Dupowaty z Niegodzia - Niczyja
Proza » Groteska » Dupowaty z Niegodzia
A A A
Od autora: Dupowaty miał jedno marzenie - znaleźć dziewczynę, która lubi spać "na łyżeczkę".

„Dupowaty z Niegodzia”

 

Wszystkie znaki na ziemi i na niebie wskazywały, że będzie to dziewczynka. Pierwsze miesiące ciąży znaczyły poranne wymioty, całodzienne mdłości i senność. Kolejne przyniosły ciężarnej pewną ulgę, jednak za sprawą buzujących hormonów szybko zaczęła przybierać na wadze. Zbrzydła, co ewidentnie wskazywało na płeć potomka, bo to zwykle dziewczynki zabierają urodę przyszłej mamie. Kiedy jednak sypnął jej się obfity wąsik, przyszły tata stchórzył i zniknął. Brygida Wąsińska nie zmartwiła się zbytnio tym faktem, zrobił swoje, co prawda w miejscu mało romantycznym i będąc pod wpływem alkoholu. Nie miało to teraz żadnego znaczenia. Oczekiwała dziewczynki, zawsze chciała mieć córeczkę, którą będzie stroić w kolorowe ubranka, czesać jej mięciutkie włoski i tulić do piersi. Marzyła o tym od lat, jednak z czasem  marzenie to stawało się coraz mniej realne. Szczególnie w małym miasteczku - Niegodziu, wsi w zasadzie, gdzie był tylko kościół, szkoła podstawowa, remiza strażacka, do której regularnie uczęszczała na cotygodniowe potańcówki i gdzie mieszkało niewielu mężczyzn. Czas płynął, dawno stuknęła jej trzydziestka, a urodą nigdy nie grzeszyła.

Podczas czerwcowej długo-nocy, samotnie wracającą z dyskoteki Brygidę gwałtem odarł  z cnoty  podpity amant. Nie broniła się, sama też była lekko wstawiona i takoż chętna. Przychodził do niej potem w odwiedziny. Po miesiącu okazało się, że ona spodziewa się dziecka, który to fakt napawał go coraz większym strachem, a już wielka tusza i wspomniany wąsik sprawiły, że pewnego dnia wystrzelił jak z procy, aby nigdy więcej nie pokazać się już w okolicy.

Brygida pracowała w szkolnej bibliotece. Zaokrąglona, tocząca się bryła zjawiała się w pracy punktualnie o dziesiątej i siedziała tam do piętnastej. To co robiła trudno było nazwać pracą, bowiem zajmowała się głównie jedzeniem pomidorów ze śmietaną albo zwyczajnie drzemała. Dzieci rzadko zaglądały do jej cichego zakątka, mogła więc spokojnie spędzać czas na marzeniu o swojej córeczce. Któregoś jesiennego dnia siedząc w  kanciapie nagle poczuła skurcze, a po nich prędko następne i kolejne. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wezwana z najbliższego miasta karetka zabrała rodzącą do szpitala, ku uciesze zgromadzonych uczniów stawiających zakłady, czy zdąży dojechać na miejsce, czy urodzi w aucie.

Zdążyli! Wycieńczonej porodem mamie położna podała umytego już i ubranego noworodka podkreślając dumnie: „śliczny chłopczyk”. Brygida utuliła dziecię, które przystawione do piersi od razu zaczęło umiejętnie ją ssać. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że to chłopiec. Podczas przewijania przymykała oczy, żeby nie widzieć prawdy. A już najbardziej dziwił pielęgniarki fakt, że zwracała się do dziecka imieniem –  Martusia.

Lekarz określił jej stan jako lekki szok poporodowy i zalecił spokój. Po kilku dniach młoda mama i zdrowy chłopczyk wrócili do domu.

  

*****

Rozpoczął się najszczęśliwszy okres w życiu Brygidy. Całe dnie spędzała ze swoim długo wyczekiwanym maleństwem. Karmiła, przebierała, głaskała śpiące ciałko i wychodziła na spacery. Dom pełen był małych, różowych śpioszków, kombinezonów, sweterków i czapeczek. Gdy niemowlę spało matka kładła się obok niego i z zachwytem wpatrywała w maleńką, śliczną buzię wciąż powtarzając: „moja Martusia”.

Raz w tygodniu piekła ciasto - sernik z brzoskwiniami, którym dzieliła się z proboszczem. Kilkakrotnie przecierała ser, potem długo i mocno wyrabiała ciasto, aż stół chwiał się na swoich mizernych czterech nogach. Zapach świeżo upieczonego ciasta roznosił się w całym domu i poza jego murami. Brygida słynęła ze swoich wypieków, nierzadko  jakaś sąsiadka wpadała na mały kęs. Jeszcze ciepłe ciasto pakowała do koszyka na dole wózka i spacerkiem zajeżdżali na plebanię. Ksiądz już czekał, zawsze łasy na słodkości. Tym razem również.

- Szczęść Boże – przywitała się.

- Szczęść Boże, Brygido – odpowiedział oblizując się mężczyzna w sutannie – Proszę za mną.

- A co z wózkiem?

- Możesz zostawić przed wejściem, nikt go stąd nie zabierze – prędko ją uspokoił.

- Ja wezmę Martusię, a ksiądz ciasto.

- Z przyjemnością…

Kobieta wzięła na ręce dziecko, a ksiądz schylił się stękając, bo nieco przeszkadzał mu brzuch, i chwycił brytfannę szczelnie zawiniętą w celofan. Degustacja odbyła się natychmiast, gdy tylko zasiedli do stołu. Sutannik nie mógł czekać dłużej.

- Mhm… pyszne… jak zawsze – przełykając łapczywie zachwycał się jedzący – Napijesz się herbaty?

- Tak, poproszę. Zmęczyłam się trochę, a mała jeszcze śpi.

- Właśnie, dobrze, że przyszłaś. Chciałem z tobą o czymś porozmawiać.

- O czym chciał ksiądz ze mną porozmawiać?  - zlękła się kobieta.

- O chrzcie! Czy myślałaś już o imieniu dla dziecka?

- Tak. Chcę by miała na imię Marta.

- Ależ droga Brygido. To jest chłopiec i nie może mieć na imię Marta! – oburzył się pleban.

- To niech będzie Mart!

- Nie ma takiego imienia w polskim leksykonie imion!

- To będzie!  – odrzekła ze spokojną pewnością siebie kobieta – Inaczej…nie będzie serniczka.

- Dobrze, już dobrze. Mart Wąsiński. Ładnie brzmi.

- Też tak uważam – odpowiedziała uśmiechając się przekornie.

 

Nastała długa i śnieżna zima. Brygida spacerowała ciągnąc za sobą dziecko na sankach. Ciepło odziany chłopiec, z błyszczącą od kremu buzią, patrzył w niebo lub na idącą przed nim mamę, która często zatrzymywała się, poprawiała mu szalik lub czapkę i mówiła. Nieustannie mówiła do dziecka, jakby chcąc wypowiedzieć wszystko co przez lata nagromadziło się w jej głowie, a o czym wcześniej nie miała komu opowiadać.

Latem, ubrany w zwiewne sukieneczki wizytował z mamą miasteczko. Blond włoski miał zaplecione w dwa mini warkoczyki, a delikatną buzię chronił różowy kapelusik z szerokim rondem. Siedział w wózku, jak na tronie, i ciekawie przyglądał się wszystkiemu. Jemu też przyglądano się ciekawie, a jeszcze bardziej jego mamie. Wszędzie gdzie się pojawiali, wywoływali ironiczne półuśmiechy, które po ich odejściu zamieniały się w salwy śmiechu.

Mijały lata. Ponad dwuletni Mart ciągle ssał pierś, nie potrafił jeszcze mówić i płakał, gdy matka znikała choćby na chwilę. Spali w jednym łóżku, mały odwrócony do matki plecami, otoczony jej ramionami, w pozycji „na łyżeczkę”. Brygida musiała wrócić do pracy i zabierała ze sobą dziecko. Tam siedział cichutko, oglądał książki z obrazkami, bawił się zabawkami, jadł kiedy był głodny, ale najważniejsze, że była z nim mama.

Gdy poszedł do szkoły, nie przeżył traumy jak zdarza się to wielu dzieciom oderwanym od rodziców. Jego mama zawsze była blisko i na przerwach korzystał ze sposobności widzenia jej. Był grzeczny i cichy. Nie tylko tym jednak różnił się od pozostałych dzieci, szczególnie od chłopców. Już nie w sukience, ani warkoczach, ale nadal miał długie włosy i nosił zawsze coś różowego. Lgnął do pani nauczycielki, bał się wrzeszczących dzieci, bijących się o zabawki i biegających po korytarzach.

Nie miał problemów z nauką, szybko jednak dało się zauważyć, że preferuje nauki humanistyczne, niż ścisłe. Często siadał z książką w ręku, z dala od rówieśników i zapominał o całym świecie, przez co spóźniał się na lekcje i dostawał uwagi do dzienniczka, z których jego zafrasowana mama musiała się potem tłumaczyć. Na WF-ie nie grał w piłkę nożną, ani żadne gry zespołowe, po prostu nie radził sobie. Piłka jakimś sposobem zawsze stawała się jego wrogiem, przewracał się o nią, wytrącano mu ją z rąk lub podawał ją nie temu, komu trzeba. Gubił się, był zbyt wolny. Nie lubił też grać w karty, nie rozumiał tych emocji, dziwiła go ekscytacja rówieśników, którzy potrafili godzinami rżnąć w brydża lub w wojnę. 

W starszych klasach szkoły podstawowej modne stało się palenie papierosów i picie alkoholu. Celebrowano ten rytuał, kryjąc się w szkolnych toaletach, czy poza budynkiem lub na rzadkich domowych imprezach. Nigdy nie ciągnęło go do  zakazanych uciech. Koledzy z pełną egzaltacją opowiadali  jak to jeden papieros krążył między nimi w męskiej ubikacji albo jak pili ajerkoniak znaleziony w barku któregoś z ojców. Marta nie interesowały te opowieści. Dyskretnie odchodził wtedy na bok lub zostawał blisko nerwowo strzelając wyginanymi palcami. Stopniowo przylgnęła do niego etykietka – Dupowaty, i z czasem wszyscy zaczęli zwracać się do niego nie imiennie, tylko właśnie tak.

- Dupowaty! – drwili z niego – Idziesz z nami na szybkiego sztacha? Może kielonka?

- Dupowaty! Jakie dziś masz drugie śniadanko?

- Dupowaty! Chyba mama zapomniała wysłać cię do fryzjera, co nie?

- Dupowaty! Chodź pooglądasz z nami „Świerszczyki”!

- Dupowaty! Wąsik ci się rzucił, jak twojej mamusi!

Marta przestało drażnić to przezwisko,  przyzwyczaił się. Unikał jednak rówieśników, bo sprawiały mu przykrość ich złośliwe zaczepki. Na długiej przerwie wyciągał kanapkę, a na deser obowiązkowo ciasto schowane do plastikowego pojemniczka. Jadł je łyżeczką, nie bacząc na otaczające go morze drwin.

Od najmłodszych lat uwielbiał pomagać mamie w kuchni. Była to jego druga pasja, poza czytaniem książek. Do innych czynności miał dwie lewe ręce. Nie umiał wbić gwoździa, tylko zwykle trafiał w palce, a potem chodził z sinymi, schodzącymi paznokciami. Na zajęciach praktyczno-technicznych nauczyciel, wiedziony doświadczeniem, zawsze przydzielał mu najprostsze zadania. Takie, przy których nie zrobi sobie, ani innym krzywdy. W kuchni jednak był królem, nie było potrawy, której nie umiałby upichcić. Zaczynał jako mały pomocnik, który z chęcią dosypywał mąkę, wbijał jajka lub mieszał składniki. Oprócz pieczenia ciast nauczył się przyrządzać sałatki, potem zupy, a na koniec wykwintne dania obiadowe. Kuchnia kojarzyła mu się z mamą, z ciepłem, pięknymi woniami i pysznymi smakami. Czuł się tam bezpiecznie, było to jego miejsce.

Odkąd zaczął interesować się dziewczynami, co Brygida zauważyła sprawdzając zawartość jego tornistra, przestała już sypiać z nim „na łyżeczkę”. Stawał się młodzieńcem i nie był to zdrowy układ. Mart bardzo tęsknił za przytuleniem. Czasem w nocy tuptał  boso do łóżka matki, zawijał się w jej objęcia i spokojnie zasypiał.

Nęciły go szkolne koleżanki, ich piersi i kuszące ciała ubrane w kolorowe fatałaszki. Ich słodkie buzie, duże oczy i czerwone usta. Podobały mu się te małe kobietki, jednak nie robił nic, aby z którąkolwiek porozmawiać, nie mówiąc już o propozycji spaceru, czy czegoś więcej. Był nieśmiały. Paraliżował go strach przed wyśmianiem i odrzuceniem.

W technikum gastronomicznym, do którego dojeżdżał aż do odległego miasta, otoczony wianuszkiem paplających dziewcząt wstydził się jeszcze bardziej. Pragnął ich, ale przerażały go swoją odmiennością. Nie wiedział jak z nimi rozmawiać, należały do innego świata. Jako pilny uczeń skupił się na nauce, a zajęcia praktyczne stały się jego żywiołem i ciągle eksperymentował z nowymi potrawami. Po szkole od razu pędził na przystanek, ponieważ jedyny powrotny PKS do Niegodzia odjeżdżał o siedemnastej. Podobnie poranny do miasta, o szóstej piętnaście. Podczas długich podróży autobusem czytał książki lub drzemał.

 

*****

Wybór kierunku studiów był oczywisty. Mart nie chciał słyszeć o niczym innym jak Żywienie Człowieka na SGGW. Dostał się bez problemu, a Niegodzianie jak zaczarowani patrzyli teraz na swojego Dupowatego. Miał silny charakter, jak matka, i wiedział czego chce.

Mart zamieszkał w akademiku i zaczęło się zupełnie inne życie. Wprowadził się do chłopaka, który lubił dobrą zabawę, imprezy i dziewczyny. Sprowadzał wymalowane lale, poił alkoholem i potem długo nie pozwalał im zasnąć. Dupowaty także nie spał, nie mógł też czytać. Słuchał i myślał, że on chciałby inaczej… Marzył, aby spotkać dziewczynę, która lubiłaby spać „na łyżeczkę”, wtulić się w jego ramiona i spokojnie zasnąć. Byłaby skromna, cicha i nie wyzywająca, jak sprowadzane tutaj łatwo-pylne okazy.

Towarzyski współlokator zapraszał czasem dwie panny, jedną dla siebie, drugą dla Marta. Nie klejąca się rozmowa oraz brak zainteresowania alkoholem zniechęcały potencjalną partnerkę, a już pytanie, które jej z marszu zadawał - „Czy lubisz spać na łyżeczkę?” - pogrążało go całkiem. Rozbawiona dziewczyna wychodziła, zabierając ze sobą koleżankę, a Dupowaty zostawał z rozeźlonym kolegą, który chciał pomóc, a w efekcie  sam także tracił okazję.

Z czasem zupełnie przestały interesować go akademickie imprezy. Był świadkiem zjeżdżania w metalowej misce z wysokich schodów, co niechybnie mogło skończyć się wypadkiem. Widział erotyczne sceny w pokoju, na korytarzu, na ławkach w parku i wzdragał się na myśl, że dziewczyny potrafią być tak wulgarne i bezwstydne. Zupełnie inny ich obraz miał w głowie.

Kilka razy wybrał się na dyskotekę. Jednak im bardziej chciał, tym dalej był od osiągnięcia zamierzonego celu. Nieśmiały, spięty, deptał po palcach nielicznym wybrankom, które zgodziły się na taniec z chłopakiem w białych skarpetach. Martowi muzyka nie przeszkadzała  w tańcu, kiwali się więc każde z swoją stronę, aż w końcu wymęczona torturą milczenia i ze zdeptanymi stopami panna czmychała czym prędzej w inny kąt ciemnej sali. Przy wolnych udawało mu się nawet zatrzymać partnerkę na drugi taniec i wtedy zadawał swoje kultowe pytanie. Wydawało mu się ono niewinne, bezpośrednio wiodące do celu, jednak odbierane było inaczej. Nieraz dostał zamaszyście w policzek, a najczęściej dziewczyna zostawiała go w połowie tańca i odchodziła bez słowa wyjaśnień.

Na czwartym roku studiów tak ustawił grafik zajęć, żeby mieć wolne czwartki i piątki, i rozpoczął pracę w małym bistro, w centrum miasta. Menu stanowiły proste i sycące włoskie potrawy, jak pizza, spaghetti, lasagne i inne makarony. Na deser tiramisu i nasączona alkoholem baba – sprowadzana specjalnie z Neapolu oraz nieodzowna kawa lavazza. Było dużo klientów, w tym studentów innych uczelni oraz tzw. białych kołnierzyków. W porze obiadowej lokal pękał w szwach, a kucharz nie nadążał z przygotowywaniem posiłków. Mart doskonale radził sobie w takich sytuacjach, panował nad spływającymi zamówieniami, a wykonane przez niego potrawy wzbudzały zachwyt. Szybko zyskał zaufanie szefa, był przyjaźnie nastawiony do personelu i klienteli. Odżył!

Piąty rok był fraszką – igraszką na uczelni. Zjawiał się tam tylko na spotkania z promotorem, a cały wolny czas spędzał w bistro. Awansował na zastępcę szefa i sumiennie doglądał, aby wszystko było w należytym porządku. Coraz częściej przez mózg przelatywała mu myśl, że chciałby otworzyć własny lokal, stać się szefem i kucharzem jednocześnie. Wieczorami było spokojniej, siadał wtedy przy jednym ze stolików i zjadał późny obiad, na który w ciągu dnia nie miał czasu. Oglądał włoską stację telewizyjną, obowiązkowy program właściciela.

W knajpce sporadycznie pojawiała się szczupła, skromna dziewczyna, którą w myślach nazywał „szarą myszką”. Zamawiała jedną z potraw, jadła ze smakiem, a potem surfowała w Internecie na swoim laptopie. Przed wyjściem kupowała jeszcze kilka dań na wynos i objuczona siatami szła na pobliski przystanek autobusowy. Zauważył, że zjawia się dwa razy w tygodniu, regularnie we wtorki i piątki. Wyglądała na zmęczoną, zalęknioną, a na pewno wygłodzoną, bo dania znikały z jej talerza w oka mgnieniu. Intrygowała go i zastanawiał się dlaczego taka ładna dziewczyna jest sama. Niekiedy ich oczy spotykały się, wtedy ona szybko wracała spojrzeniem do komputera, a on do pływających w akwarium rybek.

Któregoś piątku zamówiła więcej dań na wynos niż zwykle. Komputer i trzy torby pełne jedzenia uniemożliwiły jej samodzielne otworzenie drzwi. Pomógł jej, a potem za nią  patrzył. Zaczęła biec do stojącego na przystanku autobusu, a plisowana spódnica, w której najwyraźniej zepsuł się zamek, zaczęła zsuwać się z jej bioder. Coraz niżej, i niżej, aż w końcu zatrzymała się na stopach i dziewczyna przewróciła się na chodnik, zgniatając sobą wszystkie targane potrawy. Natychmiast za nią wybiegł.

- Pomogę pani – podał jej rękę i dopomógł wstać.

- Dziękuję – odpowiedziała podciągając spódnicę i mocując się z suwakiem – Uciekł mi autobus, a dania są do wyrzucenia.

- Będzie następny - powiedział uspokajającym tonem – A w sprawie potraw coś wymyślimy. Pracuję w tamtym bistro.

- Wiem… - odparła raźniej – Jestem Marta.

- Mart! – przedstawił się chłopak, stukając piętami jak w wojsku – Chodźmy do środka.

Właściciel był we Włoszech, a kucharz dawno już wyszedł. Byli sami. Mart zapakował takie same dania, które uległy zmiażdżeniu i podał je dziewczynie.

- Ślicznie dziękuję  - odrzekła uśmiechając się wdzięcznie – Ile płacę?

- Gratis od firmy, tylko więcej się nie przewracaj – zażartował Mart – Może chcesz agrafkę?

- Nie, dziękuję – odparła rumieniąc się Marta – Pójdę już. Jutro przyjeżdża mama, to dla niej.

- Miłego ucztowania życzę. I smacznego!

- A, dziękuję. Do zobaczenia.

- Do zobaczenia – odrzekł pogodnie chłopak.

Patrzył jak ostrożnie idzie na przystanek, wsiada do autobusu i odjeżdża uśmiechając się do niego przez szybę. Pomachał jej, choć tego z pewnością już nie widziała.

Nie mógł się doczekać kiedy znów ją zobaczy. Nie przyszła we wtorek, zastanawiał się czy coś jej wypadło. Zmarkotniał. Zjawiła się dopiero w piątek, o wcześniejszej niż zwykle porze.

- Opowiadaj! Jak było? – spytał na wstępie.

- Mama popróbowała wszystkiego, ale chyba jej nie smakowało. Ona lubi tylko nasze polskie, tradycyjne potrawy.

- Nie martw się! Coś zaradzimy.

- Powiedziała, że jak przyjedzie następnym razem, to chce zjeść zwyczajny obiad!

- Kiedy przyjedzie? – spytał rzeczowo.

- Za miesiąc!

- Spokojnie. Mamy dużo czasu.

Spoglądali na siebie bez słowa. Dziewczyna już nie na laptop, a chłopak nie na akwarium.

- Wiesz, czekałem na ciebie… - zaczął Dupowaty sam zaskoczony takim wyznaniem  – Nie było ciebie we wtorek.

- Nie mogłam przyjść. Musiałam zostać dłużej w pracy. Mamy audyt.

- Wiesz, mógłbym cię nauczyć gotować kilka potraw. Jestem w tym dobry.

- A ja, jeśli chodzi o gotowanie, mam dwie lewe ręce. Nawet jajecznicy nie umiem usmażyć!

- Kiedy możemy zacząć lekcje?

- Nawet dziś, u mnie. To niedaleko.

- W porządku. Zwolnię się tylko u szefa i idziemy.

Po drodze zrobili jeszcze niezbędne zakupy, bo chłopak nie spodziewał się, aby w szafkach czy lodówce znalazł coś oprócz gotowych dań. Miał rację. Kuchnia lśniła czystością, a szafki pustością. Lodówka również.

- Dlaczego masz takie dziwne imię?  - odważyła się w końcu spytać Marta.

- Wcale nie jest dziwne! Mama tak mnie nazwała – wytłumaczył swobodnie.

- Od czego zaczniemy naukę? – spytała lękliwie uczennica.

- Od jajecznicy. To najprostsze danie.

- Jestem załamana! – wskazała na stojące na półce książki kucharskie - Pięć instrukcji, a ja nie wiem jak to zrobić!

- Można się uprzeć i zakładać majtki przez głowę, najlepiej jednak zacząć od początku.

- Czyli?

- Wiesz co? Może ja będę działał, a ty będziesz patrzeć. Tak będzie szybciej.

- Dobrze, Mart  – potulnie zgodziła się dziewczyna.

Jajecznica wyszła przepyszna. Siedzieli na wysokich stołkach przy kuchennym blacie i jedli ze smakiem. W pewnym momencie Mart przypomniał sobie prawie zapomniane pytanie.

- Marto!  - zwrócił się do niej oficjalnie, jakby to była sprawa życia lub śmierci - Czy lubisz spać „na łyżeczkę”?

- Taaak! Baaardzo! To moja ulubiona pozycja  - odrzekła podniesionym z emocji głosem – Tak zawsze spałam z mamą.

 

I Mart został u Marty, do rana. Utulił ją w swoich ramionach i zasnęli „na łyżeczkę”, tak po prostu.

 

*****

Intensywny  kurs kucharski nie przyniósł spodziewanych rezultatów, ale żadna ze stron nie zamartwiała się z tego powodu. Mart gotował, a Marta podawała mu niezbędne składniki. Po kolacji testowali nowe łyżeczkowe pozycje.

Kilka miesięcy później Dupowaty zastukał w drzwi małego domku w Niegodziu. Otworzyła Brygida we własnej osobie.

- Kogo moje oczy widzą?  Mart! – matka wylewnie powitała syna.

- Mamo. Chciałbym ci kogoś przedstawić.

- Nie tutaj, nie w progu – odpowiedziała przesądnie kobieta – Wejdźcie do środka.

Gdy wszyscy troje znaleźli się we wnętrzu, Mart przystąpił do prezentacji.

- Mamo! To jest Marta – moja dziewczyna! – oświadczył  z dumą w głosie.

- Marta! Moja Martusia… - i Brygida rzuciła się ściskać i całować nowoprzybyłą.

- Mamo, proszę… - syn dyskretnie próbował studzić jej karesy.

Gdy wyściskana i wycałowana dziewczyna odzyskała wreszcie oddech, grzecznie dygnęła i wydusiła z siebie krótkie:

- Mi również miło panią poznać. Dużo o pani słyszałam.

- Mam nadzieję, że dobre rzeczy.

- O, tak! Mart wyrażał się o pani w samych superlatywach.

- No! Dość już tego stania! Usiądźcie sobie na kanapie, moje gołąbeczki, a ja zrobię herbatę. Będzie też świeżutko upieczony sernik.

 

Brygida oddaliła się do kuchni szepcząc do siebie: „Marta Wąsińska, Marta Wąsińska, Marta Wąsińska… Hmm – brzmi bardzo ładnie”. Miała teraz dwie Marty, syna i córkę, a niebawem miały pojawić się bliźniaczki. Było to jeszcze jednak tajemnicą dla wszystkich.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Niczyja · dnia 03.02.2016 19:08 · Czytań: 752 · Średnia ocena: 4,25 · Komentarzy: 17
Komentarze
Dobra Cobra dnia 03.02.2016 22:57 Ocena: Bardzo dobre
Przewyborne, przepiękne, a na dodatek jak napisane!

Słodka Autorko,

Takich opowiadań nam potrzeba. Niby o życiu, a jednak na wspak. Słodko sie czyta historię Marta. Brawo!

Dziękuję za miłą wieczorną lekturę.


Pozdrawiam,

DoCo
Niczyja dnia 03.02.2016 23:04
Dziękuję bardzo za komentarz i przewybornie cieszę się, że się podobało:)
To jedno z moich ostatnich opowiadań.
Życie ma słodko-gorzki smak i takie są moje teksty.
Proszę bardzo i pozdrawiam,
Niczyja
Dobra Cobra dnia 04.02.2016 09:19 Ocena: Bardzo dobre
To prawda, że życie ma słodko-gorzki posmak, lecz trzeba wiedzieć, że w większości wypadków ta gorzkośc jest wynikiem naszych własnych nienajlepszych wyborów, indolencji, głupiej wiary i naiwności. Gdyby zatem na życie popatrzyć okiem wojskowego oraz się samozaprzeć - stało by się ono pasmem szczęścia i tańca (może i nawet z gwiazdami!).

Czego niniejszym pięknie życzę.


DoCo
Niczyja dnia 04.02.2016 10:20
Jest dużo racji w tym, co napisałeś/aś. Tylko... nie jestem wojskowym.
Acz podziękować za życzenia nie omieszkam.
Niczyja
purpur dnia 04.02.2016 10:57
Dzień dobry!

Wczoraj już sobie otworzyłem to opowiadanie do przeczytania, no tytuł był taki, że nie dało się nie zerknąć :0 Okazało się to jednak błędem, bo otworzone jako pierwsze wylądowało na końcu listy, bo kliknąłem w kilka innych, no i tak się jakoś wydarzyło, że się nic nie wydarzyło, no uciekło mi...

Dziś więc, nadrobiłem tę wpadkę...

Czy ja nie mówiłem, że ładnie, mięciutko piszesz!
Wiesz, gdzieś tak w połowie tekstu, tknęło mnie, że ten rodzaj "puchu" w słowach, w myślach, ja już kiedyś czytałem :p Tak delikatnie przechodzisz przez treść, zdania, że nie sposób nie polubić Twoich boharetów, trzyma się za nich kciuki od samego początku, i niemalże się drży o nich do samego końca. Masz swój własny sposób prezentowania treści, taki który nikomu nie zrobi krzywdy :) Coś czuję, że nawet jak byś mordowała żuczka, to otrzymał by on miły kocyk, ciepłe skarpetki i w połowie miekki młotek, a na koniec i tak by uciekł :p No ale jest to strasznie miłe w odbiorze!

A dodatkwo, powiem Ci, że pierwszy raz historia może obronić się sama. Tak, jestem marudny jeśli chodzi o opowieść, bo to nie ładne zdania trzymają mnie przy czytaniu. Czytam aby usłyszeć co fajnego wykombinował autor. I bingo! Nareszcie, nie było pędzenia aby zakończyć, wszystko jest poukładane, dopieszczone. Fajne!

Naprawdę nieźle było już w przypadku "duchów" - chociaż jak wiesz, to nie do końca było opowiadanie dla mnie, po prostu nie byłem jego odbiorcą...

Tutaj pozostała konsekwencja wypowiedzi, łądnego prowadzenia treści, no i JEST opowieść, która sama w sobie może zainteresować. Potrafi zatrzymać czytelnika przy kartce! Zaciekawić!

Zresztą nadworna delikatna "maruda" ( tu jest masa uśmiechu, więc się nie obrażaj :) DoCo, jak sama widziałaś Zachwycony!!! Notabene, zobacz co tam jego palce wystukują, bo jeśli chodzi o wymyślanie historii, to ma on do tego niezwykły dryg!

Oczywiście zachęcałbym Cię do tego abyś jeszcze bardziej "zaszalała" w kwestii samej historii, jeszcze więcej dodała tutaj ciekawych elementów. Wiem, że potrafisz i na pewno jest to tylko kwestia czasu :)

Nie byłbym sobą, abym do tej cukrowej miseczki nie wstawił odrobiny musztardy :)
Troszkę bym pomęczył dialogi - one same w sobie mogą być świetne... No ale to tylko tak, abyś nie popadła mi w samozachwyt :)

Gratuluję!
Bardzo miło się czytało - bardzo fajne opowiadanie!

PS Nie widzę tutaj gorzko - słodkiego, jest tylko odrobina zwykłego życia ( przecież nikt nie mówił że będzie tylko czekolada na ustach i ciepłe buty co zimę, życie toniejebajka ) i cała masa cudnych kolorowych wydarzeń ( ma pasję, ma dziewczę, ma interesującą go pracę ). No ale to ja... nic na to nie proradzę..

Czekam na więcej!

Parę zdań sobie wynotowałem, takie które wymalowały uśmiech na twarzy:

Cytat:
Nęciły go szkolne koleżanki
- delikatnie śliczne, a i z pazurem!!!

Cytat:
jak sprowadzane tutaj łatwo-pylne okazy.
- a ty, a ty!!!!

Cytat:
Marta nie in­te­re­so­wa­ły
- no generalnie Mart, to świetny pomysł, realnie nie- realny, brzmi bosko :D

Cytat:
„Czy lubisz spać na łyżeczkę?”
- no to mnie zabiło :)

Pa,
kpb
Niczyja dnia 04.02.2016 13:36
Witaj Purpurze (KBP),

Jaki ciepły i słodki komentarz, taki pozytywy i zachęcający. Dziękuję bardzo!

Cieszę się, że „Dupowaty…” podobał Ci się i trafił w Twój gust :D

Tak, mówiłeś tak, gdzieś, kiedyś, ale czy to byłam ta sama ja? Podoba mi się Twoje określenie, mięciutko, puch, w stosunku do mojego pisania. Bardzo!

Piszę tak, jaka sama jestem… Pisanie przecież jest odzwierciedleniem naszych myśli, wnętrza, historii, przeżyć, pragnień, lęków…

Tak, pieściłam mojego „Dupowatego…” uważnie i troskliwie, starałam się zadbać o szczegóły.

Chętnie zapoznam się z twórczością DoCo, ale dziś już nie zdążę zacząć, bo wybieram się na dłuuuugi urlop. A propos wymyślania historii to dziś, właśnie dziś, narodził się w mojej głowie tytuł i pomysł na… niegrzeczne opowiadanie i swawolących nieco bohaterów… Będę miała czas na myślenie o fabule, gdzieś tam daleko w górach…

Nigdy nie popadnę w samozachwyt, nie ja. Dziękuję raz jeszcze za przefajny komentarz :)

Mi również podobały się wynotowane przez Ciebie cytaty i pisząc je w tekście, śmiałam się do siebie na głos B)

Pa,
Niczyja
Joan dnia 05.02.2016 10:48
Fajne imię głównego bohatera.
Podobało mi się, mimo że nie przepadam za wątkami romansów.
Niczyja dnia 05.02.2016 12:50
Dziękuję i cieszę się :)
Quentin dnia 07.02.2016 16:02 Ocena: Bardzo dobre
Wszyscy lubią na łyżeczkę

Przedmowa bardzo zachęcająca. Świetny zabieg wprowadzający klimat jeszcze, zanim wszystko się tak naprawdę zacznie.

Przebrnąłem przez historię w oka mgnieniu. Bardzo solidne opowiadanie. Nie jestem tylko pewien czy nazwałbym "Dupowatego..." groteską, ale nie o to tu chodzi. W końcu nie wszystko da wcisnąć się w sztywne ramki gatunków, podgatunków itd.

Ładna opowieść o samotności i poszukiwaniu szczęścia. Wszyscy chcemy tego samego ( szczęścia), tylko różnie je nazywamy, a czasem nie nazywamy, bo trudno jakoś. Mądrze i z humorem. Dobra robota, Niczyja.

Pozdrawiam
Quen
Niczyja dnia 07.02.2016 20:57
Sama łyżeczka może być różnie rozumiana;)

Wybrałam groteskę, bo to mi najbardziej pasowało.
Bycie szczęśliwym, to chyba najtrudniejsze zadanie do wykonania, dla wielu z nas nieosiągalne.

Dziękuję za komentarz i cieszę się, że Ci się podobało.

Pozdrawiam, Niczyja
Aronia23 dnia 07.05.2016 15:27 Ocena: Bardzo dobre
Niczyja - gratulacje. Fajny pomysł, dobra narracja, charakterystyka postaci. Jak to jest że ludzie nie przyjmują prostych prawd do siebie. Zadziwiające i Ty to wychwyciłaś. Zdanie: "Można się uprzeć i zakładać majtki przez głowę, najlepiej jednak zacząć od początku" - super pokazuje o czym w tym wszystkim chodzi.
Odbiegamy od stereotypów, to postrzegani jesteśmy jak dziwadła.
Przecież można mieć na imię Mart i być chłopcem. W niczym to nie przeszkadza. Anglicy, Amerykanie też nadają swoim dzieciom dziwne imiona, np. Savanah czy Daisy - stokrotka.
Teraz trochę z innej beczki. O zachowaniu się bohaterów - jedni przychylni, inni nie. Takie życie

"I Mart został u Marty, do rana. Utulił ją w swoich ramionach i zasnęli „na łyżeczkę”, tak po prostu." - I gitara.
Cóż jeszcze? Zadziwiają mnie nazwy typu: "Dupowaty z Niegodzina" oraz

"Stopniowo przylgnęła do niego etykietka – Dupowaty, i z czasem wszyscy zaczęli zwracać się do niego nie imiennie, tylko właśnie tak.

- Dupowaty! – drwili z niego – Idziesz z nami na szybkiego sztacha? Może kielonka?

- Dupowaty! Jakie dziś masz drugie śniadanko?

- Dupowaty! Chyba mama zapomniała wysłać cię do fryzjera, co nie?

- Dupowaty! Chodź pooglądasz z nami „Świerszczyki”!

- Dupowaty! Wąsik ci się rzucił, jak twojej mamusi!"
Marta przetrwał i to. Zaczęły go interesować dziewczyny, też nie omieszkałaś o tym nie omieszkałaś o tym napisać i fajnie.
Właściwie zrobiłaś studium psychologiczne bohatera, mieszkającego w Niegodzinie - nazwa wskazuje, że albo że jego mieszkańcy źle liczą czas, albo nie godzą się na pewne rzeczy. Fajny ten wyraz utworzyłaś.
Zakończenie też niczego sobie
"Brygida (...) Miała teraz dwie Marty, syna i córkę, a nie­ba­wem miały po­ja­wić się bliź­niacz­ki. Było to jesz­cze jed­nak ta­jem­ni­cą dla wszyst­kich.". Fajne, podobało mi się. Ta groteska do mnie przemawia. A23
Niczyja dnia 07.05.2016 21:38
Aronio,
WOW! Dziękuję za takie pochwały, komentarz i ocenę:) Bardzo się cieszę, że mój Dupowaty spodobał Ci się!
Pisałam go tak dawno temu, chyba w styczniu, że już o nim prawie zapomniałam. Odświeżyłaś go dla mnie, dziękuję.

Tytuł brzmi "Dupowaty z Niegodzia'! To starannie wymyślone przeze mnie słowo. Kto co? Niegodzie. Kogo? czego? Niegodzia. Ma ważne znaczenie dla tej opowieści, a bazowałam na różnych pomysłach, ten uznając za najlepszy. Twoje rozważania odnośnie znaczenia tytułu są mylne, bo źle odmieniłaś słowo;)

W tym tekście musiałąm ująć, oczywiście w skrócie, całą historię Marta, żeby spokojnie dojść do finału, i żeby wszyskto miało ręce i nogi.

A zakończenie zmieniałam kilkukrotnie, i to jest ostatnia wersja.

Jeszcze raz dziękuję za taki komentarz i cieszę się, że groteska do Ciebie przemawia.
Niczyja
maak dnia 08.12.2016 23:19 Ocena: Świetne!
Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. Uważnie. Było ciepło, fajnie i na "łyżeczkę" . Ta łyżeczka kojarzy mi się z czymś wyjątkowym, co się pamięta od drugiego, czy trzeciego roku i wspomina w setnym, czy więcej... jak chaos pozwoli.
Dla mnie Dupowaty, chociaż dupowaty, to fajny mężczyzna jest! Wolę istotę myślącą, czującą niż prostego wykonawcę poleceń aktualnie obowiązujących. Wolę człowieka, niż przygłupi automat manipulowany przez kogoś mającego więcej, czy to władzy, czy pieniędzy. Zakończenie, takie jakie powinno być, a najczęściej nie jest. Tylko nie wiem, dlaczego groteska? To powinno być raczej marzenie??

Maaczek
Niczyja dnia 09.12.2016 12:42
Witaj Maaczku,
Odgrzebałeś mój tekst prawie sprzed roku. Minęły całe wieki od jego napisania. Mam wrażenie, że pisał go ktoś inny, inna ja, żyjąca w innym świecie. Pewnie już nigdy nie napiszę czegoś tak optymistycznego, tak pozytywnego... Nieważne.

Cieszę się, że podobało się i odczułeś przyjemność czytając "Dupowatego":)
Też go lubiłam, jego Martę i ich historię. Pisząc ją odczuwałam niebywałą przyjemność, pewnie podobną do Twojej. Zakończenie jest iście bajkowe, utkane z marzeń autorki, czyli mało realne.

Pozdrawiam ciepło,
Niczyja
Procesja dnia 09.12.2016 19:51
Też za ciosem odgrzebałam i jestem zachwycona. Tyyyle humoru, tyle obserwacji, przemycanych niezauwazalnie słodko-gorzkich refleksji o świecie.
maak dnia 10.12.2016 00:39 Ocena: Świetne!
Po prostu wróć :) M
Niczyja dnia 10.12.2016 10:06
Procesjo,
Bardzo mnie cieszy zarówno Twój komentarz jak i grzebanie w moich starych tekstach. Są skarbnicą wiedzy o człowieku, jakim był jakiś czas temu i jaki może znów będzie. Bo ma do czego wracać;)

maaku,
Może się uda. W każdym razie spróbuję:)

Pozdrawiam serdecznie,
Niczyja
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty