Drewniakowie nie byli jakoś specjalnie wierzący. Chodzili do kościoła w niedzielę i we wszystkie święta, przyjmowali komunię i, od czasu do czasu, spowiadali się ze swoich poczynań; zdarzało się picie i awantury, zdarzały też płacz i śmiech, lecz poza tym nie było niczego specjalnego, co by ich wyróżniało spośród innych rodzin. Kiedy więc na froncie budynku, tuż nad biegnącym wokół domu chodnikiem, babcia Drewniakowa dostrzegła twarz Chrystusa, nie od razu jej uwierzono. Takie wiadomości mają jednak to do siebie, że rozchodzą się szybciej, niż wieje wiatr podczas silnej burzy.
Babcia dostrzegła wizerunek około siódmej rano; już po godzinie dziesiątej naprzeciwko stał spory tłumek, a o dwunastej ludzi było tyle, że stojący z tyłu musieli pokrzykiwać na tych z przodu, żeby ustąpili im miejsca, by i oni mogli zobaczyć święty obraz. Na chodniku, pod wizerunkiem, ustawiono świece: mniejsze i większe, w zależności od zasobności portfela, a może intensywności wiary w cud.
Około godziny czternastej, z pobliskiego kościółka, przydreptał proboszcz. Był to starszy mężczyzna powoli zbliżający się do kresu życia. Tłum się rozstąpił, tak by ksiądz z bliska mógł dokonać oceny zjawiska. Plama na budynku mogła faktycznie przypominać twarz Chrystusa, ale równie dobrze mogła być wszystkim innym. Najdziwniejszy w niej był kolor: mocno czerwony.
- Krew z cierniowej korony – ktoś krzyknął w ekstazie i cały tłum wydał z siebie jęk.
Co robić, co robić, myślał gorączkowo ksiądz.
W swoim długim życiu niewiele dokonał i kiedy w końcu odejdzie na emeryturę nikt nie będzie pamiętał jego marnych czynów. Oto nadarzała się okazja, by został zapamiętany nie tylko w parafii, ale także całym biskupstwie, a może nawet w kraju.
- Cud – ogłosił mocnym głosem, chociaż nie miał do tego prawa, ale dzięki temu poczuł się całkowicie spełniony.
Ludzie za nim i przed nim z głuchym łoskotem padli na kolana.
…………………………
- Jak długo ma pan te dolegliwości? – zapytał lekarz.
Lebioda podrapał się po głowie.
- Nerki to tak już od tygodnia bolą.
- A krew w moczu?
- No, od wczoraj. Ze szwagrem my popili piwa; „najlepsze na nery” mówił . Wracałem do domu a lać, znaczy sikać, tak mi się zachciało, że aż oczy zaczęły szczypać. Ja kulturny, więc pędzę do domu, ale koło chałupy Drewniaków tak mnie przycisnęło, że nie wytrzymałem…
- I..? – zapytał zniecierpliwiony lekarz.
- No, na mur im nasikałem i tak żem się zestrachał, jak tę krew na ścianie zobaczyłem, że obiecałem najświętszej panience nie pić, jeśli cud się stanie i mnie wyleczy… To jak panie doktorze: wyleczę się?
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt