Rybka.
Wózek turkotał po bruku oznajmiając wszystkim, że już ranek i czas na wynoszenie śmieci. Zawsze o tej porze kubły zapełniały się najlepszym towarem. Ludzie wychodząc do pracy wynosili, przy okazji, niepotrzebności. Wyrzucali prawie wszystko. Czasem kobiety wrzucały do śmietników swoje torebki z całą zawartością wraz z workami śmieci. Co błędem się okazywało już w autobusie albo dopiero po przybyciu do celu.
Sprawdził zawartość w swoim rewirze pojemników, były jeszcze puste. Kolejny był prawie pusty. Prawie, bo to co tam było zainteresowania nie wzbudzało - ale widocznie ktoś rzucił palenie, bo znalazł tam ledwie napoczętą paczkę papierosów.
- A co się będę śpieszył, poczekam - Usiadł na murku ogrodzenia i zapalił. Chwilę trwało zanim dostrzegł dziurę w ogrodzeniu, a w głębi podwórza opuszczony stary dom i ślady przeprowadzki - zniszczone nikomu niepotrzebne meble. Obok domu był drewniany garaż z otwartymi na oścież drzwiami. Rozejrzał się uważnie, nikogo nie było. - Okazja jakich mało – pomyślał i chyłkiem zaczął przekradać się przez dziurę w siatce. Gdy już prawie był na drugiej stronie nagle poczuł, że coś go trzyma, szarpnął się mocniej i spodnie z trzaskiem dartego materiału opadły do kolan.
- O w mordę! - zaklął pod nosem. Podtrzymując jedną ręką spodnie ruszył odważnie w kierunku otwartych drzwi garażowej szopy. - W razie czego idę pożyczyć igłę i nici. Rozejrzał po pustym pomieszczeniu, nic szczególnego nie było. Mimo półmroku dostrzegł coś w kącie, była to wędka w brezentowym pokrowcu.
- Dobre i to - pomyślał - Niepotrzebna widocznie właścicielowi. Podtrzymując spodnie ruszył z fantem tą samą drogą.
Zegar na pobliskim dworcu kolejowym wydzwonił dziesiątą, gdy leżąc na swojej drewnianej pryczy i popalając kolejnego papierosa, wpadł na genialny pomysł:
- Będę łowił ryby, a potem je sprzedawał. Może być z tego niezły interes - roztaczał szerokie horyzonty pomysłu.
Dochodziło południe. - Czas by wypróbować sprzęt – postanowił. Poszedł nad pobliską gliniankę. Starannie wybrał miejsce, założył przynętę i zarzucił wędkę. Teraz zostało tylko spokojnie i cichutko czekać.
Po chwili sen go zmógł, jak zwykle kiedy nic nie robił.
Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy zbudził go odgłos przejeżdżającego pociągu.
Sprawdził wędkę.
- Jest! Jest rybka - ucieszył się.
- Mała jakaś, i żółta; chora może? - z uwagą obejrzał zdobycz.
- Tak! to na pewno wina gorzelni - rozjaśniło mu się. Bo ta niedaleko przecież była.
Wiadomo było, że resztki po fermentacyjne wylewają do stawu. Raz kiedyś, stryjeczny brat Zdzicha - Stefek, przyniósł całe wiadro tego specjału. Po przefiltrowaniu miał się tylko niewiele różnić od koniaku. Ale coś chyba było nie tak, bo Stefek szybko tracił wzrok.
Włożył rybkę do słoja po ogórkach, do pełna nalał wody. - Podchowam ją, podkarmię; ryby będę hodował - pomyślał tym samym o poszerzeniu działalności.
Wracając ostrożnie, co by mu słój nie wypadł, zbliżał się do domu. Jedną rękę miał słabszą od kiedy cały prąd elektrowni „Siersza 2” przez nią przeszedł. Obiecali mu rentę, ale na obietnicach zostało, bo albo nie miał konta bankowego, stałego adresu, bo przecież miał druga rękę sprawną.
Zdarzało się, że to ostatnie nawet rozumiał.
Ustawił słój na parapecie okna i długo się w niego wpatrywał, aż z sennego letargu wybił go trzask zamykanych drzwi. Był to jego kompan Zdzich, współlokator. Wróciła mu w pełni świadomość dopiero po dwóch nurach wina Kwiat jabłoni, które zapodał Zdzich. Opowiedział mu o wydarzeniach tego dnia i o rybce.
Kiedy skończył nastąpiło milczenie. Ta chwila była magiczna, bo usłyszał ciche kichnięcie. Wytężył słuch i wtedy wyraźnie drugi raz kichnęła rybka.
- Chora pewnie - zaniepokoił się Zdzich.
- Może wodę by jej zmienić, co ?
-Tak, to jej na zdrowie wyjdzie - zaordynował Zdzich - I do lekarza by trzeba, do tego co przy Smolnej gabinet ma. Gondkowej, mówią, że raka wyleczył, co go w zeszłym roku miała.
Wieczorem wyszli, ze swoimi wózkami, jeszcze raz na rewiry.
- Kiepski dzień - syknął Zdzich - mam tylko stare i nie do pary buty, bo jeden większy od drugiego. A i tobie nie poszło lepiej, na frasunek dobry trunek - stwierdził ze znajomością rzeczy i odkorkował kolejną butelkę wina. Wracając popijali z gwinta na przemian.
Weszli w wąski, ciemny, korytarz starej kamienicy, gdzie mieszkali. Zdzich przyświecał zapalniczką, żeby nie wleźć w graty, których pełno tam było. Nagle stanął jak wryty.
-Patrz, nietoperz, o tam wisi - wskazał ręką pod sufit - Jeszcze się nie wyspał chyba, bo o tej porze latać powinien. Zobacz śpi zwieszony głową w dół; kota jakby tak powiesić to nie uśnie.
Zmęczenie szybko dało znać o sobie, bo usnęli niemal równocześnie. Niemal, bo wcześniej wydarzyło się coś co przykuło jego uwagę: Rybka zaczęła pukać pyszczkiem w słój.
- Puść mnie - usłyszał cichy głos - jestem złota rybka, nie mogę tu wytrzymać. Spełnię twoje życzenie, tylko obiecaj, że mnie wypuścisz - błagała rybka.
Przypomniał sobie, że są takie rybki co spełniają życzenia.
- Dobrze, jak tak to obiecuję - ochoczo przyjął warunek.
- Chcę być bogaty - bez wahania wyraził życzenie, ale zaraz pojawiła mu się wątpliwość wyboru.
- Nie, nie. To ryzykowne, niebezpieczne. Okraść mnie mogą, a i zabić dla pieniędzy.
- Hmm - pomyślał chwilę - Może rano, naradzę się z moim kompanem. Zgoda rybko?
Przez okno wdarły się pierwsze blade promyki wschodzącego słońca. Z kąta dochodził brzęk muchy co wpadła do pajęczej sieci. Na stole leżał przewrócony pusty słój, gdzie jeszcze wieczorem była rybka. W kącie pod drzwiami, pomrukując, spał rudy kocur Gondkowej.
- O matko! - Zrozumiał wszystko - Jak to mogło się stać? dlaczego?
Z przerażenia zamknął z powrotem oczy - ukazał mu się wtedy obraz kocura, śpiącego pod sufitem, zwieszonego nogami do góry.
KoRd
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt