pytałeś się, czy jestem demonem. No więc... tak, jestem nim.

*

Pojedyncze jednostki spotykane poza bezpiecznymi strefami były niemal zawsze zakamuflowanymi demonami lub wariatami. Wciąż nie miałem pewności którym z nich był stojący przede mną mężczyzna, ale obie opcje nie miały sensu. Demon nie uzdrawiałby naszego towarzysza, a wariat raczej nie byłby cudotwórcą. Chyba.
Smith przezornie wycelował w niego m-czwórkę.
- Wtedy na wieży powiedziałeś, że gdybyś nim był, to byś skłamał - powiedziałem ostrożnie. Miałem ogromną ochotę zrobić krok w tył, ale wolałem nie zostawiać Świstaka samego w zasięgu rąk księdza.
- Zarzucasz, że kłamię - najwidoczniej to go rozbawiło, zdawał się nie zauważać Smitha i wymierzony w niego karabin.
- Jeśli potrzebujecie więcej dowodów nie ma sprawy - skóra księdza ściemniała, a z jego twarzą zaczęło się dziać coś dziwnego. Po chwili przede mną stanął... drugi ja. Zupełnie jakbym widział się w lustrze, tyle że ubranego w sutannę.
Ksiądz Jan równie szybko powrócił do swojej pierwotnej formy, ale całe te przedstawienie było tak niezwykłe, że zaczynałem wątpić w swój osąd. Dyskretnie uszczypnąłem sam siebie, by obalić moją pierwszą hipotezę. Później spojrzałem na Smitha, który na nieme pytanie odpowiedział skinięciem głowy. On też to widział. To nie był sen ani halucynacja.
- Seryjny, na dół! - zawołałem. Jednocześnie usłyszałem jak Smith odbezpiecza broń. W tej samej chwili Świstak odzyskał przytomność.
- Hej, chłopaki... - wstał energicznie - czuję się świetnie! Co zrobiliście...?
Nie wiem ile odczytał z mojego wyrazu twarzy, ale poza celującego w księdza Smitha była dość jednoznaczna.
- To demon - odparłem słysząc za sobą Seryjnego, który zapewne był równie zdezorientowany - uzdrowił cię.
- Ale...
- To demon - powtórzyłem z naciskiem - który wyjaśni nam, jaki ukryty cel sprowadził go w nasze towarzystwo. Odroczenie egzekucji to jedyne co mogę ci zaproponować w zamian za ocalenie mojego człowieka, "kaznodziejo".
- O nic więcej teraz nie proszę. Szukałem patrolu, który nie zabije mnie od razu gdy się ujawnię. Pomyślałem, że uzdrowienie waszego towarzysza będzie dobrym początkiem współpracy. Jestem emisariuszem. Przyszedłem negocjować warunki rozejmu.
- Mogę już go rozwalić, poruczniku? - spytał Smith.
Milczałem, sprawa zdecydowanie mnie przerastała. Dowodziłem trzema osobami, a i tak odpowiedzialność momentami za bardzo mi ciążyła.
To było coś zupełnie innego. Gdyby demon mówił prawdę - w co wątpiłem - moja obecne decyzja miałaby konsekwencja dla każdego człowieka na tej planecie. Dla mojej rodziny również.
- Nie mam uprawnień do takich negocjacji - powiedziałem w końcu.
- Wiem. Skontaktujesz mnie z kimś kto je ma.
- Chcecie zastawić pułapkę na kogoś ważnego? Czy może powinienem zaprowadzić cię do naszej kwatery głównej, żebyś mógł poznać jej lokalizację i słabe punkty?
- Już je znamy. Mamy tam swoich.
- Albo kłamiesz.
- Albo kłamię. Albo mówię prawdę. Pięćdziesiąt procent szans na zakończenie tej wojny to i tak więcej niż mieliście kiedykolwiek wcześniej. Wierzę, że podejmiecie odpowiednie środki ostrożności. Możecie wybrać miejsce i czas spotkania. Zgodzę się na każdy ruch z waszej strony, który umożliwi rozpoczęcie rokowań pokojowych. Takie otrzymałem polecenia od moich zwierzchników.
- Cofnij się pod ołtarz - poleciłem demonowi, a sam skinąłem na towarzyszy. Była to decyzja, której wolałem nie podejmować samodzielnie.
- Co robimy?
- To demon, panie poruczniku - Smith wyglądał na zdecydowanego - nie powinien dostać od nas nic więcej niż kilo ołowiu.
- I spalić truchło - Seryjny chwycił mocniej swój miotacz - słyszałem, że tylko ogień może ich zranić.
Świstak zwykle był pierwszy do każdej rozwałki, ale tym razem pokręcił głową.
- Nie wiem jak, ale mi pomógł. Na pewno nie powinniśmy go zabijać.
- Świetnie - warknął Seryjny przez zęby - skoro Świstak mówi, żeby go oszczędzić, to już wiadomo, że te rozwiązanie nie wchodzi w grę.
- To nie są żarty - wtrąciłem - Zgadzam się ze Świstakiem. Powinniśmy spróbować skontaktować się władzami. Przy zachowaniu ostrożności demon nie wykręci nam żadnego numeru. Jest dwa do dwóch.
- Porucznik ma decydujący głos - powiedział Smith.
Seryjny stawiał opór, ale w trójkę w końcu go przekonaliśmy - nawet nie uciekając się do autorytetu mojej rangi.
Ksiądz miał spać na wieży wraz z trzymającym straż wartownikiem. To był jedyny sposób na względnie bezpieczny nocleg. Mając na karku demona i nie do końca przyjazną karawanę w okolicy, najchętniej trzymałbym wszystkich na nogach całą noc, jednak oczywiście nie było to możliwe.
Jesteśmy tylko ludźmi.

*

Obudziły mnie strzały dobiegające z góry. Błyskawicznie otrząsnąłem się z ostatków snu i ruszyłem na schody. Nie zdążyłem znaleźć karabinu, więc wyrwałem z kabury colta. Za plecami słyszałem Świstaka i Smitha w biegu odbezpieczających broń.
Druga seria z m-czwórki rozcięła ciszę nocy jak nóż. Z mojej m-czwórki, jak sobie uświadomiłem - na warcie stał Seryjny, który na górze nie miał użytku ze swojego miotacza.
Na ziemi leżał skuty ksiądz w kałuży krwi. Seryjny stał nad ciałem niczym kat. To była egzekucja z zimną krwią.
Mężczyzna rzucił broń na nasz widok nie chcąc nas prowokować. Sądząc po stanie zwłok, i tak musiał wystrzelać cały magazynek.
- Co ci kurwa odwaliło?! - zawołałem wymachując dziko coltem.
- To demon, nic dobrego by z tego nie wyszło. Zrobiłem to, co musiało być zrobione.
- Ja ci... - wszystkie groźby uleciały z mojej głowy, gdy ciało księdza zaczęło się rozpływać w czarną maź. Po chwili ponownie przyjęło kształt księdza Jana, ale nie było zbyt stabilne. Wyglądało, jakby mogło się rozpłynąć  z powrotem  w każdej chwili.
- Zabiłeś mnie - powiedział ksiądz niepewnie wstając. Seryjny pomacał dłonią swój pasek szukając dyszy miotacza, ale szczęśliwie zostawił go na dole. Tym lepiej dla niego, bo raczej nie dałbym mu możliwość zabicia demona... po raz drugi.
- Jednak żyjesz - powiedziałem zmieszany, ale ksiądz pokręcił głową.
- Nasza śmierć jest dużo dłuższa niż u ludzi. Zachowam świadomość jeszcze przez kilka dni, a później odejdę. Umrę. Możecie skrócić moją agonię do kilku godzin, jeśli użyjecie ognia.
Zabrzmiało to jak błaganie. Choć nie było tego widać wydawało mi się, że cierpi. Mimo wszystko jego ciało się ustabilizowało.
- Gdybyśmy wcześniej dotarli do naszego sztabu... czy wciąż chciałbyś negocjować porozumienie?
Ksiądz pokiwał głową - W tej sprawie nic się nie zmieniło, to ciągle moja misja.
- Ile mamy czasu?
- Trzy dni, może cztery.
- Nie zdążymy na czas dotrzeć do kwatery - zauważył Smith.
- Nie - powiedziałem - chyba, że mielibyśmy własny dżip.

*

Złomiarze cały wieczór prowadzili naradę odnośnie zdobycia kościoła. Zdania były podzielone, ale w końcu demokratycznie postanowiono zostawić kościół w spokoju. Dobre uzbrojenie obrońców sprawiało, że nie była to gra warta świeczki.
Następnego poranka planowano wyruszyć we wcześniej ustalonym kierunku, w celu desperackiej próby zdobycia niezbędnego zaopatrzenia i simplexów.
O świcie problem okazał się mniej naglący niż przypuszczano. Złomiarze odnaleźli dwóch nieprzytomnych wartowników i zestaw trzydziestu wysokiej jakości dawek simplexu, które po rozcieńczeniu kupowały karawanie dodatkowe trzy dni życia.
Brakowało tylko samochodu.

*

- Dlaczego nas zaatakowaliście? - rzuciłem pytanie, które nurtowało mnie od chwili poznania demona.
Jechaliśmy przez coś, co kiedyś było fragmentami różnych miast. Z braku czasu zarzuciliśmy zwykłe środki ostrożności. Seryjny kierował, Smith stał przy karabinie maszynowym, a Świstak próbował zasnąć. Ksiądz Jan - choć wątpiłem, żeby demon naprawdę się tak nazywał - wyglądał na całego i zdrowego. Jednak w jego oczach widziałem odbicie wiecznej pustki.
- To skomplikowane. Wtedy sądziliśmy, że nasze uderzenie jest kontratakiem na wasze.
Wyczułem, że uwaga całej drużyny skupia się na księdzu. Ten podjął:
- Jesteśmy symbiotyczną rasą. I kolektywną. Czerpiemy cechy od organizmów, z którymi się stykamy. Przed spotkaniem z wami byliśmy niewiele bardziej inteligentni niż zwierzęta na waszej planecie. Do naszych układów doszły wasze sygnały, które swoją odmiennością wprawiły nas w szok. To były transmisje telewizyjne oraz informacje z globalnej sieci komputerowej. W wyniku tego szoku wielu z nas utraciło swoje definicje i odeszło w niebyt. To coś o wiele gorszego niż śmierć.
Wojna to wasz wynalazek, a nasze odkrycie. Nie spodziewaliśmy się, że sposoby rozstrzygania konfliktów oparte na przemocy są możliwe - przynajmniej w takiej skali. U nas spór wygrywa zawsze ten, kto ma największą motywację. I tyle. Jest to proste, bo jesteśmy kolektywni. Mamy wiele ciał i umysłów, ale tylko jedną, wspólną dusze. Każdy z nas do pewnego stopnia dzieli uczucia z resztą.
Dowiedzieliśmy się od was czym jest wojna, a jednocześnie wielu z nas odeszło w niebyt. Z naszej perspektywy wyglądało to jak efekt ataku. Postanowiliśmy odpowiedzieć tym samym.
Nasza przewaga w każdym świecie który skolonizowaliśmy polegała na adaptacji. Zawsze przystosowywaliśmy się do warunków tam panujących, pobierając cechy organizmów które już wcześniej się do nich dostosowały na drodze ewolucji. Na tej zasadzie uodporniliśmy się również na wasze sygnały. Użyliście swojej najpotężniejszej broni, bomb jądrowych. Te zaszkodziły nielicznym, bo do promieniowania i chorób byliśmy przystosowani od dawna. Tylko wysoka temperatura wciąż jest dla nas groźna, nie spotkaliśmy jeszcze żadnej istoty od której moglibyśmy przyswoić na nią odporność. Ale wybuchów łatwo było uniknąć kryjąc się między wami, przynajmniej zazwyczaj.
W odpowiedzi na wasze uzbrojenie opracowaliśmy własne. Nazywacie to translacją. Jednak popełniliśmy ogromny błąd: postrzegaliśmy waszą rasę przez pryzmat naszej, a jesteśmy zupełnie innymi istotami, dużo bardziej związanymi z przestrzenią fizyczną niż wy. To co szkodzi nam, ma niewielki wpływ na was. I odwrotnie.
Translacja wywarła podobny wpływ na naszą rasę jak promieniowanie na waszą. Można powiedzieć, że oba nasze gatunki niemal przestały istnieć. Postanowiliśmy skończyć wojnę, która wybuchła właściwie przez pomyłkę.
- Z tego co rozumiem jesteście czymś w rodzaju kosmicznych pasożytów - powiedziałem trochę bardziej oskarżycielsko niż zamierzałem.
- Symbiontów. Wchodzimy w symbiozę z innymi gatunkami. Pamiętacie, jak uzdrowiłem Świstaka? Stwarzamy warunki i usuwamy przeszkody, żeby organizmy mogły się rozwijać. Moglibyśmy przedłużyć długość waszego życia kilkukrotnie, uodpornić na wszystkie choroby... ale dzięki waszej inteligencji posunęlibyśmy się dalej. O wiele dalej. Razem moglibyśmy odnaleźć Boga.
- To dlatego przybrałeś postać księdza? - wskazałem na biblię.
- Prawdę mówiąc uznałem, że kleryk prędzej wzbudzi waszą sympatię. Ale to również.
Ponownie wyjąłem mój portfel z fotografią moich bliskich. Chętnie znalazłbym Boga. Miałbym do niego kilka pytań.
- Wasza idea rodziny jest piękna - powiedział demon apatycznym tonem.
- I bolesna - niespodziewanie włączył się Świstak.
Z jakiś przyczyn Seryjny rzucił mu krzywe spojrzenie, ale Świstak tego nie zauważył.
- Śmierć najbliższych - podjął - może nieźle namieszać w głowie.
Jego ton był niemal troskliwy, co w normalnej sytuacji by mnie zdziwiło. Ale teraz poczułem tylko coś w rodzaju gniewu i zmieszania.
- Oni żyją. Gdzieś daleko, ale żyją - odrzekłem roztrzęsionym głosem.
Świstak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Seryjny warknął. Nie byłem pewien o co im chodzi, ale nie miałem ochoty kontynuować dyskusji. Poczułem gwałtowny ból głowy, który minął gdy ksiądz musnął palcem moje ramię. Uśmiechnął się blado, a ja po raz pierwszy poczułem, że obecność demonów może faktycznie zmienić ten świat na lepsze.

*

- Jesteśmy blisko, zaraz wjedziemy do bezpiecznej strefy - oznajmił Smith. Jechaliśmy już drugi dzień, tylko z jedną krótką przerwą. Paliwa starczy nam prawdopodobnie na styk.
- Polak, Niemiec i Rosjanin wracają do domu, a tam...? - zaczął Świstak.
- Mam przeczucie, że pójdą do baru - podsunął Seryjny.
Z księdzem było wyraźnie gorzej. Tracił swoją formę, jego rysy lekko się rozmyły a kolory stały się nienaturalne. Prawdę mówiąc wyglądało to obrzydliwie.
- Będę pierwszym który odniesie sukces - powiedział niewyraźnie demon - wysyłaliśmy emisariuszy już wcześniej, ale unicestwialiście ich.
- Przykro mi, że umrzesz - powiedziałem szczerze żałując istoty.
- Jestem szczytem naszej adaptacji - kontynuował zupełnie, jakby mnie nie usłyszał - podołałem, bo upodobniłem się do was najbardziej spośród wszystkich moich pobratymców. Tak naprawdę, jestem do was tak podobny, że innym się to nie podobało. To kolejny powód dla którego mnie tu wysłali.
- Zmusili cie, żebyś został posłem?
- Nie. To tak nie działa. Ich motywacja żebym odszedł była większa, niż moja żeby zostać. Przynajmniej mogę zrobić coś dobrego dla obu gatunków.
Dojechaliśmy do pierwszego posterunku, który przejechaliśmy bez większych problemów. Na drugim zwrócono nam uwagę, że jesteśmy przed czasem i z nadprogramowym dżipem, ale i to nie okazało się żadnym kłopotem. Zastanawiałem się, komu powinienem zgłosić fakt, że wieziemy demona. Przed opuszczeniem drugiego posterunku kazałem przekazać do centrali, że transportujemy więźnia o wysokim priorytecie, gdyż nie mieliśmy procedur na przyjęcie ambasadora obcych.
Na trzecim i ostatnim posterunku wyjaśniłem, że będę pilnie potrzebował spotkania z oficerem dyżurnym, który miał na nas czekać tuż przy wjeździe do kwatery. Zgodnie z moimi instrukcjami powinien mu asystować kordon żołnierzy, który odeskortuje więźnia do natychmiastowego przesłuchania.
Wjechaliśmy do tunelu mającego nas zaprowadzić do podziemnego miasta. Kwatera główna stanowiła centrum cywilizacji naszego sektora.
- Spośród wszystkich regionów na świecie wasze laboratoria naukowe są najbardziej zaawansowane - stwierdził demon słabym głosem - Myślę, że jesteście już blisko rozwiązania problemu bezpłodności. Nawet bez naszej pomocy.
- Możliwe - powiedziałem zmęczony, bo myślami byłem już w mojej prywatnej kwaterze.
Dojechaliśmy wreszcie do głównego włazu. Byliśmy w domu.
Nareszcie.
Zgodnie z oczekiwaniami czekały na nas dwa plutony wojska oraz jeden z pułkowników.
- Oni nie żyją - rzekł demon, gdy dżip wreszcie się zatrzymał.
- Co?
- Twoja rodzina. Może nie zasługujesz na życie, ale na prawdę już tak. Nawet jeśli sam ją przed sobą ukrywasz, gdzieś na dnie swojej świadomości.
- Co? - powtórzyłem nie będąc pewien, czy dobrze usłyszałem. Żołnierze zaczęli nas otaczać.
- Zaabsorbowaliśmy od was wiele cech. Spryt i podstępność w pierwszej kolejności. I zdradzieckość. To zbyt niebezpieczne, żeby jakiś inny gatunek niż nasz również je posiadał.
Demon otworzył biblię. W środku nie było żadnych stron, tylko sprytnie zakamuflowane urządzenie wypełniające całą wolną przestrzeń. Każdy przeszkolony oficer rozpoznałby je jako największe osiągnięcie technologii militarnej człowieka. Zminiaturyzowana głowica termojądrowa.
Zdążyłem jeszcze sięgnąć po fotografię, a później świat wypełniła jasność.

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
WKT · dnia 30.12.2015 13:53 · Czytań: 1625 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty