"Nie opuszczę cię aż do śmierci" - Sovbedlly
Proza » Inne » "Nie opuszczę cię aż do śmierci"
A A A
Od autora: Zamieszczam opowiadanie wojenne pt. "Nie opuszczę cię aż do śmierci..."

Będę wdzięczna za każdą opinię.

Południowe promienie słoneczne rozjaśniają nasze sylwetki. Na błękitnym niebie widnieje okrągłe słońce, którego blask razi w oczy. Poza tym nie widać ani jednej chmury. Rozłożyste drzewa dodają przyrodzie powagi, a soczysta trawa syci swoim zielonym odcieniem oczy.
Stoję razem z przyjaciółmi, bacznie obserwując rozgrywającą się przed nami podniosłą scenę. Jesteśmy świadkami uroczystej przysięgi żołnierza AK.
– W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej kładę swe ręce na ten Święty Krzyż, znak Męki i Zbawienia, i przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia mego. Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Tak mi dopomóż Bóg – mówi uroczyście Jerzy, noszący pseudonim „Lukier”.
– Przyjmuję Cię w szeregi Armii Polskiej, walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią – odpowiada żołnierz.
Po złożeniu przysięgi Jerzy bierze w ręce pistolet, a my zakrywamy dłońmi uszy, wciąż mu się przyglądając. Następuje salwa honorowa. Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybuchło powstanie warszawskie. Ten dzień zaburzył spokojny los mieszkańców. Ich życie rozsypało się w miliony mikroskopijnych kryształów. Ciężarówki odjeżdżały pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś powiedział mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz. Uświadomiłam sobie, że wszystko było stracone…
Plany na przyszłość? To nie dla mnie.
Korzystanie z przyjemności? To nie dla mnie.
Cieszenie się z życia? To nie dla mnie.
Miasto ogarnia kolejna noc. Noc, tak bardzo różniąca się od dnia. Tysiące błyszczących gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał małe diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na smolistym niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Lekka mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Czuję spokój, kiedy widzę przed sobą Jurka. Krótkotrwały, lecz wewnętrzny spokój. Podchodzę bliżej i znajduję się w objęciach swojego ukochanego. Jurek jest dwudziestodwuletnim, szczupłym młodzieńcem. Ma wygładzone włosy kasztanowej barwy. Broda bez całkowitego zarostu oraz okulary dodają mu powagi i zarazem dziecinnego uroku.
– Płaczesz – zauważa, patrząc na mnie bystrymi, szarymi oczami.
– Bo… boję się o ciebie – mówię łamliwym tonem.
Drżę, a on ociera kciukiem kolejną łzę z mojego policzka.
– O nic się nie bój, Aniu.
– Co będzie, jak ciebie też dorwą?
– Bądź spokojna. Naprawdę, poradzę sobie. Poradzę – powtarza „Lukier” dla dodania sobie odwagi. Jego twarz jest przerażająco poważna.
– Tak bardzo chciałabym w to wierzyć… – szepczę smutno.
Chwilę później nachyla się nade mną i bierze moją twarz w swoje silne dłonie. Liczymy się tylko my. Ja i on. Nic nie jest w stanie zniszczyć naszej miłości, nawet wojna. Zatapiam się w ponurych myślach.
Mija dopiero czwarty dzień powstania, a ile wyrządzono perfidnych krzywd. Biedne rodziny, które codziennie tracą swoich bliskich. Niewinni ludzie, ponoszący śmierć. Ranni, przebywający w szpitalu i doznający wiele bólu. Mieszkańcy Warszawy, którzy każdego dnia oddają swoje życie za ojczyznę. Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. Ziemia, która żywi się ludzką posoką. Nie znamy dnia ani godziny. Nie wiemy, czy doczekamy jutra. Często modliłam się, abyśmy przeżyli - ja, moi rodzice, siostrzyczka i „Lukier”, którego tak kochałam…
Moje melancholijne myśli przerywa łagodny głos Jurka:
– Wiedz, że nic nas nie rozłączy.
Delikatnie muska ustami moje wargi. Odwzajemniam jego pocałunek, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej namiętny. Przez parę minut delektujemy się sobą, a w końcu żegnamy.
Rozglądam się na boki, obawiając się, że złapią mnie Niemcy. Na szczęście wokół nikogo nie ma. Docieram do kamienicy. Bezszelestnie wchodzę do mieszkania. W pokoju mijam śpiących rodziców, po czym powoli podchodzę do lustra. Uważnie przyglądam się sobie. Mam dwadzieścia jeden lat, zgrabną sylwetkę oraz delikatne rysy twarzy. Długie, proste włosy w odcieniu hebanu luźno opadają mi na plecy. Odwracam głowę i patrzę przez okno z przygnębieniem…
Rankiem siedzę razem z matulą w niewielkiej kuchni. Płaczemy nad okrutną, pełną krwi rzeczywistością. Moja pięcioletnia siostra jeszcze nie rozumie, dlaczego jesteśmy zrozpaczone, ale i jej udziela się nasz pochmurny nastrój. Nie gada rezolutnie, jak to zazwyczaj bywa. Nagle mama spogląda na mnie żałośnie.
– Nie pozwolę ci nigdzie wychodzić! – Próbuje podnieść głos, ale wychodzi z tego szept.
– Dlaczego? – pytam nieco zdezorientowana.
– Nie chcę, żeby ciebie złapali!
– Rozumiem, że boisz się o mnie. Ale nie możesz mnie wiecznie trzymać pod kloszem. Jestem przecież dorosła i…
– Siedź lepiej w domu, to cię nie schwytają, Anusiu – mówi stanowczo.
Uzmysławiam sobie, że nie wygram utarczek słownych z mamą. Przytakuję głową dla świętego spokoju, obiecując jej, że nigdzie się stąd nie ruszę. Jednak tak naprawdę nie chcę się ukrywać. Kiedy mama szykuje obiad, potajemnie wychodzę do skromnie urządzonego przedpokoju. Mała Basia drepcze za mną.
– Gdzie idziesz? – Zaciekawiona uśmiecha się do mnie, zupełnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.
– Nie mogę ci powiedzieć. To tajemnica. – Przytykam palec do swoich ust.
– Mogę iść z tobą?
– Nie.
Dostrzegam w jej oczach wyraźne rozczarowanie. Składa usta w podkówkę.
– Czemu? Proszę, nie idź… – szepcze tak błagalnie, że przez moment waham się.
Nie, nie mogę jej wziąć. Nie chcę, żeby jej coś się stało. Wreszcie posyłam jej niewymuszony uśmiech i gładzę ją po ciemnobrązowych włosach.
– Niedługo wrócę – zapewniam ją, a następnie wymykam się z mieszkania.
Słońce wygląda zza kłębiastych, białych chmur. Jego ciepłe promienie oświetlają twarze przejętych ludzi. Poranny ruch na ulicach wskrzesza przechodniów, a rozróby nadają Warszawie jeszcze większego zamieszania. Jest tak gorąco, że asfalt niemal parzy w stopy.
Rozglądam się dookoła z trwogą. Na razie trwa porządek, który w każdej chwili może zostać zakłócony. Przechodzę kawałek dalej. Parę metrów przede mną jedzie niemiecki czołg. Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. Potykam się o coś i runę. W samą porę, gdyż pocisk ugodziłby mnie. Zrywam się, znów pomykam tak żwawo, że brakuje mi tchu.
Ulica jest opustoszała, a domy jeszcze nie zniszczone. Przystaję na chodniku i opieram się o mur budynku. Cieszę się w duchu, że Niemcy mnie nie zgarnęli. Ruszam dalej i docieram do kolejnej dzielnicy.
Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Jurek. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w piękne sukienki. Helena jest w siódmym miesiącu ciąży. Witam się z nimi, a potem dostrzegam, że niedaleko nas przechodzi ksiądz. Korzystając z chwili wytchnienia, prosimy go, aby udzielił nam ślubu powstańczego. Ksiądz zgadza się. Najpierw „Karp” i Helena biorą szybki ślub. Za obrączki posługują im kółka od zasłon. Potem przychodzi kolej na mnie i Jurka.
– Ja, Jerzy, biorę Ciebie, Anno, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. – Patrzy na mnie ze wzruszeniem.
Powtarzam te słowa i wymieniamy się „obrączkami”, a następnie obdarzamy się czułym pocałunkiem.
– Gratulacje, Lukier! – woła nasz kolega „Orzech” i klaszcze.
Przez piętnaście minut cała nasza piątka raduje się.
Niespodziewanie skromną ceremonię zakłócają groźne wrzaski, zbliżające się z każdą sekundą. Jak na komendę zwracamy głowy w ich kierunku. Jesteśmy czujni i przygotowani na wszystko. Z naprzeciwka biegną przerażeni Polacy. Wśród nich rozpoznaję moją sąsiadkę.
– Podpalili kamienicę na Wawelskiej! – krzyczy nieludzkim głosem, złapawszy się okrwawionymi dłońmi za głowę.
Czuję, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. To kamienica, w której mieszkam!
– Rodzice… Basia… Co z nimi? – Wydaję z siebie stęknięcie.
– Ciężko ranną Basię zaniesiono do szpitala. Tak mi przykro, Aniu.
– Muszę… zobaczyć Basię... – Łzy lecą mi po kredowych policzkach.
Dołączają do nas młodzi, polscy żołnierze. Poproszono nas, abyśmy pomogli zawlec poszkodowanych ludzi do powstańczego szpitala. Ja i „Karp” podtrzymujemy nastoletnią dziewczynę, mającą bardzo pokiereszowaną nogę, Jurek wraz z Heleną prowadzą starszego mężczyznę. Z powodu dużego brzucha Helenie sprawia to wysiłek. Natomiast „Orzech” niesie na rękach niemowlę zawinięte w chustę. Przed nami maszeruje czterech bojowników, torując nam drogę.
Na ulicy Bohaterów mieści się powstańczy szpital „Kordian”. Wchodzimy tam, a naszym oczom ukazuje się zatrważający obraz. Na kozetkach leżą setki rannych ludzi, którzy wołają o pomoc w cierpieniu. Niektórzy konają. Dwie pielęgniarki nie nadążają ich obsługiwać. Rozpaczliwe głosy przypominają wycie chorych zwierząt, aż serce się kraje. Dzieci i dorośli. Kobiety i mężczyźni. Wszystkich łączy jedno. Męka.
W końcu wyławiam spojrzeniem moją siostrzyczkę. Moje kochane maleństwo. Na miękkich nogach podchodzę bliżej. Ciężko oddycha, patrząc otępiale na sufit. Na jej białej koszulce przeziera czerwona, powiększająca się plama. Zdejmuję opaskę z ramienia i zakładam ją na ranę. Basia przygląda się mi z apatią, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chlipię, gdy zamykam na zawsze jej dziecięce oczy.
Gdybym posłuchała siostrzyczki i została wtedy w mieszkaniu, to z pewnością i mnie by zakatrupili…
Nagle do wielkiego gmachu wparują Niemcy i zaczynają rozstrzeliwanie, dobijając większość rannych. Słyszymy rozemocjonowane skowyty. Jeden z Niemców capie niemowlę i żywcem je rozdziera, jakby było kartką papieru. Dwóm udaje się odebrać broń z rąk „Karpia” i zapędzić go w róg. „Karp” przewraca się, a oni zbliżają się do niego.
– Nie zabijajcie mnie, proszę… Mam dziecko w drodze… i żonę… – błaga jękliwym tonem.
Jednak Niemcy, nieludzkie bestie, nie odpuszczają. Jeden nadeptuje mu na głowę, a drugi zaczyna go kopać. Sprawia im to dziką przyjemność. Po skończonej „zabawie” celują pistolet w chłopaka i go wykańczają. Na naszych oczach zabijają kolegów – „Karpia” i ciężarną Helenę. Wraz z Jurkiem i „Orzechem” uciekamy bocznym wyjściem.
Biegniemy co sił w nogach, aż przystopujemy. Teraz we trójkę wolno przemierzamy dzielnicę, taksując nerwowym wzrokiem otoczenie, do którego nie dotarł jeszcze koszmar. Złowroga cisza grzmi nam w uszach. Stajemy w ukryciu, w bezpiecznej odległości. W stronę grupy Polaków niespodziewanie nadlatuje granat. Z przerażeniem widzimy, jak ich rozsadza. Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał. Krzyczę, gdy przede mną upada fragment dłoni. Kilkadziesiąt osób w okamgnieniu odeszło z tego świata. Dobrze, że nas to nie dosięgło. Przynajmniej na razie…
Obaj chłopcy trzymają w rękach karabiny. Idziemy dalej wolnym krokiem. Mijając ocean trupów i spalone, zrujnowane domy, znów czuję w sobie mdłości. Chowamy się, kucając za jakimś pojazdem. Znienacka „Orzech” zaczyna się trząść jak w histerii, a w jego oczach zauważam błysk szału.
– To koniec – powtarza słowa tak gorączkowo, jakby był czymś opętany.
– To jeszcze nie koniec – odzywa się Jurek stanowczym tonem, poprawiając swoje okulary.
Ku naszemu zdziwieniu „Orzech” przykłada lufę strzelby do swoich otwartych ust i wystrzela. Nie zdążamy zareagować, bo dzieje się to zbyt szybko. Zakurzona twarz kolegi twardnieje i zalewa się czerwienią. Bezwolnie uderza o ziemię.
– Boże… – Wtulam głowę w szyję Jurka, nie chcąc patrzeć na ten drastyczny widok.
Czekamy parę minut, lecz nie pojawiają się żadni ludzie. Słychać tylko nasze przyśpieszone oddechy.
– Pójdę sprawdzić, czy jest czysto. – „Lukier” zniża głos do szeptu.
– Pójdę z tobą – mówię i oblizuję swoje spierzchnięte wargi.
– Nie. Poczekaj.
Jurek kroczy przed siebie, ściskając w ręku karabin i lustrując wnikliwym spojrzeniem pobliski obszar. Znienacka dostaje nabojem w brzuch. Upada. Podnosząc się, woła do mnie:
– Uciekaj! Ania, uciekaj!
Serce mi łomocze, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ze strachem obserwuję, jak kula drugi raz trafia w Jurka, który się osuwa. Podbiegam do niego i klękam. Leży na plecach i z trudem oddycha, a przez jego strój wypływa coraz więcej krwi. Jestem tak blisko niego, że czuję jej lepkość.
– Jurek! Nie zostawiaj mnie! Ja cię kocham! – Płaczę i potrząsam nim, aby nie odchodził.
Patrzy na mnie zamglonymi tęczówkami, które stopniowo gubią blask.
– Przepraszam, kochanie – szepcze ledwo dosłyszalnie.
Przygaszone światełko w spojrzeniu zupełnie zgasło. Jego oczy wciąż są otwarte i prawdziwe, lecz pozbawione całej esencji, a ciemna od brudu twarz zastyga w wyrazie smutku.
Nagle czuję silne uderzenie powietrza i coś, jakby prąd o wysokim napięciu przeszywa moje ciało. Zostaję mocno postrzelona w kilku miejscach. Przewracam się na zmarłego Jurka i już się nie podnoszę.
– Nie opuszczę cię aż do śmierci – wyduszam z siebie ostanie słowa.

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Sovbedlly · dnia 08.03.2016 17:47 · Czytań: 490 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
purpur dnia 09.03.2016 11:25
Heloł Sovbedlly!

No przeczytałem sobie Twoje opowiadanko.

Myślę, że jest dość dobre jak na pierwsze, które się tu pojawiło. Oryginalny temat, no przynjamniej dla mnie, bo jakoś nie trafiłem na opowiadania o podobnej tematyce.

Przede wszystkim całkiem sprawnie się się to przeczytało. Technicznie, dobór słów ( poza paroma wyjątkami ), czy prowadzenie wątku - jak na pierwszy raz, całkiem zacnie :)

Pozwól, że dam Ci kilka wskazówek, takich od "czytacza" :)

Po pierwsze, czyli to co mi najbardziej "przeszkadzało". Stopniowanie emocji. No tego tu po prostu nie było. W tak króciutki tekst wstawiłeś ( nie wiem która forma jest poprawna - więc skorzystam z męskiej :) ) taką ilość targających serce wydarzeń, że w którymś momencie, koszmarne obrazy zacząłem ignorować. Zamiast jakoś je poczuć, zaczęły spływać po mnie. Za dużo, za mocno, do tego nie ma żadnego stopniowania- jest atak na czytelnika :)

Druga sprawa - pomieszanie atmosfery - z jednej są jakieś błoczki, gwiazdy jak diamenty, a z drugiej... no sam wiesz :) To mi jednak trochę przeszkadzało, jakoś poetyka i rozrywanie niemowlaków nie idą w parze...

Zdania, które sobie wynotowałem - nie szukam interpunkcji itp, zazwyczaj wynotowuję to co mi chrupnęło, z różnych powodów:

Cytat:
Południowe promienie słoneczne rozjaśniają nasze sylwetki.
- a jest północne słońce :) Albo wschodnie :) No jakoś niefortunne to zdanie.

Cytat:
Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę.
- pomiając kwestię garści ptaków - bo to akurat mi się spodobało, to szybowanie w góre, trochę nie logiczne :) Rozumiem "poetycki" zamysł, ale tu jest realne opowiadanie, realne wydarzenia, nie potrafię sobie wyobrazić, że startujące ptaki szybują w górę :)

Cytat:
Nic nie jest w stanie zniszczyć naszej miłości, nawet wojna. Zatapiam się w ponurych myślach.
- wiesz, tutaj bardziej chodzi o autentycznośc odczuć. Tuli ją, ona myśli o miłość i bliskośc itp i... zatapia się w ponurych myślach. Dla mnie zabrzmiało to sztucznie.

Cytat:
Potykam się o coś i runę. W samą porę, gdyż pocisk ugodziłby mnie. Zrywam się, znów pomykam tak żwawo, że brakuje mi tchu.
Cały ten fragment jest zły. Potykam się i runę? Chyba upadam? Pocisk z czołgu ugodził? Chyba rozerwał :) No i jeszcze to "pomykam" - wybacz, nie czuję że w 1945 było pomykanie :)

Cytat:
Na naszych oczach zabijają kolegów – „Karpia” i ciężarną Helenę. Wraz z Jurkiem i „Orzechem” uciekamy bocznym wyjściem.
- zabijają na naszych oczach, a my sobie bocznym wyjściem wychodzimy - jakieś takie nieprawdopodobne się to wydaje. Myślę, że zabrakło tu paru zdań opisu sytuacji.

Cytat:
Ku naszemu zdziwieniu „Orzech”
- n oto jest bardzo oderwane od reszty i mam wrażenie, że autor nie wiedział jak zostawić tę dwójkę samą, wiec go sobie rozstrzelał :)

Cytat:
Znienacka dostaje nabojem w brzuch.
- no mi dostawaniem nabojem nie pasuje :) Kulą, pociskiem itp, ale nie nabojem ...

Pamiętaj, po pierwsze jest to opinia jednej osoby, która może się po prostu mylić :) Popatrz sobie na moje uwagi, przemyśl je i weź z nich to co Tobie pasuje. Odnoszę wrażenie, że "błędy" które tu przedstawiłem wynikają z braku pisarskiego doświadczenia, no ale zdobywamy go - pisząc. Zobaczysz, że z czasem, wyrobisz w sobie wyczucie - co i w jaki sposób poprowadzić, dawkować.

Rada jest prosta - czytaj ( jest tu wielu świetnych autorów ) i pisz! Reszta sama przyjdzie!

Purpurowe pozdrowienia, no i zapraszam do siebie!
Hej!
trawa1965 dnia 10.03.2016 08:41 Ocena: Dobre
Jeśli chodzi o warsztat literacki, to w pełni zgadzam się z przedmówcą. W innych sprawach już nie.

Dlaczego niby brak stopniowania napięcia miałby być zły? To kwestia gustu, a nie żadnych błędów. Podobnie traktuję zarzuty o sztuczność wypowiedzi.

Uważam że sposób, w jaki autorka napisała to opowiadanie, był JEDYNYM MOŻLIWYM.[Zwróćmy uwagę na jego treść].

Narzucają się analogie z moim dramatem "Proces czy sen?". Przemyślałem pewne rzeczy i nie uważam, że sztuczność tekstu tu razi. Jest to bowiem JĘZYK PRAWNICZY.

Na zakończenie dodam, że, moim zdaniem, autorka ma pewne kłopoty z opisami przyrody. Trzeba pamiętać, że stan pogody nie ma żadnego związku ze stanem ducha ludzi!

Pozdrawiam

Jarosław Roman- trawa1965.
Sovbedlly dnia 11.03.2016 16:37
Dziękuję za tak rzetelną opinię. Będę poprawiać swój styl pisania i cały czas się doszkalać.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty