Najlepszą obroną jest skorupiak.
Miałem pisać o higienie. Wspomnę o niej, jednakże za priorytet uważam dziś tę tragedię, która mi się przytrafiła. Szczerze pisząc, to przytrafiła mi się już kilkadziesiąt razy, ale nigdy na tym narządzie; z rakiem mózgu jeszcze nie miałem przyjemności. Jak to się stało? Widzisz, pamiętniczku, złapała mnie grypa. Zaczęło się od kaszlu i duszności, oraz gorączki, więc pomyślałem o raku płuc, ale stwierdziłem, że nie będę absolutnie aż tak radykalny w mojej interpretacji, przecież nie jestem jakimś hipochondrykiem, więc ostatecznie padło na tą cholerną grypę.
Wydaje mi się, że skoro nie chodzę do piątej klasy i nie muszę udowadniać opowiadaniami, że potrafię sklecić zdanie, to pominę ten opisowy patos o tym, jak to dzielnie, niczym Joanna d’Arc znosiłem żar płonącego stosu pod postacią koca, redukując ten piekielny gorąc kroplami własnego potu.
Po pominięciu tych bzdur, przy jednoczesnym pochwaleniu się znajomością postaci historycznej, muszę ci wyznać, że to piekło dopiero rozpoczęło się w momencie, kiedy polepszyła się moja kondycja. Raczej nie chciałbym współlokatora, ale przydałby się w momencie, kiedy ostatni fervex znika. Właśnie, kończą się leki, a jedynym miejscem w którym je dostanę jest pieprzona apteka. Sprawdziłem w Internecie, gdzie w miarę blisko się takowa znajduje i wiesz co? Najbliższa jest oddalona pięćset metrów od mojego bloku! Pięćset metrów, rozumiesz? Najdalsze miejsce, do jakiego dochodzę, to przystanek autobusów miejskich, którymi jeżdżę do pracy; znajduje się dwieście metrów ode mnie. Chodziłem w tę i z powrotem, jak jakiś introwertyk. Nie chciałem powtarzać dziwnych odczuć, jak te z pierwszego rozdziału, także zacząłem od obserwacji własnego ciała. Po co w ogóle wydawać pieniądze na drogie leki, skoro to nie musi być koniecznie ta konkretna choroba, a jakiś bzdet, który wystarczy posmarować czosnkiem, czy jak to się tam robi?
Zakasłałem. Podczas wykonywania tego ruchu zauważyłem, że pobolewa mnie głowa. Próbowałem się rozciągnąć, ale to zbyt erotyczne; przy takich zabawach przegrzewa mi się system, a przecież nie mogę się pocić. Do tego odczuwałem ból ucha. No tak, jestem idiotą – Skatowałem się myślą. Przecież ból głowy i do tego ucho, które leży ze trzy centymetry od mózgu, do tego trochę gorączki i mamy – raka mózgu. W aptece nie znajdę bynajmniej leku na to schorzenie, więc koniec tematu, plus moralne przyzwolenie. Zdjąłem buty i mogłem iść spokojnie spać. Spokojnie? Wykluczone, bo tak czy siak źle się czułem, akcentując na gorszy słuch.
Nie potrzebuję wzroku, bo wszystko wygląda tak samo. Zbędny mi też narząd mowy – wolę sobie myśleć. Czucie? To śmieszne. Słuch jest moim największym przyjacielem, lubię go, a on lubi muzykę.
Czasem sam w siebie nie wierzę, nie wierzę w te moje szalone pomysły, pamiętniczku. Zdecydowałem się na wielki krok. Ponoć obok mieszka kobieta, która jest samotna. Ona żyje tylko z kotami, jakaś dziwaczka. No więc pomyślałem, że skoro jest inna, opiekuje się kotami, które w podzięce za całą troskę nasrają jej do butów, a do tego nie ma kontaktu z ludźmi, to pewnie wmawia sobie różne choroby, czyli ma parę saszetek tego bardzo mi potrzebnego, magicznego proszku. Plan operacji to był pikuś, wystarczyło obmyśleć moment rozmowy. Wszystko miałem już w głowie. Ubrałem się jak zawsze, buty oczywiście czyste, dosyć szybko je założyłem. Kurtkę sobie darowałem, chociaż całkiem sporo czasu zajęła mi decyzja, żeby ją zostawić.
Numer 51. Stoję przed tymi drzwiami i co? K+M+B = 2010. Nie śmierdziało zgnilizną. Pomyślałem, że to jakaś kpina. Od pięciu lat nie żyje? Przez mój chory mózg przelatywały obrazy przedstawiające jej prawdopodobnie syfiaste, kleiste ściany, zakurzone meble, sedes pokryty babciną ozdobą i koty bawiące się na stole. Pięść zacisnąłem z całych sił, jakbym zaraz miał bić nią o ziemię błagalnie, by tylko nie musieć tam pukać, jednakże ból ucha jest skuteczniejszy i ma do tego ogromną siłę perswazji. Wydawało mi się, jakbym pukał tam już ze dwadzieścia razy, chociaż jeszcze nie tknąłem wrót do tych lochów nawet małym palcem. Po piętnastu minutach walki z niewidzialną siłą, odciągającą moją dłoń stwierdziłem, ze wyglądam na tym korytarzu jak jakiś kretyn, a do tej myśli dołączył dopominający się ból. Tak mnie skręciło, że nawet nie wiem kiedy, ale chyba zapukałem. Wrota się otworzyły. Kiedy tylko poczęły się uchylać, a moje myśli automatycznie wylewały w międzyczasie potoki bluzg, których oczywiście nie przekonwertowałem na słowa, to ona się do mnie uśmiechnęła. To na pewno była ironia. Cholera, co teraz? – pomyślałem i przygasłem w jednym momencie. Stała z tym swoim złośliwym uśmieszkiem, przewiercając mój umysł. Może i była to pięciosekundowa sytuacja, lecz dla mnie bardzo wymowna. Z drugiej strony cieszyłem się z widoku żywej osoby. Wypadałoby coś powiedzieć, bo w końcu nie przyszedłem po to, by sobie na nią popatrzeć. Odezwałem się pierwszy, choć katusze związane z wypowiedzeniem kwestii były nieuniknione. Powoli traciłem świadomość, po rękach tańczyły krople potu, a gotujące się fekalia w moich jelitach miały ochotę sobie wyjść. Powiedziałem, powiedziałem, gdyż jedyne co miałem do stracenia, to sto gram wagi poprzez wypróżnienie.
- Ma pani kredę i coś przeciwbólowego?
Zapamiętam te słowa przez dłuższy czas, gdyż przy ich wypowiadaniu ani razu się nie przejęzyczyłem, ani też nie walnąłem żadnej gafy. Prawdę mówiąc, byłem z siebie delikatnie dumny; schylony i otępiony, lecz dumny.
Świat powoli przestawał wirować, no i to ekscytujące uczucie uchodzącego zła, dłonie wyschły, a kiedy wróciłem do pozycji wyprostowanej, to drzwi jakoś szybko się zamykały. Przez mój wzrok przemknął jeszcze dwusekundowy obraz jej wyłupiastych oczu, oraz spoconego czoła. Nawet ten uśmieszek jej zginął. W drugiej dłoni trzymała sztuciec, nie pamiętam jakiego rodzaju, czy w jakim celu. Pod nogami znalazłem ogromny wór z lekami, oraz zapas kredy na cały rok. Cóż, nie musiałem nawet dziękować. Poprawiłem tą nieszczęsną datę.
Widzisz pamiętniczku, ten opisany przeze mnie dzień był niezwykle trudny, a wysiłek intelektualny, jak i fizyczny na granicy możliwości. Na dzień dzisiejszy czuję się lepiej, chociaż na najgorsze wypada być przygotowanym. Każdy ma swoje „najgorsze”. Najgorszym dla wielu istot jest śmierć, dla innych wyjście z domu. Tylko kiedy to najgorsze do ciebie zapuka? Skoro nikt tego nie wie, to każdy powinien zbudować własne terrarium, czasem wyjmując z niego swojego raka – tak jest łatwiej.
Co do higieny, tamtego dnia się nie umyłem.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt