Podróż dobiegała końca – za godzinę powinni być w Krakowie. Maria odłożyła książkę, przetarła zmęczone oczy i odwróciwszy głowę w stronę okna, przez chwilę patrzyła na umykający krajobraz. Rozejrzała się po przedziale. Razem z nią podróżowało jeszcze pięcioro osób: młody, trzydziestokilkuletni mężczyzna i małżeństwo z dwojgiem dzieci. Dzieci spały w najlepsze, wtulone w rodziców. Mężczyzna siedzący naprzeciw Marii ściskał w dłoniach gumowe piłeczki, wyglądem przypominające jeżyki. Pochwycił jej zaciekawiony wzrok – ach, to takie przyzwyczajenie – uśmiechnął się przepraszająco. – Ćwiczę, żeby palce były sprawniejsze.
Powinienem w ogóle nie przyjmować tego głupiego zakładu, ale bardziej od wyścigu bałem się wyśmiania i odrzucenia przez kumpli – oznajmił nagle, jakby odpowiadając na niezadane pytanie.
Pamiętam dokładnie – kontynuował. – Usiadłem za kierownicą podrasowanego auta i z okrzykiem: Hej, popatrzcie jak się zwycięża! – ruszyłem z zawrotną prędkością. Szarpnięcie, koszmarny ból i ciemność. Ocknąłem się w szpitalu. Przerażony wzrok Miśki, mojej dziewczyny, utwierdził mnie w przekonaniu, że już gorzej być nie mogło. Czułem się jak zlepek nieszczęść. Jakby mi ktoś zarzucił jarzmo na plecy i zabetonował ręce. Myślałem ze złością: Boże, Boże, czemuś mnie opuścił? Jak mogłeś, mieniąc się miłosiernym, dopuścić do takiej tragedii? Przecież jesteś wszechmocny i musiałeś wiedzieć, że pędząc z taką szybkością, roztrzaskam sobie głowę, w najlepszym razie zostanę roślinką. Nie kiwnąłeś palcem, żeby mnie ratować! Tak, masz rację, Panie, mam wolną wolę, ale na co mi teraz wolna wola, kiedy nie mogę nawet pokazać środkowego palca pielęgniarce, która próbuje podtrzymać moje nędzne życie jakimś kleikiem, karmiąc jak dzidziusia. W dupie mam takie wegetowanie!
Nie chciałem żyć – dodał, zażenowany. – Buntowałem się, krzycząc, że nie potrzebuję litości. Nie widziałem wyciągniętych do mnie dłoni z pomocą. A może nie chciałem ich dostrzec przez mur, który sam zbudowałem, odgradzając się i udając hardego w swojej bezsilności? Ale nic z tego, bo wszyscy uparli się, żeby mnie ratować. Miśka powtarzała do znudzenia, że skoro przeżyłem, to muszę walczyć. Była moim Aniołem Stróżem – wspierała na duchu, podnosiła, kiedy upadałem. Po roku forsownej rehabilitacji samodzielnie zrobiłem swoją pierwszą laurkę, na której wykaligrafowałem: KOCHAM CIĘ, MISIU. – Ściszył głos, bo dzieci nadal smacznie spały.
Szanowni Państwo, zbliżamy się do stacji Kraków… – Głos konduktora przerywa rozmowę. Podróż za chwilę dobiegnie końca.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt