Rzeka przemienienia (fragment) - msh
Proza » Obyczajowe » Rzeka przemienienia (fragment)
A A A
Od autora: Prezentuję fragment swojej powieści, by zachęcić Was do wejścia na FB: https://www.facebook.com/poezja.artura.wodarskiego i zadziałania na rzecz... Zresztą zobaczcie sami i zdecydujcie, czy naprawdę warto...

 

0

 - Wojnarowski, powiada pan?
 - Krzysztof.
 - Nie znam. Wie pan, teraz dużo nowych, miastowych. Szukają ciszy i spokoju…
 - Ale on mieszka tutaj już pięć lat...
 - Tam pod lasem jest jeden taki, ale czy to Wojnarowski...? Trudno powiedzieć. Rzadko go widuję, bo on tylko rano do sklepu po zakupy, a później całymi dniami w domu siedzi. Ten?
 - Nie wiem. Chyba. A jak do niego trafić?
 - Prosto tą drogą. Później w lewo i na końcu wsi, pod lasem, zobaczy pan dom. O ile to ten...
 - Sprawdzę. Dziękuję.
 - A pan z rodziny?
 - Z gazety.
 - To on taki znany, że aż gazety się nim interesują? No… Nie wiedziałem, że u nas taka osobistość mieszka. Nie wiedziałem...
 - Dziękuję panu. Żegnam.
 - Do zobaczenia raczej. To mała wieś. Jeszcze się pewnie zobaczymy.
 - Pewnie tak. Do zobaczenia.
 
1

Moja wina, moja wina… Nigdy nie byłem z Bogiem za pan brat, a teraz modlę się, jakby mnie coś przewróciło na drugą stronę, jakbym nagle doznał olśnienia. Nigdy nie byłem taki. Bóg nie istniał i, kurwa, nadal nie istnieje, ale komuś muszę to powiedzieć: moja wina, moja pierdolona wina.
 
2

Mam siedemnaście lat i nienawidzę ojca. Nic mi nie zrobił, ale go nienawidzę. Wracam po lekcjach do domu. Jest pusto. Czekam. Godzinę, dwie, trzy. W nocy budzi mnie hałas. Ktoś dobija się do drzwi. Ojca nadal nie ma. Zaglądam przez judasza i widzę znowu te same mordy bezpieki.
 - Otwieraj, Kranz, bo wyważymy drzwi.
Ile razy już tak było? Ile razy? Siadam w kucki w przedpokoju, zatykam rękoma uszy i czekam, aż znowu drzwi wylądują w pokoju. Nie denerwuję się, tylko kolejny raz nienawidzę ojca.
 
1

W 1979 roku ukończyłem szkołę. Miałem dyplom mechanika w kieszeni i maturę, co na naszej dzielnicy nie było rzeczą oczywistą. O studiach mogłem zapomnieć z prozaicznego powodu: pieniądze. Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą począć, ale jednego byłem pewien: nie chcę iść do wojska, a przede wszystkim musiałem wynieść się z domu, od ojca pijaka i schorowanej, wiecznie zaharowanej matki. Dzień w dzień słyszałem jej narzekania i płacz, gdy ojciec kolejny raz przepił wypłatę i zostawił nas bez grosza na najbliższy miesiąc. Nie miałem gorzej od innych. Na mojej dzielnicy większość mężczyzn piła na umór. Tylko nielicznym udawało się stąd wyrwać i zmienić swoje życie. Razem z kumplami żyliśmy chwilą, bez żadnych nadziei na odmianę losu.
 
W dniu, w którym ukończyłem szkołę, poszliśmy nad rzekę. Każdy miał ze sobą wino zamkowe i paczkę giewontów. To miał być nasz start w dorosłość – alkohol i papierosy. Marzyliśmy o kobietach, ale one były poza zasięgiem naszych możliwości. Nieliczne dziewczyny z dzielnicy już dawno stwierdziły, że wiązanie się z którymkolwiek z nas nie doprowadzi ich do niczego – po prostu zatoczą koło i wrócą skąd wyszły. Zresztą nie było wśród nich żadnej interesującej, poza Martą.
W  Marcie kochał się każdy, ale nikt nie odważył się wyjść poza kumplowskie układy. To była jedyna dziewczyna, z którą można było pogadać tak, że człowiek nie czuł się gorszy. Co dziwniejsze, Marta miała normalny dom; jej ojciec był inżynierem i nie pił, a matka, drobna blondynka, uczyła polskiego w pobliskiej podstawówce. Sama Marta była bardzo do niej podobna: blondynka o wiecznie uśmiechniętych oczach i włosach związanych w koński ogon, na którym zawsze tkwiła kolorowa gumka frotte, każdego dnia innej barwy. Taak, Marta była dziewczyną, w której kochał się każdy chłopak. Mnie również nie ominęło to uczucie. Kiedy spotykałem ją na dzielnicy, uśmiechałem się szeroko i zagadywałem, żeby tylko przez chwilę być blisko niej.
Od małego czytałem dużo książek i swoją wiedzę oraz słownictwo zaczerpnięte z lektur, przenosiłem na grunt towarzyski. W oczach kumpli uchodziłem za inteligenta, a w oczach Marty... No, właśnie. Nie wiedziałem, co czuła dziewczyna, dla której byłem gotów zrobić wszystko. Czasami patrzyła na mnie smutno, jakby wiedziała, że nigdy nie będziemy razem i jakby ten właśnie fakt ją martwił. Innym razem, ni stąd ni zowąd, całowała mnie w policzek i śmiejąc się biegła do domu. Taka była Marta. Kochałem ją, ale nigdy nie odważyłem się wyznać tego, co czuję.
 
Jesteśmy nad rzeką. Żar leje się z nieba. Wypiliśmy już pół butelki wina na głowę i spaliliśmy po kilka fajek. Czuję, jak wszystko wokół wiruje i już wiem dlaczego ojciec codziennie pije: świat staje się inny, bardziej normalny. Nie myślę, co będzie jutro, nie zastanawiam się, co będę robił w życiu: jest tu i teraz, i niczego od życia już nie wymagam...
 - Pijemy?
 - Pijemy – odpowiadam i biorę potężny łyk wina.
Gadamy głupoty, śmiejemy się zupełnie bez powodu i wtedy ktoś rzuca od niechcenia:
 - Szkoda, że nie ma tu Marty...
I już nie jestem radosny, już nie cieszy mnie ciepło dnia, koniec szkoły. Coś we mnie pęka. Kolejny łyk, kolejna fajka. Znowu wino i papieros. Ściemnia się, gdy chwiejnym krokiem ruszamy do domu. Żaden z nas nie zwraca uwagi na pozostałych, po prostu idziemy przed siebie, aż po dłuższej chwili zostaję sam.
Kolejny raz czuję, jak coś we mnie zgrzyta. W oczach nie mam już radości, tylko wściekłość i sam nie wiem na co.
 - Krzysiek?
To Marta. Stoi, jak gdyby nigdy nic i wymawia moje imię. Próbuję się uśmiechnąć, ale to coś, co urodziło się we mnie godzinę temu wykrzywia tylko usta. Twarz Marty tężeje. Wie, że coś jest nie tak, ale jeszcze to do niej nie dociera. Podchodzę bliżej i wpijam się w jej usta. Szamocze się i przez zaciśnięte gardło wykrztusza: nie, ale ja już nie mogę zapanować nad tym kimś, kto siedzi we mnie. Wciągam ją do klatki, a później, chociaż wyrywa się z całych sił, do piwnicy. Wtedy słyszę wyraźne: kocham cię, ale ten świat już jest zupełnie inny i ja w nim nie uczestniczę. Gwałcę Martę.
Nie pamiętam, co działo się później i jak trafiłem do domu. Matka spojrzała na mnie smutno, westchnęła z żalem i poszła płakać do kuchni. Pijany ojciec nawet nie zwrócił uwagi na mój powrót. Tak jak stałem, padłem na łóżko. Ciągle słyszałem skowyt Marty. Zakryłem uszy poduszką i zasnąłem.
 
2

 - Gdzie, kurwa, ojciec?
Zawsze to samo. Te same mordy i pytania. Drzwi leżą w przedpokoju. Zawiasy zwisają smutno z futryny. Jeden z esbeków, wysoki brunet, kopie mnie w łydkę.
 - Słyszałeś gnoju? Gdzie ten skurwysyn?
Podnoszę  na niego wzrok, ale z mojej twarzy nie da się niczego wyczytać. Może gdyby potrafił sięgnąć w głąb moich myśli, odkryłby, że nienawidzę ojca tak samo, jak oni.
 - Widzisz gnoja – zwraca się brunet do drugiego ubeka. - Taki sam jak tatuś.
 - Chcesz wpierdol? - pyta.
Wzruszam ramionami. Nic mnie nie obchodzi, co zrobią. Raczej mnie nie ruszą, ale czuję od nich alkohol, więc nie wiadomo, co draniom przyjdzie do głowy.
 - Mały chuj – kwituje ten drugi i wchodzi do pokoju.
Metodycznie i powoli opróżniają szafy i szuflady. Nie ma w nich złości. Robią to, czego ich nauczono. Patrzę na ten spektakl beznamiętnym wzrokiem. Po godzinie, gdy w mieszkaniu jest już totalny bałagan, wychodzą.
 - Powiedz ojcu, że znowu wrócimy – rzuca brunet na odchodnym.
Wtedy odzywam się po raz pierwszy:
 - On chyba już o tym wie.
Brunet mruży oczy i z całej siły, otwartą dłonią, wali mnie w twarz. Czuję, jak pękają wargi, a usta napełniają się krwią. Do oczu nabiegają łzy, ale nie płaczę. Przełykam ślinę z krwią i wycieram usta rękawem. Nie opuszczam głowy. Patrzę na bruneta, później na tego drugiego. Stoją w rozkroku, jakby szykowali się do ataku. Drżą mi kąciki ust, ale z gardła wydobywa się tylko śmiech: szczery i radosny, zupełnie niepasujący do sytuacji. Obaj esbecy patrzą na mnie jak na wariata. Dostrzegam w ich oczach wściekłość i jeszcze coś, czego nie potrafię od razu zdefiniować. Dopiero, gdy dostanę jeszcze kilka razy, gdy skopią mi twarz, uświadamiam sobie, że to był strach i wtedy zapada ciemność.
 
1

Rano, na mojej dzielnicy, pojawia się milicja. Kilka radiowozów i suka. Do tego karetka pogotowia. Właśnie wstałem, a właściwie obudził mnie kac. Wybiegam do łazienki i wymiotuję do muszli. Żołądek wyrywa się na zewnątrz i nie mogę nad tym zapanować. Z oczu ciekną łzy. Wstaję z kolan, spoglądam w lustro i wtedy przypominam sobie, co stało się ubiegłego wieczoru. Znowu wymiotuję. Oplatam rękoma muszlę i wydalam z siebie alkohol. Chciałbym, żeby razem z nim wyleciały wczorajsze wspomnienia, ale nic takiego się nie dzieje. W głowie galopada myśli. Strach i nieokreślony żal, który skowycze we mnie. Z ust wylewa się żółć. Żołądek jest już pusty. Ja jestem pusty. Zasypiam oparty o muszlę i w takiej pozycji, po godzinie czy dwóch, odnajdują mnie gliniarze.
 
 2

- Nic ci nie jest, Michał? - pyta ojciec.
Jest druga lub trzecia w nocy. Ojciec stoi nade mną. Wysoki mężczyzna o wydatnym orlim nosie, czarnych kędzierzawych włosach pochyla się i ma smutek w oczach. Nigdy go takim nie wiedziałem. Zresztą, rzadko bywał w domu, bo ciągle biegał na jakieś zebrania, ukrywał się przed esbecją lub ratował niewinnych ludzi. Ja byłem dla niego sprawą drugorzędną. Liczyło się podziemie i walka z komuną. Matka wiedziała, że nigdy nie będzie dla niego tak ważna jak idee, którym się poświęcił. Gdy zamykali go na czterdzieści osiem godzin, truchlała ze strachu, a on po odsiadce nawet nie przychodził do domu tylko natychmiast leciał w miasto, by poinformować takich jak on opozycjonistów, że ktoś sypnął, bo podczas przesłuchania wyszły na jaw historie, o których esbecja nie powinna mieć pojęcia.
Ojciec był z wykształcenia biologiem. Skończył, chociaż nie bez problemów ze względu na swoją działalność, uniwerek. Przez kilka lat szukał pracy w szkole, ale opinia antykomucha i rozrabiaki ciągnęła się za nim wszędzie i nikt nie chciał go zatrudnić. Miał jednak smykałkę do stolarki, więc pracował w małym warsztacie rzemieślniczym. Właściciela, pana Gienka, nie raz nachodziła milicja, by wyperswadować mu zatrudnienie ojca, ale pan Gienek niezmiennie powtarzał:
 - Ja się do polityki nie mieszam, a pan Kranz zna się na swojej robocie, jak nikt inny.
I tak biolog stał się stolarzem. Praca była dobrze płatna, bo na rynku można było kupić tylko tandetne meble ze sklejki, a u pana Gienka powstawały sprzęty z prawdziwego zdarzenia: sosnowe szafy, dębowe krzesła, jesionowe regały. Poza tym, i co najważniejsze, godziny pracy były elastyczne, byle zlecona robota została wykonana w terminie. Pan Gienek nie miał nieprzyjemności z powodu zatrudnienia ojca, bo jego kuzyn był zastępcą sekretarza w KW, a to stopowało zapędy milicji. Często tylko powtarzał:
 - Potrzebne to panu, panie Marku?
A ojciec niezmiennie odpowiadał:
 - Ktoś to musi robić, panie Gienku, ktoś musi...
I tak kończyły się ich dyskusje na ten temat.
Matka zmarła cztery lata temu. Niewiele brakowało, by ojca nie było na jej pogrzebie, bo dzień wcześniej został zatrzymany i wrzucony na dołek. Gdyby nie pan Gienek, a właściwie jego kuzyn, sam musiałbym żegnać matkę.
Taki był właśnie ojciec.
Teraz pochylał się nade mną i w jego oczach odnalazłem troskę, za którą tak bardzo tęskniłem, ale i niepokój i strach. Sam nie wiem czego było więcej, ale po raz pierwszy poczułem do ojca coś innego niż nienawiść i mocno do niego przylgnąłem. Nie spodziewał się tego, ale przycisnął mnie z całych sił do siebie i krztusząc się wyszeptał:
 - Przepraszam, Michał, przepraszam...
 
1

- Wiesz, dlaczego tu jesteś? - zapytał wąsaty milicjant.
Pokręciłem przecząco głową. Wyciągnęli mnie z domu tak szybko, że nie zdążyłem założyć na siebie koszuli. Przypomniałem sobie, że zdjąłem ją w łazience, gdy zacząłem zwracać alkohol. Teraz siedziałem w samym podkoszulku i zaczynałem marznąć.
- Posłuchaj mnie, gnojku – powiedział gliniarz. - Wczoraj wieczorem spotkałeś Martą Karnowską, a dzisiaj rano znaleźliśmy ją w piwnicy powieszoną...
Nie tego się spodziewałem. Spojrzałem na niego martwymi oczami i wyszeptałem:
 - Marta nie żyje?
 - Tak, skurwielu. Ktoś ją wykorzystał, a później się powiesiła. Widziano cię z nią wieczorem, więc, jak się doda dwa do dwóch, wychodzi na to, że to ty ją zgwałciłeś.
Myśli przelatywały przez głowę w szaleńczym tempie. Marta nie żyje! Marta nie żyje, krzyczało coś we mnie. Zerwałem się z krzesła. Gliniarz sięgnął po pałkę, a kiedy zobaczył, że chcę rzucić się do okna, zdzielił mnie w brzuch. Straciłem oddech i upadłem na kolana. Żółć podeszła do gardła i przelewała się przez usta. Milicjant zamachnął się ponownie i trafił w plecy. Padłem jak długi. Coś ciągle się ze mnie wylewało, ale nie przejmowałem się tym. Kątem oka zobaczyłem, jak do pokoju wchodzi dwóch mężczyzn i wtedy straciłem przytomność.
 
2

Wstałem z podłogi. Ojciec, podtrzymując mnie pod rękę, zaprowadził do łazienki. Ledwie tam weszliśmy, przyszła fala torsji. Bezwładnie opadłem na skraj wanny. Ojciec zmoczył ręcznik i wytarł mi twarz. Wtedy dopiero dostrzegł, jak bardzo jest pokiereszowana. Jego usta skrzywiły się z bólu. Zamknął oczy i przyjmował wszystkie ciosy od moich dręczycieli. Gdy je otworzył, szkliły się, ale nie zapłakał.
 - Nie płakałem, tato – wystękałem z wysiłkiem.
 - Wiem, synku, wiem. Kiedyś to oni będą płakać...
 - Kiedy?
 - Nie wiem. Może ja tego nie dożyję, ale przyjdzie taki dzień, że ci którzy to zrobili, nie będą już bezkarni. Wtedy nareszcie będziemy żyli w normalnym kraju.
Wstałem. Oparłem się o umywalkę i spojrzałem w lustro. Prawa strona twarzy była spuchnięta. Dolna warga nabrzmiała i zrobiła się granatowa. Piekło i bolało niemiłosiernie, ale starałem się nie pokazywać tego po sobie. Wyszliśmy z łazienki. Ojciec rozejrzał się po mieszkaniu.
 - Wiedzą, że niczego nie trzymam w domu, ale i tak to robią. Chodź, synu, spróbujemy zrobić coś z tymi drzwiami.
Ruszyłem za nim bez słowa. Gdzieś zniknęła nienawiść do ojca. Może zresztą nigdy jej nie było, a to co czułem, to był tylko strach przed tym, że go stracę.

 
1
 - Wiesz, kim jesteśmy? - zapytał wyższy mężczyzna.
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
 - To zresztą nieważne kim, ważniejsze jest to, co możemy ci ofiarować – włączył się niższy.
Spojrzałem na nich, ale z ich twarzy nie dało się niczego wyczytać. Nadal byłem na komendzie tylko kazali mi iść ze sobą dwa piętra wyżej, aż znaleźliśmy się na strychu. Po obydwu stronach korytarza znajdowały się drzwi: razem cztery pary. Weszliśmy do ostatniego pokoju po prawej. Na drzwiach nie było tabliczki z nazwiskiem, ani numerem. Kazali mi usiąść na krześle. Sami rozsiedli się za szerokim biurkiem.
 - Sprawy wyglądają tak – zaczął ten wyższy. - Zgwałciłeś Martę Karnowską, a ona odebrała sobie życie. W najlepszym wypadku dostaniesz dychę, ale postaramy się z kolegą – i spojrzał na niższego – żebyś nie wyszedł wcześniej niż za piętnaście lat, czyli będziesz miał wtedy... No, przypomnij mi, ile lat?
 - Trzydzieści trzy – wyszeptałem drżącym głosem.
 - No właśnie. Trzydzieści trzy. Czekaj, czekaj, coś mi to przypomina – uśmiechnął się. – No, to będziesz w wieku chrystusowym. Męczennik, kurwa jego mać. Czujesz to Zdzisiu? - zwrócił się do kolegi.
Zdzisiu też się uśmiechnął. Wyciągnął papierosa, odpalił zapałkę i zwracając się do kolegi, powiedział filozoficznie:
 - A przecież może być inaczej, prawda Andrzej?
 - Może, ale to tylko od naszego Krzysia zależy. I co ty na to, Krzysiu? Chcesz siedzieć i mieć w dupie tyle chujów ile nie miała najstarsza kurwa w tym mieście, czy wolisz z nami porozmawiać?
 - Kim panowie są? - zapytałem ze strachem w głosie.
 - Zbawicielami, Krzysiu, zbawicielami – odpowiedział Zdzisiu i obaj wybuchnęli śmiechem.
 
 

 

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
msh · dnia 05.03.2016 15:10 · Czytań: 1125 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 4
Komentarze
Miroslaw Sliwa dnia 05.03.2016 18:16 Ocena: Świetne!
Msh, przeczytam tę książkę z całą pewnością.
Recenzja Michała jest zachęcająca, ale ten fragment naprawdę wali na kolana.

Pozdrawiam bardzo.

Mirek.
msh dnia 05.03.2016 18:49
Mirek, musisz się pospieszyć, bo ilość egzemplarzy jest coraz bardziej ograniczona, a na razie nie zanosi się, by inne wydawnictwo podjęło się wydania "Rzeki..." i dystrybucji jej poprzez sieć księgarni. W każdym razie cieszę się, że ten fragment zachęcił Cię do przeczytania całości. Może będę bardzo nieskromny, ale powiem to: uważam, że warto. Trudno najwyżej zostanę zjechany za tę autopromocję (raczej nie chwalę się i nie zachęcam nikogo do czytania swoich tekstów, ale ten, z racji tematu, zasługuje na uwagę - czy jest wart czytania ocenicie " już po całości";). Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam serdecznie. msh
Quentin dnia 17.03.2016 22:11 Ocena: Bardzo dobre
Z prądem płyną także zdechłe ryby...

Już dawno przeczytałem fragment, ale niestety napięty grafik nie pozwolił na komentarz. Zapowiada się naprawdę mocna rzecz. Bez dwóch zdań. W ogóle historia wygląda na bardzo filmową.

Podzielę się pewną informacją. Jakiś czas temu Mike przesłał mi zaproszenie do przeczytania recenzji na temat "Rzeki..." i w tym zaproszeniu wspomniał, że takiej historii nie widział od czasu "Psów". No to właściwie nie musiałem czytać recenzji, żeby wiedzieć, że warto. Ale czytałem oczywiście :-)

Również sięgnę chętnie po twoją opowieść, choć pewnie już będzie trochę za późno, jak mniemam...

Pozdrawiam
Quen
msh dnia 18.03.2016 17:30
Q, dobrze mniemasz: teraz musisz poczekać, aż "zlituje się" jakieś wydawnictwo i postanowi opublikować "Rzekę...". Cieszę się, że czujesz tę "filmowość", bo już kilka razy o tym słyszałem, więc potwierdzasz niejako to, co słyszałem od innych Czytelników. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam serdecznie. msh
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty