Dzień, w którym Czesław przybył do naszego domu, był początkiem mojego końca. Wtedy jeszcze tego nie widziałem, bo nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z kotami. Moje dotychczasowe, dziesięcioletnie życie, było całkiem udane - nie licząc licznych przeprowadzek i związanych z nimi przykrych incydentów. Nie lubiłem podróży samochodem, a tym bardziej nowych parapetów, bo musiałem się od początku ustawiać do słońca. Z powodu wrodzonej sztywności, trwało to kilka tygodni. Nie licząc kilku złamanych łodyg, Paweł dbał o mnie jak potrafił. Nie narzekałem. Letnia, przegotowana woda, nawozy, raz na jakiś czas świeża ziemia, a przede wszystkim odrobina czułości i spokojne miejsce na wschodnim parapecie.
Większość jego dziewczyn mnie lubiła, co owocowało delikatnym nawilżaniem, miłą konwersacją, a czasami nawet nową doniczką.
Nie kryję tego, że Jaga była najgorsza. Po pierwsze, odkąd się wprowadziła, Paweł zaczął mnie zaniedbywać. Nie mówię już o tym, że przestał ze mną gadać wieczorami. Od poniedziałku do piątku usychałem na parapecie. Jednak najstraszniejsze były soboty.
- Musimy posprzątać ten syf! - Dyrygowała od samego rana. - Ja zabieram się za pokoje, a tobie zostawiam resztę. Nagle ściągnęła mnie z parapetu i wrzuciła do wanny. W pralce wirowały firanki, a ona polewała mnie lodowatą wodą z prysznica, obskubując uschnięte liście. Koszmar! Mam w dupie taką toaletę! Paweł próbował protestować:
- Kochanie, może lepiej wytrzeć go wilgotną ściereczką i delikatnie spryskać letnią wodą?
- Co ty?! Zobacz jaki on brudny, zawsze tak myłam wszystkie kwiatki i było dobrze. - „Komu dobrze?!” - próbowałem się bronić, ale że kwiaty i ryby głosu nie mają, nikt mnie nie słuchał.
Po jakimś czasie przywykłem do sobotnich kąpieli, a moje życie odzyskało dawny spokój. Choć nie wierzyłem w jej opowieści o kwiatach, bo żadnego nie przywiozła ze sobą, zrozumiałem, że Jaga nie ma złych intencji.
Znów oddychałem pełną blaszką i przestałem gubić liście. Aż do feralnego poranka, w którym pojawił się ON. Czarny mały futrzak, który trząsł swoją krągłą dupką na fotelu. Wydawał się taki niewinny.
- Ojej! Piękny! - piszczała Jaga. - Skąd się tu wziął?
- Jest twój, zawsze chciałaś mieć kota. - Paweł wypakowywał zakupy i szczerzył zęby z radości. Jaga zachowywała się jak nierozgarnięta nastolatka: machała rękoma, podskakiwała. Całowała na zmianę Pawła i zwierzę. Obrzydliwe!
I chociaż to była sobota - rytualny czas porządków - tym razem nikt nie włożył mnie do wanny. Po kilkunastu identycznych telefonach do koleżanek: „Zgadnij co dostałam! Nie, nie brylanty. Kotka! Taaaaa - przeciągała sylaby - „Piękny, milusi, przyjedź koniecznie go zobaczyć! Kochany jest!” zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. Wieczorem do mieszkania przybyło kilka rzeczy: kuweta, drapak, piłeczki, miseczki oraz tłum ludzi. Po raz pierwszy nikt nie palił papierosów w domu! Podobno kotom szkodzi. Kotom szkodzi?! No niech spadnę z parapetu! Kotom szkodzi, a fikusom nie?! Jednym słowem, tego dnia było wiele hałasu o nic. Tak myślałem, że o nic, ale jakże się myliłem!
Małe, strachliwe futerko po kilku dniach zaczęło dokazywać. Szybko rosło, zmieniając się w złośliwą bestię. Dostało nawet imię – Czesław. Nie ukrywam, że byłem rozgoryczony. Też mam imię. „Beniamin”, ale mówili o mnie zwyczajnie „fikus”. A od teraz wciąż słyszałem „Czesio to, Czesio tamto. Czy Czesio jadł? Czy Czesio sikał? Czy kupiłeś kurczaka dla Czesia na jutro? Czy w kuwecie jest już jakaś kupka?” No do zrzygania!
Po kilku tygodniach okazało się, że ten gnojek potrafi wskakiwać na parapet. Na dodatek zaczął mnie podszczypywać! Pedał! Chciałem dać mu z liścia, ale nasze tempa poruszania nie były kompatybilne.
- Złaź stamtąd! - Paweł jednak stanął w mojej obronie. - Nie wolno gryźć kwiatków. - Niestety nic to nie pomogło. Ten paskudny zdechlak (Tak, zdechlak, bo gdy spał na oparciu fotela zwisały mu łapy, jakby był martwy) bardzo się ożywiał, gdy zostawaliśmy sami. Bezczelnie obgryzał moje gałązki! Obrywał listki, a raz nawet mnie obsikał! To było straszne. Cierpiałem. Ze stresu opadły mi liście. Odbicie w szybie przekonało mnie o tym, że nie mam już po co żyć. Przestałem pić i na siłę odwracałem się od słońca.
- Kochanie, twój kwiatek coś zmarniał. – Jaga zauważyła, że umieram, dopiero po kilku tygodniach.
- Wiem, zastanawiałem się właśnie, gdzie go przenieść, chyba ma tu za dużo słońca.
I w ten oto sposób trafiłem na regał, a ten sierściuch zajął moje ulubione miejsce. Przechadzał się ostentacyjnie po parapecie z wysoko uniesionym ogonem lub leżał rozłożony rozkoszując się wiosennym słońcem. Patrzył na mnie złośliwie spod przymrużonych oczu. Na tym nie koniec. Gdy Jaga z Pawłem nie patrzyli - obskubywał moje najlepsze liście i podgryzał łodygę aż do miazgi!
- Kochanie, wydaje mi się, że Czesio podjada fikusa. - No w końcu zauważył! Łudziłem się, że wyrzucą kocura, a ja wrócę na parapet!
- Co ty, niemożliwe. Po co miałby to robić? - Jak to po co?! Żeby mnie wkurzyć, pokazać kto według niego rządzi.
- Zobacz, znalazłem kilka listków pod komodą. Czesiu, wiesz coś na ten temat? - Kot zwinął się w kłębek i przewrócił gałami.
- Wiesz co, możliwe. Cóż, tak jago natura, musimy przestawić kwiatek.
- Ale gdzie? Przecież ten kot wszędzie wchodzi.
W ten oto sposób, po dziesięciu latach produkowania tlenu dla mojego właściciela, wyrzucono mnie na szafkę w kuchni. Światło słoneczne docierało tu dopiero wieczorem. Opary smażonej cebuli, czosnku i ryb drażniły moje zakończenia nerwowe, a w tym czasie kocur wylegiwał się na parapecie przy uchylonym oknie. Zawieszał swoje pazury na firankach i zuchwale pomrukiwał.
Nienawidziłem go coraz bardziej. Za to, że był darmozjadem i produkował jedynie kupy w kuwecie. Za to, że hałasował nocą, co źle wpływało na zachodzące we mnie procesy fotosyntezy. Za to, że zajął moje miejsce.
Postanowiłem stoczyć walkę na śmierć i życie.
Długo obmyślałem plan, aż w kocu wiedziałem już co robić. Moja doniczka była bardzo ciężka. Wystarczyło dobrze wycelować. Owszem, mogłem się połamać, ale rozwalony łeb sierściucha zrekompensowałby tygodnie odnowy.
Na szczęście Czesław bardzo często wylegiwał się w kuchni, pod szafką, na której mnie ustawiono. Jaga mówiła, że „strzela Rejtana” - leżał rozłożony na środku podłogi, udawał zdechłego i nie pozwał nikomu na swobodne poruszanie się. Wszystko po to, aby dostać świeżą porcję gotowanego kurczaka. Postanowiłem działać szybko! Przesuwałem wszystkie swoje gałązki nad szafkę, aby pewnego dnia móc stoczyć się na jego czarny łeb i rozwalić go z impetem. Na szczęście coraz częściej zapominano o mnie podczas sobotnich porządków i nikt nie zauważył, jak blisko brzegu się znajdowałem. Aż w kocu nadszedł ukochany dzień. Jaga wróciła z pracy i weszła do kuchni. Czesław, który do tej pory wylegiwał się na łóżku, przybiegł za nią i rozłożył się pod moją szafką. Idealnie. Z góry widziałem jego tłusty brzuch, oraz mały, wstrętny łeb. Nogi trzymał w górze i nerwowo machał ogonem.
- Zaraz, Czesław, moment, sama muszę coś zjeść - Jaga nastawiła wodę na herbatę … - To był idealny moment, przechyliłem gałązki i poczułem, że spadam!
Gdy się ocknąłem, nie mogłem uwierzyć. Znajdowałem się w łazience. Byłem jedną, obolałą gałązką zanurzoną w słoiku z wodą. Ale nie to było najgorsze! Czesław żył. Właśnie siedział w kuwecie, z której wystawał jego czarny wąsik. Czułem jak odchodzę w niebyt w oparach jego śmierdzącej kupy. Miałem tylko nadzieję, że zasłużyłem na lepszą karmę. Wierzyłem, że odrodzę się jako amerykański pit bull terrier. Drżyjcie wszystkie koty!
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt